piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział 4

    - Henry, nie możemy tyle tego odwlekać...
    - To będzie jedna z największych i najniebezpieczniejszych akcji. Powinniśmy mieć przynajmniej dwa tygodnie na przygotowanie się oraz na opracowanie planu - rzekł siwiec, po raz kolejny masując sobie skronie.
    - Tak, ale dwa tygodnie to za długo. Przez te czternaście dni Pakistan jest w stanie namierzyć nasz obóz  dziesięć razy co skutkuje kolejną porażkę. Tydzień to wystarczająco dużo czasu na sprokurowanie całego wojska do tej misji - przekonywał Darren, chodząc od prawej do lewej ściany kontenerowego biura Henrego. Rozmawiał z nim już od godziny próbując pokryć jego poglądy ze swoim zdaniem.
    - A siedem dni to za mało na zdobycie informacji o zamiarach Pakistańczyków. Nie zdążysz dowiedzieć się o ich kolejnym miejscu pobytu. W pośpiechu nie dopieścisz najmniejszych szczegółów które mogą zaważyć o przegranej.  Daj sobie więcej czasu na rozpracowanie tego wszystkiego i na psychiczne przygotowanie żołnierzy - nalegał McDonet. Z jego twarzy można było wyczytać jak bardzo jest już zmęczony upartą postawą swojego młodego przyjaciela.
   Darren w końcu przestał krążyć w kółko i przystanął na wprost siedzącego mężczyzny.
    - Pragnę zemsty, Henry. Każda minuta nic nie robienia przyprawia mnie o złość. Spójrz jak nas przechytrzyli i ile to kosztowało niektórych z naszych. Teraz to my dopuścimy się do odwetu. Wiem, że dam radę i dopnę wszystko na ostatni guzik. A jeśli się nie zgodzisz, dokonam swego tylko z moją dywizją. - Jego stanowczy ton był wypełniony rządzą krwi i pewnością co do każdego słowa. Patrzył z wyczekiwaniem na siwiejącego mężczyznę, którego obdarzał szacunkiem i autorytetem, ale w tej chwili nie miał zamiaru się ugiąć.
   Henry także przyglądał mu się przez parę chwil po czym zaczął:
    - Jesteś taki sam jak twój ojciec - westchnął, a usta drgnęły mu w uśmiechu. - No dobrze. Co powiesz na jedenaście dni?
    - Dziewięć.
    - Dziesięć?
    - Dziewięć.
    - Zgoda... - mruknął admirał. - Tylko nie chce tego żałować.
    - Bez obaw. - Wyszczerzył się Darren i pochylając nad jego biurkiem poklepał go po ramieniu.
   Po chwili wyszedł na zewnątrz, kierując się w stronę swojego namiotu. Odruchowo spojrzał na zegarek. 19;23. Hovery jeszcze trochę będzie musiała wytrzymać. Jednak nie miał zamiaru zaprzątać sobie nią teraz głowy. Rozpierało go szczęście od środka na myśl o zasadzce, którą już planował w głowie. Za dziewięć dni będzie mógł upajać się świadomością o pokonaniu wroga. Albo wywalczą pokój, albo kolejne powody do walk.
   Wszedł do pustego namiotu i niemal natychmiast otoczył go zapach truskawkowego jogurtu. Jak to możliwe, żeby człowiek wydzielał taką woń i tak intensywną? Owszem, jest to przyjemny aromat, ale też odurzający i nie pozwalający się skupić tym bardziej, że tak pachnie ona. Starał się o tym nie myśleć i zdjął kurtkę wojskową odkrywając cały nagi tors. Przemył twarz wodą z beczki, wytarł się, a następnie sięgnął po jedną ze zwiniętych map. Już miał walnąć się na łóżko i kolejny raz zatracić w studiowaniu obszaru Afganistanu, kiedy do namiotu wparował Terry z Hov na rękach.
   Przez kilka sekund patrzył na nich zdezorientowany. Co on do cholery wyprawia?! Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały natychmiast posłał mu pytający wyraz twarzy.
    - Darren...
    - Tylko mi nie mów, że polazłeś po nią, gdy tylko ci powiedziałem, gdzie jest i za co tam siedzi - burknął, siląc się na opanowany głos. Spiorunował go wzrokiem.
   Terry zignorował jego uwagę i położył Hovery na łóżko. Ta od razu odwróciła się tyłem do mężczyzn i podkurczyła nogi pod brodę tak, że przypominała mały kłębek.
    - Powinna odsiedzieć jeszcze ponad dwie godziny - syknął wściekle, nie rozumiejąc zachowania przyjaciela. Jego uwagę przykuła ona, gdy podciągnęła kilka razy nosem. Spojrzał na jej roztrzęsione ciało a na twarzy zauważył zabłąkaną łzę. A potem drugą. Na ten widok poczuł jeszcze większy mętlik w głowie. - O co tu chodzi?
   Terry przysiadł obok niej na łóżku i patrzył na nią z politowaniem. Po chwili jednak zwrócił się do Darrena.
    - Słuchaj... Ona uratowała mi życie. Jak mi powiedziałeś za co siedzi w izolatce zapragnąłem ją stamtąd wyciągnąć w ramach podziękowania. I tak... ukradłem ci klucz. Gdy wszedłem zastałem ją w takim stanie. Płakała, trzęsła się i jakby nie kontaktowała. - Chłopak spojrzał na kolegę a widząc jego nieprzekonany wyraz twarzy dodał: - Chciałem się jej w jakiś sposób odwdzięczyć. I jak widać - wskazał brodą na brunetkę - dobrze, że się zjawiłem. Może ma klaustrofobię...
   Darren jeszcze raz spojrzał na dziewczynę. Rozumiał dlaczego Terry to zrobił, jednak nie oznacza to, że jest temu przychylny. Złamał zasady. Ale do cholery... to jego kumpel.
    - Ktoś was widział? - spytał nieco łagodniej. Włożył na siebie jakąś koszulkę i wspiął się na niewielki drewniany stół, a szeroko rozstawione nogi oparł o siedzenie krzesła.
    - Nie, szedłem okrężną drogą.
   Fletcher westchnął głęboko. Zaczął obserwować zatroskaną postawę Terrego, który zachłannie patrzył na Hovery. Pochylił się nad nią zdecydowanie za blisko.
    - Już dobrze, mała. Czy twoje zachowanie jest skutkiem klaustrofobii? - Miał gruby, zachrypnięty głos. Ubrany jest w zakurzoną kurtkę i spodnie moro.
   Hov nie odezwała się ani słowem. Z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywała się w jeden punkt przed sobą.
    - Jesteś głodna? - zaczął znów Terry, lecz i tym razem nie uzyskał odpowiedzi. Zrezygnowany podrapał się niepewnie po głowie. - To szok? - zapytał Darrena.
    - Możliwe - powiedział, po czym wyciągnął rękę w stronę półki z rozmaitymi trunkami i złapał za butelkę z żółtawą cieczą.
   Terry znów pochylił się nad dziewczyną i zaciągnął się jej zapachem niemal dotykając nosem szyi.
    - Ładnie pachniesz - szepnął do jej ucha tak, że Darren nie mógł tego usłyszeć. Złapał za kosmyk jej włosów by odgonić go z twarzy i wtedy tym gestem zwrócił na siebie uwagę brunetki.
   Hov spojrzała na niego niczym jak na nienormalnego, a usta wykrzywiła w proteście, jakby chciała powiedzieć "co robisz?". Przez jego nadmierną bliskość mimowolnie próbowała wbić się głębiej w materac, aby chodź trochę zwiększyć między nimi odległość.
    - Brooks, lepiej jak już pójdziesz - rzekł Darren, patrząc na niego spode łba. Doskonale widział jak się zaczął zachowywać i jak swoim zachowaniem negatywnie zadziwił Hovery. Ciągnęło go do niej.
   Terry spojrzał na niego z wyrzutem.
    - No coś ty. Ja ją tu przyniosłem, więc zostanę dopóki nie poczuje się lepiej. Muszę mieć pewność co do jej bezpieczeństwa.
   Czarnooki zmarszczył gniewnie brwi. Wyprostował się a jedną nogę postawił na ziemi, jakby gotowy do wstania. Jednak nadal siedząc świdrował kolegę mało przyjaznym wzrokiem.
    - Gwarantuje, że będzie bezpieczna. A teraz idź. - Machnął głową w stronę wyjścia. - Wyśpij się.
    - Fletcher...
    - To rozkaz - wtrącił brunet. Nie lubił mu wydawać poleceń, ponieważ nie często musiał to robić. Zresztą to jego przyjaciel. Z drugiej strony wie, jaki jest w stosunku do kobiet. Po prostu je uwielbia i nie może go za to winić, zważając na fakt w jakim są miejscu. Jednak teraz, o mało co nie ocieka mu ślina na twarz Hov i musi zainterweniować.
   Terry wstaje i mierzy Darrena złośliwym spojrzeniem. Wychodzi.
   Darren odprowadza go wzrokiem po czym spogląda na brunetkę. Przygląda mu się znad swojego niebieskiego koca, ale gdy zostaje na tym przyłapana wlepia wzrok w dłonie. Mężczyzna unosi jeden kącik ust na widok jej zaczerwienionych policzków. Przez kilka sekund panuje w okół nich uciążliwa cisza, którą w końcu przerywa on.
    - Klaustrofobia, co?
   Nawet na niego nie spoglądając, odpowiada:
    - A co ty o tym możesz wiedzieć?
   Darren uśmiechnął się pod nosem pobłażliwie. Więcej niż ci się wydaje, myśli.
    - Czemu nic nie powiedziałaś?
    - A zmieniłbyś zdanie? Nie zamknąłbyś mnie w tym metalowym pudle? - bąka złośliwie.
   Przez chwilę sam zastanawia się, czy rzeczywiście by do tego dopuścił. Jednak dochodzi do wniosku, że nie potrafi odpowiedzieć sobie na to pytanie. Nagle wstaje i podaje Hovery butelkę z żółtawą cieczą.
   - Masz.
   Ona patrzy to na jego twarz to na szkoło nieufnie. Długie włosy opadły jej na policzki, gdy przybrała postawę siedzącą. Zaczerwienione oczy emanują wyczerpaniem oraz - jakby się przyjrzeć - nadal lękiem. Blada skóra kontrastuje z nienaturalnie czerwonymi i opuchniętymi ustami, które leciutko, ledwo widocznie drżą. Widać, że próbuje nad nimi zapanować, ale on to dostrzega.
    - Co to?
    - Uspokoi cię i pomoże zasnąć.
    - Czemu miałbyś mi pomóc?
   Waha się. Sam nie wie. Może dlatego, że doskonale rozumie przez co przechodzi? Albo po porostu nie chce zasypiać przy zgrzytaniu zębów i szlochach?
    - Po prostu wypij.
    Jeszcze raz spogląda na niego podejrzliwie po czym trzęsącą dłonią chwyta za butelkę. Upija spory łyk i natychmiastowo się krzywi, gdy czuje ostry smak wódki i... czegoś słodkiego. Możliwe, że miodu, który dodaje całości ciekawego posmaku.
    - A teraz śpij - rzuca i odwraca się w stronę wyjścia. Po kilku krokach czuje jednak, jak instynkt każe mu się zatrzymać. Kiwa z niedowierzaniem głową i odwraca się w jej stronę.
  Siedzi w tej samej pozycji co ją zostawił i wpatruje się w niego zaszklonymi oczami. Wygląda tak... bezbronnie, zupełnie jak on gdy... Wymierzył sobie mentalnego policzka za to wspomnienie. Niech przestanie na niego tak patrzeć... Niech przestanie! Siłą woli odwraca się i ponownie przemierza pół metra, aby za chwilę znów się zatrzymać.
   Do diabła z tym.
    Z powrotem udaje się do łóżka, gdzie siedzi ona, wpatrująca się w koc z miną zbitego psa. Widzi, jaka w tym momencie jest spanikowana. Widzi, że to przez lęk nie potrafi zostać teraz sama i cholera, doskonale wie co czuje.
   - Kładź się - rozkazuje, a następnie sam rozkłada się obok niej. Ku jego zdziwieniu dziewczyna robi co jej każe i prawie cała znika pod kocem.
   Nie odwróciła się do niego tyłem jak to miała w zwyczaju. Dzięki wyciągniętej ręce mężczyzny, skulona ma głowę na wysokości jego piersi. On leży na wprost i wpatruje się w górę. Próbuje jej nie dotykać oraz nie myśleć, że leży właśnie obok kobiety, której nienawidzi. Próbuje nie myśleć o jej kobiecym ciele, które znajduje się na wyciągnięcie ręki i które tak... specyficznie pachnie. Nie zamierza spać. Gdy tylko usłyszy jej spokojny oddech on natychmiast ucieka pod prysznic, aby zaspokoić co nieco. Tylko nie zasypiaj!
   Cholera, myśli, gdy czuje jak odpływa.
  
   Wczesnym rankiem jakimś cudem budzą się równocześnie. Ona z przytkniętą głową do jego boku, on z nogą założoną na jej udzie. Zaspani, w połowie jeszcze pogrążeni we śnie unoszą lekko głowy. W końcu obydwoje dostrzegają swoje zbyt blisko ustawione twarze i zamierają na swój widok. Natychmiast orientują się w jakiej są pozycji i jak oparzeni odsuwają się od siebie. Jednak dla Hov to nadal zbyt blisko, więc postanawia wstać z rozgrzanego przez ich ciała łóżka.
   W ułamku sekundy do jej głowy wpadają wspomnienia z wczorajszego wieczoru; izolatka, Terry, wódka z miodem oraz uśnięcie u boku Darrena Fletchera. Zapiera jej dech w piersiach i kompletnie nie wie co powiedzieć. Jest na siebie wściekła! Wściekła za ukazanie słabości, o której i tak niewiele osób wie. Wczoraj nie była sobą podczas towarzyszącego jej lęku po przebywaniu w izolatce. Strach sprawił, że stała się słabą emocjonalnie, rozbitą na tysiące kawałeczków kupką nieszczęścia.
    - Umm... - Podrapała się po tyle głowy.
   Darren wpatrywał się w nią beznamiętnie, upajając się jej niezręcznością.
    - Włosy ci sterczą - zakpił i wskazał palcem na czubek czaszki dziewczyny.
   Odruchowo złapała się za głowę, po czym zaczęła przyklepywać niesforne kosmyki. Wiedziała, że tą uwagą chciał tylko umocnić ją w zażenowaniu. Nie chciała być mu dłużna, dlatego także przeciągnęła wzrokiem po jego odkrytym ciele, próbując znaleźć rzecz do której mogłaby się przyczepić. Natychmiast zróżowiała.
    - Za to tobie... co innego. - Odwróciła się napięcie zawstydzona. Czuła na karku jego szeroki uśmiech.
    - I nie przyklepie tego jak włosy. - Znów z niej zadrwił.
   Na te słowa zażenowanie uleciało z niej gdzieś daleko ustępując miejsce złości. On się z niej śmiał, zapewne pamiętając też o jej wczorajszej małej histerii. Postanowiła więc wyjaśnić sprawę od razu. Odwróciła się z wysoko podniesioną głową i spojrzała mu prosto w rozbawione oczy.
    - Słuchaj, wczorajsza sytuacja nie powinna mieć miejsca. Moje zachowanie było skutkiem traumy, którą przeszłam w izolatce i po prostu nie byłam sobą. Gdybym nie miała otępiałego umysłu przez strach spowodowany klaustrofobią, nigdy nie pozwoliłabym ci mnie... uśpić. - Na kilka sekund wlepiła wzrok w podłogę, aby po chwili znów na niego spojrzeć. Tym razem nieco łagodniej. - Mimo to, dziękuję, że ze mną zostałeś.
   Nie wiedział co odpowiedzieć. Doskonale zdawał sobie sprawę z jej wczorajszego, PRZEJŚCIOWEGO zachowania. Wie, że nigdy nie pozwoliłaby sobie na taką bliskość u jego boku. Przez chwilę nawet on także poczuł do siebie złość za swoją ofiarowaną litość do niej, ale skoro mu dziękuję to chyba nie wyszedł na żadnego nikczemnego zboczeńca.
   Odchrząknął.
    - Nie bierz sobie tego do serca. To nic nie znaczy - oznajmił poważnym tonem.
    - Tak. Nadal uważam cię za gbura i męczybułę.
    - A ja ciebie za przemądrzałą zołzę.
    - No to wszystko jasne. - Uśmiechnęła się z fałszywą słodkością. Chwyciła za parę niezbędnych rzeczy i udała się pod prysznic.
   Po jakichś trzydziestu minutach ludzie zaczęli zbierać się na śniadanie. Przy kilku dziesięciometrowych stołach roiło się od wygłodniałych żołnierzy. Wyjątkami były oczywiście pielęgniarki, które nie rozpychały się łokciami, zajadając porcję owsianki.
    - Hov, nie wiem jak ci dziękować. Naprawdę - drążyła Soffia. - Musiałaś przeżyć okropne chwile w tym kontenerze. - Złapała ją opiekuńczo za dłoń i pomasowała kciukiem jej knykcie.
    - Proszę, skończmy już ten temat. - Posłała koleżance nieśmiały uśmiech i zaczęła jeść owsiankę.
   Po chwili poczuła jak ktoś siada obok niej po lewej stronie.
    - Obrzydlistwo, co? - spytał Terry, krzywiąc się w niesmaku.
   Hov przez chwilę nie wiedziała o co mu chodzi. Dopiero, gdy zauważyła jego spojrzenie wbite w miskę, zrozumiała, że mówi o jedzeniu.
    - Mi smakuje.
    - Chyba jako jedynej. - Wskazał ręką na pozostałych siedzących przy stole, którzy z wykrzywioną miną połykali każdą łyżkę owsianki.
   Hovery uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Jeszcze nie podziękowała mu za wczorajsze wypuszczenie z izolatki. Była mu za to bardzo wdzięczna. Okazał się taki troskliwy i przejęty w namiocie Darrena, chociaż pamięta, jak momentami dziwnie się zachowywał. Ale jak mogłaby być zła na te śliczne niebieskie oczy. Chłopak bije od siebie męskim urokiem, którego dodają mu pojedyncze, jasne pasemka w ciemnych włosach i kilkudniowy zarost. A jego niesamowity, szeroki uśmiech zaraża pozytywną energią. Ma na sobie biały t-shirt przez co można zauważyć, że posturą przypomina Darrena.
    - Dziękuję ci Terry. Złamałeś przepisy po to, żeby mnie stamtąd wyciągnąć. Jestem ci bardzo wdzięczna.
   Mężczyzna spoważniał na jej słowa.
    - Cóż, uratowałaś mi głowę. - Zaśmiał się. - Chciałem się w jakiś sposób zrewanżować.
   Nagle uwagę obydwu rozmówców przykuł Darren z plastikową tacą, na której znajdowały się jajka, dwie skibki chleba i kilka pasków bekonu. Złapał za ramię Terrego w geście przywitania i posłał mu lubieżny uśmiech, jakby był dumny ze swojej zdobyczy. Rozsiadł się obok niego.
    - Jak...?
    - Mam dar przekonywania. - Wyszczerzył się brunet. Pamięta jak wczoraj potraktował swojego przyjaciela, dlatego tak naprawdę chciał mu jakoś to wynagrodzić. - Weź trochę, jeśli chcesz.
   Terry zaskoczony uniósł brwi, ale nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Plastikowym widelcem nakłuł sobie - nie jeden czy dwa - ale wszystkie plastry bekonu. Nałożył je na swoją tacę i już miał zatopić w jednym zęby, kiedy spojrzał pytająco na Hovery.
    - Nie, dzięki. - Uniosła znacząco miskę z owsianką. - Co tam trzymasz? - Wskazała brodą na jego zaciśniętą pięść.
    - To kamień z odłamkami żółtego Topazu - powiedział dumnie i podrzucił przedmiot w dłoni. - Znalazłem go dwa dni temu. Idealnie pasuje do kolekcji.
    - Zbierasz kamienie?
    - Brooks, za dokładnie dziewięć dni przystąpimy do ataku - wtrącił Darren, próbując zwrócić uwagę kolegi na siebie. Bardzo chciał podzielić się z nim najnowszymi informacjami i planem jaki obmyślił.
   Niebieskooki odwrócił w jego stronę głowę z wyraźną niechęcią.
    - Możemy porozmawiać o tym później? - Nie czekając na odpowiedź, znów skierował się w stronę Hovery. - Mam ich mnóstwo. Te ziemie skrywają wiele bogactw. Ciągle natykam się na jakieś skały oblepione w bursztynie czy innych cudeńkach.
    - Terry! - fuknął brunet, nie dowierzając jakim jest w tej chwili ignorantem. Poruszył przecież ważną kwestię, a on zwyczajnie woli imponować tej Laing. Spojrzał na nią gniewnie i zauważył jak uważnie spija słowa z ust chłopka.
    - Później dobrze? - Tym razem nawet nie odwrócił się w jego stronę. - Ten jest moim ulubionym. Jak chcesz, mogę ci pokazać resztę w swoim namiocie.
    - Och z chęcią. Mój bart także zbiera tego typu znaleziska. Zzielenieje z zazdrości, jak się dowie, co widziałam. - Zachichotała, tworząc dołeczki w policzkach. Spojrzała przelotnie na Darrena i zauważyła jego wściekły wyraz twarzy. Usłyszała nawet jego niewyraźne mruknięcie "nie wierzę" po czym odwrócił się tyłem do ich obydwu i zaczął rozmawiać z mężczyzną obok. Gbur, przezwała go w myślach w ten sposób już nie pierwszy raz.
    - Hej poznaj Soffię... - Odsunęła się, aby uwidocznić koleżankę.
  
   Razem z Terrym stała teraz w jego namiocie i oglądała rozmaite błyszczące kamienie. Niektóre duże, o dziwnych kształtach, a inne małe i całkowicie gładkie. Nie był to dla niej jakiś niezwykły widok, ponieważ w pokoju jej brata można znaleźć coś podobnego, ale jednak niektóre okazy robiły wrażenie.
    - I to wszystko znajdujesz tutaj? Czy legalne jest wywożenie tego poza granice Afganistanu? - spytała, przechadzając się powoli obok półek z kamieniami.  Niespodziewanie poczuła za sobą podmuch jego oddechu i bijące ciepło z drugiego ciała. Zaszedł ją od tyłu zdecydowanie za blisko
    - Nie mam zamiaru wywozić tego do Ameryki.
    - W takim razie dlaczego to zbierasz? - spytała, kątem oka obserwując jego ruchy. Przesuwał się krok w krok za nią. Niczym cień.
   - W takim miejscu jak to dobrze jest mieć swojego konika. Oszaleć można bez jakiegoś hobby - mruknął tuż przy jej uchu. - Mówiłem ci już, że bosko pachniesz?
   Odwróciła się napięcie zmieszana. Włożyła kosmyk włosów za ucho i odchrząknęła. Uciekła wzrokiem, nie wiedząc jak się zachować przy jego nachalnej bliskości, która odgradzała jej przestrzeń osobistą.
    - Wczoraj. O ile dobrze pamiętam.
    - A te twoje oczy...
    - Chyba powoli będę się zbierać. Słyszałam, że admirałowie chcą coś publicznie ogłosić, więc lepiej też się przyszykuj. - Ominęła go poprawiając materiał czerwonej bluzeczki. - Dzięki za pokazanie. - Wskazuje ręką na półki za nim.
   On wpatruje się w nią przymrużonymi oczami, jakby chciał się lepiej przyjrzeć jej sylwetce. Zażenowana Hov, czuję jak mierzy ją od stóp do głowy, co nie poprawia konforu przebywania w jego towarzystwie.
    - Poczekaj - mówi po czym chwyta coś z drewnianego stołu. - Łap. Dla brata. Chyba nikt nie będzie cię ścigał za wywiezienie jednego kamienia. - Uśmiechnął się i puścił jej oczko.
   
   Na głównym placu w samym centrum obozu, gdzie zawsze odbywały się apele ze strony wyżej postawionych, zbierało się mnóstwo ludzi. Przy niewielkim zamieszaniu żołnierze - wszyscy ubrani w jednakowe mundury wojskowe - ustawiali się w kilkanaście długich szeregów. Wiedziała, że Darren lub Henry będą coś ogłaszać dzięki niewinnemu podsłuchaniu rozmowy Fletchera z wojskowym z którym rozmawiał przy śniadaniu.
   Szła w kierunku swojego namiotu, wiedząc, że to całe zebranie jej nie dotyczy. Jednak z tyłu głowy podświadomość szeptała jej, aby została chociaż na chwilę i zorientowała się czego dotyczy sprawa. Nie mogła powstrzymać ciekawości. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna słuchać tego co ma do powiedzenia jeden z admirałów, ale usprawiedliwiała swoją wścibskość faktem, iż też tutaj mieszka i pracuje. Jak jej było wiadomo, ogłoszenie jest dla wszystkich. Nie sądziła, aby pozostałym czterem pielęgniarkom wepchnięto watę do uszu i zamknięto w jednym z namiotów - lub gorzej - w śmierdzącej izolatce. Poczuwała, że ma prawo do wiedzy co się szykuję, dlatego przystanęła na końcu szeregów i czekała na przemówienie. 


~***~
Jeszcze wyrobiłam się z prezentem na święta. :)
ASK 
  






piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział 3

   Do trzeciej w nocy, Hovery pomagała poszkodowanym w namiocie. Mimo braku możliwości uratowania kilku żołnierzy, nie załamywała się i twardo skupiała uwagę na innych potrzebujących. Razem z pozostałymi czterema pielęgniarkami dawały z siebie wszystko, aby ocalić tych, co byli już na skraju śmierci. Presja w namiocie medycznym była bardzo męcząca, ale też dodawała determinacji, która z pewnością obrastała serca wszystkich pomagających.
   Hov nie myślała, że już drugiego dnia jej pobytu tutaj, będzie brała udział w tak wielkiej akcji pomocniczej. Sądziła, że zacznie się od zaszycia paru niewinnych ran, czy wyciągnięcia kuli z barku. A tymczasem, miała okazję praktykować swoje umiejętności już na jednej dziesiątej tutejszej jednostki. Jednak z drugiej strony cieszyła się, że od razu zostały wypuszczone na głęboką wodę. To tylko je wzmocniło i uświadomiło, że to miejsce nie jest placem zabaw dla amatorów.
   Skończyła swoją zmianę czuwania nad rannymi i teraz w końcu może iść się przespać. Czuła jak nogi jej ciążą, a na twarzy ma osad pyłu i potu. Marzyła tylko o swoim kawałku łóżka.
   Weszła do namiotu, nasłuchując cichego chrapania Darrena, ale w egipskich ciemnościach panowała cisza. Po omacku podeszła do jednej z półek, na której znajdowała się lampka na baterie i włączyła ją. Światło rozlało się po całym pomieszczeniu, ukazując także siedzącą sylwetkę na łóżku. Przestraszona pisnęła i chwyciła się za serce.
    - Fletcher! Chcesz, abym zeszła na zawał? - warknęła, powoli opanowując oddech.
   Mężczyzna siedzi na łóżku z wyciągniętymi przed siebie nogami. Twarz ma spokojną i zamyśloną. Ma na sobie białą koszulkę bez rękawów i spodnie wojskowe, a w ręku trzyma butelkę piwa.
    - Dlaczego siedzisz po ciemku?
    - Myślę - odparł, posyłając jej krótkie spojrzenie. Ton miał odpychający, jakby jej pytanie było zbędne.
   Laing wywróciła oczami i chwyciła za swój ręcznik oraz piżamę. W tym momencie prysznic wydawał jej się o stokroć lepszy, niż przebywanie z tym gburem.
    - Cóż, nie będę ci przeszkadzać. - Zarzuciła sobie ręcznik na ramie i udała się ku wyjściu.
    - Czekaj.
    Zatrzymała się i westchnęła cicho. Czego jeszcze od niej chce? Wykrzyczeć, że przez nią musiał przerwać swoje refleksje? Nie miała ochoty na kłótnie.
     - Tak? - Przestąpiła z nogi na nogę zniecierpliwiona.
    Patrzył na nią beznamiętnym wzrokiem, przeszywając ją na wylot, jakby chciał ją przejrzeć. Wytrzymała jego spojrzenie, próbując zgadnąć o czym myśli, ale jego wyraz twarzy nic nie mówił. W końcu zwrócił oczy ku podłodze.
     - Ile osób nie udało się uratować? - Jego głos był cichy, wręcz nie pasujący.
    Tym pytaniem zbił ją z tropu.
     - Umm... dziewięć - Jej głos także się zmienił.
   Zawisła nad nimi cisza. Cisza, która - można by było pomyśleć - jest przeznaczona z szacunku dla poległych. Hovery widziała jak powoli uchodzi z nich życie. I nagle zapragnęła dowiedzieć się, co było powodem niepowodzenia akcji. Dlaczego do obozu wróciło trzydziestu rannych? Za jaką cenę ta dziewiątka przypłaciła życiem a wielu innych wiecznym kalectwem? I ughh... Wiedziała, że nie powinno ją to obchodzić, że to nie jej sprawa, ale tak bardzo chciała się dowiedzieć w ilu procentach ta cała masakra pokrywa się z jej dziwnym przeczuciem. 
     - Co się właściwie stało?
     - Co? - Zmarszczył brwi, najwyraźniej zaskoczony jej pytaniem.
     - Pytam o waszą misję. Co poszło nie tak? - ciągnęła dalej. Podeszła do łóżka i usiadła na krawędzi, bacznie obserwując reakcję Darrena. Nie wiedziała jak zareaguje na jej wścibskie pytania, ale sądząc po tym jak powoli zaczął się napinać - źle.
     - Dlaczego o to pytasz? To nie twoja sprawa. - Zmierzył ją nieufnym spojrzeniem.
     - Ja... Po prostu miałam przeczucie, że coś się stanie i...
   Prychnął wykrzywiając usta w pogardliwym uśmiechu.
     - Przeczucie? W takim razie, może teraz przed każdą misją będziemy cię pytać jak nam pójdzie? Chcesz zostać naszą wyrocznią? Huh? - Jego każde słowo ociekało kpiną. - Na wojnie nigdy nie można przeczuć co się stanie. Nie można przewidzieć, że zostaniemy zapędzeni w zasadzkę, i że z helikopterów zaczną do nas strzelać oraz zrzucać pociski. Ależ nie, przecież ty to wszystko przewidziałaś! - krzyczał i szeroko gestykulował rękoma. Był wściekły, sarkastyczny i sztucznie rozbawiony.
     Hov urażona zerwała się z łóżka. Zacisnęła pięści, a z oczu tryskała jej furia. Miała ochotę go uderzyć w tą kwadratową szczękę i sprawić, aby siniak utrzymał się przez kilka następny tygodni. Nie miał prawa tak się do niej odnosić. Przecież nie powiedziała nic złego!
    - Mówisz tak, żeby się wyżyć. Czujesz się winny, ponieważ wiesz, że to ty dałeś się zapędzić w kozi róg!
   Na jej słowa Darren także wstał z łóżka. Górna warga drgała mu ze złości, gdy szybkim krokiem znalazł się przy niej. Potargane włosy opadały mu na czoło, a zbyt ciemny odcień brązu jego tęczówek zmienił się  jak zawsze w czerń. Pomimo jego odstraszającej, napiętej sylwetki, która teraz znalazła się przy Laing, ona nie cofnęła się nawet o krok. Przeciwnie. Wyciągnęła wyżej szyję, aby choć trochę dorównać mu wzrostem i wyzywająco skrzyżowała ręce na piersiach.
    - Coś ty powiedziała? - wycedził przez zęby.
    - Prawdę. Twoje ego ucierpiało przez to, że zostałeś okantowany. Nie mogłeś tego przewidzieć, Darren. Dlatego też nie musisz siebie winić za to co się stało. I nie wyżywaj się na mnie. Każdemu zdarza się popełnić błąd.
    - Ty nic nie wiesz o wojnie. Tutaj błędy są odpowiedzialne za życie setki żołnierzy! I nie pieprz mi o moim ego, bo nic o mnie nie wiesz! Nawet nie wyobrażasz sobie, co powinienem ci teraz zrobić, za to jak się do mnie odzywasz. Jestem twoim dowódcom do cholery! - Już nawet nie powstrzymywał słów ani krzyku. Jest na nią tak zdenerwowany, że jedyne co w sobie powstrzymuje to świerzbiące ręce.
    - A ja nie jestem twoim żołnierzem! - Odepchnęła go od siebie tak, że cofnął się o pół kroku.
   Spojrzał na nią szerzej otwierając oczy. Wyjdź stąd zanim jej oddasz Darren, powtarzał w myślach. Oceniał wzrokiem jej postawę i wiedział, że jest gotowa popchnąć go znowu. Nie zamierzał bić się z kobietą, ale ona tak bardzo działa mu na nerwy, że nie wie czy wytrzyma. Dlatego zacisnął pięści i siłą woli odwrócił się, po czym wyszedł z namiotu.
   Musiał ochłonąć i wyżyć się. Przytłaczała go myśl, że ona może mieć rację co do jednej rzeczy. Czuł się winien za wprowadzenie swojego wojska w zasadzkę. Rzadko zdarza mu się popełniać błędy jeśli chodzi o podejmowanie decyzji i gdyby posłuchał Henrego... Cóż, może i nikt by nie ucierpiał. Henry kazał przyczaić się na konwój wroga na górze zbocza góry, skąd na pewno widzieliby nadlatujące helikoptery. Jednak Darren uparł się, aby zejść niżej. Sądził, że w ten sposób szybciej będą mogli zaatakować Pakistańczyków i unicestwić im umiejscowienie ładunków wybuchowych. Gdyby znajdowali się wyżej, mogliby nie zdążyć zejść lub zostaliby wcześniej zauważeni przez co wróg szybko mógłby uciec. Plan wydawał się dobry. Jednak to Pakistan rozdawał karty w tym rozdaniu i to on wygrał. Ale mało kto wie, że Darren już obmyśla plan odwetu.
    Fletcher zaczął iść ku sklepieniu dwóch gór, które służą jako dwie wielkie ściany okalające obóz. Z lotu ptaka można zauważyć, że tworzą one kąt trójkąta. Ta idealna zasłona dobrze chroni z trzech stron świata. Nie mogli wybrać lepszego miejsca.
   Hovery. Jego myśli znów wbiegły na tor tej dziewczyny. Według niego jest ona przemądrzałą, pozbawioną szacunku prowokatorką. I może owszem, pomogła jemu przyjacielowi Terremu, ale nie zamierzał jej za to padać do stóp. To i tak był jej obowiązek. Z drugiej strony, gdy wleciał z Brooksem do namiotu medycznego, nie było żadnej wolnej osoby, która by się nim zajęła. Hovery mogłaby uznać, że skoro trzyma się na nogach to zajmie się nim później. Ale nie zrobiła tego.
    W końcu dotarł do jednego ze swoich ulubionych miejsc. W pionowej ścianie góry jest wydrążona szeroka półka, którą odkrył jakiś miesiąc tamu. Od tamtego czasu często przychodzi tu i kładzie się na nią, aby wpatrywać w rozgwieżdżone niebo. Dzisiaj jednak zamierza tu spędzić resztę nocy.

   Rankiem Hovery nie zastała w łóżku Darrena. Nie słyszała też, aby w nocy wrócił po swoim wyjściu. No cóż, jej to odpowiadało.
   Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że spała tylko cztery godziny. Nie mogła pozwolić sobie na jeszcze kilka chwil leniuchowania, ponieważ wiedziała, że jest potrzebna w namiocie medycznym. Szybko się ubrała i umyła. Po kilkunastu minutach już szła w stronę czerwonego krzyża.
   Po drodze rozglądała się po całym obozowisku. Wszędzie przechadzali się żołnierze. Niektórzy pół nadzy z odsłoniętą klatką piersiową i ręcznikiem przerzuconym przez ramię udawali się pod prysznic. Inni siedzieli w stołówce i jedli śniadanie. Czuła na sobie kilkanaście par oczu i co natykała się na twarze gapiów, ci posyłali jej zalotne uśmiechy. Nie znosiła tego. Czuła się jak kawał mięsa pośród wygłodniałych hien, ale nic nie mogła na to poradzić. Dlatego czym prędzej czmychnęła do namiotu medycznego.
    - O, Hovery - usłyszała głos Boba Clintona. Mężczyzna nie wyglądał za dobrze. Podkrążone oczy świadczyły o nieprzespanej nocce, a blada skóra o wygłodzeniu. - Dobrze, że jesteś. Poradzisz sobie razem z Soffią? Musze iść na śniadanie, nic nie jadłem od siedmiu godzin. Rebecca i Daria przed chwilą poszły się przespać, ale powiedziały, że za cztery godziny do was dołączą. Zwróć szczególną uwagę na mężczyznę z przestrzeloną piersią. Jego stan jest krytyczny. - Wskazał na jedno z łóżek.
    - Oczywiście. Proszę się nie martwić - pokiwała uspokajająco głową.
   Bob wypuścił z ulgą powietrze i uścisnął ją za ramię. Uśmiechnął się wdzięcznie po czym wyszedł z namiotu.
    - Cześć, jak się spało? - Hovery usłyszała cieniutki głosik za sobą. Odwróciła się i zauważyła rozpromienioną Soffię.
   Dziewczyna ma dziewiętnaście lat a urodą przypomina lalkę. Jest po prostu słodka. Długie kasztanowe włosy splotła w warkocz. Duże, błękitne oczy idealnie komponują się z jasną cerą, a na nosie ma  porozsypane urocze piegi. Hovery znów zastanowiła się co taka delikatna osóbka robi w takim miejscu.
    - Cześć. Dość... krótko - oznajmiła uśmiechając się.

   Dziewczynom przyniósł śniadanie jeden z żołnierzy. Po zjedzeniu obydwie gorączkowały się przy opiece nad rannymi. Na szczęście tak jak mówił Bob o jedenastej dołączyły z pomocą Daria i Rebecca, dzięki czemu praca szła szybciej i łatwiej.
    - Jakie masz kontakty z współlokatorem? - zapytała Soffia przestając na moment obrywać listki tymianku.
   Razem z Hovery zaparzały teraz zioła dla wszystkich potrzebujących.
   Laing zastanowiła się przez chwilę, czy powiedzieć prawdę. Jednak po chwili stwierdziła, że Soffia jest tak wyrozumiałą osobą, że nie będzie osądzać ani skarżyć. Bardzo polubiła się z dziewczyną.
    - Hymm... To trudny człowiek. Nie dogadujemy się i...
    - Chodźcie na obiad, dziewczyny - przerwała jej Daria, zerkając na zegarek.

   Po chwili wszystkie wmieszały się w długą kolejkę prowadzącą do namiotu przy którym wydzielano jedzenie. Przez chwilę Hov stała tuż za Soffią, ale wepchnął się przed nią jakiś barczysty facet. Zirytowana postanowiła to zignorować, tłumacząc sobie, że głupszym się ustępuje.
   Czekanie w upale ciągnęło się niemiłosiernie. Od dziesięciu minut stała w samym środku kolejki nie ruszając się o krok. Sytuacji nie poprawiał szczerbaty mężczyzna za nią, który non stop "przypadkowo" na nią wpadał. Dwa razy próbował rozwinąć z nią temat o pogodzie, czy jedzeniu, lecz Hovery, wyczuwając podteksty w jego zdaniach ograniczała się tylko do krótkich, zwięzłych odpowiedzi.
   Znudzona wpatrywała się w szerokie ramiona łysego faceta przed sobą, kiedy kątem oka zauważyła jak dany osobnik klepie Soffię w pośladek.
    - Czy ty właśnie mnie klepnąłeś? - Dziewczyna odwróciła się do niego gwałtownie. Jej oczy wręcz zabijały spod przydługawej grzywki. Jednak jej cała groźna postawa wyglądała dość komicznie, łącząc się z delikatną urodą.
    - Chciałabyś - prychnął mężczyzna przed Hovery.
    - Hej! - Hov chwyciła go za twardy biceps i stanęła obok koleżanki. - Chociaż się przyznaj. Widziałam co zrobiłeś.
   Łysy mierzył teraz obydwie dziewczyny pogardliwym spojrzeniem. Laing wyczuwała też szerszą, zaciekawioną publiczność w około, ale nie obchodziło ją to. Pewnie oparła dłonie o biodra.
    - Po prostu przeproś - drążyła dalej, nie uginając się pod jego lodowatym spojrzeniem.
   Mężczyzna wyszczerzył się niczym rekin.
    - Za to też? - Po tych słowach zamachnął się i nim Hovery zdążyła się zorientować jej także wymierzył klapsa.
   Reakcja dziewczyny była natychmiastowa. Porzuciła zasadę "głupszym się ustępuję" i niczym zwierzę rzuciła się na niego z pięściami. Zaczęła okładać jego klatkę piersiową i kopać go po udach próbując trafić w kroczę.
    - Ty! Obleśny! Kretynie! - darła się pomiędzy ciosami. Łysy próbował złapać ją za nadgarstki, ale jej ruchy były szybsze. W końcu odepchnął ją od siebie, powodując, że prawie upadła.
   To jeszcze bardziej rozjuszyło brunetkę i łapiąc równowagę znów ruszyła ku niemu. Gdy już miała na niego naskoczyć, poczuła jak ktoś łapią ją w tali i próbuje odciągnąć od celu jej ciosów. Skutecznie powoli się od niego oddalała i nie mogła go już uderzyć rękoma. Wykorzystując ostatnią szansę, odepchnęła się od ziemi i tak machnęła nogą, że napakowany łysol dostał w szczękę. Widząc jak jego głupkowaty uśmieszek schodzi mu z twarzy, usatysfakcjonowana przestała się wyrywać.
   Gdy została już wystarczająco odciągnięta od zamieszania, poczuła jak osoba która ją obezwładniła chwyta za jej kark. Musiała stanąć na wprost niego.
    - Co ty wyprawiasz?! - wrzasnął Darren - Rzucasz się z pięściami na żołnierza? Oszalałaś? - Potrząsnął nią lekko. Jest bardzo zły a zarazem zdziwiony.
    - Puszczaj. - Wyszarpała się z jego kleszczy. - Sam zaczął.
   Próbowała uspokoić oddech.
    - Co zrobił? - spytał zaciekawiony unosząc brwi.
   Cholera. Nie mogła mu powiedzieć. Pamięta jego słowa - " Nie przychodź do mnie z płaczem, gdy ktoś cię uszczypnie w tyłek". Co prawda nie płacze, ale i tak byłoby to użalanie się nad sobą. Ona miała swoją godność i nie zamierzała się skarżyć, chociaż dana sytuacja tego wymaga. Tu chodzi też Soffię. Stanęła w jej obronie i ani trochę tego nie żałuje.
    - Zasłużył - odpowiedziała wymijająco.
   On westchnął ociężale i wydawało jej się przez chwilę, że przez jego twarz przebiegł cień zmęczenia. Ale nie przez pogodę czy upał - tym wszystkim.
    - Muszę zaprowadzić cię do admirała.

   Po kilku minutach czuła się jak na dywaniku u dyrektora. Stała w niewielkim, prostokątnym kontenerze, który służył jako biuro, wnioskując po regałach sięgających do samego sufitu, na których leżały poukładane stosy dokumentów. Przy jednej ze ścian z oknem siedział za biurkiem Henry McDonet, którego wyrwano od pracy obecnością Darrena i Hov.
   Po chwili do pomieszczenia wparował także łysy z... szczerbatym, który zagadywał brunetkę w kolejce. Dziewczyna uśmiechnęła się wrednie do mięśniaka widząc formującego się sińca przy jego kąciku ust.
    - Dobrze. Więc możemy zaczynać - powiedział Henry, mierząc wszystkich obojętnym spojrzeniem. Najwyraźniej nie był zadowolony, że mu przeszkadzano.
    - Admirale ja... - zaczął łysy, ale natychmiast przerwał, gdy zauważył uniesioną dłoń McDoneta.
    - Kobiety mają pierwszeństwo, Scott. - Wskazał na Laing tą samą dłonią. - Opowiedz co się stało, dziecko.
   Spojrzała nieufnie na zebranych. To wszystko tak przypominało jej szkolną procedurę. Zjawienie się uczniów, bura od dyrektora a potem... kara. Ciekawe co będzie tą karą. Nagle zaczęło robić się jej bardzo duszno. Kontener był naprawdę niewielki, a obecność tych wszystkich osób bardzo ją przytłaczała. Niestety klaustrofobia nie ma żadnych zalet.
    - Stałam w kolejce na obiad, kiedy on wepchnął się przede mnie i stanął za moją koleżanką. Po jakimś czasie zauważyłam jak ją klepnął. Kazałam mu przeprosić, ale on stał się bardziej arogancki.
    - I dlatego zaczęłaś go bić? - zapytał Henry.
   Bardzo nie chciała się żalić, mówiąc, że jej także to zrobił. Jednak pragnienie, aby poniósł konsekwencje było silniejsze.
    - Wyprowadził mnie z równowagi klepiąc także i mnie - wyrzuciła w końcu z siebie. Zażenowana spuściła wzrok na buty.
    - Rozumiem. Scott, teraz ty.
   Czuła jak na nią patrzy.
    - Admirale, sięgając do kieszeni spodni przypadkowo dotknąłem tamtej dziewczyny. Jednak jej - Wskazał palcem na piwnooką - nie tknąłem. Oczywiście do czasu, gdy nie rzuciła się na mnie z pazurami. Na dowód mam świadka, który wszystko widział. - Spojrzał na szczerbatego.
    - To nie prawda! - krzyknęła.
    - Cisza. Steven, czy tak właśnie było? - Henry zwrócił się do tyczkowatego, młodego chłopaka z trądzikiem na twarzy.
    - Tak, admirale.
   Dziewczyna nie mogła w to uwierzyć. Czy w ramach zemsty za to, jak go spławiała, gdy tylko zarzucał swój tani podryw będzie teraz kłamać? Na pewno widział jak było naprawdę!
    - Ale...
    - Przykro mi Hovery, ale Scott ma świadka. Nikt nie przyszedł tutaj, aby stawić się za tobą. Takie są procedury. - powiedział sucho siwiec.
    - Przecież...
    - Nie tolerujemy bójek w obozowisku. Mimo, że nie jesteś jednym z żołnierzy to nadal tutaj przebywasz i obowiązują cię te same zasady z którymi na pewno zapoznał cię twój przełożony, Bob Clinton. Niesprawiedliwe byłoby, gdybym ci odpuścił, zrozum. Jako, że to twój pierwszy występek, kara będzie łagodniejsza. Posiedzisz do dwudziestej pierwszej w izolatce. - Skinął głową do Darrena po czym zanurzył nos w papierach na stole.
   Oniemiała spojrzała na przebiegle uśmiechającego się Scotta. Miała wielką ochotę uderzyć go ponownie. Mogła pocieszyć się jedynie faktem, że ten siniak utrzyma się przez kilka dni i będzie mu gorąco o niej przypominał.
   Darren złapał ją pod łokieć i wyprowadził na zewnątrz. Ogarnęła ją złość do Henrego. Dlaczego nie dociekał prawy? Dlaczego nie zawołał Soffię, aby wysłuchać jej zeznań? Przecież sama nie mogła tego zrobić.
    - Henry był bardzo zajęty. Nie miał czasu się w to zagłębiać - stwierdził brunet, prowadząc ją przez obozowisko. No jakby czytał w jej myślach.
    - I to ma być niby sprawiedliwość? A dlaczego ty się nie odezwałeś? - warknęła, gromiąc go wzrokiem.
    - Widziałem jedynie jak próbujesz się bić.
    - Jak próbuję?
    - Można nazwać to tylko próbą - zadrwił, ukazując szereg białych zębów. - Następnym razem radzę ci się nie wychylać. Ani ja, ani McDonet nie lubimy osób, które zakłócają ład w obozowisku.
    - Nie zamierzam ubiegać się o twoją sympatię. Nie pozwolę sobie, aby ktoś mnie obmacywał! Mam do siebie szacunek - mruknęła.
   Darren uniósł brwi.
    - Naprawdę liczyłaś na to, że w tym miejscu wszyscy mężczyźni będą trzymać rączki przy sobie, gdy tu przyjedziecie? - W głosie pobrzmiewało mu niedowierzanie.
   Hovery spojrzała na niego oszołomiona.
    - Czyli nie wierzysz w wersję Scotta?
   Fletcher nic już jej nie odpowiedział, bo zatrzymali się przy małym kontenerze. I dopiero teraz Hovery uświadomiła sobie, jak będzie musiała spędzić najbliższe bite siedem godzin. Ogarnęło ją przerażenie. Nie wytrzyma! Ma klaustrofobię! Jedyne czego się obawia to małe, zamknięte pomieszczenia, których tak unikała przez całe życie.
    - Czy... czy to tutaj mam siedzieć? - zapytała, siląc się na to, aby jej głos nie drżał.
    - Tak. - Sięgnął do kieszeni spodni i odkluczył metalowe drzwi.
   Oczy Hovery wypełniły się lodowatym przerażeniem, gdy zauważyła, że nie ma okien.
    - Wskakuj - zachęcił brunet.
   Dziewczyna jednak stała w miejscu, obmyślając jak wybrnąć z tej sytuacji. Zagadywać go ile tylko wlezie? Nie, to nie przejdzie. A może wykorzystać trik z "Jasia i Małgosi" i poprosić, aby sprawdził czy w środku nie ma szczurów, po czym zatrzasnąć za nim drzwi?, knuła w myślach nierealne plany. Jak uniknąć siedzenia w tym przeklętym kontenerze a jednocześnie nie ujawniać swojego lęku?
   Darren przyglądał się jej niepewnej minie i nerwowo potrząsającej stopie. Sądził, że nieugięta i pewna siebie wejdzie do środka, aby pokazać jaka jest nieustraszona. A tymczasem na jej twarzy maluje się strach.
    - Och, współczuję. Chłopaki nie raz musieli sikać w środku, przez co strasznie śmierdzi. - Udał przejęcie sprawą. - A teraz właź tam. Za każdą minutę opóźnienia, będziesz miała minutę doliczoną.
   Nic Hovery nie przyszło do głowy. Żaden pomysł. To chyba lęk zaćmił jej umysł i jest w stanie robić tylko mechaniczne czynności jak na przykład: oddychanie.
   Podeszła bliżej i poczuła odór moczu. Nie żartował w tej kwestii.
    - Darren, proszę - szepnęła, nie kontrolując wypowiedzianych słów. Zapewne gdyby miała trzeźwy umysł, nigdy o nic by go nie poprosiła, ale ten przeklęty strach nią manipuluje.
    Mężczyzną wstrząsnęło zdziwienie na jej słowa. Hovery Laing pokazuje, że ma miękką skórę? Zaraz, czy w jej oczach czają się łzy? Cholera Darren, nie daj się nabrać na jej gierki, ganił się w myślach. Spuścił wzrok, aby jej maślane oczy nie wywołały na nim żadnego współczucia. Dotknął jej pleców i popchnął lekko ku wejściu.

   Nie ma pojęcia ile już tutaj siedzi. Godzinę? Pięć? Straciła rachubę czasu odkąd on zatrzasnął drzwi. Ale przyzwyczaiła się do smrodu, więc pewnie długo. W myślach przez cały czas ma obraz z przeszłości, od którego ta cała fobia się zaczęła. Nie potrafi go wyprzeć. Nie potrafi powstrzymać łez, przez które boli ją głowa. Nie umie powstrzymać trzęsienia całego ciała, ani jęków przerażenia. Nie pamięta, kiedy ostatnio była w takim stanie, ani kiedy płakała. Chyba jakieś pięć lat temu.
   Ma odczucie, że już zawsze będzie czuć się jak w tym momencie. Nigdy jej stąd nie wypuszczą. Jest tutaj uwięziona na zawsze. Czuje, że każda cząsteczka jej ciała jest zakuta łańcuchami w środku tego pomieszczenia...
   Nagle jej policzków dotyka podmuch świeżego powietrza. Światło wieczornego zmroku wydobywające się z zewnątrz opada na podłogę! a do środka ktoś wchodzi. Nie widzi kto przez łzy w oczach. Siedzi, nie rusza się i szlocha. Zaczynają do niej docierać stłumione odgłosy, ale nie rozumie znaczenia słów. Mężczyzna. Poznaje po sylwetce. Postać klęka przy niej i bierze na ręce po czym wynosi z tej klatki. Gdy są już na dworze potrafi przyjrzeć się jego twarzy. Zna ją. Terry.


~***~
Muszę przyznać, że sama jestem zaskoczona akcją w tym rozdziale. Nawet nie planowałam napisać takiej scenki, wszystko wyszło tak... spontanicznie. No i powinno pojawić się jeszcze kilka akapitów, ale wybaczcie, już nie mam siły ;)
Muszę podziękować za wszystkie cudowne komentarze!!! Dodają motywacji <3
Martwi mnie tylko ich ilość. Przy rozdziałach czy na samym blogu jest znacznie większa liczba wyświetleń, a tak mało komentarzy? Zachęcam więc do ich pisania. To dla mnie bardzo ważne.
ASK 




piątek, 5 grudnia 2014

Rozdział 2

   Jeszcze w pół śnie Hovery czuła na swoim ramieniu ciepły ciężar.
   Darren ocknął się przed nią. Leżąc na brzuchu uniósł głowę, po czym zamrugał kilka razy, aby niewyraźna poświata opuściła jego oczy. Nagle poczuł, że jego lewa ręka leży na czymś nienaturalnie gładkim i miękkim. Przeciągnął wzrokiem po swojej kończynie, a następnie zatrzymał spojrzenie na nagim ramieniu obok niego, które unosiło się wraz z spokojnym oddechem.
   Kompletnie nie przyzwyczajony do spania z kimkolwiek, cofnął rękę i poruszył się gwałtownie, spychając przypadkowo daną osobę z łóżka. Zdezorientowany stanął na równe nogi.
    - Aaau!
   Usłyszał skowyt z podłogi. Natychmiast obszedł posłanie i stanął... przed leżącą brunetką, masującą sobie czoło. Nagle w mgnieniu sekundy przypomniał sobie wczorajszą sytuacje i uderzył się w głowę, przeklinając pod nosem.
    - Co to miało być?! - wrzasnęła rozwścieczona Hovery. Podpierając się materaca, próbowała się podnieść, jednocześnie gromiąc Darrena wzrokiem.
   Ten lekko zmieszany zaczął drapać się po karku. Stary, jak mogłeś zapomnieć, że z nią śpisz?!, krzyczał w myślach. Jednak przez tyle miesięcy z nikim nie dzielił łóżka, czy namiotu, że miał prawo się zapomnieć. Przyzwyczaił się do tego odrębnego spokoju, a teraz ona go zaburza.
    - Wybacz - mruknął i odwrócił się w stronę swoich szafek z ubraniami. Ma na sobie jedynie dresy, które i tak ledwo opinają mu biodra.
   Oburzona Hov w końcu pozbierała się z podłogi. Z pogardą przyglądała się w żelazne plecy mężczyzny, gdy przekładał rękoma rzeczy na półce. Zauważyła na jego łopatkach kilka podłużnych blizn.
    - Wybacz? - parsknęła. - Zrobiłeś to specjalnie?
   Fletcher nie odpowiedział. Wydał się zbyt pogrążony w szukaniu ręcznika.
    - Dlaczego zepchnąłeś mnie z łóżka?! - Spróbowała ponownie, pytając w duchu czemu trafiła na takiego dupka, którego ego jest nadmuchane jak balon. Z drugiej strony lepszy on, niż jakiś masochistyczny zboczeniec, myślała.
   Odwrócił się do niej przodem, ale z jego ciemnych oczu nie mogła nic wyczytać. Nie racząc ją spojrzeniem wyminął jej ciało, jakby była duchem i podszedł do kolejnej półeczki.
    - Nie jestem przyzwyczajony do spania z kimś. - Przez jego poranną chrypę, głos załam mu się w pół zdania.
   Skrzyżowała ręce na piersiach i zmarszczyła brwi, dokładnie go obserwując. Jej wzrok ciągle zauważał co nowe pojedyncze blizny na jego umięśnionym ciele.
    - Ty? Trudno mi w to uwierzyć.
    - Słuchaj Ho-ve-ry - wypowiedział jej imię, jakby paliło go w język. - Ostrzegałem, że nie jestem gościnny. Mówiłem, żebyś znalazła innego współlokatora, więc teraz nie miej do mnie pretensji. Najlepiej w ogóle nie wchodźmy sobie w drogę - powiedział i szarpnął za zasłonę namiotu. Wyszedł z ręcznikiem w ręku, kierując się pod prowizoryczny prysznic.
   Tymczasem Hovery z otwartymi ustami wpatrywała się w kołyszącą płachtę materiału, za którą właśnie zniknął Darren. Jak mamy nie wchodzić sobie w drogę, skoro razem dzielimy ten cholerny namiot, idioto?, gotowała się w myślach. Ciągle coś będzie nie tak. Zastanawiała się też, czy może rzeczywiście nie zmienić lokatora i dać spokój jemu oraz sobie. Przecież może być między nimi jeszcze gorzej. Skoro nie dogadali się na samym początku, to już sobie wyobraża codzienne męczące kłótnie. A przecież nie po to tu przyjechała. Jest tutaj, ponieważ pragnie pomagać ludziom, którzy są w stanie poświęcić za innych życie, którzy walczą za lepsze jutro.
   Nie. Nie mogła trafić lepiej: Darren Fletcher żywo okazuje swoją niechęć do niej. Hov wierzy, że nie ma zamiaru ją chociażby tknąć, dlatego nie będzie ryzykować odejściem do innego żołnierza, który może okazać się niewyżytym seksualnie masochistą. Cóż... scenariuszy jest wiele. Może po czasie chociaż w minimalnym stopniu uda im się znaleźć wspólny język.

   Po dziesięciu minutach Hovery przebrana, umyta i gotowa do pracy wyszła z namiotu, udając się do stanowiska medycznego. W oddali pustynnych równin zauważyła stado oddalających się pojazdów, zza których rozwiewał się kusz. Żołnierze musieli już udać się na swoją misję i przez chwilę pozwoliła sobie na zastanowienie, co takiego będą dziś robić.
   Słońce dopiero wyłania się zza wysokich gór, które oplatają obóz tworząc wąwóz. Można się tu poczuć jak w misce, ale to dobra zasłona przed wrogiem. Jest wczesny ranek, czuć to po rześkim powietrzu, które w południe stanie zaduchem nie do zniesienia, przez panujący tu ciepły klimat.
   Przy jednym z białych namiotów oznaczonym czerwonym krzyżem, Hovery ujrzała Boba Clintona, którego już wczoraj zdążyła poznać. Bob głównie nadzoruje opieką medyczną w obozowisku. Sam też jest świetnym lekarzem z wieloletnim doświadczeniem. Oprócz tego, wydał się jej bardzo miły podczas wczorajszego, krótkiego zapoznania.
    - Dzień dobry panu! - krzyknęła, dochodząc do namiotu. Jako, że mężczyzna jest od niej starszy o jakieś dwadzieścia lat, postanowiła nie schodzić ze zwrotu per pan.
   Brunet uniósł oczy zza szklanki, z której właśnie pił. Na jej widok od razu się rozpromienił.
    - Witaj Hovery. Wcześnie wstałaś - stwierdził.
   Dziewczyna od razu przypomniała sobie o twardej pobudce.
    - Nie jestem typem śpiocha - powiedziała zgodnie z prawdą. Dopiero teraz mogła mu się dokładnie przyjrzeć, co wczoraj nie było łatwe z racji panującego mroku.
    Bob ma lekką nadwagę i jest średniego wzrostu. Biała koszula z krótkimi rękawami opina mu wystający brzuch. Ma on gęsty, czarny zarost na policzkach i ogolonego na krótko wąsa, na którym śmiesznie pozostała pianka po kawie. Niebieskie oczy kontrastują z ciemnymi włosami.
    - Cieszy mnie to. Inne dziewczęta jeszcze nie wstały, ale może chcesz, żebym pokazał ci sprzęt medyczny?
   No tak. W pierwszych dniach Bob będzie nadzorował ich pracę i uczył podstawowych reguł.
    - Z chęcią.
   Obydwoje weszli do podłużnego namiotu z foliowymi okiennicami, przez które przebija światło. Po prawej stronie na stołach i drewnianych szafkach, leżą rozmaite narzędzia medyczne, teczki, walizki, sterty dokumentów czy radiostacja. Po lewej stronie ciągnie się szereg łóżek z białymi pościelami. Gdzie nie gdzie można dostrzec nosze, wózki inwalidzkie lub też inne większe sprzęty.
   Bob zaczął oprowadzać Hov i zwracać jej uwagę na przedmioty, ich położenie oraz działanie. Opowiadał o niektórych dolegliwościach żołnierzy i ostrzegał przed makabrycznymi widokami krwi, które mają tu miejsce. Mówił z lekkością, a jego głos sprawiał, że chciało się go słuchać całe dnie. Dlatego Laing rzadko się wtrącała. Czuła przed tym mężczyzną respekt i wiedziała, że w każdej kwestii ma rację.
   Jednak było coś, o co musiała spytać. Dlatego, gdy tylko przestał mówić o pewnym poruczniku, któremu ledwo uratował nogę, zaczęła:
    - Panie Clinton. Czy mogłabym zapytać, gdzie dziś udało się prawie całe wojsko? - Sama nie wiedziała, dlaczego tak ją to ciekawi. Obiecała sobie, że nie będzie wnikać w pracę żołnierzy, tylko w ich zdrowie. Ale jakieś przeczucie pikało jej w głowie niczym czerwony alarm, odkąd zobaczyła dziś odjeżdżające samochody.
   Bob zmarszczył brwi.
    - Proszę, mów mi po imieniu. Jak wszyscy tutaj.
   Uśmiechnęła się nie śmiało i skinęła głową.
    - Nasi chłopcy pojechali dziś w okolicę rzeki Helmand. Dostaliśmy wiadomość, że tam Pakistan będzie chciał dokonać zamachu. Dlaczego pytasz?
    - Jakiego zamachu?
    - Hov - zaczął nieco surowo - To nie są tematy, o których powinienem z tobą rozmawiać. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jesteś tego ciekawa. - Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.
   - Przepraszam. Ja... Mam tylko dziwne przeczucie. - Podrapała się po czole, zdając sobie sprawę, jak żałośnie to brzmi.
   Bob uśmiechnął się pod nosem.
    - Kobiety - westchnął, poszerzając uśmiech. - Zawsze wszystko są w stanie przewidzieć. Nie powinnaś się tym martwić skoro chcesz tutaj przebywać. Jeśli wszystko będziesz brać do serca, możesz nie wytrzymać psychicznie. Zapewne jeszcze wiele strasznych rzeczy tu zobaczysz i będziesz chciała wracać do domu.
    - Nie. Nie wrócę. Nie po to tu jestem. Doskonale wiedziałam w co się pakuję i nic mnie nie spłoszy. - Uniosła wyżej głowę. Czuła się wystarczająco silna na bycie w tym miejscu.
    - Podoba mi się twoje podejście. Jednak wiele osób twierdzi, że kobiety w ogóle nie nadają się na wojnę. Niektórzy już obstawiają, która pierwsza wsiądzie z płaczem w helikopter. Jeśli naprawdę jesteś taka harda, to musisz mieć w sobie faceta. Udowodnij tej zgrai samców, jak bardzo się mylą co do płci żeńskiej - powiedział, a jego wzrok świdrował ją zacięcie.
   Te słowa ją onieśmieliły. Czy on stawia jej wyzwanie?
    - Nie chcę niczego udowadniać. Po prostu chcę wam pomóc - stwierdziła cicho. Nie zamierza pokazywać, jaka to ona nie jest. Pragnie tylko robić swoje.
    - Dobrze. - Uśmiechnął się, a jego twarz mówiła, że rozumie.
   Obydwoje chwilę stali w krępującej ciszy, gdy nagle coś zwróciło jego uwagę. Duży siniak na jej ramieniu. Nie chciał wyjść na drobnostkowego, ale też nie mógł się powstrzymać i zadał pytanie:
    - Twoje ramię - Wskazał palcem -  coś się stało?
   Hovery zbita z tropu spoglądnęła na rękę. Ujrzała fioletowego sińca, którego wcześniej nie dostrzegła. Pomyślała, że to albo od wczorajszego uścisku Darrena, albo po upadku z łóżka, po którym nadal boli ją głowa. Nie chciała się jednak przyznawać do ani jednego z tych podejrzeń. Zresztą sama się tym wielce nie przejęła.
    - To przez wczorajszą podróż samochodem. Nic wielkiego. - Machnęła ręką i dodała pewny siebie uśmiech.
   Bob jednak spojrzał na nią podejrzliwie.
    - A jak pierwsza noc z współlokatorem?
    - Bez komplikacji - odpowiedziała szybko. Nie chciała mu mówić o pierwszych kłótniach, które tak naprawdę nie mają większego znaczenia dla tego miejsca. Nikt tutaj nie będzie cię pocieszał, gdy ktoś brzydko cię przezwie lub przypadkowo zepchnie z łóżka. Ta ziemia ma większe problemy. Zresztą ona nie należy do osób, które lubią się nad sobą użalać. Zawsze sama sobie umie poradzić i tak, Darren Fletcher będzie ciężkim orzechem do zgryzienia. Ale do zgryzienia...
    - Gdyby jednak sprawiał problem, zawsze możesz mi o tym powiedzieć.
   Na te słowa zrobiło jej się bardzo miło.

   Zaraz po ich rozmowie, zebrały się inne pielęgniarki i Bob musiał je oprowadzić po namiocie oraz wytłumaczyć najważniejsze rzeczy. Potem wszyscy poszli na spóźnione śniadanie do stołówki, gdzie jeden z kucharzy próbował oczarować dziewczyny mało śmiesznymi kawałami. Było bardzo sympatycznie. Następnie, po najedzeniu się, Bob oprowadził pielęgniarki po całym obozowisku, opowiadając o najważniejszych zasadach jakie tu panują.
   Po kilku godzinach zwiedzania, Clinton dał swoim podopiecznym zadanie. Miały wyczyścić narzędzia medyczne, co było bardzo monotonne i czasochłonne. Mogły jedynie zrobić sobie przerwę na obiad, po którym od razu wracały do pracy. Nie skończyło się jednak na pucowaniu sprzętu. Bob zagonił je także do zmienienia brudnych pościeli.
    - Nie jesteśmy jakimiś sprzątaczkami, tylko lekarzami! - oburzyła się jedna z dziewczyn z kolczykiem w wardze i fryzurą obciętą na chłopaka.
   Hovery już wcześniej zauważyła jej niechęć do czyszczenia narzędzi. Ale teraz, podczas zmieniania prześcieradła w końcu nie wytrzymała i powiedziała co myśli.
   Bob z nieodgadnionym wyrazem twarzy podszedł kilka kroków w kierunku buntowniczki. Reszta dziewczyn starała się niepozornie obserwować sytuację.
    - Grunt to czyste stanowisko pracy, pani Sheer. A jak sądzę tu właśnie będziecie pracować - odpowiedział nad wyraz spokojnie.
   Pani Sheer zmierzyła Boba wściekłym wzrokiem, rzucając poduszką w materac łóżka.
    - Owszem, tylko my nie przyjechaliśmy tutaj sprzątać. - Spojrzała po reszcie dziewczyn, zapewne pragnąc w duchu, aby stanęły po jej stronie. Ale żadna się nie odezwała.
   Ciszę przerwał dopiero jeden z żołnierzy, który dosłownie wleciał zdyszany do namiotu.
    - Bob, wrócili! Jest mnóstwo rannych.
   Nagle Hov poczuła zimno mimo gorąca. Po chwili do środka zaczęło wchodzić mnóstwo ludzi. Jedni podtrzymywani przez drugich, inni noszeni. Jeszcze inni sami szli kulejąc. Widziała krew, dużo krwi oblepiającą mundury wojskowe. Jęki i krzyki zaczęły wypełniać całe pomieszczenie. Patrzyła na twarze w grymasach bólu żołnierzy i przez chwilę nie wiedziała jak zacząć działać.
    - Hov, rusz się! - krzyknęła jedna z pielęgniarek, która pomagała dojść do łóżka jednemu z rannych.
   Natychmiast oprzytomniała i zaczęła iść w kierunku jednego mężczyzny z zakrwawioną nogą. Musiała w ułamku sekundy wyłączyć współczucie, jakiekolwiek emocje, aby im pomóc.
    - Chodź - powiedziała i chwyciła go pod rękę, żeby pomóc iść.
   Zamierzała położyć go na łóżku, ale właśnie ktoś je zajął. Wiedziała, że nie utrzyma się na nogach, że musi usiąść. Rozglądnęła się dookoła. Wszystkie łóżka są już zajęte! Zdesperowana chwyciła jakieś plastikowe krzesło i kazała na nim usiąść żołnierzowi. Następnie chwyciła za pasek opinający jej spodnie, w głębi duszy dziękując za traf, że ją jej za duże. Spojrzała mu w twarz, która robiła się coraz bledsza. Miała mało czasu. Szybko owinęła mu udo i ścisnęła najmocniej jak potrafiła.
    - Trzymaj się! Nie zamykaj oczu! - Musiała krzyczeć, by dosłyszał jej głos spośród gwary i jęków innych. Dobiegła do jednej z szuflad i wyjęła - ostatnią już - fiolkę morfiny.
   Wróciła z powrotem do cierpiącego i wbiła mu igłę z lekiem w rękę. Wyciągnęła szyję, żeby dojrzeć gdzie jest Bob. Dostrzegła go z skalpelem w dłoni, przymierzającego się do wyciągnięcia kuli z czyjejś piersi. Pozostałe cztery pielęgniarki krzątały się od leżących na łóżku do stołów z narzędziami medycznymi. Byli jeszcze inni, którzy pomagali.
   Nagle do jej uszu dotarł chrapliwy skowyt. Tuż obok niej leżał blondyn z zaciśniętymi powiekami i zębami. Jego twarz była cała mokra od potu i krwi. Mocno cierpiąc trzymał się za obojczyk. Brunetka spojrzała na mężczyznę z ranną nogą i z ulgą stwierdziła, że zatamowała krwawienie. Jego dawka morfiny zacznie działać za chwilę, ale blondyn potrzebuje jej natychmiast, inaczej zemdleje z bólu i umrze.
   Podbiegła jeszcze raz do szafek, gdzie powinien być dany lek. Nie ma! Jeszcze tyle rannych!
    - Bob, morfina! - krzyknęła.
   Ten nie spoglądając na nią, odwrzasnął.
    - W szafkach!
   Ale Hov już wiedziała, że jej tam nie ma. Musiała się skończyć. Niemożliwe! Nagle przypomniała sobie, że w swoim bagażu ma Kodeinę. Pomoże, biegnij po nią.
   Natychmiast wybiegła z namiotu. Po chwili już była na miejscu i dosłownie dopadła do swojej torby. Zaczęła wyciągać z niej wszystkie rzeczy, całą zawartość apteczki wysypała na podłogę. Gdzie to cholerstwo? Jest!
    - Hovery.
    Usłyszała za sobą... głos Darrena. Wstała i odwróciła się. Stoi zgarbiony, a na swoich ramionach ma przełożoną rękę kolegi, który ledwo trzyma się na nogach, przygniatając do głowy zakrwawioną kurtkę.
    - Jedna z pielęgniarek powiedziała, żebym poszukał ciebie. Zajmiesz się nim? - spytał, dysząc nierówno.
   Wygląda na wyczerpanego i przejętego mimo, że próbuje to zamaskować.
    - Ja... Muszę to zanieść - Z bezradną miną pokazała szklaną buteleczkę.
    - Ja zaniosę - stwierdził po czym usadził chłopaka na łóżko.
   Nie mając wyjścia oddała lek Darrenowi po czym ten błyskawicznie zniknął. Dziewczyna przysiadła obok chłopaka o nieodgadnionym kolorze włosów przez krew. Po skroniach spływała mu lepka maź. Wzrok miał przyćmiony a skórę oczywiście bladą.
    - Terry - wymruczał zachrypniętym głosem i zdobył się na lekki uśmiech co zaskoczyło Hov.
    - Nic nie mów - rozkazała. Rozłożyła jakiś ręcznik na poduszczę Darrena i poleciła, by się położył. Teraz miała idealny dostęp do jego głowy.
   Złapała za apteczkę i zaczęła oczyszczać ranę z ogromnym skupieniem na twarzy. Po chwili usłyszała jak Darren wrócił, ale się nie odwróciła. Mimo jej spokojnych ruchów, w głowie miała totalny bałagan. Zadawała sobie pytania: co z żołnierzem od rannej nogi? Czy ten z obojczykiem jeszcze żyje? Uda się jej uratować Terrego? Dla ilu nie starczyło morfiny? Skąd miała to przeklęte przeczucie, że coś się stanie? Jak sobie radzą w namiocie medycznym? Ilu jeszcze potrzebuje pomocy?!
    - Zaniosłeś? - Przez usta nie przeszło jej żadne z pomyślanych pytań.
    - Widziałem jak podają to żołnierzowi z rannym obojczykiem.
   Odetchnęła z ulgą i mentalnie wykreśliła jedno ze zmartwień.
   Gdy rana była już wystarczająco czysta, by można było ją zszyć, chwyciła za igłę z apteczki. Czuła na sobie wytężony wzrok Darrena, który śledził każdy jej ruch.
    - Jesteś śliczna.
   Usłyszała z ust Terrego, który wpatrywał się w nią chyba intensywniej niż Fletcher. Posłała mu krótkie spojrzenie ufając, że to przez uraz głowy mówi jakieś brednie, po czym udając, że nic nie powiedział ostrzegła:
    - Teraz może zaboleć.

   Po piętnastu minutach Terry miał już zaszytą ranę a Hovery kolejne zmartwienie z głowy. Była brudna od jego krwi, ale nie zamierzała tracić czasu na umycie się. Musiała natychmiast wrócić do namiotu medycznego i pomóc poszkodowanym. Dlatego wstała, zapakowała do apteczki rzeczy które wyciągnęła.
    - Musi odpocząć - stwierdziła i zrobiła kilka kroków w kierunku wyjścia.
   Darren zagrodził jej swoim ciałem przejście. Wyglądał jakby walczył z własnymi myślami, jakby nie potrafił się na coś zdecydować. Po chwili rzekł:
    - On... będzie ci bardzo wdzięczny.


~***~
Co sądzicie o tym rozdziale? 
Mam nadzieje, że czas oczekiwania Was nie zniechęcił.
ASK