*polecam słuchanie muzyki przez cały rozdział
Potem rozległy się strzały...
Następnie wszystko działo się bardzo szybko.
Do dotychczas pustej uliczki, w której zamarli Darren, Hovery i Terry, zaczęły dobiegać wołania i komendy oficerów wojskowych Iraku. Cała trójka poczuła jak ziemia pod ich stopami drży, zwiastując nadciągające niebezpieczeństwo. Księżyc schował się za gęstymi chmurami - wydawać by się mogło - napęczniałymi od deszczu, przez co jedynym źródłem oświetlenia, były blaski wydobywające się z okien budynków.
Darren spojrzał po obydwu swoich towarzyszach. Hov trzymała mocno glocka obiema rękoma, wymierzonego przed siebie. Mężczyzna z politowaniem dostrzegł jak nogi jej drżą, niemal synchronicznie z ustami. Miał wrażenie, że w głębi siebie robi wszystko, aby nie dopuścić strachu do oczu.
Och, mała, jak zawsze nieustraszona.
Terry zaś rozglądał się gwałtownie w okół z karabinem maszynowym w dłoni. Jego wyszkolenie nie pozwalało mu na chociażby cień histerii. Darren musiał temu zaufać.
- Masz ją stąd zabrać! Biegnijcie do tylnej bramy! Zatrzymam ich tak długo, jak tylko się da - wykrzyczał do przyjaciela.
- Co? Przecież nie możemy cię zostawić. Co z tobą...? Terry powiedz mu coś!
Brooks skinął jedynie głową, zatwierdzając bruneta, że wie co robić. Chwycił piwnooką za rękę i mimo jej protestów, zaczęli biec w przeciwną stronę, ku północnemu wyjściu z wioski. Musieli dotrzeć do bramy zanim natrą się na nieprzyjaciół w postaci żołnierzy z niepohamowaną chęcią wyłapania Amerykanów. A szczególnie Darrena...
Hovery ciągnięta przez chłopaka, zdążyła jeszcze przekręcić głowę, aby napotkać te ciemne tęczówki mężczyzny, którego kilkadziesiąt minut temu całowała. Chwilowo zastanowiła się nad powinnością ich zbliżenia. Czy czasem nie było ono błędem? Jego wargi na jej... Przecież to absurd! Jeszcze większym nonsensem był dla niej fakt, że nie podobało jej się zjawisko biegnących nóg, a jednocześnie oddalających ją od Fletchera, podczas gdy dziwna grawitacja ciągnęła ją z powrotem i wołała "zostań!". Pragnęła zostać...
- Poradzi sobie! - odezwał się zdyszany Terry. Wiedział, że za mocno ściskał palce dziewczyny, ale w tej sytuacji, gdy adrenalina buzowała w jego żyłach, wyczucie siły było ostatnią rzeczą jaką kontrolował.
- Jak daleko do bramy?
- Jeszcze dziesięć metrów!
Niestety nie było im dane do niej dobiec.
- Terry! - Lecz ona także za późno ich zobaczyła. - Stój!
Po sekundzie sam ujrzał co takiego ją wstrząsnęło. Momentalnie wyhamował.
- Cholera! Uciekaj! Biegnij z powrotem!
Na te słowa bijąca grawitacja od Darrena ucieszyła się, skrzecząc gdzieś do ucha Hov "tak, tak, wracasz do niego". Jednak wszystko inne zachowało się lojalnie.
- Nie ma mowy. - Spojrzała na Irakijskich żołnierzy, którzy swoim ustawieniem zaczęli zamykać dookoła nich okrąg.
- Szybko, jeszcze masz szansę! - I popchnął gwałtownie dziewczynę, ku zmniejszającemu się przejściu.
Ta jedynie zachwiała się na własnych nogach z powodu stawienia oporu sile Brooksa. Następnie uniosła wyżej spluwę, odwróciła się, by napotkać twarz przyjaciela i... poczuła ból w tylnej części głowy.
Plątanina słów obcego języka. Słyszała niewyraźnie co drugi wyraz. Jakby przez szkło. Miała wrażenie, że mruga bardzo wolno, ponieważ obraz przed jej oczami raz pojawiał się, a raz znikał. Do tego niemiłosierny, rozpraszający ból głowy kompletnie nią zawładną, sprawiając, iż czuła się otępiała, pół przytomna.
Chyba była ciągnięta. Podtrzymywana za ramiona przez dwie silne osoby. Jej nogi szurały po ziemi. Właściwie czuła palący ogień w całym ciele z powodu pozycji w jakiej się znajdowała, ale to głowa przyćmiewała każde inne, mniejsze odczucie fizyczne.
Ból... Ból... Ból...
Wystękała trzy słowa, lecz nawet ich nie zrozumiała. Co właściwie chciała powiedzieć? Nagle przed oczami mignęła jej twarz Galiba. Tak, tego była pewna.
- Przepraszam... - Usłyszała jego głos. Potem luka w zdaniu. - ... utrzymać... - kolejna luka - ...rodzinę - dodał i zniknął z jej pola widzenia.
Potem rejestrowała wzrokiem wystające głowy z okien domów. Sylwetki. Bardzo ciemne sylwetki ludzi, wolno przemieszczających się obok niej. Po prostu przechodzili i serwowali jej baczne spojrzenia.
Tak nieustępliwie bolała ją głowa...
Chciała krzyczeć, ale czuła jak mięśnie jej twarzy nawet nie chcą współpracować. Nie wiedziała czy coś jej to uniemożliwiało, czy też straciła mowę.
W końcu zauważyła niewyraźne kontury dużego samochodu z przyczepą. Ogarnęła ją wewnętrzna panika na myśl o klaustrofobii, o zamknięciu, porwaniu... wszystkim tym najgorszym, czego teraz się obawiała.
Przez te rozmysły wysiliła się na niezgrabne, i tak mocne jak tylko potrafiła, wyszarpnięcie ręki z czyjegoś uchwytu. Chyba zaskoczyła tym ruchem ludzi, którzy ją trzymali, ponieważ wyślizgnęła się z dłoni obydwu. Upadła tym samym na kolana i bezwładnie bujnęło ją na bok. Nie zdążyła jednak nawet poczuć chłodu piasku a już czyjeś twarde ręce uniosły ją w górę. Usłyszała rechot. Potem została przerzucona przez kogoś ramię, jak lalką. Zrobiło się jej niedobrze, gdy żołnierz wnosił ją na sam koniec przyczepy samochodu.
Zostawił ją tam i zamkną drzwi z głuchym trzaskiem, po którym nastąpiła ciemność. Ciemność od dziecka kojarzyła jej się z klatkami, małymi pomieszczeniami, równającymi się z jej niepokonaną fobią.
Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że siedzi zamknięta. Nie mogła...
- Hovery Laing?
Usłyszała męski głos, ale nie przypominała sobie nadawcy. Za bardzo dekoncentrował ją ból głowy, by mogła się na tym skupić.
Nagle wyczuła jak mężczyzna podchodzi do niej ciężkimi krokami, którym towarzyszył brzdęk łańcuchów. Hov przeszedł gryzący dreszcz i na skutek strachu, nieco oprzytomniała, oddychając szybciej.
- Nie zbliżaj się - wyjąkała słabym głosem, jednocześnie uderzając plecami o blachę ściany przyczepy. - Nie waż się... proszę.
- Nawet nie jestem w stanie. - Musiał przystanąć, bo metal ucichł. - Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy.
Nie mogła w to uwierzyć. Dopiero teraz dotarł do niej ten głos, tonacja, akcent. Czy to w ogóle było możliwe...?
- S-sott?
- To ja. Nie poznałaś mnie? - spytał, ale nie otrzymał odpowiedzi, dlatego dodał: - Jesteś ranna?
- Też cię złapali? Czy jesteś tu, żeby mnie pilnować? - Zamrugała kilka razy, chcąc, aby jej oczy szybciej przyzwyczaiły się do ciemności. Musiała jakoś zobaczyć jego twarz, gdyż jej zszokowanie nie pozwalało sobie, od tak, na uwierzenie w rzeczywistość tej sytuacji.
- Chciałbym odpowiedzieć jednoznacznie, ale to trochę bardziej skomplikowane. Jesteś ranna? - Jego głos różnił się od tego, którym posługiwał się w obozie. Ten był pozbawiony grozy a przyodziany w... niemoc? A nawet bezsilną łagodność.
- Co? Nie. Chyba nie. Głowa mi pęka. - Zacisnęła zęby, gdy spróbowała się wyprostować, lecz to nie powstrzymało syku wydobywającego się z jej ust. Złapała się za głowę, głupio ciekawa, czy poczuje wyraźne pulsowanie czaszki. Zastanawiała się nawet nad opcją omamów, przez które mogłaby wyobrażać sobie teraz Scotta. - Jak się tu znalazłeś? Przykuli cię łańcuchami?
- Tak. Siedzę tu przez własną głupotę.
- Myślałam... myślałam, że jesteś z nimi. Że jesteś tym zdrajcą, w którego mnie wrobiłeś - powiedziała dziewczyna, na chwilę zapominając o otępiającym bólu, ponieważ niedowierzanie i ciekawość ogarnęła ją całą. Nie mogła uwierzyć w fakt, że właśnie rozmawia o tym ze Scottem tak spokojnie. Że w ogóle z nim rozmawia po tym wszystkim. Że jest tu zamknięta razem z nim. Wcześniej wyobrażała sobie ich spotkanie po stokroć jadowitsze, a tymczasem... nawet nie ma siły się podnieść.
- W nic cię nie wrobiłem. Ale owszem, jestem zdrajcą. - Zamilkł na moment. - Ty nie rozumiesz. Proponowali mi grube miliony, a ja cholernie potrzebowałem tych pieniędzy - szeptał tak cicho, że prawie niesłyszalnie, jakby potępiający własne słowa. - Jestem hazardzistą, a to było tyle forsy...
A więc w tym miała rację. To on był wtyką.
- Opowiedz mi o tym Scott. Jak to mnie nie wrobiłeś? Muszę znać prawdę, a ty i tak nie masz nic do stracenia. Mów.
Nastała cisza. Cisza, zakłócana jedynie stukotem łańcuchów, które świadczyły o jego ruchu. Musiał stanąć bliżej, ponieważ brunetka wyraźniej poczuła jego okropny zapach potu, krwi i jakby przemoczonych ubrań. Momentalnie poruszyła się nerwowo, by na oślep się od niego odsunąć.
- Mówiłam, żebyś nie podchodził! - Nadal mu nie ufała.
- A ja mówiłem, że nic ci nie zrobię. Nie stanowisz już dla mnie zagrożenia, jak w obozie, gdzie to mogłaś mnie wydać.
Teraz dostrzegła, dzięki jakiejś maleńkiej stróżce światła, jego twarz. Musiała bardzo się przyjrzeć, aby dostrzec poharataną skórę policzków, podbite oczy i usta oblepione zaschniętą krwią. Nic więcej nie zdołała zobaczyć, ale nie trudno było jej zgadnąć, co mu się stało.
Został pobity. Może nawet wielokrotnie.
- Za co ci to zrobili?
Scott cofnął twarz do całkowitego mroku.
- Posłuchaj, w nic cię nie wrobiłem. Powiem ci jak było, bo może masz jeszcze szansę na wybrnięcie z tego bagna. - Usiadł, gdyż podłoga zaskrzypiała a łańcuchy ponownie dały o sobie znać. Po chwili kontynuował: - Pewnie wiesz już, że przysłali mnie z Agencji Militarnej, abym wytropił ludzi, którzy chcieli pozbyć się McDoneta... Dzień przed moim wyjazdem do Afganistanu, odwiedził mnie pewien człowiek. Nie wiem jak mnie znalazł. Nazywał się Rakin al-Churi. Generał sił zbrojnych Iraku. Zaproponował pięć milionów za przekazywania informacji. O wszystkim. - Podciągnął nosem, chociaż nie płakał. - Zgodziłem się. Ta forsa... mnie oślepiła. Gdy widziałaś mnie, kiedy wykonywałem telefon po za obrębem granicy obozu... Wtedy miałem się z nim skontaktować. Przeszkodziłaś mi.
Hovery poczuła na sobie jego ciężki wzrok, mimo że i tak nie mógł jej dokładnie zobaczyć. Przypomniała sobie jak ją dusił na drugi dzień po próbie podsłuchania tej rozmowy. I groził.
- Później afera z otwartym listem Fletchera - mówił dalej. - To też byłem ja. Po prostu dostarczałem informacje. Było to bardzo ryzykowne, dlatego zachowywałem się tak agresywnie w stosunku do ciebie. Podejrzewałaś coś i bałem się, że mnie zdemaskujesz.
- A co z postrzeleniem Darrena? To też była twoja sprawka?
- Nie, nie miałem z tym nic wspólnego. Tak samo jak z opróżnieniem zbrojowni. W obozie... był jeszcze jeden szpieg. - Zakasłał chrapliwie kilka razy. Jego stan zdrowia nie wydawał się najlepszy. - Nie wiem kto nim był, ale pewnie to on próbował cię wrobić. Był bardziej zaufany i z pewnością nie tylko do przesyłania informacji.
Samochód zabujał na nierównym terenie. Hovery musiała podeprzeć się rękoma, żeby jej ciało bezwładnie nie uderzyło o blachę przyczepy.
Jeszcze jeden szpieg... powtarzała w myślach. Niech to... jeszcze jeden!? Nigdy nawet nie brała tego pod uwagę. A przecież to całkowicie zmieniało oblicze niektórych spraw.
- Dlaczego cię tu trzymają?
- Gdy napadli na obóz, pomyślałem, że wykonałem robotę, oni zrobią swoje a mnie się upiecze. Ale dorwali mnie nim zdążyłem uciec. Po całej akcji zabrali mnie do swojego obozowiska i zadawali różne pytania, na które nie znałem odpowiedzi. Miedzy innymi pytali gdzie jest wiceadmirał. Cholera, nie miałem pojęcia. Nie wkopałbym was, przysięgam, ale oni sądzili inaczej. Stąd zaczęły się tortury.
Hovery wcale nie należała do twardzielek. Hovery tylko taką zgrywała, aby jakoś stawić czoła światu. Jak więc musiała wypaść z roli, gdy odczuła smutek na los tego chciwego mężczyzny, któremu żądza pieniędzy zgotowała piekło? Nie raz spotykała się z takimi zachłannymi ludźmi. Wiedziała co nimi kieruje i jak trudno jest im się tego wyzbyć.
Nienawidziła Scotta od pierwszego ich spotkania. Był szują. Przez niego zginęli ludzie, zastraszał ją, okłamywał wszystkich. Powinna się cieszyć, jak pokrzyżowały mu się drogi. Ale mimo to ona odczuwała smutek na jego żałość w głosie, gdy opowiadał. Współczuła mu tych złych cech, które pokierowały go na złą stronę.
- Musimy się stąd wydostać - rzuciła z dziką determinacją.
Łysy prychnął.
- Ja i tak już jestem martwy. Ale Hov... - Samochód zatrzymał się nagle a on zaczął mówić szybciej. - Jestem pazernym, chciwym i zachłannym dupkiem, ale nigdy nie chciałem, aby komuś stała się przeze mnie krzywda. Wiem, że moje czyny świadczą inaczej, ale... Mogę to zwalać na uzależnienie od hazardu. Pewnie. Ale...
Drzwi od przyczepy otworzyły się z nieprzyjemnym trzaskiem, a na pakę wskoczył postawny żołnierz.
- Hovery - odezwał się pośpiesznie. - Popełniłem błąd. Nie zasługuję na nic dobrego, ale... lepiej byłoby umrzeć z chociażby jednym wybaczeniem na koncie.
Dziewczyna dopiero teraz mogła dojrzeć jego zmasakrowaną sylwetkę. Wyglądał makabrycznie. Cały zakrwawiony, brudny i blady sprawiał wrażenie, jakby już uszło z niego życie. Na rękach rozpościerały mu się dziesiątki czerwonych, podłużnych chrost, a na odkrytej klatce piersiowej widniały mu zaropiałe dziury do żywego mięsa.
Nie mogła znieść tego wstrząsającego widoku, dlatego przeniosła spojrzenie na jego lodowato niebieskie oczy, które niemo błagały ją o ostatnią przysługę. Widziała w nich każdą złą emocję, słabość oraz świadomość porażki tak wyraźnie przez niego okazywaną. Gdzieś za tęczówkami spoczywała w nim skrucha.
Więc zanim żołnierz zdążył ją poderwać w górę, ta wyszeptała:
- Wybaczam ci.
Została wyprowadzona na zewnątrz, gdzie
oświetliło ją kilka rażących lamp. Była zdolna iść już samodzielnie,
gdyż ból głowy nieco ustąpił,
ale nie zanikł całkowicie, nadal utrzymując Laing w lekkim stanie
wstrząsu. Podtrzymywana przez jednego żołnierza, ubranego w
żółtawo-szary
mundur wojskowy, kamizelkę kuloodporną i hełm, przyglądała mu się sceptycznie. Jak zauważyła był bardzo wysoki, dlatego musiała mocno
zadzierać brodę, żeby spojrzeć mu w twarz.
- Gdzie jestem? Gdzie moi znajomi? - wystękała, jednocześnie sprawiając, że opuścił na nią swoje wnikliwie, ciemne tęczówki. Zderzyła się z jego nieprzyjazną miną, mówiącą zapewne, że ma siedzieć cicho.
Speszona i zdenerwowana zaczęła się rozglądać. Na przeciw nich stały dwa te same furgony z czerwonymi przyczepami. A w okół porozstawiało się kilkudziesięciu żołnierzy. Zerknęła w lewo i uświadomiła sobie, że znajdują się na terenie obcego obozowiska. Jak zauważyła... obozowiska Iraku. Wszędzie wisiały flagi tego kraju.
Usłyszała język arabski. Kilku mundurowych rozmawiało ze sobą nieopodal niej. Gdzieś z tyłu także rozległa się ta mowa. Hov nic nie rozumiała. Liczyła, że zobaczy chociaż Darrena i Terrego, ale nie widziała żadnej znajomej twarzy.
Instynktownie odwróciła się w stronę samochodu, w którym zostawiła Scotta. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie chciała go mieć przy boku.
- Znasz angielski? - zwróciła się znów do tego żołnierza, który ją trzymał. Ale ten nawet na nią nie spojrzał. Westchnęła zrezygnowana, zastanawiając się, jak podejść do sprawy. - Posłuchaj, wiem, że...
Uderzył ją w policzek tak błyskawicznie, że nawet nie zdążyła zarejestrować ruchu jego ręki. Mocno czy też lekko dla niego... Dla niej nieprzyzwoicie silnie, przez co wykręciła głowę ostro w bok, nadwyrężając nieprzyjemnie kark.
- Niech jej nie dotyka! - wykrzyczał ni stąd, ni zowąd Terry. - Powiedzcie to temu skurwielowi!
Hovery uniosła smętny wzrok. Przez kilka sekund widziała rozmazanie. Brooks szarpał się z paroma innymi, ale w obliczu sytuacji czterech na jednego, został natychmiast unieruchomiony. Dwoje mężczyzn trzymało go za ręce. Inni coś do niego mówili. A jeszcze jeden wymierzył mu dwa ciosy w brzuch, powodując iż chłopak zgiął się w pół.
- Terry - wymruczała Hovery pod nosem, ale sama zdała sobie sprawę, jak cicho to zabrzmiało. Nikt jej nie usłyszał. - Zostawcie go! - odezwała się tym razem głośniej. W wyniku tego, kilku mundurowych odwróciło się w jej stronę, lecz tylko na jednego zwróciła największą uwagę.
Wyglądał na jakiegoś dowódcę z oficerką na głowie i dużą ilością oznak, przypiętych do katany.
- Hov, jesteś cała?! - zwrócił się do niej Terry, przez co ponownie oberwał.
Tym razem jego stłumiony jęk dosłyszała, aż w miejscu w którym stała.
- Błagam! Zostawcie go!
Kątem oka zobaczyła jak wysoki żołnierz obok niej znów bierze zamach. Szykowała się na uderzenie, jednak rozkazujący wrzask dowódcy zatrzymał mu rękę.
Oficer odszedł od Terrego a szybkim krokiem znalazł się przy niej. Wystający brzuch opinał mu mundur. Był raczej niski, ale swoim wyglądem wzbudzający respekt. Ciemne wąsy i karnacja nie wyróżniały go specjalnie spośród innych Irakijskich żołnierzy. Mimo to, miał coś w oczach. Coś, co na pewno pomagało mu kierować dyscypliną swoich ludzi, gdyż kryła się w nich pewnego rodzaju przestroga oraz błysk niemoralnego szaleńca.
Mężczyzna zakomendował coś do żołnierza obok Hovery, ale posłużył się językiem arabskim, dlatego dziewczyna nie mogła zrozumieć co chciał przekazać tym ostrym tonem. Następnie zwrócił się do niej.
- Nie jesteśmy bezdusznymi bestiami, dopóki nas się do tego nie zmusi - odezwał się po angielsku. - Proszę wybaczyć zachowanie Hajdera.
Nie zważając na jego słowa, szybko postanowiła wykorzystać fakt, że ktoś w końcu jest zdolny się z nią porozumieć.
- Żądam udzielenia mi kilku odpowiedzi na...
Niestety nie mogła dokończyć, ponieważ została brutalnie zmuszona do stawiania kroków w przód, przez napierające na nią kroki rzekomego Hajdera.
Stopy plątały jej się na piaszczystej powierzchni, gdy przechodziła obok jednego z furgonów, z którego nagle wyprowadzono bezwładne ciało Darrena. Ręce miał przewieszone przez karki dwóch żołnierzy tak, że nogi luźno ciągnęły mu po ziemi. Był nieprzytomny. Pomimo zamkniętych oczu, mięśnie jego twarzy wydawały się być napięte, a lekko rozchylone usta, jakby niemo wykrzykiwały słownik wulgaryzmów w stronę swoich oprawców. Włosy opadły mu na czoło, tworząc cienie pod rzęsami.
Hovery pierwszy raz widziała go w takim stanie bezbronności. Nawet gdy spał, sprawiał wrażenie wiecznie uważnego i czujnego. Mniej martwego...
Terry także zauważył przyjaciela. Jego widok tylko wzmocnił w nim chęci do boju. Brunetka zdążyła zerknąć na jego próby uwolnienia się, ale już po sekundzie musiała patrzeć przed siebie, z powodu nakierowania jej głowy wprost.
Uznała, że ona także się nie podda. Będzie walczyć jak Terry, a nuż jej się uda jakkolwiek wyswobodzić.
Przypomniała sobie lekcję samoobrony z Fletcherem.
"Nie marnuj energii na bezsensowne szamotanie. Pomyśl!"
I momentalnie zaczęła szacować skuteczność jej ruchów. Była podtrzymywana za ramię. Tylko za jedno ramię. Drugie miała wolne, ale nie do końca przystosowane do walki wręcz. Wiedziała, że jeśli zdecyduje się na siłę, polegnie.
"Nie będziemy się okładać pięściami. Chcę abyś wiedziała jak odeprzeć atak. Jak unicestwić ruchy przeciwnika."
Och, czego ja się właściwie spodziewam?!, pomyślała zrezygnowana. Jestem za słaba. Czego ja chcę dokonać? Mam uciec pod nosem kilkudziesięciu, wyrośniętych facetów? Jesteś głupia, Laing!
Po chwili jednak dotarło do niej czego tak naprawdę pragnie. Musiała dokładnie sprawdzić, co ze stanem Darrena. Czy on w ogóle żyje. Może jednak coś jej siadło na mózg, przez to ogłuszenie, ale dopiero po tym będzie mogła umrzeć spokojnie.
Zrobiła to w przeciągu kilku sekund.
Za pomocą zwinnego wyszamotania się spod łapsk Hajdera, chwilowo była wolna. Nie traciła czasu. Od razu podbiegła do Darrena, ignorując dwójkę mundurowych obok niego.
Jej dłonie natychmiastowo dopadły do szorstkich policzków mężczyzny, które swoim zarostem drapały jej opuszki palców.
Miał tak zimną skórę...
- Darren. Musisz być silny.
Miał tak piękne usta. Ciche, a wciąż wydające milczące rozkazy, aby nie robiła niczego głupiego.
- Nie pozwalam ci mnie zostawić. Kto... - zacisnęła powieki - ...kto będzie mnie opieprzał?
Przyłożyła swoje czoło do jego, pozwalając, by dziwna fala prądu, znalazła przepływ między ich ciałami. Bała się, że to zjawisko elektryzacji jest ostatnim, jakim od niego poczuje. Ostatnim jakim z siebie wydał.
I nie obchodziło ją żadne powinności, czy też nie powinności ich zbliżeń. W tym momencie stała we właściwym miejscu, na przekór wszystkim ludziom świata. Na przekór rozwścieczonym żołnierzom oraz na opak ich pierwszemu spotkaniu, gdzie coś, lub ktoś zdecydował, iż będą się nienawidzić.
No... już może umierać.
- Ja, jeśli zaraz nie zaczniesz uciekać - wychrypiał w jej usta, jednocześnie muskając niespokojnie nabrzmiałe wargi.
Potem rozległy się strzały...
Następnie wszystko działo się bardzo szybko.
Do dotychczas pustej uliczki, w której zamarli Darren, Hovery i Terry, zaczęły dobiegać wołania i komendy oficerów wojskowych Iraku. Cała trójka poczuła jak ziemia pod ich stopami drży, zwiastując nadciągające niebezpieczeństwo. Księżyc schował się za gęstymi chmurami - wydawać by się mogło - napęczniałymi od deszczu, przez co jedynym źródłem oświetlenia, były blaski wydobywające się z okien budynków.
Darren spojrzał po obydwu swoich towarzyszach. Hov trzymała mocno glocka obiema rękoma, wymierzonego przed siebie. Mężczyzna z politowaniem dostrzegł jak nogi jej drżą, niemal synchronicznie z ustami. Miał wrażenie, że w głębi siebie robi wszystko, aby nie dopuścić strachu do oczu.
Och, mała, jak zawsze nieustraszona.
Terry zaś rozglądał się gwałtownie w okół z karabinem maszynowym w dłoni. Jego wyszkolenie nie pozwalało mu na chociażby cień histerii. Darren musiał temu zaufać.
- Masz ją stąd zabrać! Biegnijcie do tylnej bramy! Zatrzymam ich tak długo, jak tylko się da - wykrzyczał do przyjaciela.
- Co? Przecież nie możemy cię zostawić. Co z tobą...? Terry powiedz mu coś!
Brooks skinął jedynie głową, zatwierdzając bruneta, że wie co robić. Chwycił piwnooką za rękę i mimo jej protestów, zaczęli biec w przeciwną stronę, ku północnemu wyjściu z wioski. Musieli dotrzeć do bramy zanim natrą się na nieprzyjaciół w postaci żołnierzy z niepohamowaną chęcią wyłapania Amerykanów. A szczególnie Darrena...
Hovery ciągnięta przez chłopaka, zdążyła jeszcze przekręcić głowę, aby napotkać te ciemne tęczówki mężczyzny, którego kilkadziesiąt minut temu całowała. Chwilowo zastanowiła się nad powinnością ich zbliżenia. Czy czasem nie było ono błędem? Jego wargi na jej... Przecież to absurd! Jeszcze większym nonsensem był dla niej fakt, że nie podobało jej się zjawisko biegnących nóg, a jednocześnie oddalających ją od Fletchera, podczas gdy dziwna grawitacja ciągnęła ją z powrotem i wołała "zostań!". Pragnęła zostać...
- Poradzi sobie! - odezwał się zdyszany Terry. Wiedział, że za mocno ściskał palce dziewczyny, ale w tej sytuacji, gdy adrenalina buzowała w jego żyłach, wyczucie siły było ostatnią rzeczą jaką kontrolował.
- Jak daleko do bramy?
- Jeszcze dziesięć metrów!
Niestety nie było im dane do niej dobiec.
- Terry! - Lecz ona także za późno ich zobaczyła. - Stój!
Po sekundzie sam ujrzał co takiego ją wstrząsnęło. Momentalnie wyhamował.
- Cholera! Uciekaj! Biegnij z powrotem!
Na te słowa bijąca grawitacja od Darrena ucieszyła się, skrzecząc gdzieś do ucha Hov "tak, tak, wracasz do niego". Jednak wszystko inne zachowało się lojalnie.
- Nie ma mowy. - Spojrzała na Irakijskich żołnierzy, którzy swoim ustawieniem zaczęli zamykać dookoła nich okrąg.
- Szybko, jeszcze masz szansę! - I popchnął gwałtownie dziewczynę, ku zmniejszającemu się przejściu.
Ta jedynie zachwiała się na własnych nogach z powodu stawienia oporu sile Brooksa. Następnie uniosła wyżej spluwę, odwróciła się, by napotkać twarz przyjaciela i... poczuła ból w tylnej części głowy.
Plątanina słów obcego języka. Słyszała niewyraźnie co drugi wyraz. Jakby przez szkło. Miała wrażenie, że mruga bardzo wolno, ponieważ obraz przed jej oczami raz pojawiał się, a raz znikał. Do tego niemiłosierny, rozpraszający ból głowy kompletnie nią zawładną, sprawiając, iż czuła się otępiała, pół przytomna.
Chyba była ciągnięta. Podtrzymywana za ramiona przez dwie silne osoby. Jej nogi szurały po ziemi. Właściwie czuła palący ogień w całym ciele z powodu pozycji w jakiej się znajdowała, ale to głowa przyćmiewała każde inne, mniejsze odczucie fizyczne.
Ból... Ból... Ból...
Wystękała trzy słowa, lecz nawet ich nie zrozumiała. Co właściwie chciała powiedzieć? Nagle przed oczami mignęła jej twarz Galiba. Tak, tego była pewna.
- Przepraszam... - Usłyszała jego głos. Potem luka w zdaniu. - ... utrzymać... - kolejna luka - ...rodzinę - dodał i zniknął z jej pola widzenia.
Potem rejestrowała wzrokiem wystające głowy z okien domów. Sylwetki. Bardzo ciemne sylwetki ludzi, wolno przemieszczających się obok niej. Po prostu przechodzili i serwowali jej baczne spojrzenia.
Tak nieustępliwie bolała ją głowa...
Chciała krzyczeć, ale czuła jak mięśnie jej twarzy nawet nie chcą współpracować. Nie wiedziała czy coś jej to uniemożliwiało, czy też straciła mowę.
W końcu zauważyła niewyraźne kontury dużego samochodu z przyczepą. Ogarnęła ją wewnętrzna panika na myśl o klaustrofobii, o zamknięciu, porwaniu... wszystkim tym najgorszym, czego teraz się obawiała.
Przez te rozmysły wysiliła się na niezgrabne, i tak mocne jak tylko potrafiła, wyszarpnięcie ręki z czyjegoś uchwytu. Chyba zaskoczyła tym ruchem ludzi, którzy ją trzymali, ponieważ wyślizgnęła się z dłoni obydwu. Upadła tym samym na kolana i bezwładnie bujnęło ją na bok. Nie zdążyła jednak nawet poczuć chłodu piasku a już czyjeś twarde ręce uniosły ją w górę. Usłyszała rechot. Potem została przerzucona przez kogoś ramię, jak lalką. Zrobiło się jej niedobrze, gdy żołnierz wnosił ją na sam koniec przyczepy samochodu.
Zostawił ją tam i zamkną drzwi z głuchym trzaskiem, po którym nastąpiła ciemność. Ciemność od dziecka kojarzyła jej się z klatkami, małymi pomieszczeniami, równającymi się z jej niepokonaną fobią.
Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że siedzi zamknięta. Nie mogła...
- Hovery Laing?
Usłyszała męski głos, ale nie przypominała sobie nadawcy. Za bardzo dekoncentrował ją ból głowy, by mogła się na tym skupić.
Nagle wyczuła jak mężczyzna podchodzi do niej ciężkimi krokami, którym towarzyszył brzdęk łańcuchów. Hov przeszedł gryzący dreszcz i na skutek strachu, nieco oprzytomniała, oddychając szybciej.
- Nie zbliżaj się - wyjąkała słabym głosem, jednocześnie uderzając plecami o blachę ściany przyczepy. - Nie waż się... proszę.
- Nawet nie jestem w stanie. - Musiał przystanąć, bo metal ucichł. - Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy.
Nie mogła w to uwierzyć. Dopiero teraz dotarł do niej ten głos, tonacja, akcent. Czy to w ogóle było możliwe...?
- S-sott?
- To ja. Nie poznałaś mnie? - spytał, ale nie otrzymał odpowiedzi, dlatego dodał: - Jesteś ranna?
- Też cię złapali? Czy jesteś tu, żeby mnie pilnować? - Zamrugała kilka razy, chcąc, aby jej oczy szybciej przyzwyczaiły się do ciemności. Musiała jakoś zobaczyć jego twarz, gdyż jej zszokowanie nie pozwalało sobie, od tak, na uwierzenie w rzeczywistość tej sytuacji.
- Chciałbym odpowiedzieć jednoznacznie, ale to trochę bardziej skomplikowane. Jesteś ranna? - Jego głos różnił się od tego, którym posługiwał się w obozie. Ten był pozbawiony grozy a przyodziany w... niemoc? A nawet bezsilną łagodność.
- Co? Nie. Chyba nie. Głowa mi pęka. - Zacisnęła zęby, gdy spróbowała się wyprostować, lecz to nie powstrzymało syku wydobywającego się z jej ust. Złapała się za głowę, głupio ciekawa, czy poczuje wyraźne pulsowanie czaszki. Zastanawiała się nawet nad opcją omamów, przez które mogłaby wyobrażać sobie teraz Scotta. - Jak się tu znalazłeś? Przykuli cię łańcuchami?
- Tak. Siedzę tu przez własną głupotę.
- Myślałam... myślałam, że jesteś z nimi. Że jesteś tym zdrajcą, w którego mnie wrobiłeś - powiedziała dziewczyna, na chwilę zapominając o otępiającym bólu, ponieważ niedowierzanie i ciekawość ogarnęła ją całą. Nie mogła uwierzyć w fakt, że właśnie rozmawia o tym ze Scottem tak spokojnie. Że w ogóle z nim rozmawia po tym wszystkim. Że jest tu zamknięta razem z nim. Wcześniej wyobrażała sobie ich spotkanie po stokroć jadowitsze, a tymczasem... nawet nie ma siły się podnieść.
- W nic cię nie wrobiłem. Ale owszem, jestem zdrajcą. - Zamilkł na moment. - Ty nie rozumiesz. Proponowali mi grube miliony, a ja cholernie potrzebowałem tych pieniędzy - szeptał tak cicho, że prawie niesłyszalnie, jakby potępiający własne słowa. - Jestem hazardzistą, a to było tyle forsy...
A więc w tym miała rację. To on był wtyką.
- Opowiedz mi o tym Scott. Jak to mnie nie wrobiłeś? Muszę znać prawdę, a ty i tak nie masz nic do stracenia. Mów.
Nastała cisza. Cisza, zakłócana jedynie stukotem łańcuchów, które świadczyły o jego ruchu. Musiał stanąć bliżej, ponieważ brunetka wyraźniej poczuła jego okropny zapach potu, krwi i jakby przemoczonych ubrań. Momentalnie poruszyła się nerwowo, by na oślep się od niego odsunąć.
- Mówiłam, żebyś nie podchodził! - Nadal mu nie ufała.
- A ja mówiłem, że nic ci nie zrobię. Nie stanowisz już dla mnie zagrożenia, jak w obozie, gdzie to mogłaś mnie wydać.
Teraz dostrzegła, dzięki jakiejś maleńkiej stróżce światła, jego twarz. Musiała bardzo się przyjrzeć, aby dostrzec poharataną skórę policzków, podbite oczy i usta oblepione zaschniętą krwią. Nic więcej nie zdołała zobaczyć, ale nie trudno było jej zgadnąć, co mu się stało.
Został pobity. Może nawet wielokrotnie.
- Za co ci to zrobili?
Scott cofnął twarz do całkowitego mroku.
- Posłuchaj, w nic cię nie wrobiłem. Powiem ci jak było, bo może masz jeszcze szansę na wybrnięcie z tego bagna. - Usiadł, gdyż podłoga zaskrzypiała a łańcuchy ponownie dały o sobie znać. Po chwili kontynuował: - Pewnie wiesz już, że przysłali mnie z Agencji Militarnej, abym wytropił ludzi, którzy chcieli pozbyć się McDoneta... Dzień przed moim wyjazdem do Afganistanu, odwiedził mnie pewien człowiek. Nie wiem jak mnie znalazł. Nazywał się Rakin al-Churi. Generał sił zbrojnych Iraku. Zaproponował pięć milionów za przekazywania informacji. O wszystkim. - Podciągnął nosem, chociaż nie płakał. - Zgodziłem się. Ta forsa... mnie oślepiła. Gdy widziałaś mnie, kiedy wykonywałem telefon po za obrębem granicy obozu... Wtedy miałem się z nim skontaktować. Przeszkodziłaś mi.
Hovery poczuła na sobie jego ciężki wzrok, mimo że i tak nie mógł jej dokładnie zobaczyć. Przypomniała sobie jak ją dusił na drugi dzień po próbie podsłuchania tej rozmowy. I groził.
- Później afera z otwartym listem Fletchera - mówił dalej. - To też byłem ja. Po prostu dostarczałem informacje. Było to bardzo ryzykowne, dlatego zachowywałem się tak agresywnie w stosunku do ciebie. Podejrzewałaś coś i bałem się, że mnie zdemaskujesz.
- A co z postrzeleniem Darrena? To też była twoja sprawka?
- Nie, nie miałem z tym nic wspólnego. Tak samo jak z opróżnieniem zbrojowni. W obozie... był jeszcze jeden szpieg. - Zakasłał chrapliwie kilka razy. Jego stan zdrowia nie wydawał się najlepszy. - Nie wiem kto nim był, ale pewnie to on próbował cię wrobić. Był bardziej zaufany i z pewnością nie tylko do przesyłania informacji.
Samochód zabujał na nierównym terenie. Hovery musiała podeprzeć się rękoma, żeby jej ciało bezwładnie nie uderzyło o blachę przyczepy.
Jeszcze jeden szpieg... powtarzała w myślach. Niech to... jeszcze jeden!? Nigdy nawet nie brała tego pod uwagę. A przecież to całkowicie zmieniało oblicze niektórych spraw.
- Dlaczego cię tu trzymają?
- Gdy napadli na obóz, pomyślałem, że wykonałem robotę, oni zrobią swoje a mnie się upiecze. Ale dorwali mnie nim zdążyłem uciec. Po całej akcji zabrali mnie do swojego obozowiska i zadawali różne pytania, na które nie znałem odpowiedzi. Miedzy innymi pytali gdzie jest wiceadmirał. Cholera, nie miałem pojęcia. Nie wkopałbym was, przysięgam, ale oni sądzili inaczej. Stąd zaczęły się tortury.
Hovery wcale nie należała do twardzielek. Hovery tylko taką zgrywała, aby jakoś stawić czoła światu. Jak więc musiała wypaść z roli, gdy odczuła smutek na los tego chciwego mężczyzny, któremu żądza pieniędzy zgotowała piekło? Nie raz spotykała się z takimi zachłannymi ludźmi. Wiedziała co nimi kieruje i jak trudno jest im się tego wyzbyć.
Nienawidziła Scotta od pierwszego ich spotkania. Był szują. Przez niego zginęli ludzie, zastraszał ją, okłamywał wszystkich. Powinna się cieszyć, jak pokrzyżowały mu się drogi. Ale mimo to ona odczuwała smutek na jego żałość w głosie, gdy opowiadał. Współczuła mu tych złych cech, które pokierowały go na złą stronę.
- Musimy się stąd wydostać - rzuciła z dziką determinacją.
Łysy prychnął.
- Ja i tak już jestem martwy. Ale Hov... - Samochód zatrzymał się nagle a on zaczął mówić szybciej. - Jestem pazernym, chciwym i zachłannym dupkiem, ale nigdy nie chciałem, aby komuś stała się przeze mnie krzywda. Wiem, że moje czyny świadczą inaczej, ale... Mogę to zwalać na uzależnienie od hazardu. Pewnie. Ale...
Drzwi od przyczepy otworzyły się z nieprzyjemnym trzaskiem, a na pakę wskoczył postawny żołnierz.
- Hovery - odezwał się pośpiesznie. - Popełniłem błąd. Nie zasługuję na nic dobrego, ale... lepiej byłoby umrzeć z chociażby jednym wybaczeniem na koncie.
Dziewczyna dopiero teraz mogła dojrzeć jego zmasakrowaną sylwetkę. Wyglądał makabrycznie. Cały zakrwawiony, brudny i blady sprawiał wrażenie, jakby już uszło z niego życie. Na rękach rozpościerały mu się dziesiątki czerwonych, podłużnych chrost, a na odkrytej klatce piersiowej widniały mu zaropiałe dziury do żywego mięsa.
Nie mogła znieść tego wstrząsającego widoku, dlatego przeniosła spojrzenie na jego lodowato niebieskie oczy, które niemo błagały ją o ostatnią przysługę. Widziała w nich każdą złą emocję, słabość oraz świadomość porażki tak wyraźnie przez niego okazywaną. Gdzieś za tęczówkami spoczywała w nim skrucha.
Więc zanim żołnierz zdążył ją poderwać w górę, ta wyszeptała:
- Wybaczam ci.
- Gdzie jestem? Gdzie moi znajomi? - wystękała, jednocześnie sprawiając, że opuścił na nią swoje wnikliwie, ciemne tęczówki. Zderzyła się z jego nieprzyjazną miną, mówiącą zapewne, że ma siedzieć cicho.
Speszona i zdenerwowana zaczęła się rozglądać. Na przeciw nich stały dwa te same furgony z czerwonymi przyczepami. A w okół porozstawiało się kilkudziesięciu żołnierzy. Zerknęła w lewo i uświadomiła sobie, że znajdują się na terenie obcego obozowiska. Jak zauważyła... obozowiska Iraku. Wszędzie wisiały flagi tego kraju.
Usłyszała język arabski. Kilku mundurowych rozmawiało ze sobą nieopodal niej. Gdzieś z tyłu także rozległa się ta mowa. Hov nic nie rozumiała. Liczyła, że zobaczy chociaż Darrena i Terrego, ale nie widziała żadnej znajomej twarzy.
Instynktownie odwróciła się w stronę samochodu, w którym zostawiła Scotta. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie chciała go mieć przy boku.
- Znasz angielski? - zwróciła się znów do tego żołnierza, który ją trzymał. Ale ten nawet na nią nie spojrzał. Westchnęła zrezygnowana, zastanawiając się, jak podejść do sprawy. - Posłuchaj, wiem, że...
Uderzył ją w policzek tak błyskawicznie, że nawet nie zdążyła zarejestrować ruchu jego ręki. Mocno czy też lekko dla niego... Dla niej nieprzyzwoicie silnie, przez co wykręciła głowę ostro w bok, nadwyrężając nieprzyjemnie kark.
- Niech jej nie dotyka! - wykrzyczał ni stąd, ni zowąd Terry. - Powiedzcie to temu skurwielowi!
Hovery uniosła smętny wzrok. Przez kilka sekund widziała rozmazanie. Brooks szarpał się z paroma innymi, ale w obliczu sytuacji czterech na jednego, został natychmiast unieruchomiony. Dwoje mężczyzn trzymało go za ręce. Inni coś do niego mówili. A jeszcze jeden wymierzył mu dwa ciosy w brzuch, powodując iż chłopak zgiął się w pół.
- Terry - wymruczała Hovery pod nosem, ale sama zdała sobie sprawę, jak cicho to zabrzmiało. Nikt jej nie usłyszał. - Zostawcie go! - odezwała się tym razem głośniej. W wyniku tego, kilku mundurowych odwróciło się w jej stronę, lecz tylko na jednego zwróciła największą uwagę.
Wyglądał na jakiegoś dowódcę z oficerką na głowie i dużą ilością oznak, przypiętych do katany.
- Hov, jesteś cała?! - zwrócił się do niej Terry, przez co ponownie oberwał.
Tym razem jego stłumiony jęk dosłyszała, aż w miejscu w którym stała.
- Błagam! Zostawcie go!
Kątem oka zobaczyła jak wysoki żołnierz obok niej znów bierze zamach. Szykowała się na uderzenie, jednak rozkazujący wrzask dowódcy zatrzymał mu rękę.
Oficer odszedł od Terrego a szybkim krokiem znalazł się przy niej. Wystający brzuch opinał mu mundur. Był raczej niski, ale swoim wyglądem wzbudzający respekt. Ciemne wąsy i karnacja nie wyróżniały go specjalnie spośród innych Irakijskich żołnierzy. Mimo to, miał coś w oczach. Coś, co na pewno pomagało mu kierować dyscypliną swoich ludzi, gdyż kryła się w nich pewnego rodzaju przestroga oraz błysk niemoralnego szaleńca.
Mężczyzna zakomendował coś do żołnierza obok Hovery, ale posłużył się językiem arabskim, dlatego dziewczyna nie mogła zrozumieć co chciał przekazać tym ostrym tonem. Następnie zwrócił się do niej.
- Nie jesteśmy bezdusznymi bestiami, dopóki nas się do tego nie zmusi - odezwał się po angielsku. - Proszę wybaczyć zachowanie Hajdera.
Nie zważając na jego słowa, szybko postanowiła wykorzystać fakt, że ktoś w końcu jest zdolny się z nią porozumieć.
- Żądam udzielenia mi kilku odpowiedzi na...
Niestety nie mogła dokończyć, ponieważ została brutalnie zmuszona do stawiania kroków w przód, przez napierające na nią kroki rzekomego Hajdera.
Stopy plątały jej się na piaszczystej powierzchni, gdy przechodziła obok jednego z furgonów, z którego nagle wyprowadzono bezwładne ciało Darrena. Ręce miał przewieszone przez karki dwóch żołnierzy tak, że nogi luźno ciągnęły mu po ziemi. Był nieprzytomny. Pomimo zamkniętych oczu, mięśnie jego twarzy wydawały się być napięte, a lekko rozchylone usta, jakby niemo wykrzykiwały słownik wulgaryzmów w stronę swoich oprawców. Włosy opadły mu na czoło, tworząc cienie pod rzęsami.
Hovery pierwszy raz widziała go w takim stanie bezbronności. Nawet gdy spał, sprawiał wrażenie wiecznie uważnego i czujnego. Mniej martwego...
Terry także zauważył przyjaciela. Jego widok tylko wzmocnił w nim chęci do boju. Brunetka zdążyła zerknąć na jego próby uwolnienia się, ale już po sekundzie musiała patrzeć przed siebie, z powodu nakierowania jej głowy wprost.
Uznała, że ona także się nie podda. Będzie walczyć jak Terry, a nuż jej się uda jakkolwiek wyswobodzić.
Przypomniała sobie lekcję samoobrony z Fletcherem.
"Nie marnuj energii na bezsensowne szamotanie. Pomyśl!"
I momentalnie zaczęła szacować skuteczność jej ruchów. Była podtrzymywana za ramię. Tylko za jedno ramię. Drugie miała wolne, ale nie do końca przystosowane do walki wręcz. Wiedziała, że jeśli zdecyduje się na siłę, polegnie.
"Nie będziemy się okładać pięściami. Chcę abyś wiedziała jak odeprzeć atak. Jak unicestwić ruchy przeciwnika."
Och, czego ja się właściwie spodziewam?!, pomyślała zrezygnowana. Jestem za słaba. Czego ja chcę dokonać? Mam uciec pod nosem kilkudziesięciu, wyrośniętych facetów? Jesteś głupia, Laing!
Po chwili jednak dotarło do niej czego tak naprawdę pragnie. Musiała dokładnie sprawdzić, co ze stanem Darrena. Czy on w ogóle żyje. Może jednak coś jej siadło na mózg, przez to ogłuszenie, ale dopiero po tym będzie mogła umrzeć spokojnie.
Zrobiła to w przeciągu kilku sekund.
Za pomocą zwinnego wyszamotania się spod łapsk Hajdera, chwilowo była wolna. Nie traciła czasu. Od razu podbiegła do Darrena, ignorując dwójkę mundurowych obok niego.
Jej dłonie natychmiastowo dopadły do szorstkich policzków mężczyzny, które swoim zarostem drapały jej opuszki palców.
Miał tak zimną skórę...
- Darren. Musisz być silny.
Miał tak piękne usta. Ciche, a wciąż wydające milczące rozkazy, aby nie robiła niczego głupiego.
- Nie pozwalam ci mnie zostawić. Kto... - zacisnęła powieki - ...kto będzie mnie opieprzał?
Przyłożyła swoje czoło do jego, pozwalając, by dziwna fala prądu, znalazła przepływ między ich ciałami. Bała się, że to zjawisko elektryzacji jest ostatnim, jakim od niego poczuje. Ostatnim jakim z siebie wydał.
I nie obchodziło ją żadne powinności, czy też nie powinności ich zbliżeń. W tym momencie stała we właściwym miejscu, na przekór wszystkim ludziom świata. Na przekór rozwścieczonym żołnierzom oraz na opak ich pierwszemu spotkaniu, gdzie coś, lub ktoś zdecydował, iż będą się nienawidzić.
No... już może umierać.
- Ja, jeśli zaraz nie zaczniesz uciekać - wychrypiał w jej usta, jednocześnie muskając niespokojnie nabrzmiałe wargi.
~***~
Cześć.
Mam nadzieję, że każdy odtworzył muzykę, która - jak myślę - idealnie pasuje do ostatnich akapitów. Jeśli tego nie zrobiliście, to niestety mogliście nie odczuć takiego efektu, jakiego ja chciałam, byście odczuli.
A tak poza tym... Wiecie, że jesteście niesamowici?!?!?! Mam Wam zwariować ze szczęścia przez TE komentarze?! Tego chcecie? Tego?!
Dziękuję.
O CHOLERA
OdpowiedzUsuńNIE WIEM CO POWIEDZIEĆ
NAPRAWDĘ NIE WIEM
TYLE CZEKAŁAM NA TEN ROZDZIAŁ
PRAWIE OSZALAŁAM ZE SZCZĘŚCIA
A TERAZ BRAK MI SŁÓW
OCZAROWAŁAŚ MNIE
POWAŻNIE
UWIELBIAM TO ZA MAŁE SŁOWO
ACH DRUGI SZPIEG?
CHOLERA
A TA KOŃCÓWKA?
ROZPŁYWAM SIĘ
TOTALNIE SIĘ ROZPŁYWAM
WIESZ PRZECIEŻ ŻE UWIELBIAM TĘ DWÓJKĘ
I TO BYŁO
TAKIE
LEPIEJ JUŻ SKOŃCZĘ
BO NAPRAWDĘ NIE MAM SŁÓW NA OKREŚLENIE TWOJEGO GENIUSZU
PRZEPRASZAM ZA TEN NIEOGARNIĘTY KOMENTARZ
I ZMIENIŁAM PROFILOWE XD
Oszukało mnie!
UsuńMiędzy TAKIE a LEPIEJ JUŻ SKOŃCZĘ miało być jeszcze O MATKO
^_^
ten blog jest po prostu nie samowity a rozdziały genialne <3 już nie mogę się doczekać kiedy będzie następny równie cudowny rozdział ? Życzę duuuuuuużo weny i czekam z ciekawością na kolejny :*
OdpowiedzUsuń/A
niesamowiteniesamowiteniesamowite
OdpowiedzUsuńja juz prawie ryczałam ale na końcu wybuchnęłam śmiechem bo... typowy Darren XD
kobito, jesteś niesamowita!!!
~BiBi
To chyba najlepszy rozdział.
OdpowiedzUsuńUwielbiam go całym sercem i Boże, Scott i jego tajemnica kompletnie mnie zaskoczyły. To znaczy, coś mi mówiło, że może być więcej szpiegów, ale jakoś nieszczególnie się skupiałam na rozwinięciu tej myśli. Miałam też dziwne wrażenie, że za inny przeciek informacji może być odpowiedzialny Terry, ale teraz jestem kompletnie zbita z tropu. Nie wiem. To oczywiście możliwe, ale istnieje jeszcze opcja, że to może być jedna z pielęgniarek lub postać, która być może się jeszcze nie pojawiła. Mój mózg podświadomie już szuka podstępów, bo już nawet podejrzewa admirała eh. Muszę przestać. W końcu wszytko wkrótce się wyjaśni :)
Do następnego!
Cieszę się, że tamte komentarze cię zmotywowały :D bo codziennie wchodziłam na tego bloga z myślą o nowym rozdziale.. :D przeważnie czytam fan fiction, ale czasem zdarzają się takie wyjątkowe opowiadania jak twoje :*
OdpowiedzUsuńPrzepiękny rozdział obvy tak dalej.. dużo tajemnic, ale to dobrzeeee :D
pozdrawiam
Jesteś genialnia! Mam nadzieję że kiedyś doczekam się książki z twoim nazwiskiem na okładce :) czekam na następny rozdział. Życzę dużo weny ;3 #Stworek
OdpowiedzUsuńTa końcówka, ah ,wzruszyłam się ! Cudowny rozdział dziewczyno. Mnie tez zrobiło sie żal Scott'a kiedy wyobrazilam sobie scenę w przyczepie. No ale dwóch szpiegów to sie nie spodziewałam. Jakoś nie chce odejść ode mnie myśl że Terry ma coś z tym wspólnego, mimo że jego też złapali... mam nadzieję że kolejny rozdział pojawi się wcześniej :)
OdpowiedzUsuń