sobota, 16 maja 2015

Rozdział 12

   Darren wstał  z łóżka, dokładnie obserwując dziewczynę i jej reakcję na wcześniej wypowiedziane słowa: "może kiedyś będziesz musiała". Czy chciał ją postraszyć? 
   Może.  
    - Chyba żartujesz, Fletcher. - Uśmiechnęła się, lecz nie była rozbawiona. Uniosła dłoń przed twarz i udała, że bardzo interesują ją jej paznokcie. Specjalnie, by na niego nie patrzeć. 
    - Przekonajmy się co umiesz - powiedział mężczyzna. - Spróbuj zablokować moje ruchy. 
   Stanął tuż przed nią, gdzie to dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów. Jego oczy wyzywająco nie dawały za wygraną.
    - Nie będę się z tobą bić. Jak chcesz się wyżyć, to znajdź przeciwnika równego sobie - stwierdziła, krzyżując ręce. Jej mina zdradzała jak bardzo nie pochlebia jego pomysłu, który wydawał się wręcz śmieszny w obliczu ich dwojga. 
   W końcu on był wyższy o głowę, miał zdecydowanie większą masę ciała oraz tkankę mięśniową. Co więcej jego klatka piersiowa przypominała śniady głaz, otoczony ludzką skórą, a bicepsy naprawę robiły ogromne wrażenie. Łatwo byłoby zgadnąć, kto polegnie w tej nierównej konfrontacji. Zresztą, przecież to facet.
    - Nie będziemy się okładać pięściami. Chcę abyś wiedziała jak odeprzeć atak. Jak unicestwić ruchy przeciwnika. - Uniósł zachęcająco brwi. - Dalej, Hov... Przecież musisz to umieć, zważywszy na sytuacje w jakiej się znajdujemy. 
   Ta jednak stała nieruchomo. Przygryzała policzek od środka, jednocześnie zastanawiając się nad jego słowami, co można było stwierdzić po jej skupionej twarzy. Nie wyglądała na przekonaną.
   Widząc to Darren nie zamierzał dłużej zwlekać. Postanowił sam sprowokować ją do interwencji na jego czyny. 
   Zawahał się przez moment, ale już po chwili pacnął ją otwartą dłonią w wystające spod za dużej koszulki udo, a cichy plask rozniósł się po pokoju. Zrobił to lekko, gdyż wiedział jak bardzo musi kontrolować swoją siłę, aby nie powalić ją jednym ciosem. Chodziło mu tylko prowokację.
    - Co ty...?!
   Ponownie klepnął ją w drugie udo. 
    - Zrób coś, żebym przestał. Pomyśl jak możesz mnie zablokować.
    - Nie. Nie chcę się w to bawić.
    - Sądzisz, że to zabawa? Ta lekcja może ci uratować w przyszłości życie.
   Odepchnął ją lekko od siebie tak, że cofnęła się o krok. Ale szybko znów do niej przyległ i zaczął szczypać ją w brzuch, na co Hovery reagowała zginaniem się w pół. 
    - Darren, nie wkurzaj mnie!
    - To zacznij działać. Wyobraź siebie, że jestem Irakijczykiem.
   Dźgnął ją palcem w ramię, potem w drugie a następnie w biodro.
    - Nie chcę ci zrobić krzywdy - rzuciła ironicznie. Dostała czerwonej twarzy z zirytowania. Nieudolnie próbowała odtrącać jego bezczelne łapska od swojego ciała, które starało się je wymijać nienaturalnymi pozycjami. Ale on zręcznie robił to co chciał. Darmowe macanko, co?, pomyślała rozwścieczona. 
   - Łaska może cię zgubić - odrzekł. Jego ręce nadal prowokowały ją do obrony, ale powoli tracił cierpliwość. Wiedział, że brunetka także jest na skraju wytrzymałości przez jego upierdliwe zachowanie, dlatego zdecydował nacisnąć guzik, wprawiający bombę zegarową w wybuch. 
   Do tej pory ręka mu tam nie uciekała, ale teraz zrobił to z premedytacją. Trzasnął silnie w jej pośladek, którego osłaniały tylko majtki i przydługawy t-shirt. Tym razem to uderzenie zadał pewnie, a nawet... z przyjemnością i słodką złośliwością, która nie pragnęła tylko jej reakcji na ciosy. 
   Gdy tylko dostrzegł jej wzrok, od razu wiedział, że dopiął swego. 
   I zanim zdążył zarejestrować jej zmarszczone brwi, zaciśnięte usta i bijącą nienawiść z oczu, poczuł ból w kroku, zwalający go z nóg.
     - Cholera - wyjąkał, łapiąc się za obolałe miejsce i padając na kolana zauważył tylko jej wciąż uniesione kolano. 
    - Tego chciałeś?! - wykrzyczała kpiąco. - Zdaje się, że będę umiała obronić samą siebie.
   Darren nie mógł się nie uśmiechnąć na jej protekcjonalny ton. Pomimo otępiającego bólu chyba właśnie uderzyło w niego uświadomienie, że dokładnie taką Laing lubi - zadziorną, konsekwentną, pewną siebie.
   To jakim prawem takiej Hovery także nie znosi? 
   Kątem oka zobaczył jak dziewczyna odwraca się tyłem i chce odejść. Jednak dla niego to nie był koniec sprawdzianu.
   Szybko zapomniał o obolałej męskości i stanął na nogi. Zachodząc ją od tyłu, złapał ją pod pachami, umiejscawiając dłonie na jej karku. 
     - Co możesz zrobić teraz? - zapytał, sprawdzając wyobraźnię Hov. Oczywiście pilnował się, aby uścisk nie był zbyt mocny, a jednie skuteczny. 
     - Jeszcze ci mało? Najwidoczniej nie kopnęłam wystarczająco mocno. - Po tych słowach Hovery chciała uderzyć go nogą, ale on tego uniknął, blokując jej udo swoimi kolanami.
     - Próbuj dalej. - Wyszczerzył się. 
     - Niech cię szlag! Naprawdę sprawia ci to taką przyjemność?! - Szarpnęła swoimi łokciami w tył, aby na oślep spróbować wymierzyć mu cios w twarz, jednak to uniemożliwiały jej jego szerokie ramiona.
   Słysząc śmiech jeszcze bardziej stała się nerwowa. Zaczęła się wić, wyginać plecy w łuk, żeby tylko jakoś się wyswobodzić.
     - Nie marnuj energii na bezsensowne szamotanie. Pomyśl! - rozkazał Darren stanowczo. 
     - Przecież się staram - wysapała już trochę zmęczona.
   Po jeszcze kilku, nic niedających ruchach, zwiesiła bezradnie ręce wzdłuż tułowia. Nadal miała jego dłonie na karku, a ręce podtrzymywał pod jej pachami. Nie mogła nic zrobić. Czy był w ogóle sposób na uwolnienie się z tych kleszczy? 
   Postanowiła nie dawać za wygraną. Zaczęła skanować w głowie położenie jego kończyn i każdy punkt ich zetknięcia ciała. Zastanawiała się, w którym miejscu ma największą swobodę ruchu. Jak go przechytrzyć? Zablokował jej uda jakąś skomplikowaną kombinacją, ale od kolan w dół nic już ją nie powstrzymywało.
   Gdy popatrzyła na ziemię zauważyła, że boso stoją stopa przy stopie. Kilka chwil zajęło jej rozważanie tego co zamierzała zrobić, a następnie z impetem nadepnęła mu na palce. 
   Uścisk momentalnie zelżał. Poczuła, że ma wolną rękę. Dlatego szybko zamachnęła się łokciem w tył i uderzyła go w bok. 
    - Bardzo dobrze - wydusił z siebie zduszonym głosem. 
   Musiał przyznać, że to uderzenie było przemyślanie mocne. 
    - Oby to ci wystarczyło, bo nie zamie... - Nie dokończyła, ponieważ poczuła na brzuchu uścisk. 
    - A co jeśli ktoś zrobiłby... tak? - Popchnął ją gwałtownie na łóżko, powodując, iż odbiła się od materaca z zaskakującą sprężystością.
   Jej bluzka podwinęła się do pępka, a on przez sekundę zatrzymał wzrok na jej majtkach. Przez tą samą sekundę zdążyły mu zawirować setki diabolicznych myśli.
    - Nie daj się obrócić na brzuch, inaczej już będzie po tobie. 
    - Czy... to nadal część sprawdzianu? - zapytała niepewnie, siląc się na tą samą obojętność sprzed kilku minut. Ale nie wychodziło jej to.
   Spojrzał na jej rumieńce. Nie wiedział czy są od wysiłku, czy też od zawstydzenia. Miała powiększone źrenice, ale nie widział czy od żądzy boju, czy też od strachu. A przyśpieszony oddech? Zmęczenie czy lęk? Granice między tymi dwoma pojęciami były tak liche, że nie potrafił odpowiedzieć sobie na ani jedno z tych pytań
     - Oczywiście - oznajmił. - A teraz... - Ukląkł przed nią ma materacu łóżka - ...spróbuj nie dać się obrócić na drugą stronę. Wszystkie ruchy dozwolone. - Uśmiechnął się tajemniczo. 
   Odwzajemniła ten gest.
   Po chwili zaczęli się mocować. Hovery wierzgała mu nogami przed nosem, a on próbował złapać ją za kostki. Śmiali się, byli rozbawieni dzięki temu, że ich sztuki walki wyglądały bardziej na bojarze dziesięcioletniego rodzeństwa, niż na naukę samoobrony. 
    - Co jest żołnierzu? Nie możesz dać sobie rady z jedną kobietą, admirale? - musiała zaszydzić, ukazując na twarzy szeroki uśmiech. 
    - Chciałem dać ci fory, ale skoro nalegasz...
   Nie czekając na odpowiedź, momentalnie zatrzymał jej kopniaki. Pochwyciwszy ją za łydki, przyciągnął dziewczyną bliżej siebie tak, że posunęła plecami po kapie, przez co jej koszulka ponownie i mimowolnie uniosła się w górę. 
   Jasna cholera! Wymyślił to całe mocowanie tylko po to, aby odwrócić własną uwagę od chęci przelecenia jej. Ufał, że to pomoże, a tymczasem on stawał się coraz bardziej pobudzony jej apetycznym ciałem. 
   Hovery szybko upuściła t-shirt w dół, zapewne dostrzegając jego śliskie i rozpalone spojrzenie. Sama mocno się zmieszała, zaważywszy w jakiej pozycji się znajdowali. On siedział pomiędzy jej nogami, do diabła! Jak musiało to wyglądać z boku? Nie trudno było jej to zgadnąć. 
   Uśmiechy obydwojga nagle wyparowały. Atmosfera się zagęściła. 
   Idiotyczna koszulka wszystko popsuła...
   Niespodziewanie Darren pochwycił ją w tali i jednym, nie zbyt delikatnym ruchem obrócił ją na brzuch. Piwnooka nie zdążyła nawet stawić jakiegokolwiek oporu, a już siedział okrakiem na jej pośladkach. 
   Po tym zajściu milczeli. Ona zbyt zaskoczona i przerażona, by się odezwać jedynie oddychała ciężko, ściskając kciuki pod brodą. On zbyt nieopanowany, by jakoś wytłumaczyć swoje gwałtowne zachowanie. Zamknął oczy i potrzebował chwili... na coś. Na powstrzymanie się?
   Mijały sekundy odważnej pozycji, w jakiej tkwili. 
   W końcu nachylił się nad jej uchem, podbierając się na rękach ponad dygoczącym tułowiem. Jeszcze tylko poczuł ten specyficzny zapach i już mógł wydobyć z siebie spokojny, przestudiowany głos. 
    - Zginęłaś. - Ton miał chrapliwy, dotykający czułe punkty słuchu. 
   Po tych słowach zszedł z niej pośpiesznie i skierował się w stronę okna. Przysiadł na parapecie, po czym zatopił spojrzenie w krajobrazie za szybą. 
   Dziewczyna dopiero teraz zdołała się ruszyć. Nie miała pojęcia dlaczego tak bardzo ta cała sytuacja ją sparaliżowała. Jeszcze przed chwilą po prostu się wygłupiali, a teraz czuła jak powstawała między nimi duża, metalowa bariera, ozdobiona jeszcze większymi kolcami. 
   Nie mogła znieść tego napięcia. 
   Zerwała się więc z łóżka i zrobiła dwa kroki  w jego kierunku, gdy usłyszała:
    - Nie. - Spiorunował ją wzrokiem. - Nie podchodź. -
   Świetnie, teraz do naszej bariery przyczepiasz jeszcze tabliczkę z napisem "NIE ZBLIŻAĆ SIĘ, ZAGRAŻA ŚMIERCIĄ", myślała.
    - Co ci się stało? - spytała, posłusznie przystając. Nie chciała nadziać się na te wystające ciernie. 
   Nie odpowiedział. 
    - Darren, o co chodzi?
   Nawet na nią nie patrzył. 
   Odczekała parę uciążliwych sekund, po czym bezceremonialnie podeszła do niego, wzdychając. On widząc to natychmiast się wyprostował. Zmierzył jej sylwetkę od stóp do głowy, a patem chciał odejść, ale Hovery złapała go jednak za rękę. O dziwo nic ją nie ukuło. 
   Posłała mu wyczekujące spojrzenie. 
   Fletcher oblizał wargi przewrócił oczami, a głową pokiwał z niedowierzaniem. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy nagle usłyszeli strzały. 
   Machinalnie obydwoje wyjrzeli przez okno, niemal zderzając się przy tym czołami. Na dworze było już ciemno, ale mogli dostrzec na głównym placu miasteczka kontury ludzi, którzy do siebie strzelali. Ogień wydobywający się z broni przecinał mrok nocy. 
    - Czy to...?
    - To tutaj naturalne. Nic nie możemy poradzić. Odejdź od okna - powiedział chłopak.
    - Straszne...
   Odwróciła głowę w jego stronę. Ich twarze okazały się za blisko siebie. Za blisko, by zechcieć się odsunąć. Za blisko, by powstrzymać rzucony urok na tę chwilę między tą dwójką. Czar hipnotyzujących oczu już został wprawiony w ruch i teraz byli jemu podlegli. Serca niespodziewanie zabiły równym rytmem, tak nagle. Ich oddechy zaczęły wyścig, a powstrzymywanie się nie grało tu roli. 
   W mgnieniu oka, stopniowo coś zaczynało w nich pękać, powodując, że odłamki należące do jednego i drugiego sklejały się razem, w całość. Siedziała w nich skruszona, zła świadomość tego, co zaraz nastąpi. Nieuniknione już zasiało pomiędzy nimi swoje ziarno. Które pierwsze pozwoli, by wypuściło dziewicze pąki? 
   On. 
   Odrzucił rezerwę i zapas powściągliwości utrzymywany przez wiele dni. Musnął ją swoim odłamkiem. Delikatna harmonia. Jego usta ledwo dotknęły jej warg, ale ona poczuła je ze zdwojoną siłą. Tak wyraźnie, tak czysto. 
   Powinna na nie naprzeć? A co jeśli rozbije się wszystko, co przed chwilą sklejono? 
   Nie. Ona stała się klejem. 
   Więc uchyliła usta i pogłębiła pocałunek z obawą, którą on natychmiast rozwiał. Darren chwycił jej policzki i zaatakował ją swoimi wargami, przybierając na sile namiętności. Hovery uczepiła mu ręce na karku, w wyniku czego oddała mu swój cały ciężar ciała. Mężczyzna jedną dłonią podtrzymywał jej brodę, a drugą sunął po plecach. A właściwie pod koszulką. W końcu mógł bezwarunkowo poczuć miękkość tej skóry, którą szczerze wielbił. 
   Całowali zachłannie i dobrze, jakby pragnęli zrobić to już dawniej. Ale czy chcieli tego wcześniej?
   Fletcher zjechał w dół, po szyi dziewczyny, ale po chwili zatrzymał się. 
     - Słyszysz? - spytał, prostując się. 
   Hov zamrugała kilka razy odbita jeszcze od rzeczywistości. 
     - Co?
     - Ktoś wbiega po schodach. Włóż spodnie. 
   Odkleili się od siebie, po czym zaczęli błyskawicznie ubierać. 
   Ślady czaru rozmyły się gdzieś w powietrzu, przybierając już powoli tylko zapach wspomnień.
   Darren dopadł do swojego karabinu i przystanął przy drzwiach, a brunetce kazał schować się za szafą. Jednak ona nie zamierzała go słuchać. Mimo stanowczych protestów bruneta, złapała za glocka i stanęła po drugiej stronie drzwi. Nie do końca mogła się skupić na bieżących sekundach. 
   W końcu kroki było słychać już centralnie przy ich pokoju. Hov bała się, że to ktoś od strzelaniny, ale musiała zachować spokój. Zerknęła jeszcze na Darrena, który jak zwykle wykazywał się zimnym opanowaniem, którego dziewczyna zapragnęła chociaż w kilku procentach. 
   Drzwi otwarły się szeroko i obydwoje wymierzyli w nieznajomego broń. Fletcher był gotów nacisnąć spust od razu i bez wahania.
   Ale nie musiał tego robić... Pewnie nawet nie byłby w stanie, przez osłupienie widokiem tak znanego mu mężczyzny przed sobą.
     - To wy... - wyszeptał Terry wmurowany w podłogę. Z uniesionymi rękami patrzył to na Hovery, to na Darrena uradowany, a niebieskie oczy wypełniały mu się ulgą. 
   Był ubrany w mundur wojskowy ubrudzony zaschniętą  krwią. Plecak oraz buty również cechowały się poplamieniem, podobnie jak umazana twarz. Rozczochrane włosy sterczały mu na wszystkie strony świata, i Hov pierwszy raz widziała u niego zarost. W ręku trzymał karabin maszynowy. 
    - Znalazłem was.
    - Och, Terry. - Dziewczyna rzuciła mu się na szyję w końcu zdolna do jakiegoś ruchu. Przytuliła go mocno, nie mogąc uwierzyć w to, że on tutaj naprawdę stoi. Przygniotła ciało Brooksa do swojego, jakby pragnąc poczuć rzeczywistość jego ciepła, o którym już starała się zapomnieć, by pogodzić się ze stratą. - Ja... Myślałam... Tak się cieszę - wymamrotała w jego kurtkę.
     - Ja też. - Głos miał nerwowy.
   Gdy Hov odsunęła się od Terrego, Darren mógł przywitać przyjaciela. Przybili swoje dłonie i poklepali się po plecach w krótkim, męskim uścisku. Następnie ciemnooki stanął przed nim, by dokładnie mu się przyjrzeć. 
     - Dobrze cię widzieć. - Uśmiechnął się tak szczerze, jak chyba jeszcze nigdy dotąd. Nie było godziny w której wątpiłby w kolegę. Wierzył, że przetrwał. - Jak nas znalazłeś? 
   Brooks przeczesał ręką włosy. Przymknął na moment oczy, co można było uznać za próbę zduszenia w sobie pewnej emocji. Nabrał głęboki wdech i dopiero po tym odezwał się:
     - Szedłem waszym tropem. Ale nie mamy czasu na wyjaśnienia. Musimy natychmiast uciekać. - Jego spojrzenie przeszywało obydwojga na wylot. Nie pozostawiało wątpliwości, że stało się coś poważnego. - Facet, który pozwolił wam tu zostać, wydał was Irakijczykom. Podobno jest za ciebie nagroda - skierował się do przyjaciela. - Zaraz tu będą.
   Oczy Darrena pociemniały o jedną, a może nawet o dwie palety odcieni. Przetwarzając informacje, które przed chwilą wypełniły jego uszy, zacisnął mocniej szczękę, próbując nie wpaść w furię. 
   Popatrzył na Hovery, której widok zwyczajowo go załagadzał. Ale nie tym razem. Świadomość możliwości wpakowania jej w jeszcze większe łajno, tworzyła rozdzierającą chęć rzucenia tego przeklętego łóżka za nimi o ścianę. 
    - Musisz ją stąd zabrać.
    - Już za późno. Nie pozwolą nam się rozdzielić - odpowiedział Terry.
    - Przecież chodzi im kurwa o mnie, nie o was! - Uderzył pięścią w drzwi, powodując, iż zachwiały się w futrynie. 
     - Uspokój się, proszę. Pomyślmy co jeszcze możemy zrobić - szepnęła Hov, wbijając wzrok w dłonie. Jej warkocz nie był już tak idealny, przez walki z Darrenem. Białe kwiaty, które miała wpięte we włosy teraz nieszczęśliwie zwisały, zupełnie jakby także straciły nadzieję na powodzenie. 
     - Ona ma rację. Może jednak uda nam się wymknąć. Mamy parę minut. Szybko - ponaglił Terry. 

   Zabrali plecak, ubrania i resztę jedzenia z kolacji. Działali na zdwojonych obrotach, co chwile popędzani przez siebie samych. 
   Odział Irakijczyków mógł zjawić się w wiosce w każdej chwili. Nie mogli pozwolić sobie na słabości i niezdecydowanie. Dlatego Darren i Brooks wymieniali co chwilę zdania o planie działania. Mieli przedostać się na tyły ogrodzenia tego miasteczka i wydostać się tylnym wyjściem, skąd uciekną w stronę gór. Muszą tylko zdążyć przed wrogiem. 
     - Dajcie mi pistolet - powiedziała Hov do chłopaków, gdy czaili się przy wyjściu z kwatery.
   Obserwowali ulicę i czekali na odpowiedni moment, żeby zacząć uciekać. 
     - Nie ma mowy. Nie umiesz strzelać - zaprotestował Fletcher. 
     - Powinieneś jej dać. - Popatrzył po obu Brooks. - Powinna mieć coś do obrony.
     - Widzisz? Dawaj.
   Mężczyzna wahał się przez chwilę, ale ostatecznie oddał jej glocka. Wypomniał jej parę niezbędnych informacji na temat posługiwania się spluwą, po czym zarekomendował wyjście na chwilowo pustą ulicę.
   Szli bezgłośnie, rozglądając się na boki. Wiedzieli, że jeśli zostaliby zauważeni przez kogokolwiek, to byłby ich koniec. A po za tym...
   Nagle usłyszeli warkot potężnych silników, należących do samochodów militarnych. Gdzieś echem o mury budynków zaczęły odbijać się komendy w arabskim języku, a ciemne zaułki rozświetlono jakimiś światłami. 
   Następnie padły strzały. 


~***~
Cierpię na brak weny. 
Dziękuje bardzo za komentarze i błagam, poratujcie mnie nimi pod tym rozdziałem. Jakkolwiek.