niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 14

   Żył.
   Uderzył w nią wiatr, który zerwał się w szaleńczym tańcu. Przez chwilę wydało się jej, że to właśnie on odepchnął ją od Darrena, ale uczyniły to czyjeś ręce.
   Szarpnięta w tył, nadal przyglądała się zamkniętym oczom Fletchera. Dlaczego ich nie otworzył, skoro ją usłyszał? A nawet odpowiedział. Wyglądał wciąż nieprzytomnie, pomimo odrobinę większej dynamiki w jego płytkim oddechu.
   Czyżby się przesłyszała i brunet tak naprawdę w ogóle się nie odezwał? Może dosłyszała jego głos tylko w chorobliwych wyobrażeniach? Albo po prostu rzeczywiście za mocno dostała w głowę.
   Cholera, jednak te słowa wydawały się tak przyjemnie realistyczne i czyste. Pragnęła tylko, by rozwiał jej niepewność chociażby jeszcze jednym dźwiękiem, wydobywającym się z jego ust, które poczuła niewyraźnie przez moment na swoich.
    - Nie radzę robić tego ponownie! - wykrzyczał żołnierz, który wykręcał jej łokcie.
   Jednak znał angielski...
   Potem powiedział coś po arabsku do oficera, który przyglądał się całej scence.
    - Co z nim zrobicie? - mruknęła.
    - Nie zadawać pytań! Iść!
    - Nie macie prawa.
    - Mamy własne prawo. Iść!
   Została popchnięta w przód tak, że żołnierz za nią trzymał jej ręce niczym kajdanki. Napierał na nią swoim ciężarem, zmuszając do stawiania szybkich kroków.
   Zdążyła dostrzec jeszcze z boku Terrego, który również był gdzieś ciągnięty.
   Mieli przechlapane.


   Znów zamknięta. Opuszczona. I tym razem sama. Siedziała na betonowej powierzchni wdychając zapach stęchlizny. Patrzyła w niewielkie okno po jej lewej stronie, które pomimo poplamionych szyb, było zabezpieczone dodatkowo przez kraty. Gdy przez nie wyjrzała dostrzegła jedynie koła samochodu, gdyż musiała znajdować się w jakiejś cholernej piwnicy, specjalnie, by więźniowie mieli dodatkowe utrudnienia w potencjalnej ucieczce.
   Ruszające się cienie i mrok opanowały pomieszczenie i stojące na środku drewniane krzesło. Hovery nie chciała na nim siąść. Wyglądało jak krzesło elektryczne dla przyszłego skazańca. Miało w sobie jakąś okrutną obietnicę, która jedynie odstraszała gapiów.
   To całe ponure otoczenie wywołało u niej znużenie i bezsilność. Zapadała się w sobie, niszcząc nadzieję. Zrezygnowanie wymiatało jej chęć walki z wnętrza ciała, ustępując miejsca zmęczeniu i przykrym myślom.
   Pojmali Darrena i Terrego. Nasi ludzie nie wiedzą gdzie jesteśmy. Nikt nam nie pomoże. 
   I zasnęła, śniąc o równie okropnych rzeczach.



    Ile już to robili? Nie wiedział. Nie obchodziło go to. Nie miał ochoty o tym myśleć.
    - Dlaczego taki jesteś, Darren? - męczył oficer z pretensją. Jego kroki odbijały się echem po pustym pomieszczeniu. - Moglibyśmy puścić ciebie i twoich znajomych po jednej, udzielonej nam odpowiedzi, a ty tego nie wykorzystujesz.
    - Skończ z tą gadką. Nie przepuściłbyś okazji wykończenia syna twojego wroga sprzed lat.
   Przystanął. Nozdrza oficera powiększyły się we złości a wyraz oczu stał się bardziej dziki. Usta zacisnął w cienką linię, by za chwilę znów się odezwać i zacząć krążyć w okół krzesła Fletchera.
    - To nic osobistego.
    - Widzę.
   Na te słowa chłopak oberwał metalowym prętem w brzuch od jednego z podporządkowanych oficerowi, który już od jakiegoś czasu okładał go za każde złe słowo. Lub też, gdy oficer sobie tego zwyczajnie zażyczył.
   Brunet przeklną cicho, ale na skutek obwiązania klatki piersiowej do krzesła, nie mógł uśmierzyć bólu zgięciem się w pół. Napiął jedynie równie przywiązane ręce i nogi, które wbijały mu się w grube liny.
    - Zapytam ostatni raz. Później inaczej porozmawiamy. - Dowodzący nachylił się nad jego twarzą nieprzyzwoicie blisko. Wydawać by się mogło, że obydwaj stawiają sobie niezidentyfikowane wyzwanie. - Gdzie znajduje się wasza Kwatera Główna? Podaj dokładne współrzędne.
   Darren uśmiechnął się lekko z charakterem kpiny, tworząc kontrast między poważną miną wroga. Stać go było nawet w obliczu takiej sytuacji na drwiny ze swojego nieprzyjaciela, a nawet, prawdopodobnie przyszłego kata. Wiedział, że może zginąć z jego ręki, ale nie bał się tego.
    - Naprawdę myślisz, że zdradzę swoich żołnierzy? - Ton Fletchera ociekał głupim niedowierzaniem.
    - Jak chcesz - odpowiedział oficer i gwałtownie odwrócił się w stronę drzwi, po czym wyszedł.
   Darren zmusił się do obmyślania jakiegokolwiek planu działania. Wiedział, że on nie odpuści. Pomimo jego szczeniackiego zachowania, utrzymywał jasność umysłu, a wszystko co robił nie było bez powodu.
   Po chwili drzwi do jego celi ponownie się otworzyły i ujrzał... Hovery w towarzystwie dwóch napakowanych mundurowych. Dziewczyna natychmiast zaczęła intensywnie wpatrywać się w mężczyznę siedzącego na krześle. Zdezorientowanie, zdziwienie ulga. Z jej starannie uplecionego francuza, zostały tylko jakby strzępy rozczochranych włosów, opadających na czoło. Zaczerwienione oczy oraz nadgarstki w kajdankach wzbudziły w Fletcherze wściekłość.
    - To będzie dobre... - mruknął sam do siebie oficer, który nagle wyłonił się zza pleców brunetki.
    - Co to kurwa ma być? Co ona tu robi?
   Tyle, że on to doskonale wiedział. Momentalnie wyprostował kręgosłup i napiął mięśnie w geście protestu. Poczuł pieczenie na skórze przez opinające go węzły, jednak miał to zwyczajnie gdzieś. Teraz obchodziła go tylko Hov.
    - Nic ci nie jest? Któryś cię dotknął? - zapytał pośpiesznie dziewczynę. Chciał skontrolować dokładniej jej twarz, ale uniemożliwiały mu to długie włosy, które upodobniał do uciążliwej kurtyny.
    - Nic mi nie jest. Co z tobą?
    - Dosyć tych czułości! - krzyknął oficer, rozjuszony ich wymianą zdań. Szarpnął Laing za ramię, by ta stanęła obok niego. Szybko napotkał się z oporem. Dziewczyna w mgnieniu oka wyrwała rękę z jego uścisku i uniosła dumnie głowę, wyrażając tym swoją hardość i rozdrażnienie. Mężczyzna parsknął. - Niepokorna ta twoja dziewczynka. Bardzo nieusłuchana. Myślałem, że uczyłeś ją dyscypliny, ale najwidoczniej ta robota przypadnie nam.
    - Nie będzie wam łatwo - odezwała się Hovery, wbijając wzrok w dowódcę. Gniewny wyraz twarzy nie nadawał jej raczej grozy a jedynie zadziorności.
   Darren znów przez chwilę zadumał się nad jej umiejętnością udawania braku lęku. Imponowało mu to, ale wiedział, że to nie zagwarantuje wygranej. Wystarczyło spojrzeć na jej drobną sylwetkę na tle umięśnionych ciał żołnierzy za nią. Ciekawiło go, czy dopuszczała do siebie myśl, jaka jest bezbronna, jakim jest łatwym przeciwnikiem dla wszystkich tu zebranych.
   Powtarzał sobie jednak, iż mając jego, razem są niepokonani, bo kto lepiej by siebie dopełniał?
    - Masz ostatnią szansę na odpowiedź. Inaczej popatrzysz jak twoja dziewczyna cierpi.
    - Nic mu nie mów!
   Na te słowa Laing natychmiastowo została przyparta do ściany przez jednego z mundurowych. Jęknęła. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni biały kawałek materiału i przyłożył go do ust oraz nosa brunetki. Drugą ręką zaś obmacywał jej biust w sposób bolesny i wyrafinowany. Szarpała się jak tylko mogła, ale napastnik okazał się Hajderem - tym samym wysokim żołnierzem, który wcześniej ją spoliczkował. Był jak gwóźdź, mocujący ją do muru.
    - Co wy, kurwa, robicie?! Każ mu przestać! - wrzeszczał Darren, cały czerwony ze złości.
    - Materiał jest nasączony trującym gazem, który najpierw będzie blokował transport tlenu przez krew z płuc do tkanek, a następnie spowoduje szybkie obumieranie mózgu.
   I nagle konsekwentnie stłumione krzyki dziewczyny zaczęły przeobrażać się w krztuszenie i kaszlenie. Jej wyrywanie nie było już tak energiczne a nogi, jakby nie znosiły ciężaru ciała.
    - Ona umrze do cholery! Weźcie tą szmatę sprzed jej twarzy, skurwiele! Ma zabrać łapy! - Teraz Fletcher wkładał całą siłę w chęć wyswobodzenia się. Gdyby nie krzesło przymocowane do podłogi, pewnie by mu się udało. Dodatkowo widok dłoni ściskającej jej piersi, jeszcze bardziej go drażnił i podsycał do chęci ukręcenia temu żołnierzowi karku.
    - Gdzie Kwatera Główna?! - spytał ponownie.
   W tym samym czasie Hajder zwrócił się do swojego dowódcy w arabskim języku. Praktycznie w ogóle nie musiał już siłować się z dziewczyną, bo ta ledwo stała na nogach. Ale pomimo to, on nie zaprzestawał obmacywania jej i nie wziął toksycznego materiału sprzed nosa.
   Darren widząc to, przeraził się. Pierwszy raz odczuł tak silny strach przed utratą kogoś. Paraliżowało go to uczucie, zmuszając do zrobienia wszystkiego, by dana osoba uszła z życiem.
   Dlatego, wpatrując się nieruchomymi tęczówkami w Hovery, wyrecytował chłodno:
    - Na zachód od rzeki Helmand, blisko granicy Iranu, dziesięć kilometrów na północ od miasta Zaranj.
   Stojący przed nim oficer z zadowoleniem uniósł brwi i jedną rękę. Tym gestem sprawił, że Hajder puścił dziewczynę a ta posunęła po ścianie i usiadła na podłodze z podkurczonymi kolanami, ciężko oddychając i nadal kasłając.
    - Jeśli kłamiesz, zabijemy twoją przyjaciółkę i tego drugiego - stwierdził, wciąż z bezczelnym uśmiechem na ustach. - Przykuć ją tutaj. Jeszcze może się przydać.
   Drugi żołnierz, nieco niższy, przymocował jej kajdanki do wmurowanej obręczy w ścianie. Sprawiało to, że nawet siedząc musiała mieć uniesione ręce.
   Po dwóch minutach wszyscy wyszli, zostawiając tę dwójkę samym sobie. Zgasili światło i tylko przez to samo okienko co w celi Hov, przedzierały się pojedyncze odblaski. Cienie znów zatańczyły na podłodze.
    - Hovery...
   Ale odpowiedziało mu tylko pojedyncze kaszlenie, które na szczęście powoli ustępowało.
    - Mała... powiedz coś.
    - Głupcze - z trudem przełknęła ślinę - dlaczego im powiedziałeś? Nie byłam warta życia całej jednostki. - Jej głos miał w sobie nieprzyjemne charczenie.
    - Jesteśmy drużyną...
    - Darren...
    - Czujesz, jakby coś cię gryzło od środka? Co z twoim wzrokiem? - Nie chciał rozmawiać o tym co zrobił. Musiał mieć pewność co do jej zdrowia.
    - Ja... Już mi lepiej. A wzrok nie ma znaczenia wśród tych ciemności.
    - To dobrze. Co z Terrym? Widziałaś go?
    - Gdzieś był prowadzony. Nie wiem co z nim.
   Przez chwilę panowała cisza, przecinana ich ciężkimi oddechami.
    - Gdy nas przewozili... w przyczepie był Scott - mruknęła nieobecnie, jakby opowiadając to samej sobie. Wzrokiem śledziła bujające cienie koron drzew tuż pod nogami Darrena, które tworzyły własną historię, lub nawet obraz na betonowej podłodze. Nie były one wolne. Wiatr kierował nimi jak tylko zechciał.
    - Co ty mówisz? - ożywił się brunet.
    - Przekazywał informację za pieniądze Rakinowi al-Churi, ale to nie on mnie wrobił. Nie był też odpowiedzialny za postrzelenie ciebie, czy opróżnienie zbrojowni. Twierdził, że w obozie był jeszcze jeden szpieg. Jego samego złapali, żeby wyciągnąć więcej informacji, tyle że on o niczym więcej nie wiedział. Torturowali go.
    - Przekazywał informacje? A to gnojek. Rakinowi al-Churi? Wyobraź sobie, że to oficer. - Darren zamyślił się chwilę nad tym, jaki był mało spostrzegawczy i naiwnie ufny. - To znaczy, że otwarty list... to też była jego sprawka? Niech to.
   Poczuł się winien tego wszystkiego. Nie odkrył szpiegów, przez co cały obóz został przegoniony z tych ziem, inni zapłacili za to życiem. Oskarżał nawet o zdradę ją, dziewczynę odważniejszą niż niejeden żołnierz. Dziewczynę, która leczyła jego ludzi, lojalniejszą niż jakiś typek przysłany z Agencji Militarnej.
    - Hej...
   Usłyszał ten głos, który nieraz przerywał jego wewnętrzne monologi.
    - Nie obwiniaj się o nic. Jesteś dobrym admirałem, robiłeś wszystko, co uważałeś za słuszne dla swoich ludzi. Spójrz ile już zrobiłeś dla mnie...
   Chciał w to wierzyć. Ale jego lekki uśmiech skrywał duże wątpliwości.
    - Prześpij się, okej? W razie gdyby przysłali po nas całą flotę, obudzę cię.
   Uśmiechnęła się szczerze i szeroko.

   - Otwórz oczy! Hov! - zawołał , gdy usłyszał jak dziewczyna płacze przez sen.
   Spała blisko godzinę i dopiero teraz zaczęła okazywać, jak bardzo musiało jej się śnić coś koszmarnego.
   Od razu się ocknęła. Najpierw jej wzrok zagalopował po całym pomieszczeniu, nie wiedząc przez kilka pierwszych sekund co się dzieję. Ale później trafiła na widok związanego Darrena, który wpatrywał się w nią intensywnie.
    - Płakałaś.
    - Co...? - Chciała przeczesać dłonią włosy, ale miała przecież unieruchomione ręce. Wyczuła na policzkach mokre plamy, wciąż jeszcze ciepłe. - To... no tak.
    - Było jeszcze gorzej niż jest teraz? - spytał, nawiązując do koszmaru.
    Brunetka westchnęła cicho, próbując wyrzucić z głowy okropne obrazy. Odczuwała ból całego ciała, a mięśnie rąk paliły dziwnym dyskomfortem.
    - Śnili mi się moi rodzice. - Oparła głowę o ścinę, wpatrując się w sufit. - Byli na moim miejscu i to ja musiałam patrzeć, jak umierają z ręki oficera.
    - Hovery...
    - Mówiłam ci, że przed przyjazdem tutaj pokłóciłam się z moją matką. Z nią już nie jestem w stanie się pogodzić, ale z tobą wciąż mogę, więc...
    - Przestań...
    - ...więc przepraszam cię za wszystkie moje upierdliwości. Cała nasza relacja, nienawiść, kłótnie, pocałunek... To kocioł każdych cech jakie mamy. Dziwnie się pod koniec zmieszały, co nie?
    - Nie mów, jakbyś się kurwa żegnała. Nie umrzesz. Przetrwamy jak zawsze, rozumiesz? Jeszcze pogodzisz się z matką. - Ton jego głosu był mocny i zdecydowany. Beształ ją. - Nie możesz jeszcze trochę poudawać nieustraszonej? Nie poradzę sobie z beksą.
    - A więc sądzisz, że tylko udaję? - Owszem, zadawała sobie sprawę z samej siebie, że to tylko siłą woli zgrywa twardzielkę, ale nie sądziła, iż ktoś jeszcze to widział. Nie chciała, by ktoś to dostrzegł.
    - Nie ukryjesz przede mną niczego.
   Wrócił przemądrzały Darren.
    - A jeśli się mylisz? Och, ciesz się, że jestem przykuta do tego cholerstwa.
    - Tak, tak. Już widzę te twoje zgrabne ruchy, uniki i nadeptywanie na stopy - zaszydził, ukazując szereg białych zębów.
    - Specjalnie mnie wkurzasz, żebym przywołała walecznego ducha, gnojku. Ciekawe czy wiesz co odpowiedzieć na moje pytanie - wysyczała, nie pojmując całej tej sytuacji.
   Przed chwilą było intymnie, osobiście i uroczyście, a nagle on zatęsknił za ich kłótniami, przypominającymi te pierwsze, w obozie.
    - Dawaj.
    Przygryzła wargę, zastanawiając się, czy powinna o tym wspomnieć. Czy to było odpowiednie miejsce na taki temat? Nie ważne, mogło też być ostatnie.
   - Dlaczego mnie pocałowałeś? - A niech to, starała się brzmieć pewnie, ale głos jej drgnął przy "pocałowałeś".
    Darren popatrzył na nią tajemniczo, świdrując ją nieustępliwym wzrokiem na wylot. Oceniał gesty, mimikę, oczy, oddech. Szkoda, że nie mógł dostrzec jej - z pewnością - zarumienionych policzków. Musiał stwierdzić, że z tymi związanymi rękami nad głową i złośliwie zmarszczonymi brwiami, wyglądała dla niego... kusząco nieprzystępnie.
   Myślał nad odpowiedzią. I po chwili zdecydował się na całkowitą szczerość z nią z racji niepewnej, niedalekiej przyszłości, w której faktycznie mogli już nie żyć.
   Co mu więc szkodziło?
    - Szczerze? Chciałem cię wtedy porządnie zerżnąć. - Specjalnie nie odrywał ciemnych oczu od jej twarzy. - Ciesz się, że dałem radę się powstrzymać.
   Usatysfakcjonowany, usłyszał, jak dziewczyna jąkając się, wymawia tylko pojedyncze sylaby, nie zdolna złożyć zdania w całość. Zakłopotała się, czy też zszokowała, rezultat był tak samo oczekiwany.
    - T-to nie jest odpowiedź na moje pytanie. P-pocałunek to nie seks, więc dlaczego?
   Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Nie rzuciła w jego stronę żadnej pogardliwej obelgi, ale chce wiedzieć czemu ją pocałował? Dziewczyna - zagadka.
    - Bo chciałem, no. Miałem ochotę. Dawno tego nie robiłem z racji misji i mam swoje potrzeby. - Kłamał. Wiedział, że nie dlatego. Co innego nim wtedy kierowało.
    - A więc byłam wtedy tylko twoją potrzebą? Wyładowaniem seksualnym? - mówiła z pretensją i żalem.
    - Sama przed chwilą powiedziałaś, że seks to nie to samo, co pocałunek.
    - Pocałunek jest jednym z ważnych aspektów seksu!
   Mierzyli się chwilę zgorzkniałymi spojrzeniami. Coś tam w nich sobie przekazywali, ale nie do końca wiedzieli co. Ona pierwsza odwróciła głowę.
   Miałeś być z nią szczery, skoro jest duże prawdopodobieństwo bliskiego uśmiercenia was obojga.
   Chrzanić to, niech jej będzie.
    - Dobra, nie chciałem tego, pragnąłem tego. I nie chodziło mi tylko o wyładowanie seksualne. To był impuls. Te twoje usta... Zadziałała chwila. Coś w tobie samo mnie do ciebie przyciągnęło - oznajmił poważnie i powoli, jakby ważąc każde słowo. Był w końcu mężczyzną i nie mógł się wstydzić tego co powiedział.
   Ta zerknęła na niego, nadal utrzymując rezerwę w zareagowaniu na te słowa. Przecież nie mogła paść z radości, ani ponownie się naburmuszyć, dlatego tylko cichutko zachichotała.
    - Hej, no co?
    - Zabrzmiało to... nawet romantycznie.
    - Kobiety wszystko odbierają inaczej.
    - A co ty wiesz o kobietach? Nie miałeś czasem do czynienia tylko z tymi studentkami, którym dawałeś korepetycję. Nie wspominałeś nic o dziewczynie.
   Mimowolnie napiął się przez ten temat. Zawsze drażniły go takie zdania.
    - Wiem więcej o kobietach niż ci się wydaję. Wychowywało mnie paręnaście, więc zdążyłem wyuczyć się jakie jesteście - rzucił obojętnie, odchylając do tyłu głowę, powodując strzelanie kości.
   Hovery zwyczajnie zatkało. Pamiętała jak opowiadał o ojcu, który nigdy nie miał dla niego czasu, ponieważ nieustannie wyjeżdżał na misję. Wtedy nie zdradził, kto się nim opiekował. Jakie kobiety więc musiały się nim zajmować, skoro wyrobił sobie takie zdanie o całej płci?
    - Czy mógłbyś...
    - Nie drąż tematu, mała - wtrącił szybko, nie znosząc protestu. Rzucany cień na jego oczy spowodował, że wyglądał niczym psychopata, rozmawiający ze swoja ofiarą, nie chcąc ujawnić przy tym twarzy, by dodatkowo ją przestraszyć.
   Przynajmniej tak skojarzył się Hov.
    - Przestań się tak do mnie zwracać.
    - Nie. - Zmrużył wyzywająco oczy.
    Niespodziewanie drzwi do celi otworzyły się a pomieszczenie rozjaśniało. Brunet porzucił rozluźnioną postawę i w mgnieniu oka przywrócił czujność oraz waleczny instynkt. Posłał jeszcze Hov baczne spojrzenie, po czym ujrzał w przejściu nikogo innego jak Terrego z kluczami i dziwnym ostrym narzędziem w dłoniach.
    - Jak ty...? - wydusił Darren, nie dowierzając w fakt, iż przyjaciel znów zjawia jak się w drzwiach, jakby nigdy nic.
   Terry szybo podbiegł do Hovery, brzdękając kluczami od kajdanek.
    - Powiedzmy, że pewien koleś był mi winien przysługę.
    - Jak to? Tak po prostu cię wypuścił? - spytała Laing, rozmasowując już wolne nadgarstki.
    - Nie do końca. - Podszedł teraz do Darrena i ostrym narzędziem rozciął sznury. - Gdzie plecak, w którym mieliście zapasy?
    - Nie wiem - odpowiedział ciemnooki, gwałtownie wstając z krzesła. - Na zewnątrz czysto? Masz broń?
    - Było. Jedynie glocka. Pośpieszmy się. Hovery, masz iść między nami, nie wychylaj się i uciekaj kiedy rozkażemy. - Wskazywał śmiesznie palcem, jak do małego dziecka. Oczy błyszczały mu w sztucznym świetle jarzeniówek, niczym dwie, niepewne gwiazdy, które miałyby zaraz spaść, gdy tylko wejdą w mrok.
   Hov pokiwała energicznie głową na znak, że rozumie.
   Darren pociągnął ją za rękę, ustawiając tuż przed sobą. Terremu dał do zrozumienia, że ma iść przodem.
   I ruszyli.
   Szybkim krokiem przemierzyli krótki korytarz piwnicy, po którym natknęli się na kręte schody w górę. 
   Pokonywali po dwa stopnie naraz, lekko zdyszani, czując adrenalinę kolejnej niebezpiecznej ucieczki. Można było pomyśleć, iż nie zdołają uciec z samego środka obozowiska Iraku, gdzie wróg znajduje się na każdym centymetrze kwadratowym. Ale oni jednak nie zamierzali się poddać.
   Nagle zza zakrętu schodów wyłonił się facet ubrany w białą koszulkę na naramkach, szerokie spodnie moro i buty militarne. Przez ramie miał przewieszony karabin maszynowy.
   Hov zauważyła go jako ostatnia, gdyż uważnie patrzyła pod nogi, podczas wspinaczki po schodach, dlatego pisnęła wystraszona jego ciemnymi rysami twarzy. Do jej ust momentalnie dopadła ręka Terrego, tłumiąc dźwięk przerażenia. Schody były niesamowicie wąskie, dlatego przycisnął dziewczynę do ściany, aby zrobić więcej miejsca Darrenowi, który miał pokonać strażnika walką wręcz. Nie chcieli korzystać z pistoletu.
   Fletcher paroma zwinnymi ruchami ogłuszył mężczyznę, który pokoziołkował po stopniach w dół.
    - Trzeba było go zabić i gdzieś schować. Nie możemy zostawiać śladów - rzucił szeptem Brooks, który wciąż przygwożdżał piwnooką. Już chciał zejść dokończyć dzieło kolegi, kiedy Hov zatrzymała go rękami.
    - Odpuść.
 
   Po minucie znajdowali się już na dworze starannie ukryci wśród kropel deszczu, które spadając przypominały cieniutkie ostrza. Galib miał rację... tej nocy pogoda uległa załamaniu.
   Cała trójka przykucnęła przed stertą zużytych opon po jakichś samochodach terenowych, mając za sobą ścianę budynku. Mieli stąd doskonałą widoczność na główny plac obozowiska.
   Po lewej stronie grupka osób zabezpieczała jakiś towar w beczkach, próbując nakryć go folią, jednak wiatr okazywał się silniejszy. Na wprost zauważyli pięciu strażników przy bramie, przed którą stało kilka różnych pojazdów, poczynając od czołgu, a kończąc na starym jeepie. Po prawej zaś rozpościerały się namioty różnej wielkości.
    - Proponuję przemieszczać się pośród namiotów, kierując się w stronę bramy. Tam doskoczymy do jakiegoś auta - zaproponowała Hovery, skanując wzrokiem znad opon ścieżkę swojego planu.
   Jej dwaj kompani spojrzeli na nią jak na idiotkę. A potem wychylili się, by spojrzeć na potencjalną drogę ucieczki.
    - Zauważą nas - odezwał się Darren.
    - Więc odwróćmy ich uwagę. - Wzruszyła ramionami przemoczona do suchej nitki.
    - To może zrobisz striptiz?
   Tym razem to dziewczyna zmrużyła na niego gniewnie oczy i pacnęła go w ramię.
    - A może po prostu przejdziemy, jakby nigdy nic? Jakbyśmy byli jednymi z nich? Zorientują się?
   Teraz Terry zderzył się z dwiema parami oczu, które przyglądały mu się wątpiąco. Bardzo wątpiąco.
    - Na... filmach to często działa - dodał zmieszany.
    - Chłopaki - szepnęła Hov. - Czy to Daria? - Poszturchała ich dwóch, po czym wskazała ukradkiem na dziewczynę w długiej, czarnej kurtce i krótko obciętej fryzurze, wygolonej prawie do łysa po bokach.
   Rozmawiała z oficerem jakieś pięć metrów od nich.



~***~

Witajcie po dłuuugiej nieobecności, za którą tradycyjnie przepraszam. Wytłumaczyć się mogę wieloma przyczynami; brakiem czasu, zakończeniem roku szkolnego i różnymi przygotowaniami do balu, czy też zwyczajnie brakiem chęci.
Uwierzcie, że wolelibyście poczekać te parę tygodni więcej, niż czytać jakieś totalne dno pisane przeze mnie na siłę. Nie wyszłoby to dobrze.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, chociaż przyznam, mogłam lepiej, a sam rozdział w sobie nie wyszedł jakbym chciała...
Za tydzień wyjeżdżam i nie wiem czy będę miała Internet... :c 
Piszcie koniecznie opinie!!
Odjechanych wakacji ;)


   

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 13

    *polecam słuchanie muzyki przez cały rozdział



   Potem rozległy się strzały...
  Następnie wszystko działo się bardzo szybko.
  Do dotychczas pustej uliczki, w której zamarli Darren, Hovery i Terry, zaczęły dobiegać wołania i komendy oficerów wojskowych Iraku. Cała trójka poczuła jak ziemia pod ich stopami drży, zwiastując nadciągające niebezpieczeństwo. Księżyc schował się za gęstymi chmurami - wydawać by się mogło - napęczniałymi od deszczu, przez co jedynym źródłem oświetlenia, były blaski wydobywające się z okien budynków.
   Darren spojrzał po obydwu swoich towarzyszach. Hov trzymała mocno glocka obiema rękoma, wymierzonego przed siebie. Mężczyzna z politowaniem dostrzegł jak nogi jej drżą, niemal synchronicznie z ustami. Miał wrażenie, że w głębi siebie robi wszystko, aby nie dopuścić strachu do oczu.
   Och, mała, jak zawsze nieustraszona.
   Terry zaś rozglądał się gwałtownie w okół z karabinem maszynowym w dłoni. Jego wyszkolenie nie pozwalało mu na chociażby cień histerii. Darren musiał temu zaufać.
    - Masz ją stąd zabrać! Biegnijcie do tylnej bramy! Zatrzymam ich tak długo, jak tylko się da - wykrzyczał do przyjaciela.
    - Co? Przecież nie możemy cię zostawić. Co z tobą...? Terry powiedz mu coś!
   Brooks skinął jedynie głową, zatwierdzając bruneta, że wie co robić. Chwycił piwnooką za rękę i mimo jej protestów, zaczęli biec w przeciwną stronę, ku północnemu wyjściu z wioski. Musieli dotrzeć do bramy zanim natrą się na nieprzyjaciół w postaci żołnierzy z niepohamowaną chęcią wyłapania Amerykanów. A szczególnie Darrena...
   Hovery ciągnięta przez chłopaka, zdążyła jeszcze przekręcić głowę, aby napotkać te ciemne tęczówki mężczyzny, którego kilkadziesiąt minut temu całowała. Chwilowo zastanowiła się nad powinnością ich zbliżenia. Czy czasem nie było ono błędem? Jego wargi na jej... Przecież to absurd! Jeszcze większym nonsensem był dla niej fakt, że nie podobało jej się zjawisko biegnących nóg, a jednocześnie oddalających ją od Fletchera, podczas gdy dziwna grawitacja ciągnęła ją z powrotem i wołała "zostań!". Pragnęła zostać...

    - Poradzi sobie! - odezwał się zdyszany Terry. Wiedział, że za mocno ściskał palce dziewczyny, ale w tej sytuacji, gdy adrenalina buzowała w jego żyłach, wyczucie siły było ostatnią rzeczą jaką kontrolował.
    - Jak daleko do bramy?
    - Jeszcze dziesięć metrów!
   Niestety nie było im dane do niej dobiec.
    - Terry! - Lecz ona także za późno ich zobaczyła. - Stój!
   Po sekundzie sam ujrzał co takiego ją wstrząsnęło. Momentalnie wyhamował.
    - Cholera! Uciekaj! Biegnij z powrotem!
   Na te słowa bijąca grawitacja od Darrena ucieszyła się, skrzecząc gdzieś do ucha Hov "tak, tak, wracasz do niego". Jednak wszystko inne zachowało się lojalnie.
     - Nie ma mowy. - Spojrzała na Irakijskich żołnierzy, którzy swoim ustawieniem zaczęli zamykać dookoła nich okrąg.
    - Szybko, jeszcze masz szansę! - I popchnął gwałtownie dziewczynę, ku zmniejszającemu się przejściu. 

   Ta jedynie zachwiała się na własnych nogach z powodu stawienia oporu sile Brooksa. Następnie uniosła wyżej spluwę, odwróciła się, by napotkać twarz przyjaciela i... poczuła ból w tylnej części głowy.
    

   Plątanina słów obcego języka. Słyszała niewyraźnie co drugi wyraz. Jakby przez szkło. Miała wrażenie, że mruga bardzo wolno, ponieważ obraz przed jej oczami raz pojawiał się, a raz znikał. Do tego niemiłosierny, rozpraszający ból głowy kompletnie nią zawładną, sprawiając, iż czuła się otępiała, pół przytomna. 
   Chyba była ciągnięta. Podtrzymywana za ramiona przez dwie silne osoby. Jej nogi szurały po ziemi. Właściwie czuła palący ogień w całym ciele z powodu pozycji w jakiej się znajdowała, ale to głowa przyćmiewała każde inne, mniejsze odczucie fizyczne.  
   Ból... Ból... Ból... 
   Wystękała trzy słowa, lecz nawet ich nie zrozumiała. Co właściwie chciała powiedzieć? Nagle przed oczami mignęła jej twarz Galiba. Tak, tego była pewna.
    - Przepraszam... - Usłyszała jego głos. Potem luka w zdaniu. - ... utrzymać... - kolejna luka - ...rodzinę - dodał i zniknął z jej pola widzenia.                                                                                                      
   Potem rejestrowała wzrokiem wystające głowy z okien domów. Sylwetki. Bardzo ciemne sylwetki ludzi, wolno przemieszczających się obok niej. Po prostu przechodzili i serwowali jej baczne spojrzenia.
   Tak nieustępliwie bolała ją głowa... 
   Chciała krzyczeć, ale czuła jak mięśnie jej twarzy nawet nie chcą współpracować. Nie wiedziała czy coś jej to uniemożliwiało, czy też straciła mowę. 
   W końcu zauważyła niewyraźne kontury dużego samochodu z przyczepą. Ogarnęła ją wewnętrzna panika na myśl o klaustrofobii, o zamknięciu, porwaniu... wszystkim tym najgorszym, czego teraz się obawiała. 
   Przez te rozmysły wysiliła się na niezgrabne, i tak mocne jak tylko potrafiła, wyszarpnięcie ręki z czyjegoś uchwytu. Chyba zaskoczyła tym ruchem ludzi, którzy ją trzymali, ponieważ wyślizgnęła się z dłoni obydwu. Upadła tym samym na kolana i bezwładnie bujnęło ją na bok. Nie zdążyła jednak nawet poczuć chłodu piasku a już czyjeś twarde ręce uniosły ją w górę. Usłyszała rechot. Potem została przerzucona przez kogoś ramię, jak lalką. Zrobiło się jej niedobrze, gdy żołnierz wnosił ją na sam koniec przyczepy samochodu.  
   Zostawił ją tam i zamkną drzwi z głuchym trzaskiem, po którym nastąpiła ciemność. Ciemność od dziecka kojarzyła jej się z klatkami, małymi pomieszczeniami, równającymi się z jej niepokonaną fobią. 
   Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że siedzi zamknięta. Nie mogła... 
    - Hovery Laing? 
   Usłyszała męski głos, ale nie przypominała sobie nadawcy. Za bardzo dekoncentrował ją ból głowy, by mogła się na tym skupić. 
   Nagle wyczuła jak mężczyzna podchodzi do niej ciężkimi krokami, którym towarzyszył brzdęk łańcuchów. Hov przeszedł gryzący dreszcz i na skutek strachu, nieco oprzytomniała, oddychając szybciej.
    - Nie zbliżaj się - wyjąkała słabym głosem, jednocześnie uderzając plecami o blachę ściany przyczepy. - Nie waż się... proszę. 
    - Nawet nie jestem w stanie. - Musiał przystanąć, bo metal ucichł. - Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy. 
   Nie mogła w to uwierzyć. Dopiero teraz dotarł do niej ten głos, tonacja, akcent. Czy to w ogóle było możliwe...?
    - S-sott?
    - To ja. Nie poznałaś mnie? - spytał, ale nie otrzymał odpowiedzi, dlatego dodał: - Jesteś ranna? 
    - Też cię złapali? Czy jesteś tu, żeby mnie pilnować? - Zamrugała kilka razy, chcąc, aby jej oczy szybciej przyzwyczaiły się do ciemności. Musiała jakoś zobaczyć jego twarz, gdyż jej zszokowanie nie pozwalało sobie, od tak, na uwierzenie w rzeczywistość tej sytuacji.
    - Chciałbym odpowiedzieć jednoznacznie, ale to trochę bardziej skomplikowane. Jesteś ranna? - Jego głos różnił się od tego, którym posługiwał się w obozie. Ten był pozbawiony grozy a przyodziany w... niemoc? A nawet bezsilną łagodność. 
    - Co? Nie. Chyba nie. Głowa mi pęka. - Zacisnęła zęby, gdy spróbowała się wyprostować, lecz to nie powstrzymało syku wydobywającego się z jej ust. Złapała się za głowę, głupio ciekawa, czy poczuje wyraźne pulsowanie czaszki. Zastanawiała się nawet nad opcją omamów, przez które mogłaby wyobrażać sobie teraz Scotta. - Jak się tu znalazłeś? Przykuli cię łańcuchami? 
    - Tak. Siedzę tu przez własną głupotę. 
    - Myślałam... myślałam, że jesteś z nimi. Że jesteś tym zdrajcą, w którego mnie wrobiłeś - powiedziała dziewczyna, na chwilę zapominając o otępiającym bólu, ponieważ niedowierzanie i ciekawość ogarnęła ją całą. Nie mogła uwierzyć w fakt, że właśnie rozmawia o tym ze Scottem tak spokojnie. Że w ogóle z nim rozmawia po tym wszystkim. Że jest tu zamknięta razem z nim. Wcześniej wyobrażała sobie ich spotkanie po stokroć jadowitsze, a tymczasem... nawet nie ma siły się podnieść. 
    - W nic cię nie wrobiłem. Ale owszem, jestem zdrajcą. - Zamilkł na moment. - Ty nie rozumiesz. Proponowali mi grube miliony, a ja cholernie potrzebowałem tych pieniędzy - szeptał tak cicho, że prawie niesłyszalnie, jakby potępiający własne słowa. - Jestem hazardzistą, a to było tyle forsy... 
   A więc w tym miała rację. To on był wtyką. 
    - Opowiedz mi o tym Scott. Jak to mnie nie wrobiłeś? Muszę znać prawdę, a ty i tak nie masz nic do stracenia. Mów. 
   Nastała cisza. Cisza, zakłócana jedynie stukotem łańcuchów, które świadczyły o jego ruchu. Musiał stanąć bliżej, ponieważ brunetka wyraźniej poczuła jego okropny zapach potu, krwi i jakby przemoczonych ubrań. Momentalnie poruszyła się nerwowo, by na oślep się od niego odsunąć. 
    - Mówiłam, żebyś nie podchodził! - Nadal mu nie ufała. 
    - A ja mówiłem, że nic ci nie zrobię. Nie stanowisz już dla mnie zagrożenia, jak w obozie, gdzie to mogłaś mnie wydać. 
   Teraz dostrzegła, dzięki jakiejś maleńkiej stróżce światła, jego twarz. Musiała bardzo się przyjrzeć, aby dostrzec poharataną skórę policzków, podbite oczy i usta oblepione zaschniętą krwią. Nic więcej nie zdołała zobaczyć, ale nie trudno było jej zgadnąć, co mu się stało. 
   Został pobity. Może nawet wielokrotnie. 
    - Za co ci to zrobili? 
   Scott cofnął twarz do całkowitego mroku. 
    - Posłuchaj, w nic cię nie wrobiłem. Powiem ci jak było, bo może masz jeszcze szansę na wybrnięcie z tego bagna. - Usiadł, gdyż podłoga zaskrzypiała a łańcuchy ponownie dały o sobie znać. Po chwili kontynuował: - Pewnie wiesz już, że przysłali mnie z Agencji Militarnej, abym wytropił ludzi, którzy chcieli pozbyć się McDoneta... Dzień przed moim wyjazdem do Afganistanu, odwiedził mnie pewien człowiek. Nie wiem jak mnie znalazł. Nazywał się Rakin al-Churi. Generał sił zbrojnych Iraku. Zaproponował pięć milionów za przekazywania informacji. O wszystkim. - Podciągnął nosem, chociaż nie płakał. - Zgodziłem się. Ta forsa... mnie oślepiła. Gdy widziałaś mnie, kiedy wykonywałem telefon po za obrębem granicy obozu... Wtedy miałem się z nim skontaktować. Przeszkodziłaś mi. 
   Hovery poczuła na sobie jego ciężki wzrok, mimo że i tak nie mógł jej dokładnie zobaczyć. Przypomniała sobie jak ją dusił na drugi dzień po próbie podsłuchania tej rozmowy. I groził.
    - Później afera z otwartym listem Fletchera - mówił dalej. - To też byłem ja. Po prostu dostarczałem informacje. Było to bardzo ryzykowne, dlatego zachowywałem się tak agresywnie w stosunku do ciebie. Podejrzewałaś coś i bałem się, że mnie zdemaskujesz. 
    - A co z postrzeleniem Darrena? To też była twoja sprawka? 
    - Nie, nie miałem z tym nic wspólnego. Tak samo jak z opróżnieniem zbrojowni. W obozie... był jeszcze jeden szpieg. - Zakasłał chrapliwie kilka razy. Jego stan zdrowia nie wydawał się najlepszy. - Nie wiem kto nim był, ale pewnie to on próbował cię wrobić. Był bardziej zaufany i z pewnością nie tylko do przesyłania informacji. 
   Samochód zabujał na nierównym terenie. Hovery musiała podeprzeć się rękoma, żeby jej ciało bezwładnie nie uderzyło o blachę przyczepy. 
Jeszcze jeden szpieg... powtarzała w myślach. Niech to... jeszcze jeden!? Nigdy nawet nie brała tego pod uwagę. A przecież to całkowicie zmieniało oblicze niektórych spraw. 
    - Dlaczego cię tu trzymają? 
    - Gdy napadli na obóz, pomyślałem, że wykonałem robotę, oni zrobią swoje a mnie się upiecze. Ale dorwali mnie nim zdążyłem uciec. Po całej akcji zabrali mnie do swojego obozowiska i zadawali różne pytania, na które nie znałem odpowiedzi. Miedzy innymi pytali gdzie jest wiceadmirał. Cholera, nie miałem pojęcia. Nie wkopałbym was, przysięgam, ale oni sądzili inaczej. Stąd zaczęły się tortury. 
   Hovery wcale nie należała do twardzielek. Hovery tylko taką zgrywała, aby jakoś stawić czoła światu. Jak więc musiała wypaść z roli, gdy odczuła smutek na los tego chciwego mężczyzny, któremu żądza pieniędzy zgotowała piekło? Nie raz spotykała się z takimi zachłannymi ludźmi. Wiedziała co nimi kieruje i jak trudno jest im się tego wyzbyć. 
   Nienawidziła Scotta od pierwszego ich spotkania. Był szują. Przez niego zginęli ludzie, zastraszał ją, okłamywał wszystkich. Powinna się cieszyć, jak pokrzyżowały mu się drogi. Ale mimo to ona odczuwała smutek na jego żałość w głosie, gdy opowiadał. Współczuła mu tych złych cech, które pokierowały go na złą stronę. 
    - Musimy się stąd wydostać - rzuciła z dziką determinacją. 
   Łysy prychnął. 
    - Ja i tak już jestem martwy. Ale Hov... - Samochód zatrzymał się nagle a on zaczął mówić szybciej. - Jestem pazernym, chciwym i zachłannym dupkiem, ale nigdy nie chciałem, aby komuś stała się przeze mnie krzywda. Wiem, że moje czyny świadczą inaczej, ale... Mogę to zwalać na uzależnienie od hazardu. Pewnie. Ale... 
   Drzwi od przyczepy otworzyły się z nieprzyjemnym trzaskiem, a na pakę wskoczył postawny żołnierz.
    - Hovery - odezwał się pośpiesznie. - Popełniłem błąd. Nie zasługuję na nic dobrego, ale... lepiej byłoby umrzeć z chociażby jednym wybaczeniem na koncie. 
   Dziewczyna dopiero teraz mogła dojrzeć jego zmasakrowaną sylwetkę. Wyglądał makabrycznie. Cały zakrwawiony, brudny i blady sprawiał wrażenie, jakby już uszło z niego życie. Na rękach rozpościerały mu się dziesiątki czerwonych, podłużnych chrost, a na odkrytej klatce piersiowej widniały mu zaropiałe dziury do żywego mięsa. 
   Nie mogła znieść tego wstrząsającego widoku, dlatego przeniosła spojrzenie na jego lodowato niebieskie oczy, które niemo błagały ją o ostatnią przysługę. Widziała w nich każdą złą emocję, słabość oraz świadomość porażki tak wyraźnie przez niego okazywaną. Gdzieś za tęczówkami spoczywała w nim skrucha.
   Więc zanim żołnierz zdążył ją poderwać w górę, ta wyszeptała:
    - Wybaczam ci.
   
   Została wyprowadzona na zewnątrz, gdzie oświetliło ją kilka rażących lamp. Była zdolna iść już samodzielnie, gdyż ból głowy nieco ustąpił, ale nie zanikł całkowicie, nadal utrzymując Laing w lekkim stanie wstrząsu. Podtrzymywana przez jednego żołnierza, ubranego w żółtawo-szary mundur wojskowy, kamizelkę kuloodporną i hełm, przyglądała mu się sceptycznie. Jak zauważyła był bardzo wysoki, dlatego musiała mocno zadzierać brodę, żeby spojrzeć mu w twarz. 
    - Gdzie jestem? Gdzie moi znajomi? - wystękała, jednocześnie sprawiając, że opuścił na nią swoje wnikliwie, ciemne tęczówki. Zderzyła się z jego nieprzyjazną miną, mówiącą zapewne, że ma siedzieć cicho.  
   Speszona i zdenerwowana zaczęła się rozglądać. Na przeciw nich stały dwa te same furgony z czerwonymi przyczepami. A w okół porozstawiało się kilkudziesięciu żołnierzy. Zerknęła w lewo i uświadomiła sobie, że znajdują się na terenie obcego obozowiska. Jak zauważyła... obozowiska Iraku. Wszędzie wisiały flagi tego kraju.
   Usłyszała język arabski. Kilku mundurowych rozmawiało ze sobą nieopodal niej. Gdzieś z tyłu także rozległa się ta mowa. Hov nic nie rozumiała. Liczyła, że zobaczy chociaż Darrena i Terrego, ale nie widziała żadnej znajomej twarzy. 
   Instynktownie odwróciła się w stronę samochodu, w którym zostawiła Scotta. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie chciała go mieć przy boku. 
   - Znasz angielski? - zwróciła się znów do tego żołnierza, który ją trzymał. Ale ten nawet na nią nie spojrzał. Westchnęła zrezygnowana, zastanawiając się, jak podejść do sprawy. - Posłuchaj, wiem, że... 
   Uderzył ją w policzek tak błyskawicznie, że nawet nie zdążyła zarejestrować ruchu jego ręki. Mocno czy też lekko dla niego... Dla niej nieprzyzwoicie silnie, przez co wykręciła głowę ostro w bok, nadwyrężając nieprzyjemnie kark.
    - Niech jej nie dotyka! - wykrzyczał ni stąd, ni zowąd Terry. - Powiedzcie to temu skurwielowi! 
   Hovery uniosła smętny wzrok. Przez kilka sekund widziała rozmazanie. Brooks szarpał się z paroma innymi, ale w obliczu sytuacji czterech na jednego, został natychmiast unieruchomiony. Dwoje mężczyzn trzymało go za ręce. Inni coś do niego mówili. A jeszcze jeden wymierzył mu dwa ciosy w brzuch, powodując iż chłopak zgiął się w pół. 
    - Terry - wymruczała Hovery pod nosem, ale sama zdała sobie sprawę, jak cicho to zabrzmiało. Nikt jej nie usłyszał. - Zostawcie go! - odezwała się tym razem głośniej. W wyniku tego, kilku mundurowych odwróciło się w jej stronę, lecz tylko na jednego zwróciła największą uwagę. 
   Wyglądał na jakiegoś dowódcę z oficerką na głowie i dużą ilością oznak, przypiętych do katany. 
    - Hov, jesteś cała?! - zwrócił się do niej Terry, przez co ponownie oberwał. 
   Tym razem jego stłumiony jęk dosłyszała, aż w miejscu w którym stała.
    - Błagam! Zostawcie go! 
   Kątem oka zobaczyła jak wysoki żołnierz obok niej znów bierze zamach. Szykowała się na uderzenie, jednak rozkazujący wrzask dowódcy zatrzymał mu rękę. 
   Oficer odszedł od Terrego a szybkim krokiem znalazł się przy niej. Wystający brzuch opinał mu mundur. Był raczej niski, ale swoim wyglądem wzbudzający respekt. Ciemne wąsy i karnacja nie wyróżniały go specjalnie spośród innych Irakijskich żołnierzy. Mimo to, miał coś w oczach. Coś, co na pewno pomagało mu kierować dyscypliną swoich ludzi, gdyż kryła się w nich pewnego rodzaju przestroga oraz błysk niemoralnego szaleńca.
   Mężczyzna zakomendował coś do żołnierza obok Hovery, ale posłużył się językiem arabskim, dlatego dziewczyna nie mogła zrozumieć co chciał przekazać tym ostrym tonem. Następnie zwrócił się do niej.
    - Nie jesteśmy bezdusznymi bestiami, dopóki nas się do tego nie zmusi - odezwał się po angielsku. - Proszę wybaczyć zachowanie Hajdera.
   Nie zważając na jego słowa, szybko postanowiła wykorzystać fakt, że ktoś w końcu jest zdolny się z nią porozumieć. 
    - Żądam udzielenia mi kilku odpowiedzi na...
   Niestety nie mogła dokończyć, ponieważ została brutalnie zmuszona do stawiania kroków w przód, przez napierające na nią kroki rzekomego Hajdera. 
   Stopy plątały jej się na piaszczystej powierzchni, gdy przechodziła obok jednego z furgonów, z którego nagle wyprowadzono bezwładne ciało Darrena. Ręce miał przewieszone przez karki dwóch żołnierzy tak, że nogi luźno ciągnęły mu po ziemi. Był nieprzytomny. Pomimo zamkniętych oczu, mięśnie jego twarzy wydawały się być napięte, a lekko rozchylone usta, jakby niemo wykrzykiwały słownik wulgaryzmów w stronę swoich oprawców. Włosy opadły mu na czoło, tworząc cienie pod rzęsami. 
   Hovery pierwszy raz widziała go w takim stanie bezbronności. Nawet gdy spał, sprawiał wrażenie wiecznie uważnego i czujnego. Mniej martwego...
   Terry także zauważył przyjaciela. Jego widok tylko wzmocnił w nim chęci do boju. Brunetka zdążyła zerknąć na jego próby uwolnienia się, ale już po sekundzie musiała patrzeć przed siebie, z powodu nakierowania jej głowy wprost. 
   Uznała, że ona także się nie podda. Będzie walczyć jak Terry, a nuż jej się uda jakkolwiek wyswobodzić.
   Przypomniała sobie lekcję samoobrony z Fletcherem. 
    "Nie marnuj energii na bezsensowne szamotanie. Pomyśl!" 
   I momentalnie zaczęła szacować skuteczność jej ruchów. Była podtrzymywana za ramię. Tylko za jedno ramię. Drugie miała wolne, ale nie do końca przystosowane do walki wręcz. Wiedziała, że jeśli zdecyduje się na siłę, polegnie.
     "Nie będziemy się okładać pięściami. Chcę abyś wiedziała jak odeprzeć atak. Jak unicestwić ruchy przeciwnika."
   Och, czego ja się właściwie spodziewam?!, pomyślała zrezygnowana. Jestem za słaba. Czego ja chcę dokonać? Mam uciec pod nosem kilkudziesięciu, wyrośniętych facetów? Jesteś głupia, Laing!
   Po chwili jednak dotarło do niej czego tak naprawdę pragnie. Musiała dokładnie sprawdzić, co ze stanem Darrena. Czy on w ogóle żyje. Może jednak coś jej siadło na mózg, przez to ogłuszenie, ale dopiero po tym będzie mogła umrzeć spokojnie.  
   Zrobiła to w przeciągu kilku sekund.
   Za pomocą zwinnego wyszamotania się spod łapsk Hajdera, chwilowo była wolna. Nie traciła czasu. Od razu podbiegła do Darrena, ignorując dwójkę mundurowych obok niego. 
   Jej dłonie natychmiastowo dopadły do szorstkich policzków mężczyzny, które swoim zarostem drapały jej opuszki palców. 
   Miał tak zimną skórę...
    - Darren. Musisz być silny. 
   Miał tak piękne usta. Ciche, a wciąż wydające milczące rozkazy, aby nie robiła niczego głupiego.
    - Nie pozwalam ci mnie zostawić. Kto... - zacisnęła powieki - ...kto będzie mnie opieprzał?
   Przyłożyła swoje czoło do jego, pozwalając, by dziwna fala prądu, znalazła przepływ między ich ciałami. Bała się, że to zjawisko elektryzacji jest ostatnim, jakim od niego poczuje. Ostatnim jakim z siebie wydał. 
   I nie obchodziło ją żadne powinności, czy też nie powinności ich zbliżeń. W tym momencie stała we właściwym miejscu, na przekór wszystkim ludziom świata. Na przekór rozwścieczonym żołnierzom oraz na opak ich pierwszemu spotkaniu, gdzie coś, lub ktoś zdecydował, iż będą się nienawidzić.
   No... już może umierać.
    - Ja, jeśli zaraz nie zaczniesz uciekać - wychrypiał w jej usta, jednocześnie muskając niespokojnie nabrzmiałe wargi.



~***~
Cześć. 
Mam nadzieję, że każdy odtworzył muzykę, która - jak myślę - idealnie pasuje do ostatnich akapitów. Jeśli tego nie zrobiliście, to niestety mogliście nie odczuć takiego efektu, jakiego ja chciałam, byście odczuli.
A tak poza tym... Wiecie, że jesteście niesamowici?!?!?! Mam Wam zwariować ze szczęścia przez TE komentarze?! Tego chcecie? Tego?! 
Dziękuję.