piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 1

   Tego dnia upał wyjątkowo dawał się we znaki. Ciepło rozgrzanego przez słońce żwiru, dało się odczuć nawet przez grube podeszwy butów wojskowych. Gorący wiatr owiewał zmęczone i spocone twarze żołnierzy, którzy właśnie wrócili do obozu po swojej całodziennej misji. Od wczesnego ranka musieli montować czujniki ruchu i pola minowe na przestrzeni dziesięciu kilometrów, które mają posłużyć jako zasadzka na konwój wroga.
   Lecz nawet przy tej - mogłoby się wydawać - spokojnej pracy, nie obyło się bez ofiar. Paru nielicznych Pakistańczyków wszczęło ogień w stronę Amerykanów, mając na celu odgonienia ich ze swojego terytorium, co skończyło się dla nich szybką śmiercią z ręki jednego z bezpośrednich dowódców - Darrena Fletchera. Wystarczyło parę celnych, wyćwiczonych strzałów a wszyscy, którzy próbowali przeszkodzić jego ludziom w wykonywaniu rozkazu, runęli trupem.
    Darren Fletcher. Na te nazwisko chyba niejeden żołnierz w jego grupie czuje pewnego rodzaju przestrach i respekt. Każdy wie, że ten młody dwudziestoczteroletni mężczyzna jest istnym wcieleniem bezdusznego zabójcy, który nie wie co to strach czy litość. Większość jest pewna, że swoje zdolności dowódcze odziedziczył po ojcu - Josephie Fletcherze, który jest  weteranem wojennym. Niegdyś był on jednym z najlepszych Generałów Wojsk Specjalnych USA. Wtedy szczycił się naprawdę dużymi zasługami dla kraju, a o jego dokonaniach opowiadano niczym jak o dobrym filmie akcji. Teraz jednak jest on schorowanym staruszkiem, ale nie zapomnianym. Wielu żołnierzy nie raz dopytywało Darrena o jego ojca, chcąc posłuchać jakiejś niesamowitej przygody o żywej legendzie, jednak ten zawsze ich zbywał. Nigdy o nim nie opowiadał.
   Fletcher dobrze wie, że świeci przykładem dla swoich żołnierzy, dlatego nigdy nie pozwala sobie na słabości. Nawet teraz, gdy jemu także doskwiera upał idzie pewnym krokiem przez obozowisko swojej jednostki, kontrolując bacznym okiem, czy wszystkie zadania jakie powierzył wczoraj kilku swoim ludziom zostały wykonane.
   - Darren! - krzyknął ktoś za nim.
   Mężczyzna rozpoznając ten głos od razu się odwrócił. Zauważył zbliżającego się Henrego z plastikowym kubkiem w dłoni.
   Henry McDonet to przyjaciel jego ojca. Poznali się dawno temu w wojsku, gdzie to jeszcze obydwaj byli zwykłymi, niedoświadczonymi żołnierzami pragnącymi przysłużyć się kraju. Henry jest o dziewięć lat młodszy od Josepha, dlatego jeszcze jest w stanie wykonywać swój zawód admirała pierwszej grupy.
   To właśnie McDonet wpadł na pomysł podzielenia wojska na dwie dywizje i jedną z nich oddał pod dowództwo syna przyjaciela. Chciał sprawdzić, czy Darren rzeczywiście potrafi wydawać rozkazy równie dobrze, jak jego ojciec. Poza tym uznał, że przyda mu się młody oraz krzepki zastępca do ogarniania tego stada samców. Wybór właśnie Darrena na wiceadmirała był strzałem w dziesiątkę.
   Brunet posłał szeroki uśmiech do swojego siwiejącego przyjaciela, którego zna chyba całe życie. Traktuje go jak rodzinę, jak wuja którego nigdy nie miał.
    - Co jest Henry? - Spojrzał w jego opadnięte szare oczy. Wydało mu się przez chwilę, że tuż nad policzkami doszło mu parę głębokich zmarszczek, które dodawały lat. Ale może tylko mu się zdawało, ponieważ tego dnia wszyscy wydawali się starsi, przez wymalowane zmęczenie na twarzach spowodowane pogodą.
    - Były jakieś komplikacje?
    - To co zwykle. Paru denerwujących Pakistańczyków. Nic wartego uwagi.
   Henry położył rękę na ramieniu Darrena i razem zaczęli iść przez obozowisko.
    - Na twoim miejscu nie ignorowałbym ich tak. Niby to pojedyncze zabójstwa, ale razem tworzą dużą liczbę. Nie wiadomo kiedy Pakistan straci cierpliwość. - Tymi słowami miał zamiar pouczyć bruneta, bazując na własnym doświadczeniu.
    - Nasza jednostka jest dobrze przygotowana na wszelkie sytuacje. - Darren zawsze zarzekał się, że jego odział sprytem i siłą jest w stanie pokonać każdego wroga. Jednak w głębi duszy wiedział, jak bardzo trzeba liczyć się z przeciwnikiem.
   Po kilku krokach ciszy, starszy mężczyzna zapytał:
   - Co u ojca? Odzywał się? - Gdy wypowiadał te słowa, jego ton stał się bardziej emocjonalny. Inny od rzeczowego i stanowczego, którego używał na co dzień.
   - Od dwóch miesięcy nie dotarł żaden list.
   Henrego już nawet nie dziwił chłód w jego głosie, gdy za każdym razem mówił o ojcu. Ten czarnooki, młody mężczyzna nigdy nie okazuje smutku. Nawet teraz, gdy na pewno także się martwi. Taki już jest - wyuczony jak maskować uczucia.
    - Pewnie jego opiekunka jest mocno zabiegana i... Wiesz jak to jest z Alzheimerem.
    - Henry... wiem. - Kto jak kto, ale on doskonale wiedział. Przez dwa lata zajmował się schorowanym ojcem, pogrążony w ciągłych niepewnościach i strachu przed najgorszym. Długo dawał radę, ale pewnego dnia po prostu nie wytrzymał w roli męskiej niańki i zrobił coś, nad czym zastanawiał się długie miesiące. Wstąpił do wojska, w głębi duszy mając nadzieje, że tam wyładuje całą złą energie magazynowaną przez kilka lat. Zamierzał zostać rok, lub półtora, ale po jakimś czasie zauważył, że pole walki stało się jego uzależnieniem.
    - Nie widziałeś czy chłopaki naprawili Clonusa pod moją nieobecność? - zapytał Darren, instynktownie kierując wzrok ku miejscu, gdzie zawsze parkują samochody.
    - Nie. Słuchaj... - zaczął McDonet, ale nie zdążył rozwinąć myśli, gdyż już zauważył zdziwioną minę towarzysza.
   Darren zatrzymał spojrzenie na nagiej, smukłej i gładkiej nodze, swobodnie zwisającej z paki samochodu terenowego. Mierzył ją kilka razy od samego trampka po udo, którego resztę zasłaniał cień wnętrza samochodu. Myślał, to nie może być kończyna mężczyzny, w tej gładkiej skórze odbija się blask słońca.
    - Dziwki? - spytał z nutą nadziei w głosie. 
   Dawno nie widział kobiety a dopiero co dotykał, czy całował. Dlatego na sam widok tego kawałka ciała czuł, jak wewnętrzne ciepło rozlewa się w nim gdzieś w dole. Musiał sobie ulżyć
    - Nie, pielęgniarki - mruknął Henry i złapał za brodę chłopaka, odwracając twarz w swoją stronę. Od razu zauważył jego poszerzone źrenicę, które doszły do swoich rozmiarów z wiadomych przyczyn. - Objęte ochroną. Rozumiesz? Przyjechały tu, aby nam pomagać, a nie zaspokajać męskie potrzeby - dodał stanowczo.
   Fletcher zmarszczył czarne brwi i wyswobodził się z uchwytu mężczyzny. Jego ekscytacja nagle gdzieś znikła, robiąc miejsce złości.
    - Jak to pomagać? Przecież Bob i jego zespół odpowiada za opiekę zdrowotną.
    - Zespół? Masz na myśli cztery osoby, które nie nadążają z opatrywaniem rannych. Tracimy ludzi, dobrych ludzi, którzy są nam potrzebni. Dlatego przyda się pomocna dłoń z każdej strony. Dzięki tym dodatkowym pięciu dziewczynom, zdołamy uratować więcej osób na czas. Sam wiesz ilu żołnierzy umiera po trafieniu do Boba, przez brak organizacji i pomocy większej ilości doświadczonych osób. One wiedzą jak...
    - Zaraz! Dlaczego nie przysłaliście jako pomagierów mężczyzn, tylko... - zamknął na moment oczy, aby się opanować - tylko kobiety, które będą rozpraszać moich ludzi? - wycedził przez zęby. 
   Jeśli to nie są prostytutki, które go zaspokoją, to on nie chce w swojej jednostce żadnej płci żeńskiej!
    - Same się zgłosiły. Podobno zostały wyszkolone, jak radzić sobie w trudnych warunkach. - Siwowłosy uniósł brew. - Jest ich pięć i każda z nich będzie dzielić namiot z jednym z wyżej postawionych. Między innymi z tobą i ze mną jako, że jesteśmy admirałami. Inne przydzieliłem do Caleba, Jamesa i Johna.
   Słysząc to Darren wręcz zaczął gotować się ze złości. Nie miał zamiaru dzielić namiotu - jego dotychczasowego prywatnego mieszkania - z jakąś obcą, najwidoczniej głupią - jeśli wpisała się na pobyt tutaj - dziewczyną. Skoro nie będzie mógł jej tknąć, jest bezużyteczna. Zresztą, doskonale wiedział jakie są kobiety; gadatliwe, problemowe i wrażliwe. A on potrzebuje wyciszenia, ma dość własnych zmartwień i nie zamierza bawić się w psychologa od serca, który pocieszy i pogłaszcze.
    - Nie. Nie zgadzam się. Przydziel ją do kogoś innego. - Popatrzył na niego groźnie, w głębi duszy prosząc, aby posłuchał.
   Henry uniósł ze zdziwienia brwi. Nie takiej reakcji się spodziewał po młodym mężczyźnie, który przed sekundą ślinił się na widok kobiecych nóg.
    - Myślałem, że się ucieszysz. - Uniósł plastikowy kubek do ust i upił spory łyk.
    - Potrzebuje przestrzeni osobistej, a poza tym...
    - Panie admirale... - Tłumaczenie Darrena przerwał wojskowy w średnim wieku zwracający się do Henrego. W dłoni trzymał jakieś pliki dokumentów.
   Henry od razu oddał mu swoją całą uwagę i skupił wzrok na kartach. Zaczęli dyskutować o położeniu geograficznym najbliższej kwatery głównej na tym pustkowiu. Wtedy brunet zrozumiał, że rozmowa skończona. Zrezygnowany odwrócił się i odszedł kilka kroków w stronę prowizorycznej jadalni, gdy nagle do jego uszu doleciały słowa siwowłosego:
    - Bądź miły - zakpił.
   Oczywiście chodziło mu o przyjazne nastawienie do jego nowej współlokatorki. Uśmiechnął się diabolicznie. Niestety muszę cię zawieść Henry, pomyślał i wszedł do podłużnego namiotu, gdzie unosił się zapach przypalonego mięsa.

   Długo nie wracał do swojego namiotu. Przy kolacji spędził więcej czasu niż zazwyczaj, po której udał się jeszcze na kieliszek whisky przy ognisku, dołączając do lekko podpitych żołnierzy. Zasłużyli, pomyślał i nie dał im bury za opróżnienie kolejnej butelki. 
   Wieść o nowo przybyłych pielęgniarkach, była tematem przewodnim w każdym kącie obozowiska. Mężczyźni stali się naprawdę podekscytowani przez te kobiety, czyli tak jak myślał Darren. Zamiast omawiać dziś plan na kolejny atak, oni wymieniali uwagi na temat urody danych pielęgniarek. Dlatego, gdy tylko słyszał hasło "widzieliście kto do nas przyjechał?!" po prostu od razu odchodził. 
   Nie rozumiał, jak Henry mógł się zgodzić, aby one przyjechały do takiego miejsca, gdzie zabijają się i panują faceci. Wojna to nie miejsce dla słabych psychicznie i fizycznie osób. Uważał więc, że te dziewczyny muszą być bardzo głupie, albo bardzo odważne.
   Wiedział, że nie może całą noc odwlekać powrotu do swojej kwatery. Wiedział też, że jego rzekoma współlokatorka na pewno już tam jest, co napawało go jeszcze większą niechęcią na sam widok namiotu. Księżyc wzniósł się na najwyższy punkt na bezchmurnym niebie, a jego światło raziło w oczy. Oznaczało to, że musi być około północy, bo nawet rozmowy i śpiewy żołnierzy ucichły. Nastraszę ją trochę i sama pójdzie do kogoś innego, pomyślał, po czym pewnym ruchem uniósł płachtę namiotu.
   Najpierw dotarł do niego nienaturalny zapach, który nigdy nie gościł w jego "czterech ścianach". Poczuł  perfumy o zapachu truskawkowego jogurtu z ledwo wyczuwalną nutą mięty. Dziwne zestawienie, ale tak mu się skojarzyła ta woń.
   Uniósł ciemne oczy i zauważył dziewczynę siedzącą na skraju łóżka polowego. Ta od razu wstała na jego widok. Teraz mógł się jej dokładnie przyjrzeć. Wokół owalnej twarzy opadały jej falowane, brązowe włosy w kolorze identycznym co oczy. Miała na sobie czarne spodenki, z których wyłaniały się lekko koślawe nogi i żółtą koszulę. Jego uwagę przykuły też czerwone trampki, te same co miała właścicielka nagiej nogi zwisającej z terenówki.
   Wydawała się być bardzo młoda.  Mogła liczyć co najwyżej dziewiętnaście lat. 
   Przez chwilę wpatrywała się w niego z zakłopotanym wyrazem twarzy. Widać było, że przeszkadza jej ta niezręczna cisza, chociaż Darren nie sprawiał takiego wrażenia. 
   Dziewczyna odchrząkła i wyciągnęła w jego stronę rękę.
    - Nazywam się Hovery Laing.
   W głębi duszy podziękował Bogu za tonacje jej głosu. Nie miała piskliwego, ani donośnego tonu, którego tak nienawidzi u niektórych kobiet.
   Spojrzał na jej dłoń, po czym podszedł do beczki z wodą stojącej niedaleko łóżka. Nie zamierzał wchodzić z nią w jakiekolwiek relacje koleżeńskie.
    - Na twoim miejscu, znalazłbym sobie innego współlokatora - powiedział oschle, a następnie zdjął kurtkę moro.
   Oczekiwał z jej strony oburzenia, parsknięcia czy chociażby obraźliwej odzywki, jednak ona odetchnęła z... wyraźną ulgą.
    - W takim razie zostanę - stwierdziła, a on nie mógł powstrzymać się od spojrzenia na nią. 
   Nie o taką reakcję mu chodziło.
   Pomyślał, że zadziała w inny sposób i zdjął koszulkę. Zanurzył dłonie w wodzie i przemył sobie nią twarz, chlapiąc przy tym swój tors.
    - Nie jestem zbyt gościnny. - Odwrócił się powoli i zaczął iść w jej kierunku nonszalanckim krokiem. Mierzył ją przenikliwym spojrzeniem, dbając by poczuła się onieśmielona, a nawet zawstydzona. 
   Ona skrzyżowała ręce na piersiach i przygryzła policzek od wewnątrz, starając się nie patrzeć na jego umięśnione ciało, gdy stanął tuż przed nią. - Bywam nieuprzejmy i niebezpieczny - dodał znacząco, prostując się.
   - Tak, o tym się już dowiedziałam jakieś dwie minuty temu. Nie odstraszysz mnie, bo dobrze wiem, że nic mi nie zrobisz, więc przestań się tak niepotrzebnie stroszyć. - Teraz jej ton był przesiąknięty kpiną. Patrzyła na niego niewzruszonym wzrokiem.
   Uniósł wysoko brwi z niedowierzania. Miał ochotę teraz jej coś zrobić, aby pokazać jak bardzo się myli, ale... co mógł poradzić? Próbował ją przestraszyć swoją postawą i słowami a ona jest przekonana o jego dobroduszności. Miał nadzieje, że gdy stanie przy nią pół nagi ona sama ułoży sobie dalszy ciąg wydarzeń, jakie normalny facet knuje w myślach podczas takiej chwili.
    - Skąd to wiesz? - spytał, siląc się na ten sam tajemniczy akcent.
   Wygięła usta w półuśmiechu i odwróciła się, by klęknąć przy swojej walizce, której wcześniej nie zauważył. Zaraz, tu leżą dwie walizki.
    - Bo na samym wstępie dałeś jasno do zrozumienia, że mnie tu nie chcesz. Dlatego też nie masz zamiaru mi nic zrobić. Po za tym, chyba jesteś wiceadmirałem, tak? Jakim byś świecił przykładam dla swoich żołnierzy, gdyby dowiedzieli się, że skrzywdziłeś niewinną kobietę? - Zmarszczyła brwi, a ostatnie zdanie wypowiedziała teatralnie dramatycznym głosem.
   Trzymajcie mnie bo jej łeb ukręcę, warczał w myślach. Nie był przyzwyczajony do takiego braku szacunku. Większość żołnierzy bało się do niego słowem odezwać, a ona pozwala sobie na opryskliwe uwagi skierowane do jego stylu bycia. Nawet niektóre kobiety, które miał na jedną noc wiedziały, że on nie daje sobie w kaszę dmuchać i najważniejszym priorytetem w życiu jest dla niego dyscyplina, która od wieków głosi, że dla swojego dowódcy trzeba mieć szacunek.
   Obserwował ją bacznym, wściekłym spojrzeniem, kiedy wyciągała z walizki jakieś ubrania. Po chwili podniosła się i zmierzyła ku czterem płachtom materiału, które zwisały z górnej ściany namiotu opadając aż po samą drewnianą podłogę, tworząc dzięki temu coś w rodzaju prywatnej kabiny, czy też przebieralni. 
   Gdy już miała wyminąć Darrena, on szarpnął ją za ramię i ścisnął tak mocno, że Hovery poczuła jak tamuje jej krew w tętnicy. Skrzywiła się mimowolnie.
    - Obyś się nie przeliczyła. Zostałaś przydzielona do mnie, nie ja do ciebie, więc lepiej się dostosuj - mruknął. Z satysfakcją zauważył w jej oczach cień niepewności. 
   Usta wygięła pod kątem bólu, jaki jej sprawiał ale mimo to, nie próbowała wyrwać ręki.
    - Dowodzisz swoimi żołnierzami, nie mną. - Zmarszczyła nos i zmrużyła oczy.
    - Razem z McDonetem dowodzimy całym obozem, w którym aktualnie przebywasz. - Uniósł wyżej głowę dla podkreślenia tych słów. - Pilnuj się.
    - To tak traktujecie ludzi, którzy przyjeżdżają wam pomagać?
    - Sama wiedziałaś, że pakujesz się w stado samców. Nie przychodź do mnie z płaczem, gdy ktoś cię uszczypnie w tyłek - wycedził przez zęby i puścił ją. Wrócił z powrotem do beczki z wodą.

   Po pięciu minutach Hovery wyszła zza czarnych tkanin przebrana w szarą bluzkę z krótkim rękawem i czarne dresy. Darren przypatrywał się jej uważnie, uwalony na szerokim łóżku polowym z dłońmi podpartymi pod głową. Nie mógł panować nad swoim wzrokiem, badającym jej kobiece kształty. Jest zbyt drobna, powtarzał w myślach. Do tej pory nie spotykał się z dziewczynami, które miałyby miseczkę mniejszą od rozmiaru C, dlatego nie rozumie dlaczego znów poczuł to ciepło w dole, gdy tak na nią patrzył. 
   No tak... przecież to nadal kobieta. Świetna manipulantka zmysłami. Nie wiedział ile teraz wytrzyma z nią pod jednym dachem, w dodatku bez możliwości zaspokajania się w ręczny sposób. Może pewnego dnia nie wytrzymać i po prostu...
    - Da się jakoś rozsunąć to... łóżko? 
    Usłyszał cichy, zachrypnięty głos. Laing stała po drugiej stronie krawędzi materaca i patrzyła na bruneta rozwalonego na samym środku posłania.
   On uśmiechnął się złośliwie, wpadając na pomysł bycia gnojem.
    - Nie - powiedział. Sięgnął po jakąś książkę i zaczął czytać, nie ruszając się, by zrobić jej miejsce.
    - Świetnie - szepnęła pod nosem tak, że ledwo to dosłyszał. 
   Nie dając się sprowokować, położyła się na samiutkiej krawędzi tyłem do niego. Nakryła się własnym grubym, niebieskim kocem i próbowała nie zważać na rażące ją światło lampek na baterie i świec. Pragnęła zasnąć, ale nie potrafiła, gdy pod jej powieki wdzierał się blask.
   Po kilku minutach Fletcher przestał czytać, ponieważ rozpraszał go jej zapach. Zapach truskawkowego jogurtu i mięty. Skulona położyła się tyłem, ledwo nie spadając na podłogę a to tylko dlatego, iż jemu tak było wygodnie.
    - Przestań udawać, że czytasz tą cholerną książkę i zgaś to światło - mruknęła ze złością, powstrzymując się przed ruszeniem na niego. 
   Zacisnęła dłonie na kocu. Sama zastanawiała się, ile będzie zdolna z nim wytrzymać, zważając na fakt jakim chamem się okazał. Nie mogła nawet uwierzyć w to, że śpi z nim w jednym łóżku. Ale... wiedziała, jak będzie ciężko.
   Darren zaśmiał się pogardliwie. I pewnie gdyby nie fakt, że sam czuje wyczerpanie jeszcze by się z nią podroczył. A więc zgasił wszystkie źródła oświetlenia, po czym z powrotem usadowił się wygodnie na łóżku. Nogi rozłożył szeroko, jak to było w jego zwyczaju, przy czym nie raz przypadkowo - naprawdę przypadkowo - kopnął Hovery w plecy. Ta dzielnie starała się to wytrzymywać. Nie miała nawet siły, aby zwrócić mu uwagę.
   Zasnęła po kilku minutach, a on zaraz po niej, gdy sam usłyszał jej spokojny oddech.


~***~
Wybaczcie, że tak długo nie było 1 rozdziału. Mam wieeelką nadzieję, że w jakimś stopniu Was zaciekawiłam tym wprowadzeniem do historii Hovery i Darrena. Bardzo zależy mi na Was-czytelnikach i bardzo liczę na komentarze z Waszej strony, które są mi bardzo potrzebne na wstępie prowadzenia tego bloga. Także, każdy kto przeczytał niech skomentuje :) bardzo proszę
Obawiam się, że rozdziały nie będą dodawane regularnie, ale postaram się w miarę możliwości jak najczęściej.
W wystroju bloga może pojawić się jeszcze parę zmian. Możecie także napisać co byście zmienili a co dodali. 
No i mam nadzieję, że te opowiadanie będzie dla Was i dla mnie długą, ciekawą przygodą.