czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział 7

    - Nic. Tak mi się wydaję - odpowiedziała Hovery posyłając Darrenowi zdezorientowane spojrzenie. Z jej twarzy można było wyczytać, jak bardzo ją zaskoczył tym gwałtownym szarpnięciem, co nawet zadowoliło bruneta. Musiał jej jakoś stanowczo uświadomić w tej chwili, że jeśli ma mu coś do powiedzenia, to niech zrobi to teraz. - Chociaż właściwie... - przerwała pogrążając się w zamyśleniu.
   Darren natychmiast wyczuł jej wahanie. Przycisnął ją mocniej do siebie i zaczął chrapliwym i cichym głosem:
    - Co? Powiedz mi zanim wejdziemy do biura Henrego! - zażądał. Czuje jak wzbiera w nim złość spowodowana myślą, że ona mogłaby coś przed nim zataić. On uwielbia otwarte karty i nie znosi sytuacji, gdy dowiaduje się czegoś ważnego ostatni.
    - Mógłbyś mną tak nie szarpać?
    - Nie. Mów natychmiast co zrobiłaś - warknął siląc się na tonację głosu, której nie mógłby usłyszeć mundurowy przed nimi.
   Hov wyglądała teraz, jakby się nad czymś gorączkowo zastanawiała. Ruszała gałkami ocznymi w prawo i lewo, jak gdyby segregowała sobie myśli w głowie, które zamierza zaraz wypowiedzieć.
    - No dobrze. Nie zamierzałam tego nikomu mówić, ze względu na czyjeś bezpieczeństwo, ale... - Wyrwała ramię z jego dłoni. - ...mam problemy ze Scottem. Możliwe, że to jest powód wezwania mnie.
   Fletcher zmierzył ją nieufnym spojrzeniem. Główkował nad jej i Scotta zachowaniem na przestrzeni kilku ostatnich dni, próbując przypomnieć sobie jakieś konfrontacje między tą dwójką. Czy faktycznie mówi prawdę? Tego nie wiedział, ponieważ nie był świadkiem żadnej z ich sprzeczki, prócz tej w kolejce na obiad, która wydarzyła się ponad półtora tygodnia temu.
    - Jakie problemy? - spytał pośpiesznie widząc niedaleko oświetlony przez latarnie biurowy kontener admirała.
   Dziewczyna wzruszyła tylko ramionami, co jeszcze bardziej rozjuszyło Darrena.
    - Musisz mi powiedzieć. Jestem wiceadmirałem do cholery!
    - Dowiedzmy się najpierw o co w ogóle chodzi - odpowiedziała wymijająco.
   Krótko po tych słowach cała trójka weszła do metalowego pomieszczenia.
   W środku stali trzej mężczyźni. Dwaj wojskowi, przy czym jeden przyciskał do głowy woreczek lodu z lekkim grymasem bólu na twarzy. Drugi zaś trzymał jego ramię zapewne w geście otuchy. I oczywiście McDonet, który nie siedział - jak to miał w zwyczaju - za swoim biurkiem, tylko chodził nerwowo od ściany do ściany podbierając palcem wskazującym podbródek. Gdy ujrzał nowo przybyłych momentalnie stanął w miejscu i mogłoby się wydawać, że atmosfera w okół zagęściła się tak, iż można ją kroić nożem.
   Darren wychwycił przez sekundę zdenerwowane spojrzenie Henrego, które potem przeniosło się na jego towarzyszkę. Zauważył także pozostałe dwie pary oczu, które również wpatrywały się w Hovery z goryczą.
    - Dowiem się o co chodzi? - odezwał się przerywając uporczywe milczenie w kontenerze. Spojrzał wymownie na swojego przyjaciela z kamienną powagą na twarzy, która nic nie chciała zdradzać. Po chwili jednak w obliczu niepokojąco czarnych tęczówek,  siwiec wziął się w końcu za tłumaczenie.
    - Mamy olbrzymi kłopot. Nasze przypuszczenia potwierdziły się, Darren. - Oparł dłonie o biodra i westchnął ciężko. -  W obozowisku jest szpieg. - oznajmił tonem tak zimnym i skrywającym tyle złych zwiastunów, że na ciele Hov pojawiły się ciarki.
   Fletcher milczał czekając na kolejną falę objaśnień. 
   Henry skinął głową do mężczyzny w średnim wieku, który trzymał się za bolącą głowę na znak, by zaczął mówić.
     - Jakieś cztery godziny temu, odbywałem swój patrol w okół obozowiska. Miał być ze mną jeszcze Martin... - Wskazał ręką na mężczyznę obok. - ...ale był strasznie zmęczony, dlatego też poszedłem sam. Przechodząc obok zbrojowni usłyszałem niepokojące szmery i szum krótkofalówki. O tej godzinie tylko ja miałem obchód a chłopaki skończyli odkładać broń do składnicy już wczoraj, w związku z tym postanowiłem sprawdzić kto tam się włóczy. Podszedłem do wejścia namiotu i jedyne co zauważyłem - zanim dostałem w łeb i straciłem przytomność - to czerwone trampki.
     - Tak - zaczął Martin. - Gdy go znalazłem leżał blady jak trup na ziemi połową ciała w prochowni. Dlatego wszedłem do środka i zobaczyłem...
   Henry wystąpił krok przed opowiadających mężczyzn.
     - Prochownia jest pusta. Zero amunicji, broni, materiałów wybuchowych. Nic. Jesteśmy goli. Ktoś okradł nas pod nosem - powiedział admirał hamując nerwy na wodzy. Szczęka zaciska mu się i rozluźnia co kilka sekund a wyłupiaste wymalowane szałem oczy wlepia w Darrena.
   Fletcher jęknął żałośnie. Czuł jak powoli uchodzi z niego cała duma, która zdążyła się rozrosnąć od wczorajszej wygranej z Pakistanem. Stał chwile nieruchomo, po czym z prześmiewczym uśmieszkiem rozglądnął się dookoła, posyłając każdemu obecnemu spojrzenie pt. "to żart prawda?".
   Jednak wiedział, że to nie kawał.
    - Więc, cały obóz jest całkowicie bezbronny na tym cholernym pustkowiu!? W tym momencie kurwa jesteśmy, jak kawał mięsa dla hien? Zawiadomiłeś centralę? - Fuknął brunet nie umiejąc panować nad sobą jak starszy mężczyzna. Czuł, jakby wszystko czym się wczoraj sławił legło w gruzach bez najmniejszego znaczenia. A przecież poradził sobie z akcją, zwyciężyli. Jednostka wroga, którą zaatakowali jest im podległa. Schwytał paru wpływowych Pakistańczyków, aby dowiedzieć się więcej o ich siłach zbrojnych i już planował następną misję, gdy tu nagle został zwyczajnie okantowany. Znowu. - Kto to zrobił?
    - Satelita zniknęła - odpowiedział Henry na jego wcześniejsze pytanie, po czym podszedł do Hov o której Darren zdążył zapomnieć. Posłał jej wszystko wiedzące spojrzenie, jakby znał każdą jej myśl i plan. - To chyba oczywiste kto - dodał patrząc wprost w jej oczy.
   Dziewczyna zmarszczyła brwi oburzona. Fletcher wyczuł jak wszystko się w niej gotuję, przez bezpośrednie oskarżenie, które zostało jej właśnie przypisane. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale McDonet kontynuował:
    - Do ciepie należą te czerwone trampki prawda? Bardzo rzucają się w oczy przez swój kolor i nie raz cię w nich widziano. 
    - Tak, są moje. Ale nic złego nie zrobiłam! - uniosła się. - To nieporozumienie. Ktoś próbuje mnie wrobić! - Spojrzała na Darrena wzrokiem poszukującym wsparcia, lecz on nie wykazywał żadnych emocji. Po prostu stał i przewiercał ją na wylot tęczówkami. 
    - Nie kłam. Już na samym początku był z tobą problem. Jak można się rzucać na kogoś z tej samej drużyny? No tak, chyba że, jest się po stronie wroga. - Henry wskazał na nią palcem tak, że Hov cofnęła się o krok.
   Fletcher wiedział, że Laing nie jest tu bez powodu i miał olbrzymią nadzieję, że jego przeczucia okażą się błędne. Jeśli cała sprawa dotyczy właśnie tej dziewczyny, to jakim okaże się przywódcą, skoro nie zauważył zdrajcy pod własnym dachem? Cholera, przemknęły mu przed oczami te problematyczne trampki, podczas gdy opuszczali namiot kilka minut temu. Trudno ich zresztą nie zauważyć, zważywszy na neonową czerwień, jaką się sławią.
   Zaczęły przypominać mu się także wszystkie sytuację, w których Hovery próbowała podpytać go o różne rzeczy dotyczące misji. Za pierwszym razem ukazała swoją wścibskość po akcji, która odbyła się dzień po jej przyjeździe do obozu. Pytała co się stało, tłumacząc przy tym złe przeczucie, które towarzyszyło jej, gdy tylko zobaczyła odjeżdżające samochody. Zaciekawiło go nagle, czy dziewczyna dopytuje także Terrego o sprawy wojenne.
   Dwa dni później widział ją na głównym placu podczas jego przemówienia o zbliżającym się ataku na Pakistan. Z zainteresowaniem słuchała każdego słowa, które powiedział.
   Następnie sprawa z otwartym listem, w którym było zapisane miejsce pobytu wroga i cenne wskazówki dotyczące ataku. Co prawda, nie dowiedział się kto rzeczywiście czytał to pismo, ale Hov była jedną z kilku jego podejrzanych.
   W trakcie napadu na obóz Pakistanu został postrzelony, mimo obezwładnienia wroga i pewności, że nikt nie został z bronią. Jakim więc cudem ktoś wymierzył mu kulkę? Dany osobnik z pewnością musiał być poinformowany o tym ataku i zdecydowanie znajdował się gdzieś w obrębie niedostępnym dla jego ludzi. Możliwe, że ukryty w skalistych zboczach z karabinem snajperskim w ręku, tylko czekał na rozkaz zabicia jednego z admirałów, aby dywizja straciła na sile. Nie wiedział jednak jak było dokładnie, ponieważ nie znaleźli tego zamachowca. Mógł jedynie przypuszczać o wtyce w obozie, która pragnęła jego śmierci.
   A przed kilkunastoma minutami, Hov gorąco pragnęła dowiedzieć się, dlaczego musiała Darrenowi ratować tyłek, dlaczego nie runął trupem. Czyżby chciała dowiedzieć się o tajnikach jego stalowego organizmu, który nie pozwolił pozbawić się życia?
   Ma totalny bałagan w głowie. Wszystko to wydaje mu się potwornie dziwne i przepełnione intrygą. Nie wie co myśleć o tej dziewczynie, która ma w sobie tyle sprzecznych cech niepozwalających przypiąć sobie jednej metki typu człowieka.
   Ona - osoba, która nie raz wprawia go w rozbawienie, złość, zaskoczenie. Osoba, która uratowała mu życie, która często uświadamia mu, co w nim tak naprawdę siedzi. Osoba, skrywająca pod silną osobowością zatajone słabości. Osoba, która rzuca się na żołnierza, gdy ten dopuści się uszczerbku na jej godności. Osoba o posturze tak niewinnej, mogłaby okazać się przebiegłą zdrajczynią? Jeśli tak, to on nie ręczy za siebie.
   Jednak nadal coś w pełni nie pozwala mu przyjąć takiej hipotezy.
   Pogrążony w myślach nagle poczuł, że musi odkręcić wentyl, który nadal siedzi w jego piersi i pozwala mu oddychać.
    - Pan nic nie wie! To Scott mnie wrabia. Jest w coś zamieszany i groził mi. Dziś to on miał dostęp do moich trampek! - krzyknęła Hovery stojąc nieustępliwie przed Henrym.
    - Jak śmiesz obrażać jednego z najlepszych żołnierzy w tym miejscu? - Siwiec złapał ją za łokieć. - Wyobrażasz sobie Scotta paradującego w twoich butach? Lepiej mów prawdę!
   Darren chwycił za rękaw starszego mężczyznę, który powoli tracił panowanie nad sobą. Posłał mu ostrzegawcze spojrzenie po czym zaczął:
    - Uspokój się Henry. Wszyscy się uspokójmy.
   Admirał potarł dłonią czoło i zamrugał kilka razy. Puścił dziewczynę, po czym zwiększył między nimi odległość. Ponowił gest rozmasowujący twarz, który najwyraźniej przywracał mu samokontrolę, ponieważ wyraz jego oczu stawał się łagodniejszy.
    - Masz rację. Nie dajmy się zwariować. - Spojrzał na Hov. - Wybacz, że się uniosłem.
    - Niech pan wezwie Scotta. Wszystko wyjaśnię.
    - Owszem zrobię to, ale teraz nie mam na to czasu. Musimy najpierw skontaktować się z Kwaterą Główną i obudzić żołnierzy. Potrzebujemy jak najszybszej dostawy broni, żeby nie pozostać w tym stanie niegotowości przez dłuższą ilość czasu. Nie wiadomo co było celem wroga, gdy opróżniali nam zbrojownię.
    - Zajmę się pobudką - oznajmił Darren.
    - Świetnie. A tymczasem... - Siwiec przywołał ręką mundurowego, który przyprowadził Fletchera i Laing. - Zaprowadź panią Hovery do izolatki. I proszę... niech pani postawi się w mojej sytuacji i zrozumie, że w ten sposób będę spokojniejszy.
    Darren momentalnie poczuł na sobie zdenerwowane spojrzenie brunetki. Nie mógł jednak nic zrobić i zresztą miał ważniejszą rzecz na głowię. Pomyślał, że później się nią zajmie.
     - To niedorzeczność.
   Usłyszał mruknięcie dziewczyny, która po chwili została wyprowadzona z namiotu.

   Po piętnastu minutach wszyscy żołnierze stawili się na placu głównym, dzięki gwizdkowi alarmowemu. Szeregi zaspanych oczu wpatrywały się w obydwu wiceadmirałów, które z każdym ich zdaniem wypełniały się adrenaliną. Ożywione oświadczenie mówiące w jakim stanie aktualnie znajduję się cała jednostka sprawiało, że po paru minutach senność mężczyzn, jakby ulatywała nad ich głowami.
    - Tak więc, każdy który ma broń niech będzie w stanie gotowości. Ci którzy nie mają niech przejdą na lewą stronę. - Zarządził Henry.
   Po chwili ludzie zaczęli się mieszać między sobą, przechodząc z lewej na prawą stronę i na odwrót. Baczne oko Darrena już szacowało liczebność osób posiadających uzbrojenie i z zawiedzeniem stwierdził, iż jest ich mniej niż przypuszczał. No tak... Większość zostawiła strzelby w zbrojowni, którą ktoś opróżnił.
   Z McDonetem umówił się, że zajmie grupę z bronią, dlatego podszedł do tej nielicznej grupki trzymając w rękach własny karabin maszynowy AK47 z którym rzadko się rozstawał a nawet towarzyszył mu podczas snu.
     - Dobra. Plan jest taki...
   Niespodziewanie zachwiał się na własnych nogach, pod wpływem jakiejś kolosalnej siły wbijającej się w ziemię za nim. Gdy spojrzał przed siebie ujrzał, jak żołnierze również łapią równowagę, po czym wbijają zadziwiony wzrok w coś, co znajduje się za jego plecami. Instynktownie zacisnął mocniej palce na rękojeści karabinu, przeczuwając jaki widok zastanie przed oczami.
   Odwrócił się i ujrzał kłęby dymu i kurzu rozpowszechniające się w okół obiektów obozu. Po chwili znów wstrząsnęło ziemią a do uszu dotarł potężny huk. W powietrzu można było dosłyszeć odgłosy helikopterów a w oddali skalistych wyżyn warkot nadjeżdżających terenówek oraz strzały.
     - Sukinsyny - szepnął sam do siebie. Błyskawicznie musiał podjąć plan działania. Odwrócił się do wiernie nie uciekających żołnierzy i wykrzyczał: - Osłaniajcie bezbronnych!!! W drodze do samochodów celujcie w helikoptery!!!
     - Mamy odjechać?! - wrzasnął jeden z mężczyzn.
     - Dopóki centrala się nie zjawi, jesteśmy bez szans! To rozkaz McDoneta!
   Po wypowiedzeniu tych słów ruszył przed siebie mając po bokach ściany pyłu. Wśród ciemności nocy trudno było mu cokolwiek zobaczyć, w dodatku niektóre latarnie zostały zamazane przez unoszący się w powietrzu piasek.
   W końcu napotkał pierwszych przeciwników. Zanim zaczęli wymieniać strzały, przez ułamek sekundy dostrzegł na ramieniu ich katan wyhaftowaną flagę Iraku. Kurwa, pomyślał i wymierzył pierwszemu nieprzyjacielowi kulkę w gardło.
   Niestety nadciągało ich coraz więcej ze wszystkich stron. Został oblężony i nie nadążał oddawać strzałów w tych, którzy do niego celowali. Dosłownie czuł jak pociski przelatują obok jego twarzy, dzięki podmuchowi ich lotu. Było to niemal bolesne uczucie, lub świadomość, że tylko milimetry dzielą cię od śmierci.
   Nagle kątem oka zobaczył przy sobie dwóch pomagierów i dzięki ich osłonie, Darren zdołał ruszyć w stronę namiotów między którymi kryli się ci bez uzbrojenia. Ledwo zdołał ich dostrzec przez unoszący się kusz.
     - Biegnijcie do aut! Ochraniam was!
   Cała - na oko licząc - dziesięcioosobowa grupa wybiegła spomiędzy ścian namiotów i pędem ruszyła za plecami bruneta, który jak najdokładniej starał się wybijać nadciągających nieprzyjaciół. Jedna kula wbiła się parę centymetrów od jego stopy. Strzały oddawał celnie trafiając w głowy, nogi lub twarz. Wiedział, że taki kraj jak Irak ma dobrze uzbrojoną armię, dlatego trzeba dobrze wiedzieć, gdzie celować, aby pocisk nie zatrzymał się w częściach kuloodpornych.
   Odeskortował grupkę do terenówek, gdzie wszyscy schronili się w przyczepie obwiniętej plandeką.
     - Jeśli pełna, to jedźcie już!!! - rozkazał.
   Następnie rozglądnął się dookoła, aby ocenić sytuację. Jakieś pięć metrów od siebie zauważył jego człowieka walczącego ręcznie z przeciwnikiem. Nie dawał sobie rady, dlatego odstawił wymienienie magazynku na późniejsze sekundy i podbiegł do niego pośpiesznie. Uchronił mężczyznę od ciosu połyskującego ostrza rzuceniem się na Irakijczyka. Nieprzygotowany na cios z zewnątrz runął na ziemię przygnieciony ciężarem wiceadmirała, który zręcznie wyrwał mu nóż. Bezceremonialnie wbił przedmiot w usta przeciwnika powodując chlust krwi, a po chwili znieruchomienie wojskowego pod niem.
   Wstał i natychmiast wyczuł ostry zapach drażniący błony śluzowe unoszący się w dymie bojowym, który również zaczął wywoływać łzawienie oczu. Zakaszlnął kilka razy. W tym samym momencie ujrzał zarys postaci Henrego, który krzyczał do kogoś i wymachiwał rękoma. Co on tu jeszcze robi? Fletcher wiedział, że taki gaz nie zadziała dobrze na starszego mężczyznę, który i tak już powinien przejść na emeryturę. Dlatego po załadowaniu magazynku, znalazł się przy przyjacielu w trymiga.
     - Co robisz?! Biegnij do auta! Czekają na ciebie!
   Umazany czarnym osadem siwiec, prawie wtapiał się w noc. Posłał Darrenowi krótkie spojrzenie, po czym nie przejmując się jego słowami wrzasnął w stronę wejścia do namiotu:
    - Macie pięć sekund na wyjście!!! - Po tym oznajmieniu zakrztusił się dusząco.
    - Kto tam jest? - spytał. Lecz zanim uzyskał odpowiedź zastrzelił kogoś, kto celował do niego piętnaście metrów dalej.
    - Pielęgniarki.
    - Zajmę się nimi, ty idź z Martinem! - Zawołał kolegę, z którym właśnie nawiązał kontakt wzrokowy.
   Henry jeszcze parę chwil się opierał, ale ostatecznie został zaciągnięty do samochodu.
   Darren w końcu wtargnął do namiotu wywołując tym samym przerażający damski pisk. Zirytował się na ten nieprzyjemny dźwięk.
    - To ja. Ruszcie się!
   Zapłakana Rebecca i Soffia zaszlochały żałośnie trzymając się obydwie pod ramię. Rozdrażnienie chłopaka wzrosło tym bardziej na takie zachowanie. Czyż nie był zdania, że kobiety nie nadają się na wojnę?
    - Zabrali Darię. Widzia-Widziałyśmy to... - zastękała grubsza.
   Darren przewrócił oczyma i zapodał tekst, który - jak myślał - zawsze uspokaja płeć piękną.
     - Wszystko będzie dobrze. - Nie byłby jednak sobą, gdyby nie dorzucił paru szczerych komentarzy. - A teraz, jeśli nie chcecie skończyć jak Daria, to przestańcie się mazać i chodźcie za mną! Będę was osłaniał.
     - Jak to, tak sam?
     - Nic wam się nie stanie, zaufajcie mi. - Mężczyzna spojrzał na nie poważnie, chcąc swoją miną zagwarantować, iż mogą odłożyć w nim całą skrywaną nadzieję na przeżycie.
   Tym sposobem dziewczyny w końcu opuściły swój dotychczasowy schron, idąc szybkim tempem za czarnookim, który sprawnie eliminował napotkanych rywali.
   W końcu dotarli do kilku ostatnich Hummerów wojskowych, których przyczepy wypełniły się żołnierzami. Pomógł Soffi i Rebecce wsiąść do jednego z nich, gdzie znajdował się także Henry. Po chwili siwiec wystawił rękę, aby wciągnąć także i jego, ale Darren... nagle zamarł w bezruchu. Czerwone światełko iskrzące się gdzieś w jego głowie zaalarmowało myśl o pewnej dziewczynie, która wczoraj uratowała mu życie. Oszołomiony tym nagłym przypomnieniem stwierdził, że Hovery nadal jest w izolatce. Chyba, że Terry... Nie, on nic o niej nie wie. Nie może jej zostawić. Niespłacone długi to jedna z wielu rzeczy na jego liście, których szczerze nienawidzi.
     - Na co czekasz?!
   Dotarł do niego głos McDoneta, ale zignorował go. Cofnął się od samochodu o krok. Potem o dwa, trzy pięć, coraz to bardziej oddalając się od nawołujących go głosów. W końcu widział przed sobą już tylko pył.

   Ogarnięty odgłosami strzałów biegł teraz ile sił w nogach w stronę kontenera, zasłaniając nos kołnierzem kurtki. Zdawał sobie sprawę, że zanim zdąży ją stamtąd wyciągnąć wszystkie Jeepy odjadą a oni będą zdani tylko na siebie. Muszą się jakoś wymknąć z tego piekła nie tracąc przy tym głowy. Ale jak? Dookoła coraz więcej Irakijczyków, on sam ledwo widzi przez szczypiący gaz a znikąd pomocy nie dostaną. Jednak świta mu pewien pomysł, który mógłby mieć cień szansy na powodzenie... Musi być tylko przy tym opanowany co w jego skórze nie jest łatwe.
   Dotarł do drzwi izolatki przed którymi leży kilka bezwładnych ciał. Wycelował w kłódkę i nacisnął spust rozwalając ją tym samym. Otwarł drzwi i ujrzał stojącą Hov z pięściami gotowymi do walki, ale też z twarzą przerażoną jak diabli. Taka postawa mu się podoba.
     - Fletcher?! - Niedowierzanie i ulga w jej głosie była wręcz namacalna. W szeroko otwartych oczach nie kryje łez. Rozpuszczone włosy zafalowały jej w przeciągu, gdy drżące nogi niepewnie poczłapały bliżej Darrena, jakby chcąc się upewnić, czy to rzeczywiście on. - Co się dzieję? 
     - Chodź, szybko. - Nie krzyknął, gdyż wiedział, że najmniejsze podniesienie głosu na osobę siedzącą w metalowym pudle z klaustrofobią, może wywołać histerię i wyładowanie złych emocji w postaci płaczu. A z płaczącą kobietą sobie nie poradzi.
   Zagarnął ją ręką w tali i przycisnął do siebie, aby klapą katany nakryć jej twarz. W drugiej dłoni trzymał nieustraszony karabin, który zaraz miał załatwić im czyste przyjście.
   Zaczęli truchtać w stronę namiotu, w którym razem mieszkali przez jakiś czas, gdy nagle Darren usłyszał znajomy głos Terrego. Zaczął odwracać się dookoła z kaszlącą Hov u boku, żeby napotkać twarz kolegi.
    - Fletcher! - usłyszał nagle ten upragniony akcent. - Fletcher! - Terry dobiegł do niego zdyszany i cały ubrudzony od krwi i bliżej nieokreślonej mazi. Na szczęście nie brakuje mu żadnej kończyny.
    - Jesteś cały? - Darren położył mu kontrolnie rękę na ramieniu i opiekuńczym wzrokiem przejechał po jego sylwetce.
    - Tak. A co z wami?
    - Hov źle znosi gaz - stwierdził podciągając sobie wyślizgującą dziewczynę z ramienia. - Został ktoś jeszcze?
    - Ci którzy nie zmieścili się do Jeepów. Reszta już odjechała... - wysapał Terry.
   Darren rozglądnął się dookoła w poszukiwaniu swoich i ujrzał kilku. Niestety nie mógł wdrążyć do swojego planu więcej niż trzy osoby.
    - Posłuchaj Terry. Wydostaniemy się stąd. Znamy to miejsce jak własną kieszeń prawda? Dlatego dostaniesz się do agregatu i wyłączysz wszystkie lampy, tak, żeby w okół panował tylko mrok. Zdobędziemy nad nimi przewagę, ponieważ znamy każdy zaułek nawet po ciemku. Będziemy przemieszczać się niepostrzeżenie. Spójrz na mnie - Złapał go za brodę. - Musisz wyłączyć agregat. Spotkamy się za dwie i pół minuty przy sklepieniu ścian górskich okalających obóz. Wiesz gdzie to jest.
    Terry pokiwał głową.
    - Dwie i pół minuty.
   Po tych słowach rozeszli się w przeciwne strony.
   Po kilku sekundach Hovery i Darren przedostali się do namiotu. Mężczyzna ustawił sobie naprzeciwko dziewczynę i potrząsnął nią. Ta zakaszlała.
     - Musisz myśleć jasno! - Ponownie wstrząsnął jej ledwo stojącym pionowo ciałem.
     - Myślę. Rozumiem co do mnie mówisz - odrzekła marszcząc brwi zapewne niezadowolona z faktu, jak znów ją szturcha.
     - W takim razie zrobisz dokładnie to co ci powiem. - Brunet przeczesał palcami jej długie włosy, by mieć lepszą widoczność na twarz, którą zasłaniały. Nachylił się i zatopił w głębi jej oczu. - Masz minutę na spakowanie niezbędnych rzeczy do... - Sięgnął spod łózka ogromny plecak z dziesiątkami przegródek. - ...do tego. Ja będę stał na zewnątrz. Minuta. Niezbędne rzeczy. - Wyszedł.
    Przez kilka sekund celował do pojedynczych osób, które się zbliżały do namiotu, jednocześnie zastanawiając się, czy Hov, aby na pewno spakuje wszystko czego potrzebuje. Miał nadzieję, że znajdzie naboje i Glocka, którego zawsze kładł na półkę przy łóżku i... Nagle wszystko pochłonęła ciemność. Z oczu stracił Irakijczyka, którego zaraz zamierzał zabić jak i inne obiekty rozpościerające się przed nim. Wraz z tym zjawiskiem ucichły strzały, huki i krwawe odgłosy. Arabski akcent oburzenia Irakijczyków zaczął odbijać się echem po obozowisku. Jedynie śmigła jednego z helikopterów wirowały w powietrzu.
   Udało mu się. Terry wyłączył prąd. 
   Hov wyszła w końcu z namiotu taszcząc ze sobą wypchany plecak. Darren przejął go od niej a następnie pociągnął ją w stronę sklepienia gór, do miejsca gdzie znajdowała się jego ulubiona wydrążona półka w skale.
   Biegnąc coraz to zwężającym się wąwozem prowadzącym do łączenia obydwu gór, piwnooka ledwo nadążała za szybkim tempem chłopaka. Co chwilę potykała się o wystające głazy z ziemi, co Fletcher komentował pogardliwymi przekleństwami.
    - Prowadzisz nas w ślepy zaułek. Nie widzisz tej ściany przed nami? - zapytała cicho Hov, czując podświadomie, iż w towarzystwie mroku tak właśnie należy mówić.
   Darren niezadowolony z jakichkolwiek pytań szarpnął ją za dłoń, aby dorównała mu kroku.
    - Nie odzywaj się. Rozpraszasz mnie - rzucił, po czym chyba dziesiąty raz odwrócił się przez ramię, by sprawdzić czy nikt za nimi nie idzie. Lecz nawet tego nie mógł dobrze ocenić, ponieważ blask księżyca krył się za chmurami i nie dawał dużego oświetlenia. Cóż, z jednej strony to nawet dobrze.
    - Bardziej powinien cię dekoncentrować brak wyjścia z tego potrzasku - mruknęła bardziej do siebie niż do niego.
   On to usłyszał i nie puścił mimo uszu.
     - Zawsze, gdy się stresujesz stajesz się przemądrzała. Wiem co robię - Zerknął ponownie przez ramię, ponieważ wydało mu się, że coś usłyszał. Nie odwracając głowy kontynuował: - Zaraz dojdziemy do szczeliny w ścianie góry i przejdziemy tamtędy.
    - A Terry? - przypomniała niespokojnie.
   Darren milczał przez chwilę nie wiedząc co odpowiedzieć. Miał nadzieję, że dźwięki za nimi należą do zbliżającego się Brooksa. Ale jeśli to ktoś inny...
    - Powinien się tu zjawić za dziesięć sekund.
   W końcu przystanął w miejscu nieopodal wydrążonej skalistej półki, na której brunet niegdyś spędził noc po sprzeczce z Hovery. Przesunął dziewczynę bliżej wąskiej szczeliny w górze i wskazał palcem w jej środek.
    - Zaczniesz się tamtędy przemieszczać, kiedy dam znak.
   Na te słowa zauważył jak dziewczyna cała się napina, a lęk oblepia każdy centymetr jej twarzy. Cholera, klaustrofobia.
   Brunetka wyciągnęła szyję bliżej jamy, jakby chcąc się lepiej przyjrzeć tej ciemniej otchłani. Następnie założyła kosmyk włosów za ucho - jak zawsze, gdy się denerwowała - i posłała Darrenowi wątpiące spojrzenie chcące tak wiele powiedzieć.
    - Przecież wiesz o moim... Nie jestem w stanie tam wejść.
   Niespodziewanie odgłosy, których nasłuchiwał Darren stawały się coraz wyraźniejsze. Szelest biegnących nóg. Ale... nie jednej pary lecz przynajmniej dwóch. To nie może być Brooks, pomyślał.
   Błyskawicznie stanął przed Hov i zaczął się wycofywać w tył, zmuszając do tego samego dziewczynę. Wymierzył karabin przed siebie celując w mroczną próżnię, z której w każdej chwili może wyłonić się nieprzyjaciel.
     - Co się dzieję? Czy to Terry? - zapytała piwnooka, nadal popychana przez Darrena.
   Nie odpowiedział. Ze skupieniem wyszukiwał najdrobniejszego ruchu, który mógłby skłonić go do wszczęcia ognia.
   Wnet bez ostrzeżenia doczekał się pierwszych dwóch żołnierzy wroga, którzy stanęli mu na przeciw gotowi do walki.
     - Padnij! - zwrócił się do Hov, po czym zaczęła się wymiana strzałów.
   Dziewczyna natychmiast uczyniła co jej kazał i na czworakach przeczołgała się za stożkowy głaz. Siedziała teraz na wprost ciemnej szczeliny, zaciskając mocno oczy, jakby chcąc nie widzieć tej przerażającej jamy lub też z zamiarem odgrodzenia się od otaczającego ją miejsca. Zaczęła nasłuchiwać, gdy dźwięki walki ucichły i skłoniły ją do otępiających rozmyśleń kto mógł polec.
   Znienacka poczuła jak ktoś łapie ją za ręce. Nie zdolna otworzyć oczu zaczęła krzyczeć, będąc przekonaną, iż to jeden z napastników, któremu Darren nie dał rady.
    - Hovery, zamilcz! Nie dość, że strzałami zwabiłem tu większą publiczność to jeszcze zaczynasz się drzeć. - zbeształ ją Darren a potem postawił na nogi. - Zacznij już iść, dogonię cię. - Popchnął ją ku jamie.
   Ta jednak zaczęła się niemiłosiernie opierać, chwytając tym samym wszystkich możliwych miejsc zaczepności.
    - Co z Terrym?! Przecież nie możemy go zostawić!
   Fletcher spojrzał na nią przez chwilę z bólem wymalowanym na twarzy. Jednak szybko odgonił smutek, by zrobić miejsce dla ogarniającego go chłodu, dzięki któremu mógł wyłączyć emocje.
    - Nie przyszedł, my musimy iść. Rusz się w końcu! - Ponownie zaczął ją wpychać ku zagłębiu dziury.
   Hov zaczęła się nieustępliwe wyrywać i miotać, wyginając ciało pod jego mocnym uściskiem.
    - Niee! Proszę, nie każ mi tam wchodzić. To silniejsze ode mnie! - W końcu zaczęła wypłakiwać wszystko co do tej pory się wydarzyło. - Nie wejdę, Darren! Nieeee!
   Siłując się tak z dziewczyną chłopak znów usłyszał nadciągających żołnierzy. Był pewien, że tym razem jest ich o wiele więcej i sam nie da sobie z nimi rady. Musiał natychmiast jakoś wpłynąć na Hovery, aby nie zabiła ich obydwu przez swój upór. Jak nie fizycznie to psychicznie.
   Dlatego złapał za jej dłoń, która uczepiła się skały i odwrócił ją do siebie przodem. Rękoma zaplótł ją w tali, jednocześnie ograniczając jej ruchy ramion. Musiał zmusić się do łagodniejszego wzroku, który wbił jej w twarz, by ta poczuła się lepiej.
    - Posłuchaj mnie...
    - Nie wejdę - przerwała szlochem.
    - Doskonale wiem, jak ci z tym trudno. Paniczny lęk przed małymi, wąskimi pomieszczeniami? Znam to. - Z ulgą stwierdził, że jej przeraźliwa mina zaczyna się zmieniać. - Od dziecka miałem klaustrofobię i nie było łatwo, uwierz. Ale któregoś dnia musiałem to pokonać, ponieważ od tego zależało czyjeś życie. I zwalczyłem to, wiesz? Da się. Ty też musisz teraz być silna bo inaczej zginiemy. Zrób to... - Ciężko było mu to powiedzieć.  - ...dla Terrego.
   Brunetka patrzyła na niego smutno i niemo. Ograniczyła się jedynie do cichutkiego łkania a zaszklone oczy mówiły, jak bardzo rozumie.
   Odgłosy arabskiego języka zmusiły ją w końcu do ruchu. Odwróciła się i powoli zaczęła stawiać kroki w przyprawiającą o ciarki głębie szczeliny. Fletcherowi udało się załatwić trudniejszą część zadania. Teraz musi tylko wybić paru Irakijczyków.



    ~***~
Już nie pierwszy raz nie zdążyłam wyrobić się w czasie z obiecanym na asku rozdziałem. Dlatego jest on dla Meredith (wybacz, wczoraj na prawdę próbowałam się sprężyć, ale wolałam, żeby był zrobiony porządnie niż z błędami)
Czuję, że Was zaniedbuję, ponieważ tak rzadko dodaję rozdziały. Bardzo za to przepraszam, ale to wszystko przez szkołę. Jeszcze ten tydzień przed feriami był naprawdę ekstremalny. Mimo to, dziękuję, że wszedłeś zobaczyć, czy pojawił się nowy rozdział!!
Ach te ferie. Uprzedzam, że w pierwszy tydzień wyjeżdżam, więc w tym czasie na pewno nic nie dodam. :/
I ostatnia oraz najważniejsza sprawa: BARDZOOOOO DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY JEDEN KOMENTARZ. KOCHAM WAAASSS!!!! Nie macie pojęcia, jak bardzo to motywuję i wprawia w chęć do dalszego dzielenia się z Wami moją wyobraźnią. Brak mi słów. PO PROSTU DZIĘKUJĘ, ŻE JESTEŚCIE ZE MNĄ. 
ASK