piątek, 5 grudnia 2014

Rozdział 2

   Jeszcze w pół śnie Hovery czuła na swoim ramieniu ciepły ciężar.
   Darren ocknął się przed nią. Leżąc na brzuchu uniósł głowę, po czym zamrugał kilka razy, aby niewyraźna poświata opuściła jego oczy. Nagle poczuł, że jego lewa ręka leży na czymś nienaturalnie gładkim i miękkim. Przeciągnął wzrokiem po swojej kończynie, a następnie zatrzymał spojrzenie na nagim ramieniu obok niego, które unosiło się wraz z spokojnym oddechem.
   Kompletnie nie przyzwyczajony do spania z kimkolwiek, cofnął rękę i poruszył się gwałtownie, spychając przypadkowo daną osobę z łóżka. Zdezorientowany stanął na równe nogi.
    - Aaau!
   Usłyszał skowyt z podłogi. Natychmiast obszedł posłanie i stanął... przed leżącą brunetką, masującą sobie czoło. Nagle w mgnieniu sekundy przypomniał sobie wczorajszą sytuacje i uderzył się w głowę, przeklinając pod nosem.
    - Co to miało być?! - wrzasnęła rozwścieczona Hovery. Podpierając się materaca, próbowała się podnieść, jednocześnie gromiąc Darrena wzrokiem.
   Ten lekko zmieszany zaczął drapać się po karku. Stary, jak mogłeś zapomnieć, że z nią śpisz?!, krzyczał w myślach. Jednak przez tyle miesięcy z nikim nie dzielił łóżka, czy namiotu, że miał prawo się zapomnieć. Przyzwyczaił się do tego odrębnego spokoju, a teraz ona go zaburza.
    - Wybacz - mruknął i odwrócił się w stronę swoich szafek z ubraniami. Ma na sobie jedynie dresy, które i tak ledwo opinają mu biodra.
   Oburzona Hov w końcu pozbierała się z podłogi. Z pogardą przyglądała się w żelazne plecy mężczyzny, gdy przekładał rękoma rzeczy na półce. Zauważyła na jego łopatkach kilka podłużnych blizn.
    - Wybacz? - parsknęła. - Zrobiłeś to specjalnie?
   Fletcher nie odpowiedział. Wydał się zbyt pogrążony w szukaniu ręcznika.
    - Dlaczego zepchnąłeś mnie z łóżka?! - Spróbowała ponownie, pytając w duchu czemu trafiła na takiego dupka, którego ego jest nadmuchane jak balon. Z drugiej strony lepszy on, niż jakiś masochistyczny zboczeniec, myślała.
   Odwrócił się do niej przodem, ale z jego ciemnych oczu nie mogła nic wyczytać. Nie racząc ją spojrzeniem wyminął jej ciało, jakby była duchem i podszedł do kolejnej półeczki.
    - Nie jestem przyzwyczajony do spania z kimś. - Przez jego poranną chrypę, głos załam mu się w pół zdania.
   Skrzyżowała ręce na piersiach i zmarszczyła brwi, dokładnie go obserwując. Jej wzrok ciągle zauważał co nowe pojedyncze blizny na jego umięśnionym ciele.
    - Ty? Trudno mi w to uwierzyć.
    - Słuchaj Ho-ve-ry - wypowiedział jej imię, jakby paliło go w język. - Ostrzegałem, że nie jestem gościnny. Mówiłem, żebyś znalazła innego współlokatora, więc teraz nie miej do mnie pretensji. Najlepiej w ogóle nie wchodźmy sobie w drogę - powiedział i szarpnął za zasłonę namiotu. Wyszedł z ręcznikiem w ręku, kierując się pod prowizoryczny prysznic.
   Tymczasem Hovery z otwartymi ustami wpatrywała się w kołyszącą płachtę materiału, za którą właśnie zniknął Darren. Jak mamy nie wchodzić sobie w drogę, skoro razem dzielimy ten cholerny namiot, idioto?, gotowała się w myślach. Ciągle coś będzie nie tak. Zastanawiała się też, czy może rzeczywiście nie zmienić lokatora i dać spokój jemu oraz sobie. Przecież może być między nimi jeszcze gorzej. Skoro nie dogadali się na samym początku, to już sobie wyobraża codzienne męczące kłótnie. A przecież nie po to tu przyjechała. Jest tutaj, ponieważ pragnie pomagać ludziom, którzy są w stanie poświęcić za innych życie, którzy walczą za lepsze jutro.
   Nie. Nie mogła trafić lepiej: Darren Fletcher żywo okazuje swoją niechęć do niej. Hov wierzy, że nie ma zamiaru ją chociażby tknąć, dlatego nie będzie ryzykować odejściem do innego żołnierza, który może okazać się niewyżytym seksualnie masochistą. Cóż... scenariuszy jest wiele. Może po czasie chociaż w minimalnym stopniu uda im się znaleźć wspólny język.

   Po dziesięciu minutach Hovery przebrana, umyta i gotowa do pracy wyszła z namiotu, udając się do stanowiska medycznego. W oddali pustynnych równin zauważyła stado oddalających się pojazdów, zza których rozwiewał się kusz. Żołnierze musieli już udać się na swoją misję i przez chwilę pozwoliła sobie na zastanowienie, co takiego będą dziś robić.
   Słońce dopiero wyłania się zza wysokich gór, które oplatają obóz tworząc wąwóz. Można się tu poczuć jak w misce, ale to dobra zasłona przed wrogiem. Jest wczesny ranek, czuć to po rześkim powietrzu, które w południe stanie zaduchem nie do zniesienia, przez panujący tu ciepły klimat.
   Przy jednym z białych namiotów oznaczonym czerwonym krzyżem, Hovery ujrzała Boba Clintona, którego już wczoraj zdążyła poznać. Bob głównie nadzoruje opieką medyczną w obozowisku. Sam też jest świetnym lekarzem z wieloletnim doświadczeniem. Oprócz tego, wydał się jej bardzo miły podczas wczorajszego, krótkiego zapoznania.
    - Dzień dobry panu! - krzyknęła, dochodząc do namiotu. Jako, że mężczyzna jest od niej starszy o jakieś dwadzieścia lat, postanowiła nie schodzić ze zwrotu per pan.
   Brunet uniósł oczy zza szklanki, z której właśnie pił. Na jej widok od razu się rozpromienił.
    - Witaj Hovery. Wcześnie wstałaś - stwierdził.
   Dziewczyna od razu przypomniała sobie o twardej pobudce.
    - Nie jestem typem śpiocha - powiedziała zgodnie z prawdą. Dopiero teraz mogła mu się dokładnie przyjrzeć, co wczoraj nie było łatwe z racji panującego mroku.
    Bob ma lekką nadwagę i jest średniego wzrostu. Biała koszula z krótkimi rękawami opina mu wystający brzuch. Ma on gęsty, czarny zarost na policzkach i ogolonego na krótko wąsa, na którym śmiesznie pozostała pianka po kawie. Niebieskie oczy kontrastują z ciemnymi włosami.
    - Cieszy mnie to. Inne dziewczęta jeszcze nie wstały, ale może chcesz, żebym pokazał ci sprzęt medyczny?
   No tak. W pierwszych dniach Bob będzie nadzorował ich pracę i uczył podstawowych reguł.
    - Z chęcią.
   Obydwoje weszli do podłużnego namiotu z foliowymi okiennicami, przez które przebija światło. Po prawej stronie na stołach i drewnianych szafkach, leżą rozmaite narzędzia medyczne, teczki, walizki, sterty dokumentów czy radiostacja. Po lewej stronie ciągnie się szereg łóżek z białymi pościelami. Gdzie nie gdzie można dostrzec nosze, wózki inwalidzkie lub też inne większe sprzęty.
   Bob zaczął oprowadzać Hov i zwracać jej uwagę na przedmioty, ich położenie oraz działanie. Opowiadał o niektórych dolegliwościach żołnierzy i ostrzegał przed makabrycznymi widokami krwi, które mają tu miejsce. Mówił z lekkością, a jego głos sprawiał, że chciało się go słuchać całe dnie. Dlatego Laing rzadko się wtrącała. Czuła przed tym mężczyzną respekt i wiedziała, że w każdej kwestii ma rację.
   Jednak było coś, o co musiała spytać. Dlatego, gdy tylko przestał mówić o pewnym poruczniku, któremu ledwo uratował nogę, zaczęła:
    - Panie Clinton. Czy mogłabym zapytać, gdzie dziś udało się prawie całe wojsko? - Sama nie wiedziała, dlaczego tak ją to ciekawi. Obiecała sobie, że nie będzie wnikać w pracę żołnierzy, tylko w ich zdrowie. Ale jakieś przeczucie pikało jej w głowie niczym czerwony alarm, odkąd zobaczyła dziś odjeżdżające samochody.
   Bob zmarszczył brwi.
    - Proszę, mów mi po imieniu. Jak wszyscy tutaj.
   Uśmiechnęła się nie śmiało i skinęła głową.
    - Nasi chłopcy pojechali dziś w okolicę rzeki Helmand. Dostaliśmy wiadomość, że tam Pakistan będzie chciał dokonać zamachu. Dlaczego pytasz?
    - Jakiego zamachu?
    - Hov - zaczął nieco surowo - To nie są tematy, o których powinienem z tobą rozmawiać. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jesteś tego ciekawa. - Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.
   - Przepraszam. Ja... Mam tylko dziwne przeczucie. - Podrapała się po czole, zdając sobie sprawę, jak żałośnie to brzmi.
   Bob uśmiechnął się pod nosem.
    - Kobiety - westchnął, poszerzając uśmiech. - Zawsze wszystko są w stanie przewidzieć. Nie powinnaś się tym martwić skoro chcesz tutaj przebywać. Jeśli wszystko będziesz brać do serca, możesz nie wytrzymać psychicznie. Zapewne jeszcze wiele strasznych rzeczy tu zobaczysz i będziesz chciała wracać do domu.
    - Nie. Nie wrócę. Nie po to tu jestem. Doskonale wiedziałam w co się pakuję i nic mnie nie spłoszy. - Uniosła wyżej głowę. Czuła się wystarczająco silna na bycie w tym miejscu.
    - Podoba mi się twoje podejście. Jednak wiele osób twierdzi, że kobiety w ogóle nie nadają się na wojnę. Niektórzy już obstawiają, która pierwsza wsiądzie z płaczem w helikopter. Jeśli naprawdę jesteś taka harda, to musisz mieć w sobie faceta. Udowodnij tej zgrai samców, jak bardzo się mylą co do płci żeńskiej - powiedział, a jego wzrok świdrował ją zacięcie.
   Te słowa ją onieśmieliły. Czy on stawia jej wyzwanie?
    - Nie chcę niczego udowadniać. Po prostu chcę wam pomóc - stwierdziła cicho. Nie zamierza pokazywać, jaka to ona nie jest. Pragnie tylko robić swoje.
    - Dobrze. - Uśmiechnął się, a jego twarz mówiła, że rozumie.
   Obydwoje chwilę stali w krępującej ciszy, gdy nagle coś zwróciło jego uwagę. Duży siniak na jej ramieniu. Nie chciał wyjść na drobnostkowego, ale też nie mógł się powstrzymać i zadał pytanie:
    - Twoje ramię - Wskazał palcem -  coś się stało?
   Hovery zbita z tropu spoglądnęła na rękę. Ujrzała fioletowego sińca, którego wcześniej nie dostrzegła. Pomyślała, że to albo od wczorajszego uścisku Darrena, albo po upadku z łóżka, po którym nadal boli ją głowa. Nie chciała się jednak przyznawać do ani jednego z tych podejrzeń. Zresztą sama się tym wielce nie przejęła.
    - To przez wczorajszą podróż samochodem. Nic wielkiego. - Machnęła ręką i dodała pewny siebie uśmiech.
   Bob jednak spojrzał na nią podejrzliwie.
    - A jak pierwsza noc z współlokatorem?
    - Bez komplikacji - odpowiedziała szybko. Nie chciała mu mówić o pierwszych kłótniach, które tak naprawdę nie mają większego znaczenia dla tego miejsca. Nikt tutaj nie będzie cię pocieszał, gdy ktoś brzydko cię przezwie lub przypadkowo zepchnie z łóżka. Ta ziemia ma większe problemy. Zresztą ona nie należy do osób, które lubią się nad sobą użalać. Zawsze sama sobie umie poradzić i tak, Darren Fletcher będzie ciężkim orzechem do zgryzienia. Ale do zgryzienia...
    - Gdyby jednak sprawiał problem, zawsze możesz mi o tym powiedzieć.
   Na te słowa zrobiło jej się bardzo miło.

   Zaraz po ich rozmowie, zebrały się inne pielęgniarki i Bob musiał je oprowadzić po namiocie oraz wytłumaczyć najważniejsze rzeczy. Potem wszyscy poszli na spóźnione śniadanie do stołówki, gdzie jeden z kucharzy próbował oczarować dziewczyny mało śmiesznymi kawałami. Było bardzo sympatycznie. Następnie, po najedzeniu się, Bob oprowadził pielęgniarki po całym obozowisku, opowiadając o najważniejszych zasadach jakie tu panują.
   Po kilku godzinach zwiedzania, Clinton dał swoim podopiecznym zadanie. Miały wyczyścić narzędzia medyczne, co było bardzo monotonne i czasochłonne. Mogły jedynie zrobić sobie przerwę na obiad, po którym od razu wracały do pracy. Nie skończyło się jednak na pucowaniu sprzętu. Bob zagonił je także do zmienienia brudnych pościeli.
    - Nie jesteśmy jakimiś sprzątaczkami, tylko lekarzami! - oburzyła się jedna z dziewczyn z kolczykiem w wardze i fryzurą obciętą na chłopaka.
   Hovery już wcześniej zauważyła jej niechęć do czyszczenia narzędzi. Ale teraz, podczas zmieniania prześcieradła w końcu nie wytrzymała i powiedziała co myśli.
   Bob z nieodgadnionym wyrazem twarzy podszedł kilka kroków w kierunku buntowniczki. Reszta dziewczyn starała się niepozornie obserwować sytuację.
    - Grunt to czyste stanowisko pracy, pani Sheer. A jak sądzę tu właśnie będziecie pracować - odpowiedział nad wyraz spokojnie.
   Pani Sheer zmierzyła Boba wściekłym wzrokiem, rzucając poduszką w materac łóżka.
    - Owszem, tylko my nie przyjechaliśmy tutaj sprzątać. - Spojrzała po reszcie dziewczyn, zapewne pragnąc w duchu, aby stanęły po jej stronie. Ale żadna się nie odezwała.
   Ciszę przerwał dopiero jeden z żołnierzy, który dosłownie wleciał zdyszany do namiotu.
    - Bob, wrócili! Jest mnóstwo rannych.
   Nagle Hov poczuła zimno mimo gorąca. Po chwili do środka zaczęło wchodzić mnóstwo ludzi. Jedni podtrzymywani przez drugich, inni noszeni. Jeszcze inni sami szli kulejąc. Widziała krew, dużo krwi oblepiającą mundury wojskowe. Jęki i krzyki zaczęły wypełniać całe pomieszczenie. Patrzyła na twarze w grymasach bólu żołnierzy i przez chwilę nie wiedziała jak zacząć działać.
    - Hov, rusz się! - krzyknęła jedna z pielęgniarek, która pomagała dojść do łóżka jednemu z rannych.
   Natychmiast oprzytomniała i zaczęła iść w kierunku jednego mężczyzny z zakrwawioną nogą. Musiała w ułamku sekundy wyłączyć współczucie, jakiekolwiek emocje, aby im pomóc.
    - Chodź - powiedziała i chwyciła go pod rękę, żeby pomóc iść.
   Zamierzała położyć go na łóżku, ale właśnie ktoś je zajął. Wiedziała, że nie utrzyma się na nogach, że musi usiąść. Rozglądnęła się dookoła. Wszystkie łóżka są już zajęte! Zdesperowana chwyciła jakieś plastikowe krzesło i kazała na nim usiąść żołnierzowi. Następnie chwyciła za pasek opinający jej spodnie, w głębi duszy dziękując za traf, że ją jej za duże. Spojrzała mu w twarz, która robiła się coraz bledsza. Miała mało czasu. Szybko owinęła mu udo i ścisnęła najmocniej jak potrafiła.
    - Trzymaj się! Nie zamykaj oczu! - Musiała krzyczeć, by dosłyszał jej głos spośród gwary i jęków innych. Dobiegła do jednej z szuflad i wyjęła - ostatnią już - fiolkę morfiny.
   Wróciła z powrotem do cierpiącego i wbiła mu igłę z lekiem w rękę. Wyciągnęła szyję, żeby dojrzeć gdzie jest Bob. Dostrzegła go z skalpelem w dłoni, przymierzającego się do wyciągnięcia kuli z czyjejś piersi. Pozostałe cztery pielęgniarki krzątały się od leżących na łóżku do stołów z narzędziami medycznymi. Byli jeszcze inni, którzy pomagali.
   Nagle do jej uszu dotarł chrapliwy skowyt. Tuż obok niej leżał blondyn z zaciśniętymi powiekami i zębami. Jego twarz była cała mokra od potu i krwi. Mocno cierpiąc trzymał się za obojczyk. Brunetka spojrzała na mężczyznę z ranną nogą i z ulgą stwierdziła, że zatamowała krwawienie. Jego dawka morfiny zacznie działać za chwilę, ale blondyn potrzebuje jej natychmiast, inaczej zemdleje z bólu i umrze.
   Podbiegła jeszcze raz do szafek, gdzie powinien być dany lek. Nie ma! Jeszcze tyle rannych!
    - Bob, morfina! - krzyknęła.
   Ten nie spoglądając na nią, odwrzasnął.
    - W szafkach!
   Ale Hov już wiedziała, że jej tam nie ma. Musiała się skończyć. Niemożliwe! Nagle przypomniała sobie, że w swoim bagażu ma Kodeinę. Pomoże, biegnij po nią.
   Natychmiast wybiegła z namiotu. Po chwili już była na miejscu i dosłownie dopadła do swojej torby. Zaczęła wyciągać z niej wszystkie rzeczy, całą zawartość apteczki wysypała na podłogę. Gdzie to cholerstwo? Jest!
    - Hovery.
    Usłyszała za sobą... głos Darrena. Wstała i odwróciła się. Stoi zgarbiony, a na swoich ramionach ma przełożoną rękę kolegi, który ledwo trzyma się na nogach, przygniatając do głowy zakrwawioną kurtkę.
    - Jedna z pielęgniarek powiedziała, żebym poszukał ciebie. Zajmiesz się nim? - spytał, dysząc nierówno.
   Wygląda na wyczerpanego i przejętego mimo, że próbuje to zamaskować.
    - Ja... Muszę to zanieść - Z bezradną miną pokazała szklaną buteleczkę.
    - Ja zaniosę - stwierdził po czym usadził chłopaka na łóżko.
   Nie mając wyjścia oddała lek Darrenowi po czym ten błyskawicznie zniknął. Dziewczyna przysiadła obok chłopaka o nieodgadnionym kolorze włosów przez krew. Po skroniach spływała mu lepka maź. Wzrok miał przyćmiony a skórę oczywiście bladą.
    - Terry - wymruczał zachrypniętym głosem i zdobył się na lekki uśmiech co zaskoczyło Hov.
    - Nic nie mów - rozkazała. Rozłożyła jakiś ręcznik na poduszczę Darrena i poleciła, by się położył. Teraz miała idealny dostęp do jego głowy.
   Złapała za apteczkę i zaczęła oczyszczać ranę z ogromnym skupieniem na twarzy. Po chwili usłyszała jak Darren wrócił, ale się nie odwróciła. Mimo jej spokojnych ruchów, w głowie miała totalny bałagan. Zadawała sobie pytania: co z żołnierzem od rannej nogi? Czy ten z obojczykiem jeszcze żyje? Uda się jej uratować Terrego? Dla ilu nie starczyło morfiny? Skąd miała to przeklęte przeczucie, że coś się stanie? Jak sobie radzą w namiocie medycznym? Ilu jeszcze potrzebuje pomocy?!
    - Zaniosłeś? - Przez usta nie przeszło jej żadne z pomyślanych pytań.
    - Widziałem jak podają to żołnierzowi z rannym obojczykiem.
   Odetchnęła z ulgą i mentalnie wykreśliła jedno ze zmartwień.
   Gdy rana była już wystarczająco czysta, by można było ją zszyć, chwyciła za igłę z apteczki. Czuła na sobie wytężony wzrok Darrena, który śledził każdy jej ruch.
    - Jesteś śliczna.
   Usłyszała z ust Terrego, który wpatrywał się w nią chyba intensywniej niż Fletcher. Posłała mu krótkie spojrzenie ufając, że to przez uraz głowy mówi jakieś brednie, po czym udając, że nic nie powiedział ostrzegła:
    - Teraz może zaboleć.

   Po piętnastu minutach Terry miał już zaszytą ranę a Hovery kolejne zmartwienie z głowy. Była brudna od jego krwi, ale nie zamierzała tracić czasu na umycie się. Musiała natychmiast wrócić do namiotu medycznego i pomóc poszkodowanym. Dlatego wstała, zapakowała do apteczki rzeczy które wyciągnęła.
    - Musi odpocząć - stwierdziła i zrobiła kilka kroków w kierunku wyjścia.
   Darren zagrodził jej swoim ciałem przejście. Wyglądał jakby walczył z własnymi myślami, jakby nie potrafił się na coś zdecydować. Po chwili rzekł:
    - On... będzie ci bardzo wdzięczny.


~***~
Co sądzicie o tym rozdziale? 
Mam nadzieje, że czas oczekiwania Was nie zniechęcił.
ASK 
  






9 komentarzy:

  1. O jaaa! *---* Kocham, kocham, kocham! W ogóle totalnie nie spodziewałam się rozdziału, myślałam, że będę musiała dłużej czekać, a tu proszę! Jaka miła niespodzianka w mikołajki *o*
    Ten początek po prostu boski xD Hahaha, normalnie nie mogłam, ona spadła z łóżka, bo Darren ją zepchnął ;p
    Muszę Ci powiedzieć, że bardzo przypadła mi do gustu tematyka. Wiesz, wojsko, wojna, te sprawy. W dodatku mieszasz do tego jeszcze nienawiść między kobietą a mężczyzną - cudo :)
    No tak, wojna to paskudna sprawa. Mam nadzieję, że nigdy takiej nie przeżyję. To raczej nie na moją psychikę i dlatego też podziwiam Hovery, że zdecydowała się wyjechać, by pomagać innym w trakcie wojny. Naprawdę ogromny szacunek dla niej, szczególnie po tym, że już zaprezentowała swoje umiejętności :) Ogólnie już ją polubiłam ;p Wydaje się być dość twarda, zdecydowana i pewna siebie. A to bardzo dobrze. Naprawdę bardzo dobrze :)
    No cóż, jeszcze raz: kocham Cię. I czekam na nowy rozdział! (z wielką niecierpliwością!) :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm , dobra nie będę owijać w bawełnę :
    1. Początek genialnie napisany , spisałaś się lepiej niż myślałam.
    2. W środku trochę srutu-tutu , ale to tez musimy być , ogl. oprowadzanie i tak dalej trochę nużące i bez rewelacji.
    3. Wkurzyło mnie tylko jedno w zachowaniu Hov , że się zawahała kiedy zobaczyła rannych żołnierzy i trochę spanikowała.. , myślałam żę wykreujesz ją na bardziej opanowaną.
    4. Jak to możliwe że skończyła się morfina w takim miejscu jak baza wojskowa !!! (naprawdę ?! )
    5. Podoba mi się Terry - jest tak... , czarujący ? Bardzo polubiłam tą postać :D
    6. Na konie kiedy była akcja :

    " Darren zagrodził jej swoim ciałem przejście. Wyglądał jakby walczył z własnymi myślami, jakby nie potrafił się na coś zdecydować. Po chwili rzekł:
    - On... będzie ci bardzo wdzięczny. ,,

    Myślałam że padnę ! To było świetne !
    Ogólnie oceniając cały rozdział powiem :dobry, ale możliwe , że to przez brak motywacji , czekam na kolejny z niecierpliwością i mam nadzieję że będzie więcej trójkąta Darren+Hovery+Terry , czekam na ich spotkanie :D !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się w ogóle nie zgodzę z Tobą co do kilku punktów :D
      Punkt 2 - ja tam się cieszę, że było takie wprowadzenie, jak to ujęłaś, bo dzięki temu mogę ładnie zorientować się w sytuacji :)
      Punkt 3 - przecież Hovery jest człowiekiem... nie może być wiecznie idealna, a wnioskując z Twojego komentarza, chciałabyś, żeby tak było ;x
      Punkt 4 - to normalne ;x baza wojskowa w obcym kraju, na terenie wroga, gdzieś w jakimś odosobnieniu i nieeee, morfina nie miała prawa się skończyć ;x
      No. To chyba tyle. W sumie nie wiem czemu, ale odczułam potrzebę odpowiedzenia na ten komentarz xD To chyba z szacunku dla autorki, którą bardzo sobie cenię :)

      Usuń
  3. WOOOW!! zaczarowałaś mnie <3
    ~BiBi

    OdpowiedzUsuń
  4. Awww ;-; strasznie mi się podobało, a jak zaczęli się zbiegać ludzie to sobie to wszystko wyobraziłam i tą całą wrzawę, boskie! ;_; Czekam na 3 rozdział c:
    PS: Terry jest sudoki ;w;

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na NOWY spis fanfiction http://kraina-fanfiction.blogspot.com/ ! ;*
    Mam nadzieję, że wpadniesz :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaki cudowny rozdział! Wiedziałam, że to opowiadanie będzie świetne! czekam na kolejny <3 ;3

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialny jak i caly blog :*
    Dopiero dzisiaj znalazlam Twojego blog i dzisiaj go skoncze, bo tak mnie wciagnal ze nie moge sie oderwac <3

    OdpowiedzUsuń
  8. "Z drugiej strony lepszy on, niż jakiś masochistyczny zboczeniec"
    wydaje mi się, że chodziło ci o "sadystyczny" - sadyście przyjemność sprawia sprawianie bólu innym, a masochiście sobie. Ale oprócz tego - świetny rozdział, kochana! Szczególnie kiedy akcja przyspieszyła po wejściu rannych żołnierzy. Czytam dalej :*
    /Beata

    OdpowiedzUsuń