Po zeskanowaniu wzrokiem barczystych ramion żołnierzy przed sobą, Hov zauważyła parę lodowato niebieskich oczu wpatrujących się z goryczą w jej osobę. Łysy, napakowany Scott. Stoi w ostatnim rzędzie i przekrzywia głowę w jej stronę. Patrzy na nią z taką nienawiścią, jakby co najmniej zabiła mu rodzinę a teraz lata na wolności zamiast gnić w więzieniu. Czy nie powinno być odwrotnie? Dziewczyna przez kilka uporczywych sekund mierzyła się z nim wzrokiem, mając przed oczami jego wczorajsze niedopuszczalne zachowanie. Co prawda zdążyła już ochłonąć i dać sobie spokój z chęcią przywalenia mu po raz kolejny, ale nie może się pogodzić z tym, że to właśnie przez niego musiała siedzieć w izolatce i znosić klaustrofobię, kiedy to on zasługiwał na karę. Po części to też przez niego pozwoliła sobie na nadmierną bliskość z Fletcherem.
Nie. Nie może o tym teraz myśleć, bo jeszcze znów nie zdoła się powstrzymać i ponownie rzuci się na niego wyglądając przy tym, jak pięciolatka walcząca o lizaka w dłoni dorosłego. Odwróciła się gwałtownie i odeszła w przeciwnym kierunku udając się do namiotu. Co prawda słyszała głos Darrena jak nadal coś mówi tym razem o Iranie, ale stwierdziła, że musi zająć się swoją robotą.
Już miała wejść do namiotu, gdy usłyszała męski głos za sobą.
- Hovery Laing? - zapytał młody, szczupły chłopak trzymając w ręku stertę kopert.
- To ja - Brunetka spojrzała na niego pytająco.
- Mieszka pani razem z Darrenem Fletcherem tak?
Skinęła głową.
- Mogłaby pani mu to przekazać? - Podał dziewczynie dwie białe koperty.
- Oczywiście - przytaknęła i po tych słowach chłopak zniknął.
Odruchowo rzuciła okiem na nadawcę koperty z wierzchu. Joseph Fletcher? Pozwoliła sobie na chwilowe zastanowienie czy to TEN Joseph Fletcher o którym niegdyś było bardzo głośno. I nagle przypomniała sobie, jak w czasach, gdy była dzieckiem nie raz słyszała to nazwisko w telewizji. Mało tego jej ojciec nie raz opowiadał z fascynacją o dokonaniach tego człowieka, ale wtedy nie rozumiała o co chodzi. Jedyne co zapamiętała z rozmów ojca to to, że Joseph Fletcher był niegdyś jakimś ważnym i cenionym Generałem.
Wszedłszy do namiotu Hov położyła koperty na stół. Szukając w głowie dalszych wspomnień na temat tego co mówił tata o Josephie Fletcherze, postanowiła zmienić spodnie. Miała na sobie sprane jeansy, które nie dawały jej funkcjonować w dzisiejszym upale. Od dnia w którym tutaj przyjechała, ten wydał jej się najgorętszy, a nie może przecież pracować w namiocie medycznym mocząc ubrania potem. Wyjęła z walizki luźne szorty sięgające do połowy ud i zaczęła rozpinać rozporek. Złapała za krawędź spodni i szybko upuściła je w dół, zostając w samych majtkach jednocześnie czując niesamowitą ulgę, gdy wiatr owiał jej nogi. Zaraz. Jaki wiatr? Spojrzała w stronę wejścia do namiotu i ujrzała Darrena trzymającego trzepoczącą płachtę, tworząc tym samym przewiew. Obydwoje ze zdziwieniem wpatrywali się w siebie przez ułamek sekundy, która starczyła na zauważenie w jego oczach rozbawienia i niebezpiecznego podniecenia. Po chwili jednak, Hovery machinalnie odwróciła się do niego tyłem, łapiąc za spodenki.
- Na stole leżą listy do ciebie - powiedziała, maskując zażenowany ton. Z frustracją siłowała się z guzikiem szortów, którego nie mogła rozpiąć, aby nałożyć materiał na biodra. - Niech to szlag - mruknęła, nie dowierzając w powagę tej całej sytuacji. Coraz bardziej zdenerwowana usłyszała parsknięcie mężczyzny za sobą. Kątem oka zauważyła, że nawet nie raczył się odwrócić tylko z konsternacją wpatruje się w jej próby założenia cholernych spodni. Czuła jego palący bezczelny wzrok na swoich pośladkach, co tylko dodatkowo ją irytowało
- Potrzebujesz pomocy? - zakpił.
- Pieprz się - odparła i po tych słowach w końcu udało jej się nałożyć szorty na biodra. Odwróciła się, piorunując go wzrokiem.
W jego ciemnych oczach gościło teraz gorączkowe napięcie - i nie wiedziała czy spowodowane jej odzywką, czy też widokiem jakim miał okazję przed sekundą się napawać. Ku jej zdziwieniu nie odwołał się do jej słów tylko odwrócił w stronę stołu z listami.
W tym czasie Hov rozglądnęła się za swoją apteczką, którą zamierzała wziąć dziś do namiotu medycznego. W końcu dostrzegła ją i zapakowała jeszcze parę potrzebnych rzeczy. Miała wielką ochotę zapytać go o Josepha Fletchera. Kim dla niego jest? Czy to jego ojciec? Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, on odezwał się pierwszy:
- Otwarłaś jeden z moich listów? - Powoli zaczął się odwracać, a gdy już ukazał swoją twarz niemal się nie przeraziła. Wygląda... bardzo groźnie a jego oczy, jakby zatopiły się w niepokoju.
- Nie - Powoli wstała z podłogi, wyczuwając napięcie w powietrzu. I w nim.
- To dlaczego ten jest otwarty? - Wyciągnął rękę z poszarpaną kopertą.
Hov zmarszczyła brwi i podeszła kilka kroków bliżej, aby lepiej się przyjrzeć. Zauważyła, że to nie list od Josepha Fletchera. To ten na którego nawet nie zwróciła uwagi. Nie zauważyła też, żeby był otwarty podczas gdy tamten chłopak go jej dawał. Musiała to przeoczyć.
- Nic nie otwierałam.
- To dlaczego ten jest otwarty do cholery? Czytałaś go? Czy ty wiesz jakie ten list zawiera ważne treści?! - wrzasnął, uderzając pięścią w stół. - Lepiej od razu się przyznaj.
Dziewczyna poczuła się głęboko urażona. Dlaczego od razu uważa, że to ona byłaby do tego zdolna?
- Uspokój się! Nic nie czytałam. Jakieś dziesięć minut temu podszedł do mnie chudy chłopak i kazał mi to tobie przekazać. - Rozjuszona przeczesała ręką włosy, mając świadomość, że wychodzi między nimi kolejna sprzeczka, która może doprowadzić do nieprzyjemnych następstw.
Brunet podszedł do niej i uniósł wyżej kopertę, jakby chcąc jej ją dokładnie zademonstrować. Napięcie nadal nie opuszczało jego twarzy jak i sylwetki, która zdawała się być nastawioną bombą zegarową.
- Czy podczas przekazywania ci kopert zauważyłaś, że ta jest rozdarta?
- Nie zwróciłam na nią uwagi. Ale najwidoczniej musiała już taka być. Spytaj tego chłopaka, który roznosi pocztę. - Nie ukrywała złości w głosie. Po części rozumiała dlaczego tak się zdenerwował - skoro mówi, że ten list zawiera ważne treści to pewnie nie powinna go czytać żadna niepowołana osoba - ale nie musi od razu oskarżać jej. Nie obdarzając go ani jednym spojrzeniem wyszła z namiotu.
Lunch zjadła w towarzystwie Terrego i Soffii. Jej zły humor częściowo zanikł dzięki kawałom Terrego, który widział, że dziewczynę coś gryzie.
Hovery polubiła tego chłopaka. Jest miły, umie ją rozbawić co wcale nie jest takie łatwe no i oczywiście wyciągnął ją z tego przeklętego kontenera. Wcześniej ona uratowała go przed wykrwawieniem się, ale to było przecież jej obowiązkiem. On nie musiał jej stamtąd uwalniać i to właśnie Hov zaimponowało, ponieważ nie miał w tym żadnego interesu. Chociaż, jak mówił, musiał jej się odwdzięczyć.
I mimo jego niesamowitego poczucia humoru i uprzejmości niepokoi ją jedna rzecz, z którą już dwa razy miała do czynienia. Terry bywa czasem zbyt bezpośredni i nieobliczalny. Pozwala sobie na nadmierną bliskość i dotyk, co wprawia Hovery w zakłopotanie i niechęć. Nie to, żeby obrzydzał ją jego wygląd - wręcz przeciwnie - uważa, że jest bardzo przystojnym mężczyzną, ale czasem jego nachalność... sprawia, że czuje się nieswojo.
- Znów się pokłóciliście? - zapytał Terry, wybudzając ją z zamyślenia.
- Co? - Nie dosłyszała.
- Pytam czy znów się pokłóciliście. - Wskazał palcem na siedzącego po drugiej stronie stołu Darrena.
Zerknęła na niego zastanawiając się, czy odkrył kto otwarł jego Superważny list. Przez chwilę przyglądała się mu jak obraca w palcach widelec, który pochłania cały jego wzrok i skupienie. Nad czym tak myśli? Zauważyła na jego szyi kropelki potu powoli spływające w stronę piersi, aby za chwilę zaniknąć pod czarnym materiałem koszulki. Śledząc to zjawisko niespodziewanie poczuła, jak kieruje na nią swoje spojrzenie i patrzy spode łba. Obydwoje zaczęli lustrować się tęczówkami o kilka sekund za długo. I to ona pierwsza odwróciła głowę.
- Skąd wiesz, że znowu? - Skierowała swoje pytanie do Brooksa, który właśnie kończył jeść.
- Wspominał, że się nie dogadujecie. - Musiał dostrzec zaskoczenie dziewczyny, ponieważ dodał: - Wyluzuj. Gdyby nie był moim kumplem też bym go nie lubił.
9 dni później...
Przez te dziewięć ostatnich dni Darren skrupulatnie przygotowywał swoich żołnierzy do planowanego odwetu, który miał zacząć się za dwie godziny. Zdobył informacje na temat miejsca pobyty Pakistańczyków, ich patroli, rozmieszczenia w terenie a nawet dowiedział się jaką bronią dysponują. Dopilnował, by chłopcy zaznajomili się z całym planem akcji i tym, by każdy wiedział jakie ma stanowisko.
- Admirale, czy wysłać już pierwszą dywizję na zwiady?
- Za dziesięć minut.
Nie może być żadnej pomyłki ani niedociągnięć. Wszystko musi być tak jak zaplanował, biorąc pod uwagę jakiego mają wroga.
- Panie admirale, Greenson Meel jest na radiostacji.
- Powiedz Henremu, żeby z nim pogadał.
Nie może zawieść. Obiecał to sobie i McDonetowi i żołnierzom. Wszystko się uda, nawet jeśli plan A nie zadziała. Miał plan B, o którym wie tylko i wyłacznie on. Rozpracowywał go tyle razy, że nikt nie jest w stanie zawalić sprawy. Chyba. Ponieważ ktoś jeszcze czytał list z zakodowanym szyfrem miejsca pobytu Pakistańczyków. Nie wiedział kto to zrobił, mimo że przepytywał każdego, kto mógłby mieć z tym coś wspólnego. Jego podejrzenia wciąż krążyły wokół Hov.
- Grupa numer trzy i cztery gotowa! Jakie jeszcze rozkazy?
- Wyślij pierwszy helikopter. I skontaktuj się z Nicholasem, aby zdał raport.
Przecież musi być jak swój ojciec, wszyscy tego oczekują. Idąc przez obozowisko czuje na sobie dodatkowy ciężar presji - jakby już dość nie ważyło jego uzbrojenie.
Darren kroczy w stronę swojego namiotu, omijając po drodze krzątających się w popłochu żołnierzy, którzy pośpiesznie wykonują ostatnie czynności przed wyjazdem na misję. Jedni kończą pakować sprzęt inni go ładują do Hammerów. Przez chwilę nawet zadawało mu się, że dostał oczopląsu od ciągłego widoku jednakowych uniformów wojskowych, ale przynajmniej zadowolił go fakt, iż ostatnie przygotowania idą w miarę żwawo i szybko.
Po wzięciu najpotrzebniejszych rzeczy ze swojego namiotu, w końcu był już całkowicie gotowy. Zmierzając teraz w stronę jednego z Jeepów zauważył Terrego w towarzystwie - jak zwykle zresztą - Hovery. W mgnieniu oka mina mu zrzedła widząc ten codzienny obrazek. Przez dziewięć ostatnich dni ta dziewucha nieustannie rozpraszała jego przyjaciela, ciągle w okół niego skacząc... Chociaż możliwe, że było też na odwrót. Nie ważne. Nie podobała mu się relacja jaka zaistniała pomiędzy tą dwójką. Za każdym razem, gdy próbował z nim poważnie porozmawiać lub po prostu napić się Burbonu przy ognisku, on ciągnął za Laing nosem, wzrokiem i rękoma. Łaził za nią non-stop tłumacząc się przy tym, że zwyczajnie się zaprzyjaźnili. Ale Fletcher wiedział, jak bardzo Hovery wpadła w oko Terremu. Wkurwiało go to, ponieważ uważał, że chłopak powinien skupić się na wojnie, na wypełnianiu służby, którą od jakiegoś czasu zaniedbywał. A teraz co? Teraz szczerzy się jak głupi do sera a jego błyszczące oczy niemal pochłaniają każdy centymetr skóry brunetki.
- Idziemy, Brooks. - Złapał za jego ramię i siłą pociągnął w swoją stronę. Szybko jednak napotkał się z oporem, ponieważ ten wyrwał się z jego uścisku, posyłając mu cięte spojrzenie.
- Jak się pożegnam.
Darren rzucił okiem na Hov. Jej koński ogon galopował na wietrze razem z materiałem zielonej bluzki. Dłonie włożyła w kieszenie szortów... tych samych, których niegdyś nie mogła założyć w jego towarzystwie. Z trudem stłumił uśmiech na to wspomnienie, gładząc się po zaroście na brodzie.
- Nie mów jak tandetny romantyk. I najlepiej w ogóle sobie ją odpuść. To cnotka. - powiedział, patrząc dziewczynie prosto w oczy, które w ułamku sekundy wypełniły się gniewem.
- Ty gnoju. Tak bardzo cię to boli, że nikt się z TOBĄ nie żegna? - odburknęła. Zmierzyła go spojrzeniem.
Mężczyzna podszedł do niej przyglądając się z wyższością i kpiną.
- Żegnały się nim tu przyjechałem. W różny sposób.
- Darren skończ. Spójrz, Henry cię woła - warknął Terry, stając pomiędzy tą naburmuszoną dwójką. - Do zobaczenia Hov - powiedział jeszcze do dziewczyny i po chwili obydwoje już znikli we wnętrzu terenówki.
Hov stała kilka minut w miejscu i patrzyła na odjeżdżające stado pojazdów mknących w stronę wschodzącego słońca. W głębi duszy modliła się, aby im się powiodło.
Odeszła dopiero, gdy opadł kurz po ostatnim samochodzie i gdy ostatni helikopter zniknął za jedną z wysokich gór.
Nie zamierzała przejmować się opryskliwością Darrena. Przyzwyczaiła się do ciągłych kłótni z nim i chyba naprawdę uwierzyła, że to się nigdy nie zmieni. Od czasu, gdy oskarżył ją o otwarcie listu unikała go jak ognia, więc zostawali tylko sam na sam w nocy, gdy obydwoje wyczerpani kładli się spać. Oczywiście nawet wtedy nie obchodziło się bez ciętych docinek.
I tak większość czasu spędzała w namiocie medycznym, opatrując rannych czy pomagając im w rehabilitacji. Nie mogła narzekać na brak pracy, ponieważ miała jej aż po sam czubek głowy i nawet, gdy późnym wieczorem kończyła swoją zmianę i miała chwilę dla siebie, Terry bardzo często wyciągał ją na spacery w okół obozowiska. Momentami bywało bardzo miło, jednak czasem zasypiała na stojąco jak koń i Brooks był zmuszony zanosić ją na rękach do namiotu. Były to dziwne sytuacje. Miała wrażenie, że mężczyzna jakby specjalnie chciał wydusić z niej ostatnią resztkę energii tymi długimi przechadzkami, aby tylko móc się jakoś do niej zbliżyć. Ale to były tylko jej odległe przypuszczenia. Nadal obdarzała go sympatią.
- Cześć Bob - Przywitała się ze swoim przełożonym, który pił już dzisiaj chyba trzeci kubek kawy. - Nie za dużo tego świństwa? - Wskazała na napój.
- Uspokaja mnie - odrzekł, wzruszając ramionami.
- Ma przed czym. Pewnie w nocy znów wróci mnóstwo rannych - Wtrąciła się siedząca na beczce Daria Sheer. Odchyloną szyję wyciągała w stronę słońca, aby gorące promienie odbijały się od jej twarzy.
Daria jest typem buntowniczej chłopczycy. I nie chodzi tutaj o sam charakter, ale też o wygląd. Ma czarne, krótko ścięte wygolone po bokach włosy, ostre rysy twarzy na których rzadko gości uśmiech i postawną sylwetkę obdarzoną w szerokie ramiona. Mimo tego jest raczej niska.
Hovery i Bob spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- Nie myśl tak nawet Dario - Pouczył ją zgorzkniale mężczyzna.
- Trzeba być przygotowanym na najgorsze, no nie? Dlatego lepiej trochę pójdę się przespać, żeby mieć siły na noc. - Zwinnie zeskoczyła z beczki i wyminęła dwojga zdegustowanych jej zachowaniem kompanów.
Gdy była już wystarczająco daleko, Hov spytała:
- Co o tym myślisz? Uważasz, że może być tak źle jak ostatnio?
Bob położył jej dłoń na ramieniu.
- Wierzę, że Darren wszystko dokładnie zaplanował. Bądźmy dobrej myśli.
- Wstawaj Laing! Wracają!
Usłyszała nad sobą czyjś nieprzyjemnie donośny głos. Otwarła oczy i od razu ogarnęła ją szarość nocy, przez którą przebijał się blask zapalonych latarni. Nad sobą ujrzała mężczyznę, który robi tu za kucharza. Nie pamięta jego imienia.
- Dobrze. Dobrze, już wstaję. - Zamrugała kilkakrotnie, uświadamiając sobie, że musiała zasnąć na tym niewygodnym składanym leżaku.
Po wyjeździe całej jednostki obóz prawie całkowicie opustoszał i nie miała czym się zająć, dlatego znudzona rozsiadła się przed namiotem zaczynając czytać książkę.
Wstała z obolałym kręgosłupem i zaczęła wyglądać nadjeżdżającej karawany samochodów. I ujrzała zbliżające się żółtawe światła na tle egipskich ciemności, które można porównać do migoczących świetlików.
Pędem ruszyła w stronę pierwszych zaparkowanych Jeepów, z których wylewali się żołnierze. Uważnie przypatrywała się każdemu z nich i z ulgą stwierdziła, że żaden nie jest ranny.
Zaczęli kogoś wyciągać z paki terenówek. Sześciu, może siedmiu ludzi zakutych w kostkach i dłoniach łańcuchami, których brzdęk słyszała aż w miejscu w którym stała. Pojmani wrogowie? Zaczęli ich prowadzić gdzieś w stronę izolatek, ale nie była pewna. Zaczęła wyszukiwać wzrokiem potrzebujących i okaleczonych. Jednak już po chwili trudno było jej kogoś zobaczyć, ponieważ obok zaczęli rozpychać się żołnierze, którzy swoim wzrostem zasłaniali widoczność. Próbowała przepchać się w stronę zaparkowanych aut, ale fala idących w przeciwnym kierunku mężczyzn trącała ją ramionami i łokciami. Nie miała siły się dalej przemieszczać.
- ZROBIĆ PRZEJŚCIE!
Usłyszała nagle.
- ODSUNĄĆ SIĘ!!!
Wszyscy natychmiast rozsunęli się na boki, uwidaczniając dwóch mundurowych niosących bezwładne ciało trzeciego. Jeden trzymał go pod pachami, drugi za nogi. Gdy podeszli bliżej Hov, z trudem potrafiła zauważyć kto jest rannym. O cholera.
- Można położyć go w namiocie? - zapytał jeden. Twarz mu poczerwieniała z wysiłku a przerywany oddech domagał się szybkiej odpowiedzi.
- T-tak, ale... - nie dokończyła, ponieważ tamci już zaczęli wnosić Darrena do wypowiedzianego miejsca. Korzystając z przejścia szybko pognała za nimi. Widziała twarz Fletchera tylko przez sekundę, ale mogła zauważyć, jak z trudem łapie powietrze. Momentalnie zaczęła zastanawiać się nad jego dolegliwością z którą będzie musiała się zmierzyć.
~***~
Zasługujecie na o wiele dłuższy rozdział, biorąc pod uwagę czas oczekiwania. Wiem o tym i obiecuję, że następny będzie dłuższy, ciekawszy i ugh...
Trochę spadł mi zapał do pisania ze względu na małą liczbę komentarzy. Tu muszę się przyznać, że to one decydują jak szybko rozdział się pojawi.
No ale nic, pozdrawiam cieplutko :)
No tak... Rozdzialowi nie brakuje NICZEGO! :) Przyznam że cierpialam jak wchodzilam na twojego blogu i nic.Dlugo kazalas czekac ale bylo warto.Rozumiem że chcialabys więcej komentarzy ja też :D Ale ta koncowka ♥♥♥ Zawladnela moim sercem.Jestem strasznie ciekawa co dalej .I hope że bedzie wiecej sytuacji sam na sam miedzy Hov i Darrenem.Wykreowalas naprawde ciekawe postacie mocne charaktery ktore przypadly mi do gustu.Lecz kazdy ma swoje upadki i wzloty.No to trzymam cię za slowo i wyczekuje dlugiego rozdzialu ktory bardziej naswietli całą sprawe.Pozdrawiam i zycze duzoo weny :*
OdpowiedzUsuńNie lubię komentować wpisów, gdyż nigdy nie wiem co napisać, ale zrobię to dla Ciebie, bo może ten jeden komentarz więcej da Ci motywacji. :) Naprawdę świetnie piszesz i mam nadzieję, że napiszesz to opowiadanie do końca, bo nie znoszę, gdy ktoś zawiesza bloga. Dużo, dużo weny kochana. ♡
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejny! Piszesz wspaniale i bardzo lubię tego bloga :3 Życzę weny!
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę powiedzieć 'pierwsza' :( A tak bardzo chciałam! :D Choć bardzo się cieszę, że masz coraz więcej komentarzy (a przynajmniej tak mi się wydaje) i życzę Ci, by było ich coraz więcej, bo Ty naprawdę na to zasługujesz! Jest naprawdę tylko kilka osób na blogosferze, które piszą w równym stopniu dobrze co Ty i które zasługują na wydanie książki :)
OdpowiedzUsuńRozdział jest fenomenalny :) Był, niestety, dość krótki :( Ale trzymam Cię za słowo, że następny będzie dłuższy! :D
Ciekawe, kto otworzył tę kopertę ;d To naprawdę podejrzane... A ta końcówka! Nie no, Hovery odpowiednio zajmie się Darrenem, tak myślę... Już nie mogę doczekać się, aż zostaną dłużej sam na sam ;p Uwielbiam tę dwójkę i te ich kłótnie... Achh, ciekawe, jak będzie wyglądał ich pierwszy pocałunek ;3 Już nie mogę się doczekać! :)
Życzę Ci mnóstwa weny! :)
Czekam (oby jak najkrócej! ) :D
________________
Czas na reklamę ;p
Lubisz czytać?
Zapraszam do Strefy Czytania, miejsca wprost idealnego dla moli książkowych! :)
http://strefa-czytania-obowiazuje-wszedzie.blogspot.com/
Kiedy 6 rozdział? :D
OdpowiedzUsuńświetny rozdział, boże już się nie mogę doczekać 6 rozdziału wczoraj przeczytałam wszystkie pięć rozdziałów i chciałam dodać komentarz, ale anonimowo nie można, więc założyłam sobie konto, aby komentować tego bloga :D
OdpowiedzUsuńjestem ciekawa co się stało Darrenowi i mam nadzieje że Hovery nie będzie obojętna xd
Z niecierpliwością czekam na nexta <3