piątek, 6 listopada 2015

Epilog - część 1

   Nie słuchając dalej monologu Henrego, zaczął stawiać małe kroki w kierunku Hov. Jednak z każdą sekundą ich nieustępliwego wpatrywania się w siebie, stawały się coraz szybsze i dłuższe, pożądające jej natychmiast obok siebie. Musiał ją dotknąć, objąć, by ochronić te drobne ciało przed tym całym gównem.
   Co czuł? Złość i żal? To zbyt proste. Był na pograniczu wszystkich skrajnych emocji na myśl, że zaraz wpakuje ją do wojskowego śmigłowca i pozwoli, żeby jego piecza nad nią przestała obowiązywać. Cholernie tego nie chciał, ale każdy krok go to tej czynności zbliżał.
   Ona również się ruszyła i zaczęła iść ku niemu, także pozostawiając swojego rozmówcę za sobą. Terry spotkał się lodowatym wzrokiem z Darrenem. Obydwaj lekko skinęli głowami, porozumiewając się tym gestem w męski sposób, który nie potrzebował dodatkowych słów. Ich relacja wciąż była napięta i nie rozwiązana.
   Gdy powrócił spojrzeniem na dziewczynę, dostrzegł w jej oczach słone łzy, powoli spływające na wyjątkowo blade policzki. Ten widok dodatkowo wyprowadzał go z równowagi, burzył opanowanie, które resztkami sił trzymał na krótkiej smyczy.
   Nie rycz. Nie teraz.
   Nie spodziewał się, że jej ślimacze tempo zamieni się w bieg. Przepychając się pośród żołnierzy, trącana szerokimi barkami, dopadła w końcu do niego i wskoczyła mu w ramiona. Ten ścisnął ją w udach oraz w plecach, mocno do siebie przytulając. Wdychał dziko zapach skóry, który poczuł, gdy za pierwszym razem wszedł do namiotu, gdzie siedziała ona - pewna siebie, irytująco błyskotliwa. Wtedy chciał wyrzucić jej osobę ze swojego życia, a dziś pragnie, by została. Jakim cudem to się zmieniło w przeciągu tych kilku tygodni?
    - Nie - wystękała cicho.
    - I tak wiesz co zrobię. Nie zostaniesz tu. - Zaczął całować delikatnie jej szyję, jednocześnie zatrzymując siłę w pięściach na udach dziewczyny. Nie mógł teraz pozwolić, by agresja go opanowała i spowodowała wyjście bestii.
    - Nie - odezwała się mocniej. - Zostaje tutaj. - Mierzwiła mu włosy, szczelniej oplatając jego biodra nogami pod wpływem bólu jakiego jej nieświadomie zadawał.
    - Ci skurwiele będą tu w każdej chwili. Musisz stąd zniknąć.
    - Tego właśnie chcesz?
    - To... dla twojego bezpieczeństwa, mała - powiedział bezradnie, patrząc jej głęboko w smutne oczy.
    - Czy tego właśnie chcesz?!
   Jego wzrok znieruchomiał na jej twarzy, gdy przyłożyła mu w biceps. Trzymając ją teraz ciasno przy piersi i czując bicie serca tej dziewczyny oraz wiedząc, że to dzięki niemu wciąż pompuje krew, znał odpowiedź.
    - Twojego bezpieczeństwa - owszem.
    - Wiesz, że nie o to mi chodzi.
   Darren przewrócił oczami, a następnie podrzucił ją sobie na rękach, po czym mocniej ścisnął, żeby miała jeszcze mniej swobody ruchu. Widział w tym swój cel.
   Zbliżył usta do jej ust i rozpoczęli intensywne pocałunki. Gwałtownie posługiwał się językiem, by tylko odwrócić jej uwagę od faktu, że właśnie zaczął ją nieść w stronę wyjścia na punkt dla maszyn latających. Hipnotyzował wargami. Liczyła się dla niego każda sekunda spokojnej Hov.
   Jednak ta beztroska chwila szybko minęła. W popłochu przemierzającego tłumu nerwowych żołnierzy, brunetka oberwała przypadkiem z łokcia w plecy od jednego z nich. W wyniku czego momentalnie oderwała się od uroku pocałunku i wyprostowała plecy jak struna.
    - Co robisz? Postaw mnie. 
   Milczał.
    - Gdzie mnie niesiesz?!
   Miał zamknięte usta i puste spojrzenie, podczas gdy żwawo szedł przed siebie.
    - Darren!
    - Zamknij się. - W smętnej tonacji jego głosu można było dosłyszeć rozgoryczenie.
    - Nie możesz mnie tak po pro...
    - Przydzielę ci dodatkowo dwóch żołnierzy. Gdy znajdziecie się po za granicą Afganistanu, przesiądziesz się do...
    - Chcę zostać! Po walce na pewno będzie wielu rannych. Jestem tu potrzebna.
    - Twoja służba już się skończyła. - Kiwnął głową do dwóch mundurowych stojących nieopodal, którzy natychmiast za nim podążyli. 
   Rozżalenie ścisnęło jej każdy mięsień ciała, powodując nieogarniętą rozpacz w głosie. Nawet nie próbowała tego zamaskować, jak to miała w zwyczaju. Po prostu pojedyncze łzy same skapywały z twarzy.
    - Dar... - Uniosła mu brodę, by spojrzał na nią z dołu. Przez chwilę pomyślała, że aż dziwnie patrzeć jest na niego z góry, jakby hierarchia się poplątała. A poza tym, pod tym kątem jego szczęka wydawała się ostrzej zarysowana, a brwi bardziej zmarszczone w poirytowaniu. Jednak gdy uniósł oczy, widziała coś więcej niż gniew. - Po tym wszystkim...? Proszę.
   Już się zatrzymał na dosłownie moment. Już chciał zawrócić i ukryć ją gdzieś wśród skał, żeby po tym wszystkim do niej wrócić. Ale to wahanie trwało nawet mniej niż sekundę i szybko powróciło do niego racjonalne myślenie.
    - Nie zmienię zdania. Nadal za ciebie odpowiadam.
    - Przestań w końcu traktować mnie jak swoich żołnierzy! Spójrz na mnie inaczej, niż jak na osobę wykonującą twoje rozkazy.
   Och, patrzę inaczej...
    - To ty, kurwa, zauważ, że martwię się o ciebie w inny sposób. Myślisz, że nadużywałbym rąk dla kogoś innego, tylko po to, by łaskawie zgodził się wracać do domu? Cholernie mnie...
    - Co? No powiedz to!
    - Drażnisz!
   Nabrała głęboko powietrza w przypływie złości.
   - W takim razie, puszczaj mnie! No już! - Zaczęła mu się wyrywać, prostować, napinać i wyginać, żeby tylko miał problemy z uchwyceniem jej. 
   - Nie rób scen, Hov! - Jego uwaga była nieco nieadekwatna do sytuacji. W końcu nikt nie przejmował się tą dwójką, podczas gdy trwały w pośpiechu ostanie przygotowania do najazdu Irakijczyków.
   - Cymbał!!! - Prawie że stała mu na biodrach. Siłowała się z jego jedną ręką, którą próbował pochwycić jej dwie. Drugą dłonią podtrzymywał ją w pasie, podciągając przy tym koszulkę dziewczyny.
   Musiał znów stanąć. Cwaniaczka była może i wytrwała, ale na pewno nie tak silna jak on. Przecież mógł ją jednym płynnym ruchem przygwoździć do własnego ciała, a dzięki wykręceniu jakiejś kończyny, zdolny był zagwarantować jej ból przy każdym ruchu.
   Nie chciał jej krzywdzić.
   Chciał tylko, by była bezpieczna. 
   Dlaczego tak mu to utrudnia?
   Zdecydował się poświęcić swoje plecy, które natychmiast zaczęła drapać i bić, kiedy tylko przerzucił ją sobie przez ramię. Tym sposobem kontrolował nogi. I... może jeszcze biodra.
   - Nie masz prawa tak ze mną postępować! Pieprzony gnoju!
   - Będę tęsknić za twoim ciętym językiem.
   - Zostaw mnie!
   Czuł jak opada z sił. Jej ciosy stawały się coraz słabsze i przestała się tak wiercić. Ale wciąż trzymał ją mocno, gdyż znał na tyle tą przebiegłą kobietę, by móc przypuszczać, że tylko symuluje.
   Dochodzili już do drzwi, które prowadziły do punktu dla śmigłowców, gdy usłyszał jej szloch. Pierwsza myśl: próbuje mnie nabrać. Jednak wydawał się tak prawdziwie wydobywający prosto z roztrzęsionej piersi. 
   Po chwili kompletnie stała się bezwładna, wyczerpana, cicho płacząca przewieszona wpół przez żelazne ramię mężczyzny, którego nie chciała tutaj zostawiać. Przecież to razem tworzyli całość przez tak wiele dni. Nie chciała wierzyć, że sam sobie poradzi. Była jednocześnie zdezorientowana całą sytuacją, wszystko działo się tak szybko, a ona nie potrafiła okiełznać własnych uczuć i podjętych przez niego decyzji.
   Pozbywa się mnie.
   Nie, chroni...
    - Będziesz uciekać? - spytał, stawiając ją przed drzwiami. Otarł kciukiem pełzające łzy z jej zaczerwienionej twarzy.
    - Pieprz się - odburknęła. - Nie będę cię dłużej słuchać. Chce pomóc, rozumiesz? Po to tu jestem. Bywaliśmy w gorszych sytuacjach. - Odepchnęła jego ręce, po czym gwałtownym krokiem wyminęła go.
   Nie zdążyła przejść dwóch metrów, gdy poczuła na brzuchu męskie przedramię. Niech to. Automatycznie ruszyła w przód, ale Fletcher najpierw przyciągnął ją do swojego torsu, zderzając plecy brunetki ze swymi mięśniami, a następnie zniecierpliwionym ruchem obrócił ją do siebie przodem.
    - To będzie znacznie gorsza walka niż w obozie, Hov. Myślisz, że dlaczego oficer, Rakin al-Churi, chciał koniecznie wiedzieć gdzie znajduje się Kwatera? - szeptał jej niebezpiecznie w twarz. - Wyśle tu całą jednostkę. Już za czasów mojego ojca chciał zniszczyć odziały Amerykańskie. - Dłonią przesunął szorstko po szyi Hovery, testując miękkość skóry, zapamiętując odcień oraz gładkość, której mógł już nigdy nie poczuć. Wzrok miał nieobecny. - Nie byłbym w stanie cię chronić. Gdyby cię znaleźli... Wyobraź sobie, co robią z takimi kobietami jak ty? - Zacisnął mocniej palce wokół jej gardła. 
   Patrzyli na siebie przez chwilę i on widział jej niepewność, kryjącą się za zaszklonymi oczami. Błagał w myślach, by go posłuchała i wsiadła dobrowolnie do przeklętego śmigłowca. 
    - Nie chcę cię zostawiać.
   Usłyszała jak przęknął głośno ślinę. Przez twarz mignął mu cień zawiedzenia.
    - Ale ja chcę żebyś wyjechała. - Chwycił ją pod łokieć i otworzył metalowe drzwi. Wyszli na zewnątrz, na okrągłą, płaską, wylaną betonem powierzchnię, ukrytą pomiędzy górzystymi ścianami. 
   Stało tu kilka helikopterów wojskowych, pomalowanych w kolorze zgniłej żółci i zieleni. Zaraz obok Hovery i Darrena pojawili się dwaj mundurowi, których brunet wcześniej przywołał.
    - Załatwcie jej przepustkę i dopilnujcie, żeby bezpiecznie wsiadła do samolotu w Iranie. Musi dolecieć do Europy skąd ma się dostać do Bostonu. Nie opuszczajcie jej na krok. 
    - Tak jest, admirale. - Odsalutowali, po czym zmierzyli do maszyny, zapewne żeby przygotować wszystko do lotu.
   Odwrócił się w stronę Laing, co spowodowało, że został trafiony zabójczym wzrokiem, pomieszanym z olbrzymią żałością. Chciała swym spojrzeniem przekazać mu co dokładnie czuje, ale nagle okazał się zimny, wyzbyty emocji. Lekceważył ją, a nawet kpił z niej po przez swoją pogardliwą minę. Kołysząc się na piętach, sunął pobłażliwym spojrzeniem po jej sylwetce.
   Wypuściła wyczekująco kolejną łzę... i następną. Miała wrażenie, że stoi nagle przed innym człowiekiem niż przed tym, z którym miała okazję trzy minuty temu się obściskiwać. Największe zmiany zaszły w jego oczach.
    - Chcę zostać - powtórzyła.
    - Nikt cię tutaj nie chcę. Tym bardziej ja.
   Schowała pięści za plecy, by móc się na nich wyżyć, miażdżąc kciuki.
    - Nie wierzę ci.
    - Wiesz jaka jesteś w tej chwili żałosna? - spytał hardo, mrużąc oczy.
    - Wcale tak nie myś...
    - Och, spieprzaj już stąd!!! - Szarpnął ją nerwowo za nadgarstek i pociągnął ku śmigłowca.
   Miał spoconą dłoń. Hovery oniemiała zalana niespodziewanie lawą gorąca i wspomnień z ostatnich kilku tygodni, które tak nagle wparowały do jej umysłu. Z każdym pokonanym metrem, zbliżającym do maszyny, ściskała mu rękę coraz mocniej, ponieważ obrazy w głowie stawały się intensywniejsze, mieszające się z tą chwilą.
   Tu i teraz.
   Nie rozumiała, dlaczego czuje coś do tego mężczyzny, pamiętając ich pierwsze zaborcze spotkanie. Przecież się nie znosili. Ich wspólna ucieczka tak wiele zmieniła...
    Przy pomocy jednego z żołnierzy, Darren usadowił ją w śmigłowcu, niemal ją tam wpychając, pomimo że nie próbowała walczyć. Już nie. Następnie podszedł na przód helikoptera i zaczął rozmawiać z pilotem. Gestykulował przy tym rękoma, ale ona nie była zdolna usłyszeć o czym mówią. Albo po prostu nie miała ochoty tego słuchać. Chciała jedynie znów zobaczyć twarz tego kretyna.
    - Darren - odezwała się zaraz po przełknięciu śliny, żeby tylko gula w jej gardle w jakimś stopniu ustąpiła. Dostrzegła jak na sekundę nieruchomieje. Jednak nie przerwał rozmowy i nawet na nią nie zerknął. Zabolało. - Fletcher, ty nadęty, prostacki, zarozumiały dupku! Spójrz na mnie! - krzyknęła rozpaczliwie.
   Widziała jak zaciska pięści. Obraziła go przy jego ludziach, ale miała to gdzieś. Przynajmniej zadziałało.
   Już po chwili wpatrywali się w siebie kontrastującymi spojrzeniami. On z powagą, ziejącą chłodem, ona z wylewającym się smutkiem wraz ze łzami. Miażdżyła o siebie wargi, by nie wybuchnąć płaczem, marszczyła czoło w gorzkim grymasie i pociągała nosem. Miała zaczerwienione oczy podobnie jak nos, policzki i duszę.
   Po prostu na siebie patrzyli.
   Wystarczająco krótko, by zapamiętać własne wyrazy twarzy.
   Jednocześnie zbyt długo, gdyż ból zdążył obrosnąć im całe serca.
   Nim się obejrzeli, a już donośny dźwięk śmigieł przecinał powietrze z jego rozkazu. Dawno nie stali się sobie tak odlegli, na przestrzeni tych paru tygodni. Zasięg ich spojrzeń bezpowrotnie zanikał, wraz z napływem gęstych chmur.
    
~***~
Cześć, witam, jak się macie? 
Postanowiłam podzielić epilog na dwie części, dlatego ten rozdział jest krótszy niż inne.
Nie ostrzegłam Was przed nadciągającą wielkimi krokami końcówką. Dlaczego? Nie zadałam sobie sprawy, że to tak szybko nadejdzie. Dopiero po 18 rozdziale uświadomiłam sobie, ile jeszcze zostało z tego opowiadania.
Ogarnia mnie lekki smutek, na świadomość, że to PRAWIE koniec.
No ale smucić będziemy się przy następnej, finiszowej notce.