sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 11

    - Dlaczego masz taką groźną minę? - zapytała dziewczynka w perskim języku. 
   Niesiona na rękach przez Darrena nie odrywała od niego wzroku. Z wyraźną powagą oraz dociekliwością w oczach patrzyła mu w twarz, znajdującą się kilka centymetrów od jej własnego nosa.
    - Bo nie lubię dzieci - odmruknął mężczyzna, przyjmując cierpliwie kolejne prymitywne pytanie ze strony Inas.
   Po tym jak Hovery opatrzyła jej - jak się okazało - zranioną piętę, którą poharatało coś ostrego, na co musiała nadepnąć dziewczynka, dowiedziała się, że ta dwójka rodzeństwa wracała właśnie z pobliskiego pastwiska dla owiec. Jednak po tym jak Inas się skaleczyła, postanowili wrócić do swojej wioski. Dowiadując się o tym nieszczęściu Laing przekonała Fletchera, aby pomóc im dojść do domu z racji ogromnego trudu chodzenia dla czarnowłosej. 
   Początkowo Darren nie chciał się na to zgodzić. Próbował wytłumaczyć Hov, jakie to niebezpieczne. Nie powinni się ujawniać, biorąc pod uwagę fakt, iż nie są tubylcami. Gołym okiem można było zauważyć, że pochodzą z Ameryki, której mieszkańcy nie są mile widziani na terenach tego państwa. W dodatku nie wiedzieli komu mogą zaufać. Skąd mieli mieć pewność, czy ludzie z wioski, do której się kierowali nie są sprzymierzeńcami Irakijczyków, którzy napadli na ich obóz?
   To właśnie Fletchera niepokoiło.  
    - Ani trochę? - dopytywała dalej Inas.
   Dzięki temu, że brunet znał dość dobrze język perski, mógł swobodnie porozumiewać się z dziewczynką.
    - On mało co lubi... - wtrąciła Hovery, która także umiejętnie posługiwała się perskim. W końcu specjalnie uczyła się tej mowy przed przyjazdem do Afganistanu, chcąc być przygotowaną na wszelkie sytuację. I jak widać... nie poszło to na marne.
    - Nie stawiaj mnie w takim złym świetle przed dziećmi - odpowiedział już po angielsku Darren. 
   Zerknął na nią, a potem posuną wzrokiem po jej ręce, zatrzymując się dopiero na dłoni, która ściskała lekko palce chłopca - Aliego. 
   Ten mało co się odzywał. Był starszy od swojej siostry o kilka lat, co można było zauważyć nie tylko po wyglądzie, ale także po bijącej z jego oczu bystrości i świadomości. Nie mógł liczyć więcej niż dwanaście wiosen. Jednak mimo tak młodego wieku Fletcher dostrzegał w nim dojrzałą opiekuńczość oraz odpowiedzialność, chociażby za siostrę, której oddał swoje sandały, gdy ta zraniła się w piętę, a także za owce, które gorliwie pilnował. 
   Coś przypominało mu w Alim siebie samego, kiedy był dzieckiem.
    - Co wystaje ci z piersi? - dopytywała nieustępliwie Inas, która zdawała się być zaintrygowana osobą Darrena. 
   Poparzył jej w ciemne jak czarna otchłań oczy. Nie znosił tej dziecięcej drobnostkowości, równającej się z ciekawskimi pytaniami. 
   Jeszcze kilka dni temu nie przypuszczałby, że będzie pomagać jakimś Afgańskim maluchom. Przed dwiema dobami obmyślał plan zarządzania swojej dywizji, szacował prawdopodobieństwo powodzenia akcji i szykował się do kolejnej misji. Większość szło tak jak chciał, ale nagle napad na obóz spowodowany czyjąś zdradą zniweczył cały ten i tak już naruszony ład. A to wszystko przez wtykę w jego armii. Donosiciela. Kto nim był? Hov wypiera się tego oskarżenia, którym obarczył ją McDonet w biurze tuż przed atakiem Irakijczyków. Opowiedziała mu o Scottcie i jego szantażach, o zamiarach odbycia rozmowy telefonicznej poza obrębem granicy obozu, a także o konfrontacji w kabinie prysznicowej, gdzie to dusząc ją próbował dowiedzieć się jak dużo o nim wie. 
   Cholera, znał Scotta. Może nie za dobrze, ale w końcu był przysłany z Agencji Militarnej w celu wytropienia potencjalnych zamachowców, którzy planowali zabić Henrego. Powinien wiernie wykonywać powierzoną mu robotę, a nie drzeć koty z jedną z pielęgniarek. 
   Chyba że... rzeczywiście zamieszał się w coś czarnego. I jeśli Hovery była jedyną osobą, która to odkryła... Wtedy jego niedopuszczalne zachowanie byłoby wytłumaczalne. Po prostu bał się, że go zdemaskuje. Jednak czy to rzeczywiście on był donosicielem Iraku? 
   Darren nie mógł tego stuprocentowo stwierdzić. 
    - To wentyl. W sumie chyba już nie jest mi potrzebny - odpowiedział w końcu, posyłając Laing pytające spojrzenie. Jego perski akcent śmiesznie uwypuklał mu usta. 
    - Musiałabym sprawdzić twoją ranę. Później się tym zajmę.
   Zatrzymał na niej swoje spojrzenie o kilka chwil dłużej niż powinien. Chyba po raz setny uderzyła w niego nurtująca myśl, czy taka osoba jak ona mogłaby przyczynić się do ostatnich wydarzeń. Ktoś chciał ją wrobić? Twierdziła, że to Scott. Te całe nieszczęśliwe trampki, które widział jeden z żołnierzy zanim został napadnięty... To była chyba jedyna przyczyna oskarżenia jej o zdradę. 
   Mieszka z rodzicami i bratem w Bostonie. Kłóci się z matką chyba jak każda córka. Uczęszczała na dodatkowe lekcje medycyny i kurs języka perskiego, aby tutaj przyjechać. Wydaje się nikogo nie udawać. Ma w sobie wrażliwość i taką niewinność w oczach, że gdy tylko na nią spojrzy nie widzi przed sobą zdrajczyni, a jedynie dziewczynę, która niefortunnie została w coś zamieszana.
   Chyba pogubił się wśród plątaniny jej rzęs i emanującego, zadziornego uroku. Nie podobało mu się to. Podświadomie go to drażniło, ponieważ przez to tracił dystans i burzył swoją barierę osobistą, jednocześnie otwierając się przed nią.
    - Jasne. - Zerknął przed siebie, aby sprawdzić jak daleko są od ulatniającego się dymu, który sygnalizował gdzie znajduje się wioska. 
    - Zaraz dojdziemy. Coś planujesz? - zapytała Hovery. 
    - Odkładamy dzieciaki i odchodzimy. 
    - Za ile dotrzemy do Kwatery Głównej? - Jej ton stał się nagle pełen podejrzliwości. 
   Darren spojrzał na odległy krajobraz gór, który zdawał się nie mieć końca. Szczyty wyglądały jak złociste garby wielbłądów, tworząc coś w rodzaju zmiętej kołdry spowijającej te tereny. 
    - Trudno powiedzieć. Może za dwa, trzy dni - odrzekł, mrużąc oczy przed słońcem. 
    Hov westchnęła.
    - Nie sądzisz, że powinniśmy poprosić o zapasy wody i jedzenia? Raczej dwa ostatnie batoniki musli nie starczą nam na resztę podróży. 
    Brunet nie zdążył odpowiedzieć, bo Inas na jego rękach zaczęła mówić o owcach, którym nadała imiona i traktowała jak pupile. 


   Po jakimś czasie znaleźli się w końcu przy wejściu do niewielkiej wioski, otoczonej niskim piaskowym murem. 
   Darren sceptycznie obserwował pojedynczych tubylców, przemieszczających się tuż obok nich. Czuł na sobie zaciekawione spojrzenia starców, którzy przesiadywali przed swoimi małymi domkami z turbanami na głowie i fajkami w dłoni, oraz kobiet robiących pranie przy studni. Grupka dzieci goniła się gdzieś pomiędzy psami o wyraźnie zniszczonej sierści. Gdzieniegdzie stali mężczyźni zbici w ciasnych grupkach, patrząc w jego kierunku przenikliwie. Długie czarne brody nadawały im groźnych wyrazów, a pobrudzone ubrania dowodziły o ciężkiej pracy jaką musieli wykonywać. 
   Nie trudno można było zauważyć, że panowała tutaj bieda, biorąc pod uwagę wystrój piętrowych budynków, z których sypał się tynk. W każdym centymetrze tutejszej suchej ziemi odbijał się niedostatek. 
    - Spójrz - jęknęła nagle Hov.
   Fletcher natychmiast powiódł wzrokiem za jej palcem i ujrzał pośpiesznie zbliżającego się do nich mężczyznę z karabinem maszynowym w ręku. Był ubrany zwyczajnie. Spodnie wykonane z szarego materiału oraz koszula w czerwono-czarne paski z podwiniętymi do łokci rękawami. Na nieogolonej twarzy widniał mu wrogi grymas. 
   Kurwa, pomyślał Darren i spojrzał na dziewczynkę w jego ramionach. Trzymając ją nie mógł sięgnąć do swojej broni. 
   Nagle zauważył jak Ali puszcza dłoń Hovery, po czym biegnie w stronę uzbrojonego delikwenta. Laing nie zdążyła go złapać z powrotem.
   Chłopiec zaczął wymachiwać rękoma i krzyczeć.
    - Papa! Papa! Ci ludzie pomogli Inas! Pomogli nam! Nie denerwuj się! 
   Na te słowa ojciec Aliego przystanął i popatrzył na syna nieufnie. Zmarszczył grube brwi, jeszcze raz mierząc sylwetkę nowo przybyłych. 
    - Co ty mówisz? - zapytał, przyciągając go do siebie. 
    - To prawda. Spotkaliśmy pańskie dzieci...
   Darren przerwał Hov gestem ręki, a następnie wystąpił krok w przód. 
    - Nie chcemy kłopotów - odezwał się w perskim języku. - Twoja córka skaleczyła się w stopę. Moja towarzyszka jej pomogła. Odprowadziliśmy ich tutaj, bo nie mogła samodzielnie chodzić.
   Niespodziewanie tuż obok niego stanęła jakaś kobieta ubrana w burkę, której materiał nie pokrywał jedynie oczu, łudząco podobnych do Inas. Przez tak maskujący strój trudno było ocenić jej wiek. 
   Kobieta chyba lekko się uśmiechnęła do Darrena i odebrała dziewczynkę z jego rąk. 
    - W każdym bądź razie - kontynuował - tak jak mówiłem nie chcemy problemów. Dlatego odchodzimy - stwierdził. Jedną ręką chwycił Hovery za plecy i nieznacznie przysunął ją do siebie, a drugą ulokował w pogotowiu na rękojeści swojego AK47. Czuł, że muszą jak najszybciej opuścić to miejsce. 
   Zrobili kilka kroków, gdy nagle usłyszeli wołanie już po angielsku.
    - Jesteście Amerykanami, tak?
   Obydwoje zamarli. Hov posłała brunetowi pytające spojrzenie, które kryło w sobie też niepewność. Jej policzki od jakiegoś czasu były zróżowiałe przez ciepłą pogodę, a włosy przybrały kształt gęstych fal po kąpieli w rzece. Widokiem swojego delikatnego oblicza nieświadomie wzbudziła w Darrenie olbrzymią chęć obrony jej przed wszelkim złem świata. 
   Dlatego mocniej ścisnął metal broni. 
    - Nie odwracaj się - uciął stanowczo i pociągnął ją w przód. 
   Dziewczyna jednak wyrwała się z jego uścisku, a potem skierowała się w stronę ojca Aliego oraz Inas. Mężczyzna przyglądał im się nieco łagodniej, już nie mierząc do nich z karabinu. Obok niego stała ta sama kobieta z czarnowłosą na rękach wraz z synem. Musieli być rodziną. 
    - Tak - odpowiedziała, zaskoczona nieco faktem, iż mogą porozumiewać się po angielsku. 
    - Zwariowałaś? Nie rozmawiaj z nim. - Darren dopadł do jej ucha. 
   Ona jednak nie zwróciła na niego uwagi. 
    - Mój syn twierdzi, że nie doszliby przed zachodem słońca do domu, gdybyście im nie pomogli. Jestem wam za to wdzięczny.
    - Nie ma sprawy... - odpowiedział niezbyt uprzejmie ciemnooki i ponownie szarpnął Hovery ku wyjściu. 
    - Widać, że jesteście zmęczeni. - Nie ustępował mężczyzna. - W ramach podzięki mógłbym dać wam nocleg. Podobno dziś w nocy ma się rozpętać ulewa. 
   Fletcher musiał przyznać, że już od kilkunastu godzin wyczuwał w powietrzu zwiastun załamania pogody po zachodzie słońca. Wiedział, że opady w Afganistanie występują rzadko, ale za to gdy się już pojawią są bardzo obfite. Niebezpieczne byłoby więc dla nich wspinanie się po śliskich półkach gór w takich warunkach atmosferycznych. 
    - Darren, nie bądź bezmyślny - zaczęła cicho brunetka. - Sam słyszysz. Myślę, że powinniśmy skorzystać z tej propozycji. Obydwoje jesteśmy zmęczeni, a noc ma nam do zagwarantowania kolejne utrudnienia. - Przez to, że stanęła bokiem do wiejącego w ich kierunku wiatru, kilka kosmyków włosów przykleiło się do jej rozchylonych ust. 
   Chłopak popatrzył na nią, przechylając głowę. Wiedział, że miała rację. 
    - Nie ufam tym ludziom. - Zacisnął wściekle szczękę. - Nie wiemy po czyjej są stronie. - W jego oczach paliła się zaciętość.
    - W górach też czeka nas niebezpieczeństwo. Po za tym bez wody i jedzenia daleko nie zajdziemy. 
    - Jeśli współdziałają z Irakiem... lub z Pakistanem...
    - To tylko jedna noc. Jutro już nas tu nie będzie.
    - Rozejrzyj się. - Zatoczył łuk ręką, wskazując na zniszczone budynki. - Naprawdę chcesz tu zostać?
    - Żeby uniknąć ulewy? Tak. Zresztą, może mają telefon?
   Darren wypuścił z rezygnacją powietrze i przetarł twarz dłońmi. 
    - Nie podoba mi się to...
   Ona uśmiechnęła się do niego smutno, jakby pragnąc upewnić go w przekonaniu, że będzie dobrze. Patrzyli jeszcze przez moment na siebie nawzajem, rozmyślając nad ostateczną decyzją. 
   W końcu obydwoje podeszli do mężczyzny, który zaoferował im nocleg. 

    - Angielski znam dzięki jednemu kupcu, którego poznałem jako dziecko - mówił Galib, otwierając drzwi do piętrowego budynku o najmniej zniszczonych murach w tej wiosce. - Był podróżnikiem i posługiwał się ponad czterema językami. - Zaśmiał się. - Świeć panie nad jego duszą. - Otworzył szeroko drzwi i stanął obok, aby wpuścić jako pierwszych Hovery i Darrena. 
   Fletcher bardzo nieufnie spoglądał ma mężczyznę. Pamiętał jeszcze jego groźny wyraz twarzy, podczas gdy celował do nich z karabinu. I mimo, że już pozbył się broni a na twarz przybrał uśmiech, opowiadając o stosunkowo zwyczajnych rzeczach, to nadal wyczuwał w nim coś... złego.
   Ale może tak po prostu mu się zdawało przez wpojoną powściągliwość do tego, czego nie jest pewien.
    - To pański dom? - zapytała Hovery, powstrzymując się przed wejściem do środka. 
    - Nie. Mieszkam kawałek dalej. To traktuje jako... kwatera dla przyjezdnych. Trzeba sobie jakoś dorabiać, ale nie mamy wielu gości, dlatego będziecie sami. Oczywiście nic nie musicie płacić. - Gestem ręki zaprosił ich do środka. 
   Darren jednak stanął przed Hov i zmierzył Galiba uważnym spojrzeniem. Miał czyste ubrania, nie to co większość mężczyzn tutaj. Pewnie nie pracował fizycznie. Wyglądał na trzydzieści pięć lat. Gęste owłosienie na rękach i twarzy dobrze pieczętowało skąd pochodzi, zarówno jak jego ciemna karnacja. Oczy mu błyszczały, a uśmiech powoli przygasał pod wpływem poważnej postawy Fletchera. 
    - Tak po prostu pozwolisz nam się tu zatrzymać? - zapytał chełpliwie. 
   Mężczyzna nieco się zmieszał, ale nadal utrzymywał spokój. 
    - Rozumiem, że możecie być niepewni co do mojej osoby przez ten wybryk z karabinem. Ale trzymałeś na rękach moją córkę ubrany w mundur wojskowy. - Spuścił głowę, wbijając wzrok w ziemię. - Dobrze wiemy jakie mamy czasy. Jestem człowiekiem bardzo wdzięcznym i po prostu chcę wam wynagrodzić pomoc moim dzieciom - dodał z dużym naciskiem na słowo "pomoc". - Ufam, że nie będę tego żałować.
    - Bardzo dziękujemy za tą uprzejmość - wtrąciła Hovery, stając obok Darrena. Ukradkiem zgromiła go wzrokiem, jak gdyby chcąc mu tym zabronić dalszych protekcjonalnych zachować. 
   Ten tylko wzruszył ramionami. 

   Po chwili Galib już oprowadzał ich po niewielkim pokoju połączonym z jeszcze mniejszą łazienką. Wszystko było urządzone bardzo skromnie. Jedno łóżko dla dwóch osób postawiono przy oknie, obok stała tylko jedna szafka nocna z lampką bez klosza. Po lewej stronie, nieopodal wejścia do łazienki znajdował się wysoki drewniany kredens i stolik. Nie było krzeseł. Tylko te cztery meble na tle żółto-surowych ścian. Darren pomyślał, że to i tak dużo jak na takie miejsce.
    - Żona poda pod wieczór kolację. Gdybyście czegoś potrzebowali, to będę dwa budynki dalej - oznajmił Galib.
    - Jeszcze raz dziękujemy - odrzekła Hov, a on po jej słowach wyszedł. 
   Brunet jako pierwsze podszedł do okna bez zasłon. Wyjrzał przez nie, skanując okolice.
    - Widzisz? Nie jest źle. - Dziewczyna usiadła na łóżku z szarą kapą. Jeszcze raz zaczęła rozglądać się po całym pomieszczeniu, przybierając na twarz uśmiech ulgi. 
    - Nie spytał nas o nic.
    - Co? - Nie zrozumiała o co mu chodzi. Zerknęła na niego przez ramię i zmarszczyła brwi. 
   Ten z kamienną twarzą nadal wyglądał przez szybę. Wzrok miał smętny, ale czujny, odbijający oznaki niepokoju. 
    - Nie zadał nam żadnego pytania dotyczącego nas samych. No, prócz tego, czy jesteśmy Amerykanami. - Posłał jej lodowate spojrzenie. - Nie zapytał nawet skąd przybywamy, ani dlaczego pałętamy się samotnie po górach. Zupełnie jakby wiedział wszystko, albo nic go to nie obchodziło. A nie zgodzę się z tym drugim, bo inaczej na pewno by nie był taki milusiński. 
    - Nie przesadzasz? Pomogliśmy przecież jego dzieciom. Pewnie od razu założył, że nie stanowimy żadnego zagrożenia - odpowiedziała, po czym podniosła się z miejsca. Zaczęła do niego wolniutko podchodzić, testując jego reakcję. 
   On pokiwał głową z rezygnacją. Niespodziewanie w trzech dynamicznych krokach znalazł się tuż przed nią i pochwycił dłońmi jej policzki. Spojrzał na nią z góry tymi mrocznymi tęczówkami, których nagle zaczęła się obawiać. Miał zimne dłonie. 
   Przez moment po prostu patrzył na jej zdezorientowaną minę, ale w końcu odezwał się.
    - Nie rób tego. Nie zaćmiewaj mojej czujności, mała. Gdy czuję, że jest coś nie tak, to tak jest. Nie podważaj tego. Nie szukaj racjonalnego wytłumaczenia. - Ton ociekał mu władzą, niezidentyfikowaną mocą.
   Było widać, że Hovery przez moment nie wie co odpowiedzieć. Rozchyliła usta, ale po prostu oniemiała zaskoczona jego zachowaniem. 
   Po chwili w końcu przełknęła ślinę i zdobyła się na wydukanie czegoś.
    - Ktoś musi podsuwać ci inne rozwiązania. Nie masz we wszystkim racji. 
    - Kobiety... - westchnął i uniósł wyżej brodę. - Zawsze wszystko próbujecie załagadzać... Przestań ograniczać moje decyzje.
    - Które powinniśmy podejmować razem - stwierdziła wyniośle z ostateczną dla niej puentą. Odsunęła się od niego na tyle, by zrozumiał, że ma zabrać ręce. 
   Zrobił to niechętnie, gdyż chciał kontynuować tą rozmowę. Ale uznał, iż to i tak nie ma sensu, biorąc pod uwagę jej nieznośny upór. Dlatego zrzucił jedynie plecak z barków i powiedział:
    - Muszę wyjść z kimś porozmawiać. Ale ty się stąd nie ruszaj. 
   Opuścił pokój, pozostawiając ją samą z naburmuszeniem. Nie znosiła, gdy jej rozkazywał. 
    - Bo już cię posłucham - mruknęła pod nosem. 


   Hovery chciała zwrócić dziewczynkom uwagę, aby obchodziły się z jej włosami nieco delikatniej, gdyż czuła ból skóry głowy już od jakiegoś czasu. Ale nie mogła zabierać im tej słodkiej przyjemności z czesania jej. 
    - Przyniosłaś kwiatki? - zapytała Inas swoją koleżankę Tharę. 
    - Tak. Mogą być białe?
    - Będą ładnie wyglądać na jej ciemnych włosach.
   Laing wprost nie mogła się nie wyszczerzyć na tę przeuroczą wymianę zdań. Bardzo polubiła swoje dwie małe fryzjerki, które z wielką precyzyjnością splątywały warkocza z jej pasemek. 
    - A gdzie twój kolega, żołnierz? - odezwała się znów Inas. 
   Hov natychmiast spochmurniała. Po tym jak wyszedł z ich pokoju zajęła się doprowadzaniem do porządku swojego ciała. Wraz z kosmetyczką (którą na szczęście zdążyła złapać w ciągu powierzonej jej minuty na spakowanie niezbędnych rzeczy) spędziła w łazience dobre czterdzieści minut. Po odbyciu całej niezbędnej toalety poczuła się niewiarygodnie dobrze, ponieważ bardzo ceniła sobie higienę. 
   Później nie miała nic więcej do roboty. A że oczywiście nie chciała podporządkowywać się rozkazowi Darrena, to wyszła przed budynek, gdzie spotkała właśnie Tharę i Inas, które entuzjastycznie zaproponowały zabawę w fryzjera. 
    - Nie mam pojęcia - odpowiedziała. 
   Obydwie dziewczynki zaczęły nagle śpiewać jakąś piosenkę, której tekstu Hov nie rozumiała. Zdawała się być ona bardzo smutna i piękna w wykonaniu cieniutkich głosów. 
   Nieoczekiwanie taki nastrój wprawił piwnooką w refleksyjność. Zaczęła zastanawiać się nad ostatnimi niewiarygodnymi wydarzeniami. Najpierw przerażający Scott, kontener, potem napad na obóz, Terry, ucieczka z mężczyzną, którego chyba nienawidzi, podróż po górach, wodospad, a teraz ta wioska. Od początku jej się nie układało na tym wyjeździe. Narobiła sobie wrogów i wplątała w jakąś dziwną sprawę ze Scottem. Na dodatek martwiła się o osoby, na których w krótkim czasie zaczęło jej zależeć. Soffia, Daria, Rebecca - ratowała z tymi dziewczynami innych co bardzo je złączyło. Przemiły Bob Clinton - jej przełożony o zaraźliwym uśmiechu. I w końcu Terry. Przyłapała się na uświadomieniu, że przez ten cały czas starała się o nim nie rozmyślać, nie chcąc dołować się przypuszczeniami o jego śmierci. Nie rozmawiała też o nim z Darrenem, który również nie zaczynał tego tematu. Nie wiedziała czy dlatego, że on także nie chciał zastanawiać się nad najgorszym, czy po prostu jest przekonany, iż jego przyjaciel dał sobie radę. 
   Przecież kolegowała się z Brooksem od kiedy wyciągnął ją z izolatki. I nagle przestała o nim myśleć? 
   Nie. Na okrągło siedział jej w głowie, tyle że uciszała go bieżącymi sytuacjami. 
   Miała jedynie nadzieje, że wszyscy, o których tak się bała zdołali uciec z oblężonego przez Irakijczyków obozu. 
    - Cześć panie żołnierzu!
   Usłyszała piskliwy głosik Inas w perskim języku. Dziewczynka zaprzestała wczepianie kwiatków w jej włosy i zaczęła biec w stronę... zbliżającego się Darrena. Bezceremonialnie rzuciła mu się w ramiona tak, że mężczyzna chcąc nie chcąc musiał ją złapać. 
    - Zobacz Tharo, to właśnie o nim ci opowiadałam! - Wraz z koleżanką zaczęła chichotać. 
   Hovery obserwowała zmieszaną minę Fletchera, gdy nie wiedział jak ma się zachować. Wiedziała, że nie znosi dzieci, dlatego podziwiała jego wytrzymałość do tej bezpośredniej dziewczynki. 
   Nagle ich spojrzenia się przecięły. Zadziwił się jej widokiem co uwydatniały jego zmarszczone brwi. Jednak po chwili swoją uwagę znów skupił na Inas. Szepnął jej coś do ucha, a ta ponownie zaczęła się śmiać. Podszedł razem z nią do krawężnika, na którym siedziała Hov i postawił małą na ziemi. 
    - Zobacz jak uczesałyśmy twoją koleżankę. Podoba ci się? - zapytała Thara.
   Darren przesunął wzrokiem po starannie uplecionym francuzu, którego okalały białe kwiatki wpięte w brązowe włosy Hovery. Dziewczyna mimowolnie zarumieniła się pod jego badawczą oceną i spuściła głowę. Nie liczyła na komplementy. Nawet ich nie chciała. 
   Nagle wypowiedział jedno słowo w perskim języku, którego ona nie zrozumiała. Dziwnie je zaakcentował, może nawet celowo.
    - Miałaś nie wychodzić - zwrócił się do niej już po angielsku. 
    - Czego się spodziewałeś? - Wzruszyła ramionami. 
    - Sam nie wiem... - wymamrotał pod nosem. - Ale chodź już. - Pociągnął w górę rękaw jej białej bluzki. 
   Wywróciła oczami i wstała, otrzepując spodnie. Pożegnała się z dziewczynkami, po czym zniknęła we wnętrzu ich kwatery. 


   Gdy znaleźli się w pokoju, Darren momentalnie zdjął swoją katanę moro i odłożył karabin w kąt, niedaleko łóżka. Kurtkę rzucił niedbałym ruchem na ziemię. Umięśnione plecy błyszczały mu od potu niczym żelazna połyskująca zbroja, przyciągająca wzrok. Po chwili pół nagi podszedł nonszalanckim krokiem do Hov. Oczy miał zmrużone a minę całkowicie obojętną, wręcz bezczelną.
   Dziewczyna patrzyła na niego z konsternacją. Skrzyżowała ręce, aby również wyglądać na znużoną.
    - No co?
    - Wyjmiesz mi to draństwo z piersi?
   Spojrzała na wentyl.
    - Najpierw zerknę na ranę... - odburknęła, łapiąc za opatrunek na jego klatce. 
   Zgrabnie i powoli odkleiła materiał. Próbowała skupić się tylko na miejscu po postrzale, ale nie mogła, gdyż jej wzrok błądził bo usianych pojedynczych bliznach, oznaczających mu skórę. Część z nich na pewno była spowodowana ostrzem. Przez moment naprawdę zapragnęła poznać historię powstania każdej, a nawet zechciała ich dotknąć, by poczuć pod palcami te wieczne zdeformowania.
    - Ładnie się goi. Jak się wykąpiesz nałożę nowy opatrunek. - Powstrzymała swoje wyobrażenia.
    - Dobra, a co z... AAA! Do diabła! - zaklął, gdy poczuł nagle jak bezapelacyjnie wyciąga mu wentyl z płuca. 
   Ta widząc jego reakcję tylko uśmiechnęła się niewinnie. 
    - I po krzyku.

   Podczas gdy Darren brał kąpiel, do pokoju przyszła żona pana Galiba i zostawiła dla nich kolację. Kobieta nie mówiła za wiele, ale wydawała się uprzejma. 
   Hovery była bardzo głodna, dlatego od razu zabrała się za jedzenie.
    - Hej, zostaw coś dla mnie - powiedział prześmiewczo chłopak, jak zauważył zachłannie wcinającą dziewczynę.
   Ona odpowiedziała coś z pełnymi ustami, ale nie mógł tego zrozumieć. Jej policzki pękały w szwach. Dlatego sam chwycił ze stołu okrągłe pieczywo, a następnie uwalił się obok niej na łóżku. Brunetka otrzepała ręce i jednocześnie mieląc posiłek, szybko oraz sprawnie założyła Fletcherowi nowy opatrunek. 
   Po wykonaniu tej czynności podeszła do wielkiej torby w celu znalezienia jakichś ubrań na przebranie. Pomysł spania w brudnych jeansach nie przypadł jej do gustu. 
   Darren miał na sobie jedynie spodnie od munduru. Gdy się już wykąpał, wolał nie zakładać żadnych z tych zabrudzonych ciuchów, ale postanowił nie robić tego piwnookiej. Tłumaczył sobie, że mogłaby omdleć z wrażenia, albo co lepsze - zacząć się do niego dobierać. No, w najgorszym wypadku dałaby mu w twarz i uciekłaby z piskiem. 
   Uśmiechnął się na tę myśl. 
    Przyjemnie poczuł jak krople wody ociekają mu na nagi tors. Ten krótki pobyt pod prysznicem sprawił, że wcześniejsze rozdrażnienie uleciało daleko w niepamięć, co chyba lepiej zwiastowało dla Hovery.
    - A niech to... - westchnęła dziewczyna, nadal grzebiąc w plecaku. - Nie spakowałam dla siebie ubrań.
   Mężczyzna przyglądał się jak sfrustrowana prawie cała zatapia się w kieszeni torby. Uznał, że to dobre widowisko w wyniku czego wygodniej ułożył się na posłaniu, a ręce ulokował pod głową. Bawiła go. 
    - Za to znalazłam jakąś twoją koszulkę. - Wstała i rzuciła mu ją. 
   Darren zerknął na materiał bez najmniejszego zainteresowania. Później na Hov, która zdawała się być przybita faktem, iż nie ma się w co przebrać do spania. Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna nawet nie podejmie się zostania w samej bieliźnie. Widząc to bez namysłu odezwał się:
    - Załóż ją. - Posłała mu niepewne spojrzenie, dlatego szybko dodał. - Będzie ci za duża, więc... wszystko zakryje jeśli o to ci chodzi. - Odrzucił bluzkę w jej stronę, by złapała.
    - Ale... Na pewno jej nie chcesz?
   Pokiwał przecząco głową. Brunetka posłała mu półuśmiech, po czym stanęła za kredensem, żeby w jakimś stopniu ją od niego odgrodził. Wiedziała, że nie ma potrzeby udawania się specjalnie do łazienki z przebieraniem. Przecież kilka godzin temu razem kąpali się w rzece...
   Potem tak samo wyszło, że Darren NIE ODRYWAŁ wzroku od jej ciała. Rejestrował każdą wykonywaną przez nią czynność, zaczynając od rozpięcia rozporka, a kończąc na unoszeniu bluzki w górę, aby za chwilę nałożyła jego koszulkę. 
   Bez krępacji skanował linię jej bioder, tali, nóg, wyobrażając sobie... bardzo różne rzeczy. Nawet ten cały warkocz francuski mu się podobał. Oczywiście szafa nieudolnie ją zasłaniała, przez co nie miał ograniczonej widoczności. A to tylko powodowało, że coraz mocniej zaciskał pięści na kołdrze. 
   Dlaczego musisz być teraz taka... chciana przeze mnie?
   Sekundę później dziewczyna zakończyła to całe przedstawienie i nieświadoma jego dogłębnych oględzin siadła obok niego na łóżku
    Siedzisz tu w moim T-shircie i majtkach. Jesteś zdana tylko na mnie. Mogę cię wziąć w każdej chwili.
   Zamrugał kilkakrotnie, aby odpędzić od siebie te myśli. Wiedział, że musi natychmiast zmienić tor swoich wyobrażeń, inaczej skończy się na połamanych paznokciach, płaczu i pozdzieranym gardle. 
    - Tak sobie pomyślałem, że powinienem nauczyć cię paru chwytów samoobrony. Kompletnie nie umiesz przywalić. 
   Hovery zmarszczyła brwi, przypominając sobie "bójkę" ze Scottem, której on był świadkiem. Rozdzielał ich. A przecież wtedy zafundowała łysemu siniaka na parę dni.
    - Nie boisz się, że wykorzystam je przeciwko tobie? - spytała zadziornie.  
    - Może kiedyś będziesz musiała.
  
  
   ~***~
Cześć. W końcu jestem po testach, w trakcie których - jak i zarówno przed nimi - nie byłam w stanie nic dodać. Mam nadzieję, że zrozumiecie.
Chciałabym odwołać się do paru uwag w komentarzach odnośnie niestałego czasu, jakiego używam w tym opowiadaniu. Zdaje sobie sprawę, że to jest niewłaściwie i może Wam to przeszkadzać. Mi samej się to nie podoba, ale chodzi o to, że przy pierwszych rozdziałach chyba sama do końca nie byłam zdecydowana w jakim czasie chciałabym pisać. Szukałam tego, w ktorym będzie mi najwygodniej.
I myślę, że już się w tym wszystkim rozeznałam i postaram się trzymać jednego czasu :))
Oczywiście bardzo dziękuję za te uwagi skierowane do stylu pisania, bo one naprawdę pomagają mi w uświadomieniu, co robię źle. Tym bardziej, że jestem typowym amatorem :D 
Także mam nadzieję, że rozdział jako tako się podobał. I bardzo przepraszam za błędy. Starałam się wszystkie znaleźć. 
  

środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 10

    - Co byś chciał wiedzieć? - spytała Hovery, świdrując Darrena sceptycznym wzrokiem. Nadal czuła jak prąd rzeki pcha ją ku niemu, ale nie pozwalała oderwać stup od dna.
   Mężczyzna podrapał się po brodzie w geście zadumy.
    - Hmm... Może najpierw skąd masz te gatki w... czerwone wisienki, o ile dobrze potrafiłem zarejestrować - rzucił drwiąco, a kąciki jego ust uniosły się ku górze. Podszedł do niej o krok. - Są dość... nietypowe.
    - Grunt, że wygodne. Cóż, trudno się dziwić, że ci się nie podobają, skoro do tej pory miałeś do czynienia z lichą bielizną striptizerek.
    - Mają coś w sobie. - Zmarszczył brwi, udając głęboki rozmysł nad sprawą. Skrzyżował ręce na piersi. - Są słodkie, naprawdę. - Utrzymywał poważny wyraz twarzy jeszcze przez kilka sekund, po czym parsknął śmiechem, wprawiając swoją umięśnioną klatkę piersiową w drganie.
   Hov zmrużyła na niego gniewnie oczy. Dziękowała wodzie, pod którą skutecznie ukrywała swoje ciało, dzięki czemu nie mógł teraz patrzeć na jej bieliznę. Cała ta sytuacja ją zawstydzała, ale jednocześnie bawiła.
   Nie. To jego śmiech sprawiał, że ona również zaczynała się szczerzyć.
   Ostatecznie zamachnęła się i ochlapała go wodą.
   Ten spojrzał na nią ostrzegawczo. Z nosa i rzęs zaczęły skapywać mu pojedyncze kropelki, w wyniku czego otarł twarz dłońmi. Jego uśmiech przygasł, ograniczając się tylko do lekkiego wygięcia ust, które już nie było w stanie wytworzyć uroczych zmarszczek w policzkach. Słońce padało wprost na niego, przez co Hov miała wrażenie, że jego ciało emanuje złotawą poświatą, jak u greckich bogów z dobrze jej znanej mitologii.
   Szybko jednak odgoniła od siebie tą myśl.
    - Nie zaczynaj, Laing. Chcesz znów wylądować pod wodą? Umiesz w ogóle pływać?
    - I to lepiej niż ktokolwiek inny. - Uniosła wyżej głowę i nieco się wyprostowała, na skutek czego woda sięgała jej teraz do piersi. Na plecach poczuła ciężar długich, mokrych włosów.
   Darren ponownie się zbliżył, fundując dziewczynie wnikliwe spojrzenie.
    - Ile właściwie masz lat?
   Brunetka zbita z tropu nagłą zmianą tematu i barwą poważniejszego tonu chłopaka, zawahała się z odpowiedzią.
    - Dlaczego pytasz?
    - Po prostu zastanawiam się co taka młoda dziewczyna jak ty, robi w takim miejscu jak to. - Zatoczył ręką w okół. - Ciekawi mnie to odkąd cię zobaczyłem.
   Piwnooka założyła ręce na biodra i przygryzła wargę. Przechyliła głowę w bok, jakby chcąc się lepiej przyjrzeć mężczyźnie.
    - Mogłabym cię spytać o to samo - powiedziała.
    - Ja... Przecież już ci mówiłem. Zresztą, spytałem pierwszy - odrzekł, wywracając oczami.
   Owszem. Hov przypomniało się jak napomknął coś o obozie przetrwania, korpusie kadetów i o wpływowym ojcu, który wczepił w niego chęć chodzenia do tej szkoły. Ale poza tym nie zdradził jak znalazł się na pozycji wiceadmirała w tak młodym wieku, ani dlaczego w ogóle wstąpił do wojska. A to naprawdę intrygowało dziewczynę.
   Uznała jednak, że skoro on uchylił rąbka swojego życia to ona też powinna.
    - Mam dziewiętnaście lat - oznajmiła. - A co robię w Afganistanie jako pielęgniarka? Cóż... - Uśmiechnęła się nieśmiało - Po prostu chcę pomagać ludziom, którzy są w stanie dać coś z siebie dla innych. A przecież wy... - Spojrzała mu prosto w oczy - ryzykujecie wszystko, życie.
   Po jej odpowiedzi Fletcher milczał, wpatrując się w zmąconą taflę wody, rozjuszoną przez niewielki wodospad nieopodal nich, pod którym Hov przed chwilą się moczyła. Na jego czole pojawiła się specyficzna zmarszczka świadcząca o głębokim namyśle.
   W końcu odezwał się.
    - Jesteś sierotą? - W jego głosie można było dosłyszeć ostrożny takt, mający na celu zadać to pytanie jak najdelikatniej.
    - Co? Nie - oburzyła się. - Czemu tak sądzisz?
   Brunet wzruszył ramionami.
    - No... Gdybym miał córkę - co raczej nigdy się nie zdarzy - nie pozwoliłbym jej wyjechać do Afganistanu gdzie, jak wiadomo, panuje wojna. Wiedząc jeszcze, że będzie się obracać wśród niewyżytych żołnierzy... Przecież to oczywiste. Tutaj jest bardzo niebezpiecznie.
    - Wiem o co ci chodzi. - Uniosła rękę, jakby chcąc wskazać na cały krajobraz w okół nich. - Uważasz, że moi rodzice to jacyś zwyrodnialce, bo pozwolili mi tutaj przyjechać. Ale ja sama tego chciałam i jestem już pełnoletnia, więc nie mogli mi tego zabronić. Zresztą... - przerwała i odbiła się stopami od dna, by pozwolić jej ciału bezwładnie dryfować na wodzie. Wpatrywała się teraz w błękitne niebo nad sobą, podświadomie wypatrując znajomego jej orła. - ...wiesz jaka jestem. Uparta, zawsze stawiająca na swoim. Nie mieli na mnie wpływu, a ojciec nie po to wydawał pieniądze na dodatkowe lekcje z medycyny, żebym nic z tym dalej nie zrobiła. Pragnęłam... przydać się światu. Tak sądzę.
   Darren wpatrywał się w nią, podczas gdy ta, jakby zatraciła się w oglądaniu mozolnie pełzających obłoków. Obserwował z jaką łatwością jej ciało unosi się prostopadle na powierzchni wody, lekko kołysane przez fale. I myślał nad tym co powiedziała.
   Po chwili ostudzony myślą o ciągłym zagrożeniu życia, rozejrzał się dookoła. Znajdowali się w zapadlisku ziemi, a więc wysoko nad nimi okalały ich szczyty górskie, które dokładnie zaczął skanować wzrokiem. Doszukiwał się najdrobniejszego ruchu, czy odbitego blasku słońca od broni metalicznej, ale niczego takiego nie zauważył. Mimo to wiedział, że nie powinni za długo przesiadywać w jednym miejscu.
   Gdy już w pewnym stopniu upewnił się o potencjalnym bezpieczeństwie, ponownie skupił się na Hovery, która swoim ciałem działała na jego oczy niczym pieprzony magnes.
   Panuj  nad sobą, stary...
    - Mieszkasz z nimi? - spytał i podpłynął do niej trochę, ale zdawała się tego nie dostrzec.
   Nie spuszczając wzroku z nieba, odpowiedziała:
    - Tak. I z bratem. W Bostonie. - Uśmiechnęła się, jakby przypominając sobie coś miłego.
    - Dogadujecie się?
    - Umm... tak. To znaczy ja i moja mama... Cóż, mamy podobne charaktery i... Obydwie jesteśmy czasem zadziorne i uparte, dlatego różnie bywa. Zdarza się, że nie umiemy odpuścić, co często prowadzi do kłótni - odparła, nie zdradzając smutku w głosie, jaki nagle zagościł w jej oczach. - Przed moim wyjazdem się posprzeczałyśmy - dodała z udawanym niewzruszeniem.
   Nagle poczuła jak jej ciało traci wyporność i powoli zanurza się głębiej. W tym samym momencie pod wodą na swoich plecach wyczuła dłoń Fletchra, która podtrzymała ją przed opadnięciem pod powierzchnię. Zdała sobie sprawę, że przez obserwację chmur nawet nie zauważyła, kiedy znalazł się tak blisko. Stał obok niej i rzucał na nią swój cień, zasłaniając słońce.
   Spojrzała w jego oczy, w których przewyższała powaga.
    - Pomimo to, jesteś szczęśliwa? - zapytał, a jego usta dziwnie się wygięły przy ostatnim słowie.
   Hov przez chwilę oniemiała. Nie rozumiała dlaczego zadał właśnie takie pytanie. Spodziewała się bardziej coś typu: "o co się pokłóciłyście?", "mocno tego żałujesz?", czy nawet "przestań się nad sobą użalać". Taki rodzaj odpowiedzi bardziej do niego pasował. A teraz dostając tak dziwne, a zarazem banalne pytanie zaczęła się zastanawiać nad odpowiedzią, gdzie powinna odrzec machinalnie.
    - Tak, Darren. Mam dobre życie.
   Nastała w okół nich niewygodna cisza. Chłopak nadal podtrzymywał plecy dziewczyny, przez co ta leżała przed nim na wysokości jego żeber. Patrzyła w jego ciemne, niemal czarne tęczówki i doszukiwała się jakichkolwiek odbić emocji, które mogłyby zdradzić myśli chłopaka w tym ciążącym momencie.
   Dlaczego, do cholery, nie była w stanie się ruszyć?
   Nieoczekiwanie brunet zaczął się nachylać ku jej twarzy.
   CO JEST?!?!
   Sparaliżowana nagłym przyśpieszeniem bicia serca, zupełnie zesztywniała.
   Czy on...?
   Patrzyła na jego zbliżające się usta i miała wrażenie, że gdyby nie jego podpora w postaci ręki, już dawno opadłaby jak kłoda na dno.
   Gdy już idiotycznie pomyślała, że zaraz... On ominął jej wargi, by dostać się do prawego ucha dziewczyny. Poczuła jego ciepły oddech na ramieniu oraz na małżowinie, który pieszczotliwie ją połaskotał. Pozycja, której Darren nadał kształt sprawiła, że Hov tuż nad swoją twarzą miała jego szyję.
    - Chciałbym. Żebyś. Oddała. Mi. Moją spluwę - wyszeptał rozkazująco, pomimo użytych grzecznościowych zwrotów. Chrypa nadawała mu grozy w tonacji jego głosu, niczym zabójcy, rozmawiającym ze swoją ofiarą przez telefon.
   Słysząc to Hov natychmiast położyła dłonie na klatce piersiowej Darrena i mocno zaparła się, by go odepchnąć. Mężczyzna jednak przewidując jej chęci, szybko chwycił ją w biodrach. Uniósł w górę, dostrzegając jej pytająco-złośliwy wyraz twarzy, po czym wyrzucił ją wysoko ponad poziom rzeki.
   Z pluskiem wpadła do wody jakieś pięć metrów od niego. Fletcher nie mógł powstrzymać łajdackiego uśmiechu na myśl o jego odegraniu się za jej wcześniejsze, seksowne przechytrzenie, dzięki któremu zdobyła pistolet. Zrobił z nią to, co ona jemu. Zaskoczył ją. Zresztą, często mu się to zdarzało.
    - Darren!
   Usłyszał krzyk Hovery, która już zdążyła wyłonić głowę.
    - Niech no tylko...
    - Sam sobie go wezmę! - przerwał jej i zaczął podpływać do brzegu.
   Wciąż nie opuszczała go duma za źle odebrane przez Hov zagranie. Ale o to mu właśnie chodziło. Jej mina była bezcenna. Nie planował tego, ale tak samo wyszło, że stworzył między nimi tajemniczą i intymną atmosferę, z której wyciągną to co chciał. Mieszaninę napięcia, zdezorientowania, zdziwienia, a także błędne przypuszczenia ze strony brunetki.
   Trudno, sama zaczęła.
   Pewien swojej wygranej zbliżał się do brzegu, gdy zauważył obok siebie... ją. Przegoniła go kraulem i pierwsza dotarła do lądu. Niedowierzanie opanowało go całego, ale po chwili oprzytomniał. Nie mogła przecież pierwsza dostać się do swoich ubrań i zabrać spluwy.
   Wnet, po chwili obydwaj zaczęli się ścigać na kamienistym brzegu, przez co nie było ich stać na sprint, czy chociażby na szybki bieg. Ustawiając krzywo nogi, niemal podskakiwali nad ostrymi kamyczkami, które wbijały im się boleśnie w stopy.
    - Auu! - zaskowyczała Hovery, chwytając się za piętę, ale nadal przemieszczając się w przód.
   Nie chciała pozwolić na to, by Darren odebrał jej pistolet. Przecież musiała mieć się czym bronić, kurde. Dlaczego więc tak bardzo chciał jej zabrać tego cholernego gnata? Nie rozumiała, ale wiedziała, że musi dostać się pierwsza do spluwy ukrytej w kieszeni jej jeansów. Chociażby dla własnej satysfakcji.
   Już dobiegała do wielkiego głazu, przy którym zostawiła ciuchy, gdy poczuła na brzuchu powstrzymujący ją przed dalszym "biegiem" uścisk.
    - Dziewczyno, przestań się ze mną użerać. - Owijając lekko ramię w okół jej szyi, przylgnął ją do swojego ciała. - Chyba wiesz, że nie wygrasz ze mną w tych sprawach - dodał.
   Hov nie chciała zastanawiać się o jakie "sprawy" mu chodzi. Wkuta, że udało mu się ją złapać popatrzyła tęskno na jeansy, które leżały niemal na wyciągnięcie ręki. Tylko dwa metry...
    - Och, jaki masz problem, Darren?! Dlaczego nie mogę mieć tej spluwy przy sobie? Chyba właśnie powinnam być uzbrojona! - wycharczała wściekle. Czuła jak mokra skóra torsu chłopaka ociera się o jej plecy, a uda o... pośladki. To było dla niej krępujące, ale najwidoczniej temu dominantowi to nie przeszkadzało.
    - Prędzej odstrzelisz sobie palec, niż głowę napastnika.
    - Mówisz tak, żeby napompować swoje ego? Czy raczej chcesz, żebym szybko runęła trupem, przez brak możliwości obrony? - rzuciła ironicznie. Przez sekundę mocno zastanowiła się nad tym drugim.
   Nastała chwilowa cisza.
   Po nieokreślonym czasie Darren westchnął ciężko, a wraz z tym jego mięśnie się rozluźniły i wyswobodził dziewczynę z uścisku. Pochwyciwszy za jej ramiona, obrócił ją delikatnie do siebie przodem i posłał jej smętne spojrzenie.
    - Naprawdę myślisz, że po tym wszystkim co razem przeszliśmy, pozwoliłbym ci zginąć? - W jego głosie pobrzmiewało przygnębienie. - Hov wiem, że między nami nie jest najlepiej, ale jestem żołnierzem. Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że na ten moment twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze? - Spojrzał na nią pytająco spod opuszczonych rzęs. Wydawał się taki zasadniczy, jakby bardzo chciał, aby to co przed chwilą powiedział mocno zapewniło piwnooką o wiarygodności jego słów.
   Dziewczyna uchyliła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zaskoczył ją. Znów... Nie wie czy kiedykolwiek przyzwyczai się do faktu, iż ten facet nigdy nie będzie otwartą talią kart.
   Widząc jej niemoc, Darren kontynuował.
     - Moim celem jest doprowadzenie cię bezpiecznie do Kwatery Głównej. Jeśli będziesz się słuchać, może nam się uda.
   Laing przeczesała ręką włosy. Słuchanie Darrena i wykonywanie posłusznie jego poleceń, nie należy do jej ulubionych czynności. Po prostu nie zawsze się z nim zgadza.
   Po raz drugi, zauważając brak słów na języku jego towarzyszki, znowu wtrącił.
    - Zresztą, nawet nie pytam cię o zdanie w tej kwestii. To dla twojego cholernego dobra. - Uniósł brwi, a błysk w jego oku poinformował, że przypomniał sobie coś istotnego. Cwaniacki uśmiech zagościł na jego twarzy. - Poza tym, jestem starszy i...
   Hov spojrzała na niego krzywo.
    - Uggh... tak, tak. Nie kończ.  Mogłam powiedzieć, że mam dwadzieścia pięć lat, jak widzę - mruknęła do siebie. - Bardzo doceniam twoją szczerość, ale chcę, żebyś nauczył mnie strzelać. 
 
   Po wysuszeniu się, ubraniu i napełnieniu wodą wszystkich możliwych naczyń, Hovery i Darren w końcu ruszyli w drogę. Nadal panowała gorączka popołudniowej pory, ale dzięki orzeźwiającej kąpieli w rzece, ta dwójka czuła się rześko i świeżo. Zapewne, gdyby nie znaleźli tej wodnej oazy, teraz czołgaliby się na kolanach z wysuniętymi jęzorami, mając nad sobą przeraźliwie szybujące drapieżne patki.
   Ta myśl była przytłaczająca.
   Krajobraz w okół nich wciąż rozpościerał się taki sam. Wysokie góry spowite pomarańczowo-brązową ziemią. Pojedyncze zielone krzewy, które tylko odstraszały szpiczastymi kolcami. Wzniesienia a zaraz po nich górki w dół. Skały, żwir, nieliczne zwierzęta w postaci jaszczurek i robactwa.
   Hovery już się do tego przyzwyczaiła. Dziwło ją jednak, że jak do tej pory nie spotkali żadnego człowieka. Żadnego tubylca, żołnierza. Chociaż może to i lepiej? Darren opowiadał jej, że tutejsi ludzie bywają bardzo wyrafinowani, a ich kultura pozwala na inne przywileje.
   Cóż, wiedząc o tym, tym bardziej powinna umieć strzelać. Na szczęście Fletcher nie powiedział ostatecznie, że jej nie nauczy. A co więcej nie zabrał jej spluwy! Prawdopodobnie przez zapewnienia dziewczyny o pozornym poczuciu dodatkowego bezpieczeństwa z bronią przy pasku. Tak naprawdę jednak zatrzymała ją, ponieważ zamierzała jej użyć, gdy tylko najdzie taka potrzeba. Oczywiście nie wspomniała o tym Darrenowi.
    - Dlaczego powiedziałeś, że nigdy nie będziesz miał córki? - wypaliła nagle Hovery, przerywając rozmowę o relacjach Amerykanów z Pakistańczykami. Jak zwykle jej ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem i jakimikolwiek przemyśleniami. Już się za to skarciła w myślach.
   Darren zerknął na nią chłodno, najwyraźniej niezadowolony tą nagłą zmianą tematu. Jego włosy już dawno zdążyły wyschnąć na ciepłym wietrze, przez co rozczochrane opadły mu na czoło. A przez takie ułożenie wyglądał bardzo młodo, jak zauważyła Hov.
   Widać było, że bije się z myślami, lecz w końcu zaczął:
    - Chodziło mi ogólnie o dzieci - poinformował nie zbyt uprzejmie.
    - Dlaczego? Nie chcesz mieć potomstwa? - dopytywała, nie przejęta jego zwyczajową nie chęcią do tematów o nim.
   Darren westchnął.
    - Nie zamierzam zakładać rodziny.
    - Dlaczego?! - Sama nieco się zmieszała swoim nieprzewidywalnie  donośnym tonem.
    - Nie lubię kobiet. - Zauważając jej zszokowane spojrzenie szybko dodał: - Boże, nie w tym sensie! Nie jestem gejem! Po prostu nie wyobrażam sobie partnerki na stałe, ani małżeństwa. To ludzie wymyślili stereotyp idealnego życia jako: dom, żona, dwójka dzieci, pies. A ja tego nie chcę - wymamrotał. W dłoni od kilkunastu minut trzymał gładki kamyk, którego nagle rzucił daleko przed siebie.
   Cóż to za rodzaj człowieka?!, głowiła się Hovery. Nie planuje założyć rodziny? Nie lubi kobiet? Musi być jakimś dewiantem... Ale co jest tego wszystkiego powodem? Czuła, że jak zaraz się nie dowie, to oszaleje.
    - Mam rozumieć, że nie przepadasz za kobietami, ale z tego co mi wiadomo, to nieźle się zabawiałeś ze studentkami podczas dawania korepetycji. 
    - Były dziewczynami na jedną noc. Nic nie znaczącymi. 
    - Znaczącymi tylko dla twojego penisa? - spytała cierpko. Była wpatrzona w niego z taką dociekliwością, że nie zauważyła wystającego głazu z ziemi i potknęła się o niego. Runęłaby na twarzy, gdyby nie podtrzymała się ramienia Darrena.
    - Tak - zaczął, posyłając jej niepewne spojrzenie - znaczące tylko dla moich potrzeb.
    - Nie zamierzasz się nigdy ustatkować?
   Spojrzał w górę i wywrócił oczami, jakby chcąc wyprosić siły wyższe, o zabranie tej dziewczyny do miejsca, gdzie jej męczące pytania nie dotrą do jego uszu.
    - Nie odpuścisz, co?
    - Nie - stwierdziła szybko. - Prawie się nie znamy i sam powiedziałeś, że nasze stosunki nie są najlepsze. Dlatego pierwszym krokiem do nawiązania przyjaznych relacji z drugim człowiekiem, jest dowiedzenie się czegoś o sobie nawzajem, co równa się z większą darowizną zaufania - powiedziała apodyktycznie z nutą żartobliwości. Po czym dała mu kuksańca w bok na zachętę. 
    - Nie lubię o tym mówić, Hov - westchnął. - Ale skoro tak ci na tym zależy... - Podniósł z ziemi kolejny kamyk i zaczął go obracać w palcach. - Mój ojciec - jak wiesz zresztą - był kiedyś wojskowym. Naturalne było więc to, że po kilkumiesięcznych misjach jeździł z kumplami na dziwki.  Dwadzieścia pięć lat temu obracał jakąś Rosjankę. Po jakimś czasie przyszła do niego z brzuchem, twierdząc, że nosi jego dziecko. Oczywiście ojciec nie mógł w to uwierzyć. Zrobił test DNA i okazało się, że to prawda. Przygarnął tę kobietę do swojego domu i zapewniał jej wszystko co potrzeba. Dostała własny pokój, pieniądze. Ojciec myślał, że może nawet uda im się stworzyć rodzinę, ale rok po moich narodzinach ona zniknęła. Odeszła dalej się kurwić - wycedził przez zęby z takim jadem w głosie, że dziewczyna dostała gęsiej skórki. - A miała wszystko. Ojciec zapewnił jej nowy start. - Ponownie rzucił kamieniem, który po kilku sekundach lotu odbił się od ziemi z głuchym hukiem. 
   Hovery poczuła olbrzymi przypływ szoku oraz smutku. Nie sądziła, że mógł wychowywać się bez matki...
    - To musiało być dla twojego ojca bardzo ciężkie - powiedziała cicho, zastanawiając się nad jego sytuacją w domu. 
   Chłopak prychnął.
    - Ciężkie? On miał swoją karierę Generała. Ciągle wyjeżdżał na misję - rzucił obojętnie. 
    - Kto się więc tobą zajmował? 
   Zapadła cisza. Darren odwrócił głowę w stronę niewielkiej dolinki rozpościerającej się w dole, pod nimi. Słońce zaszło chwilowo za jedną z gór, w wyniku czego zrobiło się jakby ciemniej.
   Brunetka nie wiedziała twarzy ciemnookiego. O czym teraz myślał? Dlaczego nie odpowiada? 
   Już wyciągała rękę, by dotknąć jego ramienia, gdy nagle jej wzrok przykuł jakiś ruch po prawej stronie. Odwróciła się, a to co zobaczyła, niemal wywołało u niej okrzyk pełen zaskoczenia.
   Dwójka dzieci w otoczeniu czterech owiec. Chłopiec ubrany w przydługawą, szarawą bluzkę z za długimi, szerokimi rękawami. Do kościstych i ubrudzonych kolan sięgały mu krótkie, podziurawione spodenki. Na głowie spoczywał mu pakol - okrągły brązowy beret. Był boso, a w ręku trzymał kij, którym zaganiał owce, aby szły równo.
   Dziewczynka zaś miała na sobie długą, czarną tunikę i równie ciemną chustę na głowie, spod której można było zauważyć pasma jej kruczoczarnych włosów. Kulała, podtrzymując się jednej z owiec i chyba nawet cicho łkała.
   Nie zauważyli ich. Szli wolno przed siebie. 
     - Darren? - odezwała się szeptem. Pociągnęła go za rękaw, by nakierować jego wzrok na widok, z którego ona nie spuszczała oczu. 
   On stał za nią, ale zauważając małych wędrowców szybko ją wyminął, zasłaniając jej ciało swoim. Uniósł wyżej karabin gotowy wystrzelić.
    - Przestań - rozkazała i stanęła przed lufą broni. - Przecież to dzieci!
    - Mogą tu być ich rodzice - ostrzegł. 
    - A widzisz ich? - Odwróciła się, by zerknąć na tę dwójkę. 
   Napotkała dwie pary czarnych i przestraszonych oczu. Już ich zauważyli i wpatrywali się z osłupieniem. Lęk wymalował się na ich śniadych twarzach, przez co Hov miała wrażenie, że zaraz uciekną z wrzaskiem.
   Odwróciła się z powrotem do Fletchera i gwałtownie pacnęła w karabin, by ten natychmiast go schował.
    - Trzeba im pomóc. Widziałam, jak dziewczynka kuleje. 
    - A dogonisz ich? - Mężczyzna wskazał brodą, by ta się odwróciła. 
  Chłopiec zaczął ciągnąć swoją towarzyszkę za rękę, by biegła. Popędził już nawet owce, które wygnały do przodu. Niestety czarnowłosa wyraźnie miała problemy z chodzeniem i z każdym krokiem wydawała z siebie bolesne jęki. 
   Finalnie bezradnie upadła na ziemię. 
   Hov bez namysłu szybko do nich podbiegła, utrzymując ręce w górze, aby zapewnić dzieci o jej nieuzbrojeniu. Zaczęła nawet uśmiechać się przyjaźnie.
   Dostrzegła jednak, jak chłopiec wymierza w nią swój kij. Bronił koleżanki, sądząc zapewne, iż ta chce ich skrzywdzić. Hovery musiała go przekonać o dobrych zamiarach, by pozwolił jej obejrzeć dolegliwość dziewczynki.
    - Darren, podaj mi apteczkę - skierowała się do ciemnookiego, który nadal utrzymywał dystans. - Musimy im pomóc. Ona nie zdoła iść. Pewnie niedaleko znajduje się ich wioska. 
    - Wioska... - powtórzył, zauważając ulatujący dym gdzieś za niewielkim wzniesieniem. Nerwowo zacisnął szczękę.



 ~***~
 Czołem!
Niezmiernie mi miło, czytając Wasze komentarze! Mam nadzieję, że skomentuje każdy kto przeczyta, by pozostawić po sobie ślad. To dla mnie ważne, wiecie. 
 Mam też nadzieję, że następny rozdział pojawi się wcześniej niż ten. Bardzo bym chciała, żeby nie wyszło jak zawsze - z opóźnieniem...
Pozdrawiam cieplutko w te zimne dni xx