piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział 4

    - Henry, nie możemy tyle tego odwlekać...
    - To będzie jedna z największych i najniebezpieczniejszych akcji. Powinniśmy mieć przynajmniej dwa tygodnie na przygotowanie się oraz na opracowanie planu - rzekł siwiec, po raz kolejny masując sobie skronie.
    - Tak, ale dwa tygodnie to za długo. Przez te czternaście dni Pakistan jest w stanie namierzyć nasz obóz  dziesięć razy co skutkuje kolejną porażkę. Tydzień to wystarczająco dużo czasu na sprokurowanie całego wojska do tej misji - przekonywał Darren, chodząc od prawej do lewej ściany kontenerowego biura Henrego. Rozmawiał z nim już od godziny próbując pokryć jego poglądy ze swoim zdaniem.
    - A siedem dni to za mało na zdobycie informacji o zamiarach Pakistańczyków. Nie zdążysz dowiedzieć się o ich kolejnym miejscu pobytu. W pośpiechu nie dopieścisz najmniejszych szczegółów które mogą zaważyć o przegranej.  Daj sobie więcej czasu na rozpracowanie tego wszystkiego i na psychiczne przygotowanie żołnierzy - nalegał McDonet. Z jego twarzy można było wyczytać jak bardzo jest już zmęczony upartą postawą swojego młodego przyjaciela.
   Darren w końcu przestał krążyć w kółko i przystanął na wprost siedzącego mężczyzny.
    - Pragnę zemsty, Henry. Każda minuta nic nie robienia przyprawia mnie o złość. Spójrz jak nas przechytrzyli i ile to kosztowało niektórych z naszych. Teraz to my dopuścimy się do odwetu. Wiem, że dam radę i dopnę wszystko na ostatni guzik. A jeśli się nie zgodzisz, dokonam swego tylko z moją dywizją. - Jego stanowczy ton był wypełniony rządzą krwi i pewnością co do każdego słowa. Patrzył z wyczekiwaniem na siwiejącego mężczyznę, którego obdarzał szacunkiem i autorytetem, ale w tej chwili nie miał zamiaru się ugiąć.
   Henry także przyglądał mu się przez parę chwil po czym zaczął:
    - Jesteś taki sam jak twój ojciec - westchnął, a usta drgnęły mu w uśmiechu. - No dobrze. Co powiesz na jedenaście dni?
    - Dziewięć.
    - Dziesięć?
    - Dziewięć.
    - Zgoda... - mruknął admirał. - Tylko nie chce tego żałować.
    - Bez obaw. - Wyszczerzył się Darren i pochylając nad jego biurkiem poklepał go po ramieniu.
   Po chwili wyszedł na zewnątrz, kierując się w stronę swojego namiotu. Odruchowo spojrzał na zegarek. 19;23. Hovery jeszcze trochę będzie musiała wytrzymać. Jednak nie miał zamiaru zaprzątać sobie nią teraz głowy. Rozpierało go szczęście od środka na myśl o zasadzce, którą już planował w głowie. Za dziewięć dni będzie mógł upajać się świadomością o pokonaniu wroga. Albo wywalczą pokój, albo kolejne powody do walk.
   Wszedł do pustego namiotu i niemal natychmiast otoczył go zapach truskawkowego jogurtu. Jak to możliwe, żeby człowiek wydzielał taką woń i tak intensywną? Owszem, jest to przyjemny aromat, ale też odurzający i nie pozwalający się skupić tym bardziej, że tak pachnie ona. Starał się o tym nie myśleć i zdjął kurtkę wojskową odkrywając cały nagi tors. Przemył twarz wodą z beczki, wytarł się, a następnie sięgnął po jedną ze zwiniętych map. Już miał walnąć się na łóżko i kolejny raz zatracić w studiowaniu obszaru Afganistanu, kiedy do namiotu wparował Terry z Hov na rękach.
   Przez kilka sekund patrzył na nich zdezorientowany. Co on do cholery wyprawia?! Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały natychmiast posłał mu pytający wyraz twarzy.
    - Darren...
    - Tylko mi nie mów, że polazłeś po nią, gdy tylko ci powiedziałem, gdzie jest i za co tam siedzi - burknął, siląc się na opanowany głos. Spiorunował go wzrokiem.
   Terry zignorował jego uwagę i położył Hovery na łóżko. Ta od razu odwróciła się tyłem do mężczyzn i podkurczyła nogi pod brodę tak, że przypominała mały kłębek.
    - Powinna odsiedzieć jeszcze ponad dwie godziny - syknął wściekle, nie rozumiejąc zachowania przyjaciela. Jego uwagę przykuła ona, gdy podciągnęła kilka razy nosem. Spojrzał na jej roztrzęsione ciało a na twarzy zauważył zabłąkaną łzę. A potem drugą. Na ten widok poczuł jeszcze większy mętlik w głowie. - O co tu chodzi?
   Terry przysiadł obok niej na łóżku i patrzył na nią z politowaniem. Po chwili jednak zwrócił się do Darrena.
    - Słuchaj... Ona uratowała mi życie. Jak mi powiedziałeś za co siedzi w izolatce zapragnąłem ją stamtąd wyciągnąć w ramach podziękowania. I tak... ukradłem ci klucz. Gdy wszedłem zastałem ją w takim stanie. Płakała, trzęsła się i jakby nie kontaktowała. - Chłopak spojrzał na kolegę a widząc jego nieprzekonany wyraz twarzy dodał: - Chciałem się jej w jakiś sposób odwdzięczyć. I jak widać - wskazał brodą na brunetkę - dobrze, że się zjawiłem. Może ma klaustrofobię...
   Darren jeszcze raz spojrzał na dziewczynę. Rozumiał dlaczego Terry to zrobił, jednak nie oznacza to, że jest temu przychylny. Złamał zasady. Ale do cholery... to jego kumpel.
    - Ktoś was widział? - spytał nieco łagodniej. Włożył na siebie jakąś koszulkę i wspiął się na niewielki drewniany stół, a szeroko rozstawione nogi oparł o siedzenie krzesła.
    - Nie, szedłem okrężną drogą.
   Fletcher westchnął głęboko. Zaczął obserwować zatroskaną postawę Terrego, który zachłannie patrzył na Hovery. Pochylił się nad nią zdecydowanie za blisko.
    - Już dobrze, mała. Czy twoje zachowanie jest skutkiem klaustrofobii? - Miał gruby, zachrypnięty głos. Ubrany jest w zakurzoną kurtkę i spodnie moro.
   Hov nie odezwała się ani słowem. Z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywała się w jeden punkt przed sobą.
    - Jesteś głodna? - zaczął znów Terry, lecz i tym razem nie uzyskał odpowiedzi. Zrezygnowany podrapał się niepewnie po głowie. - To szok? - zapytał Darrena.
    - Możliwe - powiedział, po czym wyciągnął rękę w stronę półki z rozmaitymi trunkami i złapał za butelkę z żółtawą cieczą.
   Terry znów pochylił się nad dziewczyną i zaciągnął się jej zapachem niemal dotykając nosem szyi.
    - Ładnie pachniesz - szepnął do jej ucha tak, że Darren nie mógł tego usłyszeć. Złapał za kosmyk jej włosów by odgonić go z twarzy i wtedy tym gestem zwrócił na siebie uwagę brunetki.
   Hov spojrzała na niego niczym jak na nienormalnego, a usta wykrzywiła w proteście, jakby chciała powiedzieć "co robisz?". Przez jego nadmierną bliskość mimowolnie próbowała wbić się głębiej w materac, aby chodź trochę zwiększyć między nimi odległość.
    - Brooks, lepiej jak już pójdziesz - rzekł Darren, patrząc na niego spode łba. Doskonale widział jak się zaczął zachowywać i jak swoim zachowaniem negatywnie zadziwił Hovery. Ciągnęło go do niej.
   Terry spojrzał na niego z wyrzutem.
    - No coś ty. Ja ją tu przyniosłem, więc zostanę dopóki nie poczuje się lepiej. Muszę mieć pewność co do jej bezpieczeństwa.
   Czarnooki zmarszczył gniewnie brwi. Wyprostował się a jedną nogę postawił na ziemi, jakby gotowy do wstania. Jednak nadal siedząc świdrował kolegę mało przyjaznym wzrokiem.
    - Gwarantuje, że będzie bezpieczna. A teraz idź. - Machnął głową w stronę wyjścia. - Wyśpij się.
    - Fletcher...
    - To rozkaz - wtrącił brunet. Nie lubił mu wydawać poleceń, ponieważ nie często musiał to robić. Zresztą to jego przyjaciel. Z drugiej strony wie, jaki jest w stosunku do kobiet. Po prostu je uwielbia i nie może go za to winić, zważając na fakt w jakim są miejscu. Jednak teraz, o mało co nie ocieka mu ślina na twarz Hov i musi zainterweniować.
   Terry wstaje i mierzy Darrena złośliwym spojrzeniem. Wychodzi.
   Darren odprowadza go wzrokiem po czym spogląda na brunetkę. Przygląda mu się znad swojego niebieskiego koca, ale gdy zostaje na tym przyłapana wlepia wzrok w dłonie. Mężczyzna unosi jeden kącik ust na widok jej zaczerwienionych policzków. Przez kilka sekund panuje w okół nich uciążliwa cisza, którą w końcu przerywa on.
    - Klaustrofobia, co?
   Nawet na niego nie spoglądając, odpowiada:
    - A co ty o tym możesz wiedzieć?
   Darren uśmiechnął się pod nosem pobłażliwie. Więcej niż ci się wydaje, myśli.
    - Czemu nic nie powiedziałaś?
    - A zmieniłbyś zdanie? Nie zamknąłbyś mnie w tym metalowym pudle? - bąka złośliwie.
   Przez chwilę sam zastanawia się, czy rzeczywiście by do tego dopuścił. Jednak dochodzi do wniosku, że nie potrafi odpowiedzieć sobie na to pytanie. Nagle wstaje i podaje Hovery butelkę z żółtawą cieczą.
   - Masz.
   Ona patrzy to na jego twarz to na szkoło nieufnie. Długie włosy opadły jej na policzki, gdy przybrała postawę siedzącą. Zaczerwienione oczy emanują wyczerpaniem oraz - jakby się przyjrzeć - nadal lękiem. Blada skóra kontrastuje z nienaturalnie czerwonymi i opuchniętymi ustami, które leciutko, ledwo widocznie drżą. Widać, że próbuje nad nimi zapanować, ale on to dostrzega.
    - Co to?
    - Uspokoi cię i pomoże zasnąć.
    - Czemu miałbyś mi pomóc?
   Waha się. Sam nie wie. Może dlatego, że doskonale rozumie przez co przechodzi? Albo po porostu nie chce zasypiać przy zgrzytaniu zębów i szlochach?
    - Po prostu wypij.
    Jeszcze raz spogląda na niego podejrzliwie po czym trzęsącą dłonią chwyta za butelkę. Upija spory łyk i natychmiastowo się krzywi, gdy czuje ostry smak wódki i... czegoś słodkiego. Możliwe, że miodu, który dodaje całości ciekawego posmaku.
    - A teraz śpij - rzuca i odwraca się w stronę wyjścia. Po kilku krokach czuje jednak, jak instynkt każe mu się zatrzymać. Kiwa z niedowierzaniem głową i odwraca się w jej stronę.
  Siedzi w tej samej pozycji co ją zostawił i wpatruje się w niego zaszklonymi oczami. Wygląda tak... bezbronnie, zupełnie jak on gdy... Wymierzył sobie mentalnego policzka za to wspomnienie. Niech przestanie na niego tak patrzeć... Niech przestanie! Siłą woli odwraca się i ponownie przemierza pół metra, aby za chwilę znów się zatrzymać.
   Do diabła z tym.
    Z powrotem udaje się do łóżka, gdzie siedzi ona, wpatrująca się w koc z miną zbitego psa. Widzi, jaka w tym momencie jest spanikowana. Widzi, że to przez lęk nie potrafi zostać teraz sama i cholera, doskonale wie co czuje.
   - Kładź się - rozkazuje, a następnie sam rozkłada się obok niej. Ku jego zdziwieniu dziewczyna robi co jej każe i prawie cała znika pod kocem.
   Nie odwróciła się do niego tyłem jak to miała w zwyczaju. Dzięki wyciągniętej ręce mężczyzny, skulona ma głowę na wysokości jego piersi. On leży na wprost i wpatruje się w górę. Próbuje jej nie dotykać oraz nie myśleć, że leży właśnie obok kobiety, której nienawidzi. Próbuje nie myśleć o jej kobiecym ciele, które znajduje się na wyciągnięcie ręki i które tak... specyficznie pachnie. Nie zamierza spać. Gdy tylko usłyszy jej spokojny oddech on natychmiast ucieka pod prysznic, aby zaspokoić co nieco. Tylko nie zasypiaj!
   Cholera, myśli, gdy czuje jak odpływa.
  
   Wczesnym rankiem jakimś cudem budzą się równocześnie. Ona z przytkniętą głową do jego boku, on z nogą założoną na jej udzie. Zaspani, w połowie jeszcze pogrążeni we śnie unoszą lekko głowy. W końcu obydwoje dostrzegają swoje zbyt blisko ustawione twarze i zamierają na swój widok. Natychmiast orientują się w jakiej są pozycji i jak oparzeni odsuwają się od siebie. Jednak dla Hov to nadal zbyt blisko, więc postanawia wstać z rozgrzanego przez ich ciała łóżka.
   W ułamku sekundy do jej głowy wpadają wspomnienia z wczorajszego wieczoru; izolatka, Terry, wódka z miodem oraz uśnięcie u boku Darrena Fletchera. Zapiera jej dech w piersiach i kompletnie nie wie co powiedzieć. Jest na siebie wściekła! Wściekła za ukazanie słabości, o której i tak niewiele osób wie. Wczoraj nie była sobą podczas towarzyszącego jej lęku po przebywaniu w izolatce. Strach sprawił, że stała się słabą emocjonalnie, rozbitą na tysiące kawałeczków kupką nieszczęścia.
    - Umm... - Podrapała się po tyle głowy.
   Darren wpatrywał się w nią beznamiętnie, upajając się jej niezręcznością.
    - Włosy ci sterczą - zakpił i wskazał palcem na czubek czaszki dziewczyny.
   Odruchowo złapała się za głowę, po czym zaczęła przyklepywać niesforne kosmyki. Wiedziała, że tą uwagą chciał tylko umocnić ją w zażenowaniu. Nie chciała być mu dłużna, dlatego także przeciągnęła wzrokiem po jego odkrytym ciele, próbując znaleźć rzecz do której mogłaby się przyczepić. Natychmiast zróżowiała.
    - Za to tobie... co innego. - Odwróciła się napięcie zawstydzona. Czuła na karku jego szeroki uśmiech.
    - I nie przyklepie tego jak włosy. - Znów z niej zadrwił.
   Na te słowa zażenowanie uleciało z niej gdzieś daleko ustępując miejsce złości. On się z niej śmiał, zapewne pamiętając też o jej wczorajszej małej histerii. Postanowiła więc wyjaśnić sprawę od razu. Odwróciła się z wysoko podniesioną głową i spojrzała mu prosto w rozbawione oczy.
    - Słuchaj, wczorajsza sytuacja nie powinna mieć miejsca. Moje zachowanie było skutkiem traumy, którą przeszłam w izolatce i po prostu nie byłam sobą. Gdybym nie miała otępiałego umysłu przez strach spowodowany klaustrofobią, nigdy nie pozwoliłabym ci mnie... uśpić. - Na kilka sekund wlepiła wzrok w podłogę, aby po chwili znów na niego spojrzeć. Tym razem nieco łagodniej. - Mimo to, dziękuję, że ze mną zostałeś.
   Nie wiedział co odpowiedzieć. Doskonale zdawał sobie sprawę z jej wczorajszego, PRZEJŚCIOWEGO zachowania. Wie, że nigdy nie pozwoliłaby sobie na taką bliskość u jego boku. Przez chwilę nawet on także poczuł do siebie złość za swoją ofiarowaną litość do niej, ale skoro mu dziękuję to chyba nie wyszedł na żadnego nikczemnego zboczeńca.
   Odchrząknął.
    - Nie bierz sobie tego do serca. To nic nie znaczy - oznajmił poważnym tonem.
    - Tak. Nadal uważam cię za gbura i męczybułę.
    - A ja ciebie za przemądrzałą zołzę.
    - No to wszystko jasne. - Uśmiechnęła się z fałszywą słodkością. Chwyciła za parę niezbędnych rzeczy i udała się pod prysznic.
   Po jakichś trzydziestu minutach ludzie zaczęli zbierać się na śniadanie. Przy kilku dziesięciometrowych stołach roiło się od wygłodniałych żołnierzy. Wyjątkami były oczywiście pielęgniarki, które nie rozpychały się łokciami, zajadając porcję owsianki.
    - Hov, nie wiem jak ci dziękować. Naprawdę - drążyła Soffia. - Musiałaś przeżyć okropne chwile w tym kontenerze. - Złapała ją opiekuńczo za dłoń i pomasowała kciukiem jej knykcie.
    - Proszę, skończmy już ten temat. - Posłała koleżance nieśmiały uśmiech i zaczęła jeść owsiankę.
   Po chwili poczuła jak ktoś siada obok niej po lewej stronie.
    - Obrzydlistwo, co? - spytał Terry, krzywiąc się w niesmaku.
   Hov przez chwilę nie wiedziała o co mu chodzi. Dopiero, gdy zauważyła jego spojrzenie wbite w miskę, zrozumiała, że mówi o jedzeniu.
    - Mi smakuje.
    - Chyba jako jedynej. - Wskazał ręką na pozostałych siedzących przy stole, którzy z wykrzywioną miną połykali każdą łyżkę owsianki.
   Hovery uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Jeszcze nie podziękowała mu za wczorajsze wypuszczenie z izolatki. Była mu za to bardzo wdzięczna. Okazał się taki troskliwy i przejęty w namiocie Darrena, chociaż pamięta, jak momentami dziwnie się zachowywał. Ale jak mogłaby być zła na te śliczne niebieskie oczy. Chłopak bije od siebie męskim urokiem, którego dodają mu pojedyncze, jasne pasemka w ciemnych włosach i kilkudniowy zarost. A jego niesamowity, szeroki uśmiech zaraża pozytywną energią. Ma na sobie biały t-shirt przez co można zauważyć, że posturą przypomina Darrena.
    - Dziękuję ci Terry. Złamałeś przepisy po to, żeby mnie stamtąd wyciągnąć. Jestem ci bardzo wdzięczna.
   Mężczyzna spoważniał na jej słowa.
    - Cóż, uratowałaś mi głowę. - Zaśmiał się. - Chciałem się w jakiś sposób zrewanżować.
   Nagle uwagę obydwu rozmówców przykuł Darren z plastikową tacą, na której znajdowały się jajka, dwie skibki chleba i kilka pasków bekonu. Złapał za ramię Terrego w geście przywitania i posłał mu lubieżny uśmiech, jakby był dumny ze swojej zdobyczy. Rozsiadł się obok niego.
    - Jak...?
    - Mam dar przekonywania. - Wyszczerzył się brunet. Pamięta jak wczoraj potraktował swojego przyjaciela, dlatego tak naprawdę chciał mu jakoś to wynagrodzić. - Weź trochę, jeśli chcesz.
   Terry zaskoczony uniósł brwi, ale nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Plastikowym widelcem nakłuł sobie - nie jeden czy dwa - ale wszystkie plastry bekonu. Nałożył je na swoją tacę i już miał zatopić w jednym zęby, kiedy spojrzał pytająco na Hovery.
    - Nie, dzięki. - Uniosła znacząco miskę z owsianką. - Co tam trzymasz? - Wskazała brodą na jego zaciśniętą pięść.
    - To kamień z odłamkami żółtego Topazu - powiedział dumnie i podrzucił przedmiot w dłoni. - Znalazłem go dwa dni temu. Idealnie pasuje do kolekcji.
    - Zbierasz kamienie?
    - Brooks, za dokładnie dziewięć dni przystąpimy do ataku - wtrącił Darren, próbując zwrócić uwagę kolegi na siebie. Bardzo chciał podzielić się z nim najnowszymi informacjami i planem jaki obmyślił.
   Niebieskooki odwrócił w jego stronę głowę z wyraźną niechęcią.
    - Możemy porozmawiać o tym później? - Nie czekając na odpowiedź, znów skierował się w stronę Hovery. - Mam ich mnóstwo. Te ziemie skrywają wiele bogactw. Ciągle natykam się na jakieś skały oblepione w bursztynie czy innych cudeńkach.
    - Terry! - fuknął brunet, nie dowierzając jakim jest w tej chwili ignorantem. Poruszył przecież ważną kwestię, a on zwyczajnie woli imponować tej Laing. Spojrzał na nią gniewnie i zauważył jak uważnie spija słowa z ust chłopka.
    - Później dobrze? - Tym razem nawet nie odwrócił się w jego stronę. - Ten jest moim ulubionym. Jak chcesz, mogę ci pokazać resztę w swoim namiocie.
    - Och z chęcią. Mój bart także zbiera tego typu znaleziska. Zzielenieje z zazdrości, jak się dowie, co widziałam. - Zachichotała, tworząc dołeczki w policzkach. Spojrzała przelotnie na Darrena i zauważyła jego wściekły wyraz twarzy. Usłyszała nawet jego niewyraźne mruknięcie "nie wierzę" po czym odwrócił się tyłem do ich obydwu i zaczął rozmawiać z mężczyzną obok. Gbur, przezwała go w myślach w ten sposób już nie pierwszy raz.
    - Hej poznaj Soffię... - Odsunęła się, aby uwidocznić koleżankę.
  
   Razem z Terrym stała teraz w jego namiocie i oglądała rozmaite błyszczące kamienie. Niektóre duże, o dziwnych kształtach, a inne małe i całkowicie gładkie. Nie był to dla niej jakiś niezwykły widok, ponieważ w pokoju jej brata można znaleźć coś podobnego, ale jednak niektóre okazy robiły wrażenie.
    - I to wszystko znajdujesz tutaj? Czy legalne jest wywożenie tego poza granice Afganistanu? - spytała, przechadzając się powoli obok półek z kamieniami.  Niespodziewanie poczuła za sobą podmuch jego oddechu i bijące ciepło z drugiego ciała. Zaszedł ją od tyłu zdecydowanie za blisko
    - Nie mam zamiaru wywozić tego do Ameryki.
    - W takim razie dlaczego to zbierasz? - spytała, kątem oka obserwując jego ruchy. Przesuwał się krok w krok za nią. Niczym cień.
   - W takim miejscu jak to dobrze jest mieć swojego konika. Oszaleć można bez jakiegoś hobby - mruknął tuż przy jej uchu. - Mówiłem ci już, że bosko pachniesz?
   Odwróciła się napięcie zmieszana. Włożyła kosmyk włosów za ucho i odchrząknęła. Uciekła wzrokiem, nie wiedząc jak się zachować przy jego nachalnej bliskości, która odgradzała jej przestrzeń osobistą.
    - Wczoraj. O ile dobrze pamiętam.
    - A te twoje oczy...
    - Chyba powoli będę się zbierać. Słyszałam, że admirałowie chcą coś publicznie ogłosić, więc lepiej też się przyszykuj. - Ominęła go poprawiając materiał czerwonej bluzeczki. - Dzięki za pokazanie. - Wskazuje ręką na półki za nim.
   On wpatruje się w nią przymrużonymi oczami, jakby chciał się lepiej przyjrzeć jej sylwetce. Zażenowana Hov, czuję jak mierzy ją od stóp do głowy, co nie poprawia konforu przebywania w jego towarzystwie.
    - Poczekaj - mówi po czym chwyta coś z drewnianego stołu. - Łap. Dla brata. Chyba nikt nie będzie cię ścigał za wywiezienie jednego kamienia. - Uśmiechnął się i puścił jej oczko.
   
   Na głównym placu w samym centrum obozu, gdzie zawsze odbywały się apele ze strony wyżej postawionych, zbierało się mnóstwo ludzi. Przy niewielkim zamieszaniu żołnierze - wszyscy ubrani w jednakowe mundury wojskowe - ustawiali się w kilkanaście długich szeregów. Wiedziała, że Darren lub Henry będą coś ogłaszać dzięki niewinnemu podsłuchaniu rozmowy Fletchera z wojskowym z którym rozmawiał przy śniadaniu.
   Szła w kierunku swojego namiotu, wiedząc, że to całe zebranie jej nie dotyczy. Jednak z tyłu głowy podświadomość szeptała jej, aby została chociaż na chwilę i zorientowała się czego dotyczy sprawa. Nie mogła powstrzymać ciekawości. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna słuchać tego co ma do powiedzenia jeden z admirałów, ale usprawiedliwiała swoją wścibskość faktem, iż też tutaj mieszka i pracuje. Jak jej było wiadomo, ogłoszenie jest dla wszystkich. Nie sądziła, aby pozostałym czterem pielęgniarkom wepchnięto watę do uszu i zamknięto w jednym z namiotów - lub gorzej - w śmierdzącej izolatce. Poczuwała, że ma prawo do wiedzy co się szykuję, dlatego przystanęła na końcu szeregów i czekała na przemówienie. 


~***~
Jeszcze wyrobiłam się z prezentem na święta. :)
ASK 
  






5 komentarzy:

  1. Aaaaa !! Miałaś racje ten rozdział bardzo mi się podoba ! Tylko szkoda, że Hov tak reaguje na Terrego wolałabym, żeby jednak jakoś inaczej na niego reagowała. Zazdrosny Darren ? - strzał w 10
    A scena jak ją uspokajał i spali razem i ta pobudka ! - genialne
    Standardowo czekam na kolejny i dużo weny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja się cieszę, że zdążyłaś jeszcze w święta! :D
    Czytałam ten rozdział wczoraj przy stole, kiedy przebywałam u mojej rodziny :D Mama krzywo na mnie patrzyła ;p Ale ja się nie mogłam powstrzymać! Bo ten rozdział jest fantastyczny! Echh...
    Darren potrafi być kochany ;p To jak ją położył spać *westchnięcie* :D Haha, a to jak się obudzili, tak spleceni ze sobą, rozwaliło mnie to :D
    Hmm, i w jaki sposób Darren jest powiązany z klaustrofobią...? Coś tam podejrzewam, ale może to się okazać nieprawdą... :)
    I ten Terry ;o Niech on nie przegina... Mam wrażenie, że za którymś razem nie wytrzyma i rzuci się na Hov, a ona przecież tego nie chce...
    Ciekawe, cóż mają do powiedzenia na tym zgromadzeniu... I kiedy w końcu Hov będzie musiała uciekać z Darrenem? Nie mogę się już doczekać tego momentu ;p
    Uwielbiam, kocham, uwielbiam xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. <3 uwielbiam każdy twój rozdział!
    Nominacja do Liebster Award! Wiecej na myhopeislastway.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, hej, to znowu ja :D

    Jednak zaczęłam od początku i bardzo mi się podoba. Każdy rozdział jest tak ciągający, że nie umiem się powstrzymać przed czytaniem jeden po drugim.

    Fajnie opisałaś odczucia Hov w kontekście klaustrofobii. Bardzo realistyczne.

    Ale jedną rzecz muszę Ci napisać, bo mnie męczy :( Choć fabuła jest genialna i wynagradza wszystkie niedociągnięcia, to może warto pomyśleć o becie? Nie obraź się, proszę, ale zauważyłam sporo braków przecinków, literówki i zmieniasz czas (np. "- To rozkaz - wtrącił brunet. [...] Terry wstaje i mierzy Darrena złośliwym spojrzeniem. Wychodzi" albo w innym miejscu "Ominęła go poprawiając materiał czerwonej bluzeczki. - Dzięki za pokazanie. - Wskazuje ręką na półki za nim. On wpatruje się w nią przymrużonymi oczami, jakby chciał się lepiej przyjrzeć jej sylwetce." --> raz czas przeszły, raz teraźniejszy).

    Może to drobnostki, ale wszyscy chcemy pisać coraz lepiej, więc może warto zwrócić na to uwagę ;)
    Zabieram się za kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń