wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 6

   Dwoje mężczyzn położyło Darrena na łóżku. Jeden zdjął mu kurtkę i koszulkę ukazując niewielką ranę postrzałową w dolnych okolicach prawego płuca. Hov natychmiast obok niego przysiadła i zaczęła dokładnie mu się przyglądać. Rana nie wypuszcza krwi. Ledwo przytomny z trudem próbuje złapać powietrze, unosząc gwałtownie klatkę piersiową. Oczy ma świadome, rozglądające się dookoła, a pot na czole połyskuje mu w świetle lamp. Dziewczyna przyłożyła ucho do jego nagiej klatki piersiowej i nasłuchiwała przez moment. Następnie leciutko ucisnęła ranę, aby sprawdzić jej twardość.
   Fletcher przeklną pod nosem, po czym posłał jej nienawistne spojrzenie, mówiące "jeszcze raz mnie dotkniesz, a ukręcę ci kark".
    - To odma opłucnowa. Jak dawno dostał? - Zignorowała jego zabójczy wzrok
    - Jakieś czterdzieści minut temu. - odpowiedział jeden wysoki mundurowy z niepokojem wymalowanym na twarzy.
    - Co? W takim razie powinien już nie żyć! - Zerwała się gwałtownie z łóżka. - Zaraz wrócę - rzuciła, gdy opuszczała namiot.
   Ujrzała przy wejściu kilku stojących żołnierzy w tym Terrego, którzy najwyraźniej wyczekiwali jakichś informacji na temat stanu wiceadmirała. Nie zwróciła na nich większej uwagi.
    - Hovery!
   Usłyszała głos Brooksa, ale ona pobiegła dalej. Naprawdę nie miała czasu. W tym momencie liczyła się każda sekunda, która mogła zaważyć o życiu Darrena. Nie wiedziała jakim cudem tak długo udało mu się przeżyć przy odmie zamkniętej. Powietrze, które wdarło się do jego jamy opłucnowej musiało spowodować zapadnięcie się jednego płuca, wywierając tym samym ucisk na pozostałe narządy klatki piersiowej. Zgromadzone tam ciśnienie natychmiast potrzebuje odbarczenia. W przeciwnym razie, ostra niewydolność krążeniowa i oddechowa doprowadzi go do śmierci.
   Biegnąc ile sił w nogach do namiotu medycznego powtarzała w głowie regułki z książek mówiące, jak postępować w obliczu takiego schorzenia. Jeszcze nigdy nie miała okazji sprawdzić się w odmie i...
    - Aaaau! - krzyknęła, czując miażdżący ból w okolicach kości policzkowej i nosa. Padając na ziemię dostrzegła nad sobą muskularny łokieć, na którego musiała się nadziać podczas biegu. Lub też, dana osoba niezauważalnie zamachnęła ręką, uderzając ją przypadkowo.
   Przypadkowo.
   To słowo powoli wymazywała ze swojej podświadomości, widząc z dołu do kogo należy ta ogromna łapa. Leżąc plackiem na ziemi wsparła się na łokciach, zaczynając kręcić głową, aby obraz przed jej oczami nabrał ostrości. W końcu ugięła nogi w kolanach próbując się podnieść, lecz Scott był szybszy i złapał ją za materiał zielonej bluzki, raptownie szarpiąc w górę. Po chwili stała już przed nim, a wyczuwając nieprzyjemne pulsowanie na twarzy chwyciła się za policzek.
    - Ty... - syknął, opluwając ją. - Uważaj jak leziesz.
   Postanowiła nie wdawać się z nim w kłótnie. Nie miała na to czasu. Posłała mu krótkie spojrzenie, po czym wyszarpała się z jego kleszczy.
    - Zaraz! - Złapał ją ponownie, tym razem za ramię, mocno szarpiąc w swoją stronę. Przebiegł po niej groźnym wzrokiem - Jeszcz...
    - Jeśli mnie zaraz nie puścisz, to przyczynisz się do śmierci wiceadmirała - ostrzegła.
   Scott zmarszczył brwi, zapewne trawiąc jej słowa. Skanował jej twarz, jakby doszukując się oznak kłamstwa, które mogłaby wymyślić, aby uratować własną skórę. W końcu po paru długich sekundach poluźnił uścisk i Hov mogła odejść w nadziei, że to kilkuminutowe niepotrzebne opóźnienie nie zabierze życia Darrenowi.
   Po chwili już była w namiocie medycznym.
    - O mój Boże! Hovery, co ci się stało? - Rebecca Garner, gruba blondynka wskazała na jej nos uświadamiając piwnooką, że coś z nim nie tak.
   Dziewczyna odruchowo złapała się za tą część ciała. Poczuła ciepłą maź na swoich palcach i dopiero teraz jej mózg zarejestrował zapach krwi. Nie przejęła się tym wielce i ignorując pytanie pielęgniarki zaczęła szybko przeglądać szafki i szuflady, aby znaleźć potrzebne jej rzeczy.
    - Czego szukasz? Przestań, najpierw trzeba cię opatrzyć.
    - Najpierw muszę dostać igłę, zawór i opatrunek uszczelniający - wypowiadając te słowa po kolei chwytała wymienione rzeczy. Po stwierdzeniu, że ma wszystko co niezbędne, pędem ruszyła ku wyjściu, nie zważając na wołania Rebeccki.
   Błyskawicznie dotarła z powrotem do namiotu, w którym ciszę przerywa dźwięk ciężkiego posapywania Darrena. Odetchnęła z ulgą, ponieważ to oznacza, że jeszcze żyje. Jeden mundurowy gdzieś zniknął, a więc postanowiła jakoś wykorzystać tego, który został.
    - Przytrzymaj płachtę, aby wpuścić trochę świeżego powietrza! - rozkazała, wyczuwając zaduch. Następnie przysiadła obok Fletchera i z paniką stwierdziła, że wygląda o wiele gorzej niż pięć minut temu. A może dziesięć minut temu? Dostał sinej i nabrzmiałej twarzy, wytrzeszczone czerwone oczy utkwił w górze, prawdopodobnie nawet jej nie zauważając. Jego ciałem wstrząsają niekontrolowane spazmy, a szeroko otwarte usta z trudem łapią tlen.
   Szybko przymocowała igłę do zaworu, a następnie ostrożnie wbiła ją w jego pierś na jakieś cztery centymetry. Odkręciła kurek z którego ze świstem wyleciało powietrze i momentalnie Darren zaczerpnął głęboki, upragniony oddech. Sztywne ciało chłopaka powoli zaczęło się rozprężać wraz z miarowymi uniesieniami klatki piersiowej, a dzikie oczy nabierały teraz spokojniejszego wyrazu.
   Dzięki temu, że Hov właśnie dała upust zgromadzonemu ciśnieniu w płucu, brunet nie udusił się. Jest w stanie równo oddychać.
    - Lepiej, prawda?
    - Co ci się stało? - zapytał nagle wbijając wzrok w jej nos, z którego sączyły się trzy krople krwi. Nie dało się także nie zauważyć pod lewym okiem formującego się siniaka, na którego także spojrzał krzywo.
    - Przewróciłam się. - Wzruszyła tylko ramionami.
   Pokręcił głową, zamykając oczy jednocześnie rozkoszując się tlenem.
    - Przymocowałam ci wentyl. Jeśli chcesz normalnie oddychać, to co piętnaście minut wypuszczaj powietrze, żeby płuco się nie zapowietrzało - poinformowała go.
    - Jak długo? - spytał, zerkając na urządzenie wkute w jego własną pierś. Skrzywił się. Podparł się na łokciach i uniósł nieznacznie w górę, aby przybrać pozycję półsiedzącą.
    - Nie! - Położyła dłoń na jego napiętym brzuchu. - Nie ruszaj się, muszę jeszcze wyciągnąć kulę a... - Spojrzała na swoją ręką przytrzymującą go w miejscu. Dziwnie podrapała się po łokciu, cofając kończynę, wiedząc też, że ten dotyk jest zbędny. - ...a każdy ruch może wywołać większe krwawienie i głębszą ranę.
   Darren wpatrywał się w nią teraz intensywnie. Zamglony wzrok świadczył o tym, jak bardzo jest wyczerpany, ale zdradzały to tylko oczy. Zerknął na jej usta, które specyficznie drgały podczas, gdy była zdenerwowana a potem na dłoń, która przed chwilą chłodziła jego brzuch. Już miał coś powiedzieć, gdy mundurowy przy wejściu mu przerwał:
    - Wszystko w porządku? - podszedł bliżej łóżka.
   Mężczyźni zaczęli wymieniać parę zdań o stanie Fletchera, więc Hovery wyślizgnęła się spomiędzy nich, aby znaleźć swoją apteczkę i wytrzeć nos od krwi. Jej słuch przykuły dopiero zdania żołnierza, który nawiązywał coś do misji.
    - To stało się tak nagle. Byliśmy pewni, że po przejęciu kontroli nikogo nie zostawiliśmy z bronią i niespodziewanie ktoś do ciebie strzelił. Dobrze, że pod koniec całej akcji.
    - Znaleźliście sprawce?
    - Jakby rozpłynął się w powietrzu. Myślisz, że to ludzie Saddama?
   Darren odchrząknął.
    - Później porozmawiamy.
   Hov poczuła na sobie wzrok obydwu mężczyzn. Po chwili usłyszała jak jeden wychodzi i została sama z czarnookim. Trzymając w ręku apteczkę ponownie przysiadła obok niego na łóżku. Miała wrażenie, że pytania same cisną się jej na język, albo że ma je wymalowane na twarzy, ponieważ tak bardzo chciała się dowiedzieć jakichś szczegółów o tym, jak brunet został postrzelony. Wiedziała jednak, że tylko zezłościłaby go swoją ciekawością. Niestety nie wie, przez jaką ilość czasu powstrzyma się przed zadaniem pytań...
    - Najpierw wyjmę ci kulę, co może trochę zaboleć, a potem założę opatrunek uszczelniający, przez który do rany nie będzie przedostawać się powietrze. Po zagojeniu zranienia będziesz mógł wyjąć wentyl.
    - Po prostu załatw to szybko - westchnął, odwracając głowę w drugą stronę. 

   Po godzinnych męczarniach Darrena, Hovery w końcu skończyła. Fletcher był trudnym pacjentem. Podczas wyjmowania kuli dziewczyna nasłuchała się całego słownika przekleństw. Musiała jednak przyznać, że czasem specjalnie źgnęła mocniej szczypcami tylko po to, aby zobaczyć grymas bólu na jego twarzy. Była to dla niej... forma odwzajemnienia za te wszystkie jego oskarżenia i cięte teksty. Zdawała sobie sprawę, że nie postępuje właściwie, ale dawało jej to pewnego rodzaju satysfakcję. Zresztą, przecież uważała, aby nie zrobić mu większej krzywdy, chodziło jej tylko o pokazanie kto rządzi w dziedzinie medycznej.
   Jest około pierwszej nad ranem. Darren zasnął po jej długich bezlitosnych katuszach, a ona czuję, iż musi udać się do łazienki, aby sprawdzić co z jej nadal bolącym policzkiem.
   Znalazłszy się w końcu przed lustrem w jednej z toalet, zaczęła oglądać pulsujące miejsce pod okiem. Jutro będzie to gorzej wyglądało, pomyślała i przemyła twarz wodą. Powinna wziąć prysznic, ale stwierdziła, że zrobi to rano. Jest zmęczona mimo tych kilku godzin, które przespała w dzień, czekając na powrót wojska. Ogólnie mało sypia, dlatego też nie chce tracić nocy na szorowanie ciała.
   Wycierając twarz w ręcznik, przez cienkie plastikowe ściany kabiny łazienki dobiegły ją czyjeś głosy.
    - Skąd miałem wiedzieć, że tak to się skończy?
    - Mamy przesrane. Wiesz co teraz musisz zrobić...
    - Wiem.
   Ta rozmowa wydała jej się zbyt dziwna, żeby ją zignorować. Miała wrażenie, że zna właścicieli głosów, ale nie była pewna, dlatego postanowiła się przekonać. Leciutko uchyliła drzwi kabiny i wychyliła głowę. Zauważyła dwie sylwetki pokryte czernią nocy. O dziwo rozeszły się one w dwie przeciwne strony i Hov zastanowiła się, za którą postacią powinna ruszyć. Za tą co idzie w stronę szeregu namiotów? A może za osobą, która idzie w kierunku granicy obozu? Druga opcja wydała jej się o wiele bardziej ciekawsza i już po chwili czmychnęła za rzucanym cieniem przez potężną sylwetkę.
   Idąc tak za śledzonym w uważnej ciszy ukrywała się za wszystkimi możliwymi obiektami, aby tylko nie zostać zauważoną. Mężczyzna w końcu stanął na otwartej przestrzeni z jakieś sześć metrów od granicy obozowiska. Dalej nie mogła się przemieszać ze względu na brak kryjówek, dlatego przycupnęła za jedną z terenówek, mając za sobą ścianę namiotu medycznego i wytężyła słuch. Dojrzała czerwony żar papierosa i ledwo zauważalny dym, który wtapiał się w ciemną przestrzeń. Dany osobnik wyjął coś z kieszeni, rozglądnął się w okół po czym usłyszała charakterystyczny dźwięk wciskanych klawiszy telefonu. Dziewczyna pomyślała, że bardzo trudno jest znaleźć tutaj zasięg, więc pewnie ten facet musi mieć dobrze zapamiętane miejsca z których może dzwonić.
    - Halo?
   Cholera to Scott!
   Słysząc ten głos, siedząca na piętach Hov uderzyła pośladkami o ziemie, jednocześnie trącając coś obok siebie. Na piasek obaliła się łopata, która natychmiast zwróciła uwagę łysego mężczyzny. O nie!!! Ze swojej kryjówki dostrzegła jak się patrzy w to miejsce i mimo iż, zadawała sobie sprawę z samochodu przed sobą to czuła się, jakby miażdżył ją wzrokiem. Jakby ją odkrył. Co robić?! 
   Schował urządzenie z powrotem do kieszeni, a następnie szybkim krokiem zmierzył ku jej skrytce. Jasna cholera, gdzie się ukryć? Rozglądnęła się dookoła i jedyne co jej przyszło do głowy to wpełznięcie pod podwozie Jeepa, który dotychczas służył jej za tarczę. A jeśli spojrzy pod spód? Nie ważne, zaraz zobaczy cię w tym miejscu! Nie czekając dłużej wślizgnęła się pod  terenówkę i przestała oddychać. Dosłownie po trzech sekundach zauważyła grube podeszwy obuwia militarnego tuż przy oponie samochodu. Czyli tam gdzie przed chwilą siedziała.
   Czuła jak piasek oblepił jej twarz, a noga wygięta pod dziwnym kątem niezmiernie zaczyna ją łupać. Długo nie wytrzyma w takiej pozycji. Spojrzała w prawo i z nieukrywanym zachwytem stwierdziła, że udałoby się jej teraz przebiec niezauważalnie za ścianę kontenera. Odwróciła się ponownie w stronę butów, które nadal stały w miejscu, jakby wrośnięte w ziemię. Słyszała też gdzieś nad sobą oddech Scotta. Jeszcze raz oceniła ryzyko zauważenia, po czym podejmując szybko decyzję, wypełzła spod auta i ruszyła biegiem przed siebie.

   Rankiem obudził ją huk uderzającego o podłogę jakiegoś przedmiotu. Mruknęła nieprzyjemnie i powoli zaczęła otwierać oczy. Ujrzała Darrena pochylającego się nad wysokimi czarnymi butami, których splątane sznurówki nie dawały za wygraną. Zauważyła też wentyl wystający z jego piersi przez rozpiętą do połowy katanę moro.
    - Co ty wyprawiasz? - zaczęła, podpierając się na łokciach. 
   On uniósł zaskoczony wzrok. Na jego twarzy nagle wymalowało się zniesmaczenie. Aż tak źle wyglądam?, pomyślała, ukradkiem przyklepując sobie włosy, do których znów mógłby się przyczepić.
   Przybijając ją spojrzeniem, podszedł do niej i pochylił się nad jej twarzą, którą cofnęła zaskoczona jego bliskością. Zmarszczyła brwi, gdy poczuła szorstkie dłonie dotykające obolałego policzka, po czym zaczął kierować brodą, oceniając coś na jej twarzy.
    - Nieźle musiałaś przydzwonić o ziemię - powiedział, dziwnie akcentując ostatnie słowo. Wyprostował się i pokręcił głową z niedowierzaniem. - Co się naprawdę stało?
    - Już mówiłam. Przewróciłam się. - Wstała z łóżka i załapała za podręczne lusterko stojące na półce. Zaczęła się przyglądać własnemu obliczu oraz rozpościerającemu czerwonemu sińcowi pod okiem. - Rzeczywiście, nieźle - powtórzyła po nim. - Ty też nie wyglądasz najlepiej - stwierdziła, mierząc go wzrokiem.
    - Budziłem się w nocy co godzinę, żeby otwierać kurek. Niedające spać cholerstwo...
    - W nocy twój oddech staję się płytszy i spokojniejszy, dlatego też nie musiałeś się budzić co piętnaście minut.
    - Dobrze wiedzieć. - Obrzucił ją jeszcze raz spojrzeniem czarnych, zawsze wszystko kontrolujących oczu, po czym wrócił do odsznurowywania butów.
   Hov przyglądała mu się przez moment. Chyba nie zamierza dziś pełnić funkcji wiceadmirała? Jego organizm potrzebuje regeneracji a rana odpoczynku.
    - Dlaczego widzę cię na nogach? Mówiłam ci wczoraj, że potrzebujesz przynajmniej jeden dzień wolnego. - Posłała mu srogie spojrzenie zakładając wyzywająco ręce na biodrach.
    - Martwisz się o mnie? - Wyszczerzył się w zabójczym uśmiechu. Udało mu się też w końcu włożyć buty.
   Dziewczyna uniosła brwi.
    - Jestem odpowiedzialna za twoje zdrowie. Nie utrudniaj mi pracy i przeleż ten dzień w łóżku.
    - Chyba żartujesz - zareagował prześmiewczym tonem. - Jestem potrzebny moim ludziom. Beze mnie rozpęta się chaos, szczególnie po akcji, gdzie wszyscy oczekują rozkazów i wyjaśnień.
    - Henry na pewno sobie poradzi.
   Podrapał się z tyłu głowy i spojrzał na nią przechylając głowę. Wyglądał, jakby już współczuł dziewczynie tego, iż musi się z nim użerać, ponieważ on i tak zamierzał postawić na swoim.
    - Tą misją dowodziłem ja, więc tylko ja mogę wydać w tej sprawie jakieś oświadczenie. Miłego dnia - rzekł. Chwycił za jakieś kartki ze stołu, a potem ruszył w stronę wyjścia.
   Zszokowana jego zachowaniem Hov, szybko do niego podbiegła i szarpnęła go za rękaw kurtki, zmuszając, by na nią spojrzał. Wiedziała, że podważając jego wolę tylko wzbudzi w nim złość, ale nie mogła pozwolić, żeby przez swoją upartość nie dostosował się do zaleceń zdrowotnych.
    - Nigdzie nie pójdziesz. Twoja rana jest za świeża na jakikolwiek nadwyrężenia fizyczne. Może dojść do krwotoku wewnętrznego. - Okej. Może trochę przesadziła z tym krwotokiem wewnętrznym, ale na prawdę musiała go jakoś nastraszyć. W jego stanie ruch nie jest wskazany. Szwy mogłyby popękać przez co trzeba by było zdjąć opatrunek uszczelniający. A w wyniku takiego obrotu spraw, powietrze ponownie mogłoby dostać się do płuca.
    Brunet chciał wyrwać rękę, jednak ona przytrzymała go mocno. Westchnął z frustracją.
    - Cholera, Hovery. Jestem ci wdzięczny za uratowanie życia, ale wykonałaś już swoją robotę. Zwalniam cię z dalszej odpowiedzialności za moje zdrowie. I puść mnie zanim mnie zdenerwujesz - mówił powoli i z przesadnym spokojem. Oczy wpatrywały się w nią z niebezpiecznym błyskiem, który sygnalizował o nadejściu burzy.
    - Ale Darren...
    - Niech ktoś ci to obejrzy. - Dotknął leciutko palcem jej policzka.
   Hov nie wie co ją bardziej zdziwiło. Jego dotyk, czy też nagłe wyjście z namiotu. W każdym bądź razie stała teraz sama z poczuciem przegranej. Powinna być bardziej stanowcza? Nie. To duży chłopiec i sam będzie sobie winien jeśli coś mu się stanie.

   Ten dzień zapowiadał się zimniej niż zazwyczaj. Chłodny wiatr ze wschodu przecinał nagą skórę pozostawiając po sobie nieprzyjemne dreszcze. Nie było dziś szans na słońce, które nieśmiało ukrywało się za chmurami. Za to możliwość spadnięcia deszczu rosła z każdą minutą, gdy to stawało się coraz bardziej wietrznie i ponuro.
   Dlatego Hov też niechętnie zaczęła się rozbierać w kabinie prysznicowej, przez której liche ściany przedostawał się podmuch powietrza, wprawiający ją w ciarki. Nie miała jednak wyboru. Szybko pozbyła się czerwonych trampek, pozwalając, aby powiew połaskotał jej stopy. A gdy chciała się pozbyć spodni, poczuła niesamowity ból pleców, w które coś uderzyło. Drzwi. Które się otwarły. Przez wiatr? Jej wątpliwość natychmiast się rozpłynęła, gdy z przerażeniem ujrzała znajomą parę lodowato niebieskich oczu. Scott natychmiast przyparł ją do jednej ze ścian i zacisnął boleśnie dłonie na jej szyi.
    - Ty wścibska suko. Ile słyszałaś z mojej wczorajszej rozmowy? Śledziłaś mnie! - syknął, uwalniając przez struny głosowe chrapliwy warkot. W jego oczach gościły czerwone zakrwawienia, dzięki czemu wyglądał jeszcze groźniej.
    Nawet gdyby chciała odpowiedzieć, to nie mogła, ponieważ jego uchwyt na szyi był zbyt mocny. Czuła jak się dusi, a krew dopływa do jej twarzy, powodując rozsadzające ciśnienie. On musiał to zauważyć, bo minimalnie poluźnił kleszcze.
   - Noo...! - ponaglił ją.
   - O czym ty mówisz? - Postanowiła nie mówić prawdy, która mogłaby go bardziej rozwścieczyć. Z trudem łapała powietrze, jednocześnie myśląc, jak wydostać się z tego niebezpiecznego potrzasku.
    - Nie udawaj. Widziałem cię jak uciekałaś spod Jeepa.
   Cholera. Przecież dobrze oceniła odległość terenówki od kontenera, który miał jej posłużyć za kolejną zasłonę. Zgarbiona dobiegła do niego w trzy sekundy, uważając, aby jej kroki były niesłyszalne, a oddech jak najcichszy. Czy była szansa na zauważenie jej?
    - Nieee... - wycharczała, nie mogąc dokończyć zdania. Ponownie złapał ją mocniej, ale po chwili znów jego uścisk zelżał. -  Puszczaj. Nie wiem o co ci chodzi.
    - Jeśli coś o mnie powiesz, to przysięgam, że narobię problemów twojej Pipi Langstrumphe z piegami. Lub tej blond grubej świni. Chyba, że wolisz tego kolesia co przypomina babę. A może na odwrót? Nazywa się Daria tak? - Potok niemoralnych słów wylewał się z niego niczym wodospad. Swoją postawą utwierdzał tylko w przekonaniu, że z pewnością ją widział wczorajszej nocy, a rozmowa, którą prowadził z drugim mężczyzną zawierała jakieś tajne treści lub informacje.
   Hov nie słyszała tej konwersacji w całości. A właściwie wychwyciła tylko ostatnie parę słów rozmówców. Zdawała sobie jednak sprawę, że Scott sądzi inaczej. Pomyślała więc, by jakoś wykorzystać tego haka, którego sam na siebie zarzucił.
     - Pokazałeś już jak umiesz sprawiać problemy. Jeśli tkniesz moje koleżanki, ja sprawię, byś to ty miał kłop...
   Ponownie nie dał jej dokończyć, ponieważ jego palce ścisnęły się znów na jej gardle.
     - Nie rozumiesz. Każdy kto o tym wie jest narażony na olbrzymie niebezpieczeństwo. Nie radzę ci mnie zdradzać, inaczej...
   Laing wymierzyła mu kopniaka w kroczę tak mocno, że Scott runął na kolana. Korzystając z sytuacji szybko otworzyła drzwi i wybiegła z kabiny prysznicowej, momentalnie wpadając na czyjeś plecy. Gdy dana osoba się odwróciła, Hov ujrzała twarz Terrego.
   - Hovery? - Spojrzał na nią promiennie, ale po chwili kąciki jego ust opadły. - Wszystko w porządku? Wyglądasz na zdenerwowaną. - Złapał ją opiekuńczo za ramiona i odsunął na odległość rąk, aby dokładnie się jej przyjrzeć. - Czemu jesteś na boso?
    - Ja... - jęknęła odwracając głowę w celu zerknięcia na drzwi kabiny, którą przed chwilą opuściła. Nikt z niej nie wychodził, więc Scott nadal musiał tam siedzieć i składać się z bólu. 
    - Znów się obściskujecie? Hov, zapomniałaś nawet zabrać butów z jego namiotu? - Usłyszała czepliwy ton Darrena, który zmierzał właśnie w ich kierunku. Spojrzał po obydwu niechętnym wzrokiem i pomijając wywrócenie oczami przez kolegę, dostrzegł zdenerwowaną minę brunetki. - Coś... się stało?
    - To samo próbuję się dowiedzieć. - rzucił w jego stronę Terry. Następnie obaj skierowali swój wymowny wzrok na piwnooką, która stała nieruchomo jedynie zaciskając nerwowo pięści.
   Przypomniała sobie słowa Scotta: "Każdy kto o tym wie jest narażony na niebezpieczeństwo". Ale o czym? Nie wiedziała, ponieważ tylko udawała, że zna treść rozmowy, którą przeprowadził z tą drugą tajemniczą osobą. "Jeśli coś o mnie powiesz przysięgam, że narobię problemów (...)". Jeżeli jego groźby były prawdziwe, to nie może narażać pozostałych pielęgniarek - i jej koleżanek - na niebezpieczeństwo. W ogóle nie rozumiała o co chodzi ze Scottem, pomijając fakt, iż widziała go jak zamierza zadzwonić do kogoś po za obrębem obozowiska. Czyli nie chciał, aby odbiorca tej rozmowy był zarejestrowany w sieci połączeń ludzi do których dzwoniono z obozu.
   Coś ukrywa. Ona nie wie co a on uważa, że wie. Prawie by ją udusił pod tym prysznicem. Groził jej i pielęgniarkom. Jest szantażystą, kłamcą i manipulatorem. Pamięta jak zaciągnął szczerbatego Stevena do biura Henrego i kazał opowiedzieć jak to było w kolejce na obiad, gdy to wymierzył klapsa jej i Soffi. Z pewnością jest z nim coś nie tak i powinna teraz opowiedzieć o tym wszystkim Darrenowi, ale... Nie może. Przecież ten napakowany łysol zabronił jej donoszenia o nim komukolwiek. W przeciwnym razie narobi "problemów" Rebecce, Dari i Soffi. Postanowiła, że jak na razie dostosuje się do jego gróźb, ponieważ nie wygląda jej na osobę, która rzuca słowa na wiatr.
    - Zobaczyłam pod prysznicem małego skorpiona i przestraszyłam się. To wszystko. - Wymyśliła szybko, siląc się na niewinny uśmiech. Wiedziała w jakiej żenującej sytuacji się właśnie stawia, ale nie miała wyjścia.
   Zauważyła jak Terry i Darren spoglądają na siebie i z trudem powstrzymują wybuch śmiechu. Policzki zaczęły im się trząść a twarz pokryła się czerwienią.
    - No dobra. Rzućmy okiem na to monstrum - powiedział stanowczo Darren. Tonacja głosu ociekała mu wręcz drwiną.
   Szkoda, że jej nie było tak do śmiechu. A dlaczego? Może dlatego, że za drzwiami tej kabiny siedzi monstrum w postaci mężczyzny, który przed chwilą blokował jej dopływ tlenu.
    - Widzę dama w potrzebie. Jak duży był? Myślisz, że jest w stanie połknąć nas w całości? Jeśli tak, to nie chcę tam wchodzić - oznajmił prześmiewczo Brooks i stając ramię w ramię z Fletcherem zaczęli podchodzić do kabiny.
   Dziewczyna szybko skoczyła przed nich, a potem wyciągnęła ręce do przodu, aby ich zatrzymać.
    - Ależ nie wchodźcie tam! - rozkazała. - Znam ten gatunek. Jad takiego skorpiona jest zabójczo niebezpieczny. Zresztą, pewnie już sobie poszedł. - Starała się zażartować w celu dodania otuchy samej sobie. Na prawdę źle by się to skończyło, gdyby ujrzeli w środku Scotta. Narobiliby samych problemów, biorąc pod uwagę wcześniejszą konfrontację pod prysznicem. I słowa wypowiedziane podczas tej sytuacji.
   Nie musiała ich długo przekonywać. Wymienili jeszcze parę żartów, po czym obydwaj udali się na jakieś ważne spotkanie z Henrym. Została sama. Po krótkim namyśle, postanowiła nie wchodzić do środka, żeby dowiedzieć się jakichś szczegółów od łysego. Przecież kopnęła go w kroczę. Na pewno jest rozwścieczony i próby wyłudzenia od niego jakichś informacji z pewnością źle by się zakończyły. Stwierdziła więc, że pójdzie na boso do swojego namiotu, a buty odbierze, gdy upewni się, że w tej kabinie nie ma żadnych niepowołanych szkodników.


   Późnym wieczorem, po całodziennym zimnym i pracowitym dniu, Hov w końcu mogła przysiąść na krześle w kącie swojego namiotu, żeby zatopić swoją wyobraźnie w fabule książki. Pomimo wielu prób skupienia się, nie mogła przestać myśleć o tej całej sytuacji ze Scottem, którego szorstkie dłonie nadal czuła na swojej szyi. Przez cały dzień unikała go jak ognia, ale też obserwowała z daleka każdy jego ruch. Dzięki temu czuła się bezpiecznie, ponieważ zawsze wiedziała gdzie jest i co robi.
   Praca w namiocie medycznym szła im dość mozolnie. Może za względu na brak Dari, która znów znalazła sobie jakieś inne zajęcie i po prostu nie zjawiła się na swojej zmianie. Bob prawie całe po południe zszywał jakiegoś żołnierza, więc też nie mogły liczyć na jego pomoc. Zostały same w trójkę: Hovery, Rebecca i Soffia, które wypruwały sobie flaki, by tylko zaspokoić potrzeby rannych.
   Rozmyślenia dziewczyny nad całym dniem przerwał Darren, który wszedł do namiotu z miną, jakby co dopiero go zdjęto z krzyża. Rzucił się na łóżko i westchnął ociężale.
     - Pierwszy raz widzę cie takiego zmęczonego. No, nie licząc zeszłej nocy. - Także ciężko wypuściła z ust powietrze. - Mówiłam, żebyś się dziś nie przemęczał - Zirytowana przeczesała palcami włosy.
     - Nie jestem zmęczony. Po prostu wypiłem za mało kawy.
   Brunetka sądziła jednak co innego. I nagle przypomniała sobie, że nadal nie wypytała go o przebieg zeszłej akcji, o której bardzo pragnęła się dowiedzieć. Co prawda, słyszała ściszone plotki żołnierzy przy obiedzie, ale i tak niewiele mogła z nich zrozumieć, ponieważ miała wrażenie, jakby mówili do siebie jakimś szyfrem.
     - Słuchaj... - zaczęła, nie wiedząc dokładnie jak ma zacząć. Lecz zanim zdążyła zmienić zdanie i udawać, że się nie odezwała, poczuła na sobie parę ciemnych oczu przekazujących w swojej głębi całą uwagę właściciela. - Masz swoje zwycięstwo, prawda? Nie raz się o to kłóciliśmy. I chyba zrozumiesz jeśli chciałabym się dowiedzieć jak wam poszło i czemu musiałam ratować ci tyłek. - Uniosła wzrok. Spojrzała mu prosto w kamienną twarz, która w tym momencie nie zdradzała żadnych emocji. Aż tak go zadziwiłam tym pytaniem? Zanim zdążyła wyczuć przypływ złości w jego specyficznej aurze, szybko dodała: - Wiesz, że z natury jestem ciekawska i to tylko...
    - Panie admirale.
   Usłyszeli donośny głos mężczyzny stojącego w wejściu.
    - Przepraszam, że tak niespodziewanie, ale McDonet pana wzywa. To bardzo pilne. - Na jego twarzy pojawiły się zmarszczki niepokoju, a oczy, jakby odbijały w sobie ostrzeżenie. Jedno jest pewne. Postawa jaką sobą prezentował nie wróżyła nic dobrego.
   Darren natychmiast zerwał się z łóżka i zrobił kilka kroków w kierunku mundurowego, gdy ten znów się odezwał:
    - Pani także.
   Czarnooki zatrzymał się na chwilę i spojrzał przez ramię na dziewczynę. Momentalnie pobladła i przełknęła cicho ślinę. Wkładając kosmyk włosów za ucho podniosła się z miejsca i wtedy... coś przykuło jej uwagę. Co tu robią czerwone trampki, po które zapomniała się dzisiaj cofnąć? Stoją najnormalniej w świecie ustawione równiutko obok wejście do namiotu. Po prostu stoją. Nie miała czasu jednak, aby jakoś to skomentować, ponieważ całą trójką wyszli na zewnątrz.
   Kierując się do biura Henrego zostawała trochę z tyłu, krzyżując ręce na piersiach w celu rozgrzania się na zimnym wietrze. W głowie miała mętlik. Myśli jej błądziły w okół tych przeklętych butów, Scotta, groźbach, sceny pod prysznicem, dwóch słów "pani także" oraz kontenera, do którego miała wielką nadzieję ponownie nie trafić.
   Kątem oka zobaczyła nagle jak Darren przystaje i czeka, aż ona dorówna mu kroku. Gdy już ruszyli ramię w ramie, Hov poczuła, jak mocno łapią ją w tali i gwałtownie przyciska do swojego boku. Po chwili nachylił się nad jej uchem i wyszeptał:
    - Co znów przeskrobałaś?
   Jest zły.



~***~

   

sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 5

   Po piętnastominutowym przemówieniu Darrena Fletchera i Henrego McDoneta, dowiedziała się, że dokładnie za dziewięć dni planują wielką akcję odwetu, mającą na celu przejęcia kontroli nad obozowiskiem Pakistańczyków. Obydwaj admirałowie wiele razy powtarzali słowo "ryzykowane" i "niebezpieczne", dlatego też, Hovery zastanawiała się ile tym razem będzie rannych, a ile polegnie na polu walki. W rozciągającym się przed nią tłumie usłyszała parę wiwatujących okrzyków i gwar ożywionych rozmów, które świadczą o szerokim pobudzeniu tym apelem. Żołnierze najwidoczniej są zadowoleni z decyzji podjętej przez dowodzących.
   Po zeskanowaniu wzrokiem barczystych ramion żołnierzy przed sobą, Hov zauważyła parę lodowato niebieskich oczu wpatrujących się z goryczą w jej osobę. Łysy, napakowany Scott. Stoi w ostatnim rzędzie i przekrzywia głowę w jej stronę. Patrzy na nią z taką nienawiścią, jakby co najmniej zabiła mu rodzinę a teraz lata na wolności zamiast gnić w więzieniu. Czy nie powinno być odwrotnie? Dziewczyna przez kilka uporczywych sekund mierzyła się z nim wzrokiem, mając przed oczami jego wczorajsze niedopuszczalne zachowanie. Co prawda zdążyła już ochłonąć i dać sobie spokój z chęcią przywalenia mu po raz kolejny, ale nie może się pogodzić z tym, że to właśnie przez niego musiała siedzieć w izolatce i znosić klaustrofobię, kiedy to on zasługiwał na karę. Po części to też przez niego pozwoliła sobie na nadmierną bliskość z Fletcherem.
   Nie. Nie może o tym teraz myśleć, bo jeszcze znów nie zdoła się powstrzymać i ponownie rzuci się na niego wyglądając przy tym, jak pięciolatka walcząca o lizaka w dłoni dorosłego. Odwróciła się gwałtownie i odeszła w przeciwnym kierunku udając się do namiotu. Co prawda słyszała głos Darrena jak nadal coś mówi tym razem o Iranie, ale stwierdziła, że musi zająć się swoją robotą.
   Już miała wejść do namiotu, gdy usłyszała męski głos za sobą.
    - Hovery Laing? - zapytał młody, szczupły chłopak trzymając w ręku stertę kopert. 
    - To ja - Brunetka spojrzała na niego pytająco.
    - Mieszka pani razem z Darrenem Fletcherem tak?
    Skinęła głową.
    - Mogłaby pani mu to przekazać? - Podał dziewczynie dwie białe koperty.
    - Oczywiście - przytaknęła i po tych słowach chłopak zniknął.
   Odruchowo rzuciła okiem na nadawcę koperty z wierzchu. Joseph Fletcher? Pozwoliła sobie na chwilowe zastanowienie czy to TEN Joseph Fletcher o którym niegdyś było bardzo głośno. I nagle przypomniała sobie, jak w czasach, gdy była dzieckiem nie raz słyszała to nazwisko w telewizji. Mało tego jej ojciec nie raz opowiadał z fascynacją o dokonaniach tego człowieka, ale wtedy nie rozumiała o co chodzi. Jedyne co zapamiętała z rozmów ojca to to, że Joseph Fletcher był niegdyś jakimś ważnym i cenionym Generałem.
   Wszedłszy do namiotu Hov położyła koperty na stół. Szukając w głowie dalszych wspomnień na temat tego co mówił tata o Josephie Fletcherze, postanowiła zmienić spodnie. Miała na sobie sprane jeansy, które nie dawały jej funkcjonować w dzisiejszym upale. Od dnia w którym tutaj przyjechała, ten wydał jej się najgorętszy, a nie może przecież pracować w namiocie medycznym mocząc ubrania potem. Wyjęła z walizki luźne szorty sięgające do połowy ud i zaczęła rozpinać rozporek. Złapała za krawędź spodni i szybko upuściła je w dół, zostając w samych majtkach jednocześnie czując niesamowitą ulgę, gdy wiatr owiał jej nogi. Zaraz. Jaki wiatr? Spojrzała w stronę wejścia do namiotu i ujrzała Darrena trzymającego trzepoczącą płachtę, tworząc tym samym przewiew. Obydwoje ze zdziwieniem wpatrywali się w siebie przez ułamek sekundy, która starczyła na zauważenie w jego oczach rozbawienia i niebezpiecznego podniecenia. Po chwili jednak, Hovery machinalnie odwróciła się do niego tyłem, łapiąc za spodenki.
    - Na stole leżą listy do ciebie - powiedziała, maskując zażenowany ton. Z frustracją siłowała się z guzikiem szortów, którego nie mogła rozpiąć, aby nałożyć materiał na biodra. - Niech to szlag - mruknęła, nie dowierzając w powagę tej całej sytuacji. Coraz bardziej zdenerwowana usłyszała parsknięcie mężczyzny za sobą. Kątem oka zauważyła, że nawet nie raczył się odwrócić tylko z konsternacją wpatruje się w jej próby założenia cholernych spodni. Czuła jego palący bezczelny wzrok na swoich pośladkach, co tylko dodatkowo ją irytowało
    - Potrzebujesz pomocy? - zakpił.
    - Pieprz się - odparła i po tych słowach w końcu udało jej się nałożyć szorty na biodra. Odwróciła się, piorunując go wzrokiem.
   W jego ciemnych oczach gościło teraz gorączkowe napięcie - i nie wiedziała czy spowodowane jej odzywką, czy też widokiem jakim miał okazję przed sekundą się napawać. Ku jej zdziwieniu nie odwołał się do jej słów tylko odwrócił w stronę stołu z listami.
   W tym czasie Hov rozglądnęła się za swoją apteczką, którą zamierzała wziąć dziś do namiotu medycznego. W końcu dostrzegła ją i zapakowała jeszcze parę potrzebnych rzeczy. Miała wielką ochotę zapytać go o Josepha Fletchera. Kim dla niego jest? Czy to jego ojciec? Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, on odezwał się pierwszy:
    - Otwarłaś jeden z moich listów? - Powoli zaczął się odwracać, a gdy już ukazał swoją twarz niemal się nie przeraziła. Wygląda... bardzo groźnie a jego oczy, jakby zatopiły się w niepokoju. 
    - Nie - Powoli wstała z podłogi, wyczuwając napięcie w powietrzu. I w nim.
    - To dlaczego ten jest otwarty? - Wyciągnął rękę z poszarpaną kopertą.
   Hov zmarszczyła brwi i podeszła kilka kroków bliżej, aby lepiej się przyjrzeć. Zauważyła, że to nie list od Josepha Fletchera. To ten na którego nawet nie zwróciła uwagi. Nie zauważyła też, żeby był otwarty podczas gdy tamten chłopak go jej dawał. Musiała to przeoczyć.
    - Nic nie otwierałam.
    - To dlaczego ten jest otwarty do cholery? Czytałaś go? Czy ty wiesz jakie ten list zawiera ważne treści?! - wrzasnął, uderzając pięścią w stół. - Lepiej od razu się przyznaj.
   Dziewczyna poczuła się głęboko urażona. Dlaczego od razu uważa, że to ona byłaby do tego zdolna?
    - Uspokój się! Nic nie czytałam. Jakieś dziesięć minut temu podszedł do mnie chudy chłopak i kazał mi to tobie przekazać. - Rozjuszona przeczesała ręką włosy, mając świadomość, że wychodzi między nimi kolejna sprzeczka, która może doprowadzić do nieprzyjemnych następstw.
   Brunet podszedł do niej i uniósł wyżej kopertę, jakby chcąc jej ją dokładnie zademonstrować. Napięcie nadal nie opuszczało jego twarzy jak i sylwetki, która zdawała się być nastawioną bombą zegarową.
    - Czy podczas przekazywania ci kopert zauważyłaś, że ta jest rozdarta?
    - Nie zwróciłam na nią uwagi. Ale najwidoczniej musiała już taka być. Spytaj tego chłopaka, który roznosi pocztę. - Nie ukrywała złości w głosie. Po części rozumiała dlaczego tak się zdenerwował - skoro mówi, że ten list zawiera ważne treści to pewnie nie powinna go czytać żadna niepowołana osoba - ale nie musi od razu oskarżać jej. Nie obdarzając go ani jednym spojrzeniem wyszła z namiotu.

   Lunch zjadła w towarzystwie Terrego i Soffii. Jej zły humor częściowo zanikł dzięki kawałom Terrego, który widział, że dziewczynę coś gryzie.
   Hovery polubiła tego chłopaka. Jest miły, umie ją rozbawić co wcale nie jest takie łatwe no i oczywiście wyciągnął ją z tego przeklętego kontenera. Wcześniej ona uratowała go przed wykrwawieniem się, ale to było przecież jej obowiązkiem. On nie musiał jej stamtąd uwalniać i to właśnie Hov zaimponowało, ponieważ nie miał w tym żadnego interesu. Chociaż, jak mówił, musiał jej się odwdzięczyć.
   I mimo jego niesamowitego poczucia humoru i uprzejmości niepokoi ją jedna rzecz, z którą już dwa razy miała do czynienia. Terry bywa czasem zbyt bezpośredni i nieobliczalny. Pozwala sobie na nadmierną bliskość i dotyk, co wprawia Hovery w zakłopotanie i niechęć. Nie to, żeby obrzydzał ją jego wygląd - wręcz przeciwnie - uważa, że jest bardzo przystojnym mężczyzną, ale czasem jego nachalność... sprawia, że czuje się nieswojo.
    - Znów się pokłóciliście? - zapytał Terry, wybudzając ją z zamyślenia.
    - Co? - Nie dosłyszała.
    - Pytam czy znów się pokłóciliście. - Wskazał palcem na siedzącego po drugiej stronie stołu Darrena.
   Zerknęła na niego zastanawiając się, czy odkrył kto otwarł jego Superważny list. Przez chwilę przyglądała się mu jak obraca w palcach widelec, który pochłania cały jego wzrok i skupienie. Nad czym tak myśli? Zauważyła na jego szyi kropelki potu powoli spływające w stronę piersi, aby za chwilę zaniknąć pod czarnym materiałem koszulki. Śledząc to zjawisko niespodziewanie poczuła, jak kieruje na nią swoje spojrzenie i patrzy spode łba. Obydwoje zaczęli lustrować się tęczówkami o kilka sekund za długo. I to ona pierwsza odwróciła głowę.
    - Skąd wiesz, że znowu? - Skierowała swoje pytanie do Brooksa, który właśnie kończył jeść.
    - Wspominał, że się nie dogadujecie. - Musiał dostrzec zaskoczenie dziewczyny, ponieważ dodał: - Wyluzuj. Gdyby nie był moim kumplem też bym go nie lubił.


9 dni później...
    Przez te dziewięć ostatnich dni Darren skrupulatnie przygotowywał swoich żołnierzy do planowanego odwetu, który miał zacząć się za dwie godziny. Zdobył informacje na temat miejsca pobyty Pakistańczyków, ich patroli, rozmieszczenia w terenie a nawet dowiedział się jaką bronią dysponują. Dopilnował, by chłopcy zaznajomili się z całym planem akcji i tym, by każdy wiedział jakie ma stanowisko.
    - Admirale, czy wysłać już pierwszą dywizję na zwiady?
    - Za dziesięć minut.
   Nie może być żadnej pomyłki ani niedociągnięć. Wszystko musi być tak jak zaplanował, biorąc pod uwagę jakiego mają wroga.
    - Panie admirale, Greenson Meel jest na radiostacji.
    - Powiedz Henremu, żeby z nim pogadał.
   Nie może zawieść. Obiecał to sobie i McDonetowi i żołnierzom. Wszystko się uda, nawet jeśli plan A nie zadziała. Miał plan B, o którym wie tylko i wyłacznie on. Rozpracowywał go tyle razy, że nikt nie jest w stanie zawalić sprawy. Chyba. Ponieważ ktoś jeszcze czytał list z zakodowanym szyfrem miejsca pobytu Pakistańczyków. Nie wiedział kto to zrobił, mimo że przepytywał każdego, kto mógłby mieć z tym coś wspólnego. Jego podejrzenia wciąż krążyły wokół Hov.
    - Grupa numer trzy i cztery gotowa! Jakie jeszcze rozkazy?
    - Wyślij pierwszy helikopter. I skontaktuj się z Nicholasem, aby zdał raport.
    Przecież musi być jak swój ojciec, wszyscy tego oczekują. Idąc przez obozowisko czuje na sobie dodatkowy ciężar presji - jakby już dość nie ważyło jego uzbrojenie.
   Darren kroczy w stronę swojego namiotu, omijając po drodze krzątających się w popłochu żołnierzy, którzy pośpiesznie wykonują ostatnie czynności przed wyjazdem na misję. Jedni kończą pakować sprzęt inni go ładują do Hammerów. Przez chwilę nawet zadawało mu się, że dostał oczopląsu od ciągłego widoku jednakowych uniformów wojskowych, ale przynajmniej zadowolił go fakt, iż ostatnie przygotowania idą w miarę żwawo i szybko.
    Po wzięciu najpotrzebniejszych rzeczy ze swojego namiotu, w końcu był już całkowicie gotowy. Zmierzając teraz w stronę jednego z Jeepów zauważył Terrego w towarzystwie - jak zwykle zresztą - Hovery. W mgnieniu oka mina mu zrzedła widząc ten codzienny obrazek. Przez dziewięć ostatnich dni ta dziewucha nieustannie rozpraszała jego przyjaciela, ciągle w okół niego skacząc... Chociaż możliwe, że było też na odwrót. Nie ważne. Nie podobała mu się relacja jaka zaistniała pomiędzy tą dwójką. Za każdym razem, gdy próbował z nim poważnie porozmawiać lub po prostu napić się Burbonu przy ognisku, on ciągnął za Laing nosem, wzrokiem i rękoma. Łaził za nią non-stop tłumacząc się przy tym, że zwyczajnie się zaprzyjaźnili. Ale Fletcher wiedział, jak bardzo Hovery wpadła w oko Terremu. Wkurwiało go to, ponieważ uważał, że chłopak powinien skupić się na wojnie, na wypełnianiu służby, którą od jakiegoś czasu zaniedbywał. A teraz co? Teraz szczerzy się jak głupi do sera a jego błyszczące oczy niemal pochłaniają każdy centymetr skóry brunetki.
    - Idziemy, Brooks. - Złapał za jego ramię i siłą pociągnął w swoją stronę. Szybko jednak napotkał się z oporem, ponieważ ten wyrwał się z jego uścisku, posyłając mu cięte spojrzenie.
    - Jak się pożegnam.
   Darren rzucił okiem na Hov. Jej koński ogon galopował na wietrze razem z materiałem zielonej bluzki. Dłonie włożyła w kieszenie szortów... tych samych, których niegdyś nie mogła założyć w jego towarzystwie. Z trudem stłumił uśmiech na to wspomnienie, gładząc się po zaroście na brodzie.
    - Nie mów jak tandetny romantyk. I najlepiej w ogóle sobie ją odpuść. To cnotka. - powiedział, patrząc dziewczynie prosto w oczy, które w ułamku sekundy wypełniły się gniewem.
    - Ty gnoju. Tak bardzo cię to boli, że nikt się z TOBĄ nie żegna? - odburknęła. Zmierzyła go spojrzeniem.
   Mężczyzna podszedł do niej przyglądając się z wyższością i kpiną.
    - Żegnały się nim tu przyjechałem. W różny sposób.
    - Darren skończ. Spójrz, Henry cię woła - warknął Terry, stając pomiędzy tą naburmuszoną dwójką. - Do zobaczenia Hov - powiedział jeszcze do dziewczyny i po chwili obydwoje już znikli we wnętrzu terenówki.

   Hov stała kilka minut w miejscu i patrzyła na odjeżdżające stado pojazdów mknących w stronę wschodzącego słońca. W głębi duszy modliła się, aby im się powiodło.
   Odeszła dopiero, gdy opadł kurz po ostatnim samochodzie i gdy ostatni helikopter zniknął za jedną z wysokich gór.
   Nie zamierzała przejmować się opryskliwością Darrena. Przyzwyczaiła się do ciągłych kłótni z nim i chyba naprawdę uwierzyła, że to się nigdy nie zmieni. Od czasu, gdy oskarżył ją o otwarcie listu unikała go jak ognia, więc zostawali tylko sam na sam w nocy, gdy obydwoje wyczerpani kładli się spać. Oczywiście nawet wtedy nie obchodziło się bez ciętych docinek.
   I tak większość czasu spędzała w namiocie medycznym, opatrując rannych czy pomagając im w rehabilitacji. Nie mogła narzekać na brak pracy, ponieważ miała jej aż po sam czubek głowy i  nawet, gdy późnym wieczorem kończyła swoją zmianę i miała chwilę dla siebie, Terry bardzo często wyciągał ją na spacery w okół obozowiska. Momentami bywało bardzo miło, jednak czasem zasypiała na stojąco jak koń i Brooks był zmuszony zanosić ją na rękach do namiotu. Były to dziwne sytuacje. Miała wrażenie, że mężczyzna jakby specjalnie chciał wydusić z niej ostatnią resztkę energii tymi długimi przechadzkami, aby tylko móc się jakoś do niej zbliżyć. Ale to były tylko jej odległe przypuszczenia. Nadal obdarzała go sympatią.
    - Cześć Bob - Przywitała się ze swoim przełożonym, który pił już dzisiaj chyba trzeci kubek kawy. - Nie za dużo tego świństwa? - Wskazała na napój.
    - Uspokaja mnie - odrzekł, wzruszając ramionami.
    - Ma przed czym. Pewnie w nocy znów wróci mnóstwo rannych - Wtrąciła się siedząca na beczce Daria Sheer. Odchyloną szyję wyciągała w stronę słońca, aby gorące promienie odbijały się od jej twarzy.
   Daria jest typem buntowniczej chłopczycy. I nie chodzi tutaj o sam charakter, ale też o wygląd. Ma czarne, krótko ścięte wygolone po bokach włosy, ostre rysy twarzy na których rzadko gości uśmiech i postawną sylwetkę obdarzoną w szerokie ramiona. Mimo tego jest raczej niska.
   Hovery i Bob spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
    - Nie myśl tak nawet Dario - Pouczył ją zgorzkniale mężczyzna.
    - Trzeba być przygotowanym na najgorsze, no nie? Dlatego lepiej trochę pójdę się przespać, żeby mieć siły na noc. - Zwinnie zeskoczyła z beczki i wyminęła dwojga zdegustowanych jej zachowaniem kompanów.
   Gdy była już wystarczająco daleko, Hov spytała:
    - Co o tym myślisz? Uważasz, że może być tak źle jak ostatnio?
   Bob położył jej dłoń na ramieniu.
    - Wierzę, że Darren wszystko dokładnie zaplanował. Bądźmy dobrej myśli.

    - Wstawaj Laing! Wracają!
   Usłyszała nad sobą czyjś nieprzyjemnie donośny głos. Otwarła oczy i od razu ogarnęła ją szarość nocy, przez którą przebijał się blask zapalonych latarni. Nad sobą ujrzała mężczyznę, który robi tu za kucharza. Nie pamięta jego imienia.
    - Dobrze. Dobrze, już wstaję. - Zamrugała kilkakrotnie, uświadamiając sobie, że musiała zasnąć na tym niewygodnym składanym leżaku.
   Po wyjeździe całej jednostki obóz prawie całkowicie opustoszał i nie miała czym się zająć, dlatego znudzona rozsiadła się przed namiotem zaczynając czytać książkę.
   Wstała z obolałym kręgosłupem i zaczęła wyglądać nadjeżdżającej karawany samochodów. I ujrzała zbliżające się żółtawe światła na tle egipskich ciemności, które można porównać do migoczących świetlików.
   Pędem ruszyła w stronę pierwszych zaparkowanych Jeepów, z których wylewali się żołnierze. Uważnie przypatrywała się każdemu z nich i z ulgą stwierdziła, że żaden nie jest ranny.
   Zaczęli kogoś wyciągać z paki terenówek. Sześciu, może siedmiu ludzi zakutych w kostkach i dłoniach łańcuchami, których brzdęk słyszała aż w miejscu w którym stała. Pojmani wrogowie? Zaczęli ich prowadzić gdzieś w stronę izolatek, ale nie była pewna. Zaczęła wyszukiwać wzrokiem potrzebujących i okaleczonych. Jednak już po chwili trudno było jej kogoś zobaczyć, ponieważ obok zaczęli rozpychać się żołnierze, którzy swoim wzrostem zasłaniali widoczność. Próbowała przepchać się w stronę zaparkowanych aut, ale fala idących w przeciwnym kierunku mężczyzn trącała ją ramionami i łokciami. Nie miała siły się dalej przemieszczać.
    - ZROBIĆ PRZEJŚCIE!
   Usłyszała nagle.
   - ODSUNĄĆ SIĘ!!!
   Wszyscy natychmiast rozsunęli się na boki, uwidaczniając dwóch mundurowych niosących bezwładne ciało trzeciego. Jeden trzymał go pod pachami, drugi za nogi. Gdy podeszli bliżej Hov, z trudem potrafiła zauważyć kto jest rannym. O cholera.
    - Można położyć go w namiocie? - zapytał jeden. Twarz mu poczerwieniała z wysiłku a przerywany oddech domagał się szybkiej odpowiedzi.
    - T-tak, ale... - nie dokończyła, ponieważ tamci już zaczęli wnosić Darrena do wypowiedzianego miejsca. Korzystając z przejścia szybko pognała za nimi. Widziała twarz Fletchera tylko przez sekundę, ale mogła zauważyć, jak z trudem łapie powietrze. Momentalnie zaczęła zastanawiać się nad jego dolegliwością z którą będzie musiała się zmierzyć.



~***~
Zasługujecie na o wiele dłuższy rozdział, biorąc pod uwagę czas oczekiwania. Wiem o tym i obiecuję, że następny będzie dłuższy, ciekawszy i ugh...
Trochę spadł mi zapał do pisania ze względu na małą liczbę komentarzy. Tu muszę się przyznać, że to one decydują jak szybko rozdział się pojawi.
No ale nic, pozdrawiam cieplutko :)