niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 9

   Punkt południe. Słońce najwyżej wzniesione na niebie, bezlitośnie pokrywało gorącymi promieniami ziemię. Wprawiało w pragnienie wysuszone skały, glebę, rośliny, zwierzęta i dwóch malutkich ludzi wolno przemieszczających się po górzystych półkach. Ci osobnicy pozbyli się kojącego wiatru, który owiewał im spocone karki, schodząc niemal na równiny, gdzie nie wieje tak bardzo. Teraz sami muszą radzić sobie z gorączką tego upalnego dnia, wykorzystując jedynie rzucane cienie przez wysokie zbocza, które były dla nich kałużami ochłodzenia.
    - A mówiłam, żebyś zostawił ostatni łyk na czarną godzinę - westchnęła zrezygnowana Hovery. Uniosła ciężkie powieki, by zerknąć po raz kolejny na latającego nad nimi orła, który krążył w ich otoczeniu od godziny. Czyżby wyczuwał w nich przyszłą padlinę? Cóż, jeśli padną z wycieńczenia - co może się zdarzyć, gdy nie znajdą wody - przynajmniej komuś się przysłużą.
    - Wtedy była czarna godzina - odpowiedział Darren, rozglądając się dookoła. Pragnął napotkać pod swoim spojrzeniem chociażby coś, co przypominałoby ciecz. Lecz w okół nich rozpościerało się tylko rozległe pasmo gór o ostrych krawędziach. Nagie, bez roślinności przybrały pomarańczowo-żółtą barwę przez odbijający się w nich blask słońca.
   Szli daleko od dróg przejezdnych. Zdaniem Fletchera, podróżując wzdłuż głównych szlaków, mogliby zostać zauważeni przez ludzi Saddama, którzy z pewnością pojmaliby ich, rozpoznając Darrena, jako wiceadmirała jednostki sił zbrojnych USA. Mężczyzna nie spodziewał się ataku ze strony Iraku, dlatego nie wie też, jaki mieli cel w napadnięciu na obóz. Zastanawiał się, czy nie połączył on sił z Pakistanem i teraz razem nie dążą do wygnania wojsk Amerykańskich z ziem Afganistanu.
   To by miało sens. Razem z Henrym nie zwracali wielkiej uwagi na ludzi Saddama - prezydenta a jednocześnie dyktatora Iraku. To właśnie ktoś od nich mógłby planować zamach na McDoneta, podczas gdy wszystkie podejrzenia kładli na Pakistan.
    - ...poradziłeś?
    - Co? - Pogrążony w myślach Darren dopiero teraz zorientował się, że dziewczyna coś do niego mówiła. Zawsze kiedy próbuje znaleźć wyjaśnienie dla ostatnich wydarzeń całkowicie odpływa, zatapiając się w swoich teoriach.
    - Pytałam, jak udało ci się zwalczyć klaustrofobię. Pamiętasz? Gdy nie chciałam wejść do szczeliny, zacząłeś mi opowiadać, że kiedyś miałeś ten sam problem, ale poradziłeś sobie z nim, bo od tego zależało czyjeś życie. Chyba że, była to tylko zwykła przekupna bajeczka...  Zrozumiałabym.
   Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Nie sądził, że będzie o tym pamiętać, ale jak zwykle zaskoczyła go swoją pamiętliwością o szczegółach.
    - Aaach. To było dawno temu. - Rzucił na nią okiem, jakby chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście ma ochotę tego słuchać. Wywnioskował z jej skupionej twarzy, że tak. - Klaustrofobię miałem od dziecka i za dziecka się jej pozbyłem. Mając dziesięć, może jedenaście lat dostałem psa. Pewnego razu poszedłem z nim do opuszczonego starego domu, gdzie często spędzałem czas. Podobno dom miał blisko sto trzydzieści lat, trudno się więc dziwić, że gdy przyszła cholerna ulewa spróchniałe belki nie wytrzymały i zaczęły nam się walać na głowę. Jedna zrobiła dziurę w podłodze, do której wpadł mój Owczarek. Chcąc nie chcąc, pod wpływem impulsu zszedłem po niego. Ale pech chciał, żebym posiedział tam trochę dłużej, bo coś zaklinowało wyjście. I tak, zanim mnie znaleźli przesiedziałem bite sześć godzin w tej norze, wielkością przypominającą budę. - Wzruszył lekceważąco ramionami.
    - Musiałeś przeżyć tam okropne chwilę. Na samą myśl, że mogłabym... - Wzdrygnęła się, przymykając oczy, by odgonić niewygodne wyobrażenia o malutkim pomieszczeniu, w którym spędza pół dnia. Ogarnęło ją nagle wielkie współczucie do tego dziesięcioletniego chłopca.
    - Widzisz, pech nie zawsze działa na naszą niekorzyść. Przynajmniej nie mam już tego lęku, a mój pies nadal żyje - stwierdził, dając jej kuksańca w ramię. - Może kiedyś powinienem zamknąć cię w sześcianie? Myślisz, że by ci przeszło? - Pomyślał na głos. Nic już nie mógł na to poradzić, że lubi ją denerwować, że lubi widzieć jej wypieki na policzkach i zmarszczone brwi.
   Hov parsknęła prześmiewczo. Niestety jej fobie nie były dla niej zabawnym tematem rozmów, dlatego też takowe skutki pojawiły się na jej twarzy. Czasem miała ochotę go po prostu udusić i zakopać.
    - To nie jest śmieszne. - Spojrzała na jego profil.
   Prosty nos, rozchylone usta, włosy przyklejone do spoconego czoła, czarna brew jak zwykle nachylona pod groźnym kątem, zarys kwadratowej szczęki a zaraz pod nią jabłko Adama. Momentami wyglądał tak dojrzale i mężnie, że strach się bać chociażby jego śmiertelnie poważnych oczu. Ale czasem, bardzo rzadko, potrafi odsłonić swoją niewinną chłopięcość w jednym z uroczych uśmiechów. Masz dopiero dwadzieścia cztery lata - pomyślała z dziwnym uświadomieniem - Co robisz na tej życiowej pozycji? Czy osoba w twoim wieku nie powinna korzystać z ostatnich lat młodości? 
    - Co tak patrzysz? - spytał nie spoglądając na nią.
    - Tylko... zastanawiam się, co robiłeś przed tym wszystkim. No wiesz, przed wojskiem - rzuciła, udając obojętność.
   Przez kilka sekund wsłuchiwała się w grzechot żwiru pod ich stopami. Nie do końca spodziewała się odpowiedzi. Dlatego wzrokiem znów pragnęła odnaleźć szybującego ptaka nad ich głowami, aby studiować ruchy jego skrzydeł, których oglądalność sprawiała jej tu jedyną przyjemność.
   Jakie było jej zaskoczenie, gdy jednak się odezwał.
    - W wieku dziewiętnastu lat dawałem korepetycję z matmy. Moimi jedynymi uczennicami były piękne studentki. - Zaśmiał się zuchwale.
    - Chyba nawet nie muszę pytać, w jaki sposób ci płaciły... 
    - To była dobra fucha... - odrzekł marzycielsko.
    - Wyobrażam sobie.
    - Jedna nawet chciała...
    - Nie chcę tego słuchać!
    - Co? O seksie? - zapytał fałszywie niewinnym tonem. Postanowił zaobserwować jej reakcję na ten temat i wbił w nią swoje przenikliwie ciemne tęczówki. Teraz to on zaczął przyglądać się jej profilowi.
   Spojrzenie miała skierowane w górze, jakby chciała znaleźć jakiś punk zaczepienia, w którym mogłaby utkwić swój wzrok. Kilka pasemek włosów zostało wyszarpanych z jej kitki z powodu wiatru, przez co przylepiły się do twarzy. Wypukłe zaschnięte usta wołały niemo o wodę. Miała delikatnie zaokrąglone rysy twarzy o skórze tak gładkiej i lekko zarumienionej od słońca, że chciałoby się poczuć jej miękkość. Tylko siniec pod okiem nadawał jej nieco pęknięcia na tle tej żywej porcelany.
   Jego uwagę przykuła szczególnie kropelka potu, przesuwająca się pomału od lewego ucha po skosie szyi. Odprowadził ją wzrokiem tuż po samą krawędź bluzki, a potem, tak samo wyszło, że zatrzymał spojrzenie na jej piersiach. Gustował w większych, ale... Denerwowało go to, iż tak przykuwały jego uwagę. Irytował go fakt, że obok niego nie ma Terrego, tylko jest ona - kobieta naruszająca prywatność jego zmysłów.
   Niespodziewanie poczuł uścisk cienkich palców na brodzie. Hov uniosła jego głowę tak, że był zmuszony spojrzeć jej prosto w rozgniewane oczy.
    - Nie powinieneś patrzeć przed siebie? No wiesz, żebyśmy się przypadkiem nie zgubili.
   Darren skrzywił się unosząc jedną brew. Poczuł się jak skarcone dziecko za podjadanie słodyczy przed obiadem i bardzo mu się to nie spodobało.
   Natychmiast złapał za jej nadgarstek, jednocześnie odsuwając go od swojej twarzy.
    - A ty...
    - Cicho!
    - Co?!
    - Przymknij się. Słyszę szum wody! - krzyknęła piwnooka nieruchomiejąc i powstrzymując oddech.
   Fletcher uczynił to samo. Przez kilka chwil obydwoje wsłuchiwali się we wszystkie odgłosy przyrody, jakie tylko potrafili zarejestrować. Zaczynając od pełzającego żuka gdzieś obok nich, a kończąc faktycznie na stłumionym dźwięku rozlewanej wody.
   Oczy dziewczyny powiększyły się z podekscytowania.
    - To wodospad - oznajmił brunet.
    - Marzę o prysznicu!
    - Tam gdzie woda, tam i ludzie.
    - Tam gdzie ludzie, tam i pomoc.
    - Niekoniecznie.
   Po tej krótkiej wymianie zdań nagle obydwoje zorientowali się, że nadal stoją nieruchomo złączeni przez uścisk Darrena. Widząc to, chłopak puścił jej rękę, po czym nie zdążając przedstawić planu działania patrzył, jak Laing zaczyna szybko stawiać kroki ku kojącemu brzmieniu wody.
   Zaskoczony jej lekkomyślnością szybko ją dogonił.

   Po paru uwagach Darrena i ostrożnemu przedostaniu się do źródła ich nadziei, znaleźli się w końcu nad niewielkim wodospadem, spływającym z pięciometrowej skalnej półki, wpływającym do wąskiej rzeki. Po obydwu stronach wodnego koryta, rozpościerają się dwie ogromne, wysokie góry, które dobrze ukrywają tę oazę, tworząc coś na kształt wąwozu w zapadlisku ziemi. Na szczęście dzięki wygładzonej ścianie wzniesienia, na którym właśnie stoją Fletcher i Laing, nie powinni mieć problemu z zejściem w dół
    - Widzisz? Nikogo nie ma. Chodź. - Pociągnęła go za rękaw.
   Mężczyzna jednak szarpnął ją z powrotem w tył. Posłał jej piorunujące spojrzenie, które ostrzegało, żeby się nie ruszała. Zdawał sobie sprawę z nieświadomości dziewczyny o czyhającym zagrożeniu w postaci - przykładowo - ludzi Saddama, patroli wroga, szpiegów lub tak zwanych szpiclów. Wszystkich tych jest tutaj pełno i nie mogą się na nich natknąć. Nie wspominając już o wybuchowych pułapkach.
   Darren zaczął obracać się w okół własnej osi. Wyszkolenie podpowiadało mu, na co ma zwracać uwagę, a co może zignorować. Musiał być bardzo dokładny w ocenie całej sytuacji, biorąc pod uwagę życie Hovery, które tachta na plecach od dwóch dni i strzeże niczym złota. Bowiem nie broni tylko siebie. Od czasu uwolnienia dziewczyny z kontenera, spoczywa na nim odpowiedzialność za istnienie także tej krucho-twardej istoty. Sam podjął się uratowania jej i nie zamierza tego spieprzyć. Tak go nauczono. Zawsze musi patrzeć na dobro innych, dopiero potem na swoje.
    - Powoli - rozkazał - i za mną - dodał, gdy dziewczyna chciała ruszyć pierwsza.

   Po pięciu minutach już stali nad brzegiem rzeki. Chłód bijący od wody sprawił, że poczuli się nieco lepiej. Sam widok, czy dźwięk strumienia wprawił w Hovery bezgraniczne uradowanie fartem jaki im się przytrafił. Marzyła tylko o zatopieniu swojego ciała w tej zadziwiająco czystej tafli. Czuła się kompletnie wysuszona i klejąca od potu.
    - Chciałabym się wykąpać. Jakbyś mógł zostać tutaj przez dziesięć minut, byłoby miło. - Rozglądnęła się niepewnie w okół, jakby bojąc się też innych podglądaczy z różnych stron.
   Darren wyszczerzył się z nie ukrywaną kpiną. To był moment, kiedy wyglądał młodo i wrednie. Podrapał się z tyłu głowy, posyłając brunetce zaskoczone spojrzenie, wyrażające jak bardzo nie może uwierzyć w jej słowa.
    - Mam czekać, aż się umyjesz?
    - Właśnie tak - odpowiedziała, unosząc jedno ramię w geście śmiałego potwierdzenia. Także uśmiechnęła się dziewczęco, nadając swojej twarzy cnotliwego wyrazu, któremu rzadko kto jest zdolny się przeciwstawić.
   Ona doskonale zdawała sobie sprawę ze swoich wdzięków, dających jej momentami rozbrajającą przewagę. Dlatego nie czekając dłużej na jego ruch, podeszła do plecaka, którego chłopak zdążył położyć na ziemi, a następnie wyciągnęła z niego swój niebieski koc, mający jej posłużyć za ręcznik.
   Gdy oddalała się od Fletchera z dumnie uniesioną głową czuła, jak mierzy ją wzrokiem. Może i była na nędznym pustkowiu otoczona dzikimi górami i jadowitymi zwierzętami, ale nie zamierzała śmierdzieć jak cała jej beznadziejna sytuacja, w której znalazła się z tym równie cuchnącym mężczyzną. Nadal była kobietą. Damą niezupełnie, ale nadal powinna różnić się od samców higieną.
    - Zwariowałaś?! Muszę cię mieć na widoku! - krzyknął za nią ciemnooki.
    - Chyba żartujesz!
   Słyszała jak sfrustrowany kopnął kamyk, który z chlustem wpadł do wody. Nie będziesz się na mnie ślinił, cholerny zboczeńcu. Na potwierdzenie swoich myśli, podniosła rękę i pokazała mu środkowy palec.
    - Dobra. Zobaczymy jaka będziesz odważna, gdy napadnie cię cała jebana kawaleria!
   Hov wywróciła oczami. Przecież nie odchodzi na dwadzieścia kilometrów. Chcę tylko się trochę opłukać, a konkretnie w miejscu, gdzie nie dojrzy jej pół nagiej. To chyba naturalne, a on jak zwykle przesadza.
   W końcu stanęła przed skalną półką, o którą uderzał strumień wodospadu i dopiero potem wpadał do wodnego koryta. Ucieszyła się na takie rozmieszczenie, bo dzięki niemu nie będzie musiała wchodzić bezpośrednio do rzeki. Wystarczy jak stanie obok kaskady i pozwoli, by silne strugi wody zaczęły biczować jej plecy.
   Stając za jednym z potężnych głazów, szybko pozbyła się białej bluzki a potem spranych jeansów. I dopiero teraz zorientowała się z kompromitacją, jaką ma na sobie bieliznę. Pacnęła się w czoło stękając bezgłośnie "o nieee". Dlaczego akurat one? Odpowiedź była prosta. Uwielbiała swoje fioletowe majtki w czerwone wisienki, z racji niesamowitego komfortu noszenia ich. A stanik? Och, chociaż on był w miarę zwyczajny, ponieważ cechował się tylko zwykłym niebieskim kolorem. Całość i tak jednak nie pasowała. Nie przypomina sobie, żeby miała kiedykolwiek zestaw markowej bielizny, gdyż uważa to tylko za gacie i biustonosz. Nic specjalnego. Ale teraz? Teraz to tym bardziej nie chciała, by Darren zobaczył ją w tym żenującym zestawieniu.
   Nie zaprzątając sobie dłużej tym głowy, ostrożnie zaczęła stawiać kroki ku wodospadowi. Czuła pod palcami stup ostre kamyczki, które sprawiały, że wyginała swe ciało pod dziwnym kątem. Spojrzała jeszcze na szczyty gór, które okalały wgłębienie terenu. Może podświadomie chciała zapewnić samą siebie o tym, że nikt do niej nie celuje. Jednak sprawdzenie tego sprawiało jej ogromną trudność przez rażące słońce, które zdawało się promieniować ze wszystkich stron świata. 
   Zrezygnowana tą próbą, nareszcie stanęła na śliskiej skalnej półce, o którą rozbijały się zimne strumienie. Rozpuściła włosy i pozwoliła na zamoczenie ich. Uśmiech ukojenia pojawił się bez zapowiedzi na jej twarzy, gdy tylko poczuła chłodzącą ciesz na gorącej skórze. Zdawało jej się, że przez zetknięcie się tych dwóch różnych temperatur zaraz zacznie skwierczeć i parować. Doznając przyjemnego prysznica, niemal doznawała rozpuszczania ducha i ciała.
   Wnet, znienacka coś zakłóciło jej błogi stan.
   Usłyszała.
   Plusk.
   Wody.
   Zdezorientowana popatrzyła na zmąconą taflę rzeki. Otworzyła szeroko oczy i zaczęła wypatrywać przyczyny pojawienia się niewielkich fal. Odruchowo zasłoniła dekolt i skrzyżowała nogi.
    Bez ostrzeżenia coś ochlapało jej kostki, gdy wyłoniło się tuż przed nią z wody. Wystraszona krzyknęła i uderzyła plecami o ścianę za sobą, powodując niemiłosierny ból kręgosłupa.
    - Nie krzycz tak, kobieto... - rzucił Darren, łapiąc się za ucho.
     Hovery spojrzała na niego z  oszołomieniem wymalowanym na twarzy. Na niego. Stojącego w rzece tuż przed nią z wodą sięgającą do piersi. Z mokrymi włosami, które seksownie ułożyły mu się na jedną stronę głowy. Napięte mięśnie bicepsów opinały mu śniadą skórę, z której woda jeszcze nie zdążyła spłynąć. Oczy miał błyszczące, zmrużone.
   Po prostu stał i ocierał dłonią twarz, jednocześnie nie spuszczając z dziewczyny wzroku.
   Gdy w końcu dotarło do niej, że on tu naprawdę jest, uderzyła w nią furia. Odepchnęła się od ściany o którą poharatała sobie plecy, a następnie oparła ręce na biodrach.
    - Ty obleśna świnio!!! Co tu robisz?! Mówiłam ci, żebyś się nie zbliżał!!! - wywrzeszczała.
   Darren przeciągnął po niej spojrzeniem, nic nie przepuszczając uwadze. Sunął przenikliwym wzrokiem od czubka jej głowy w dół, rejestrując wściekły grymas twarzy, zagryzione usta, wąskie ramiona, piersi pokryte niebieskim stanikiem, lekko wyrzeźbiony brzuch, czerwone wisienki na materiale majtek i smukłe, ale nieidealnie proste nogi.  Zacisnął usta z trudem powstrzymując uśmiech.
    - Niezłe... majtki. - Podrapał się po brodzie, by zakryć szerzące się rozbawienie.
   Tymi słowami przypomniał Hovery o jej stroju. A raczej o tym, że on właśnie obserwuje ją, podczas gdy ta stoi pół naga. Zmieszana bezradnie przycisnęła rękę do dekoltu i jakby obróciła się do niego bokiem. Znów poczuła napływające gorąco, tyle że spowodowane wstydem. Policzki jej zapiekły i kompletnie nie wiedziała co ma ze sobą zrobić.
    - Fikuśne, serio - dodał kąśliwie. W głębi duszy pomyślał: Teraz jakoś ta cała świadomość ciała cię opuściła, co Hov? - Gdzie się podział twój prowokujący seksapil?
    - Zamknij się ty łajdacki prostaku! - Zrobiła krok w jego stronę. Pocieszał ją fakt, że stojąc na skalnej półce góruje nad nim, przez co jest nietykalna. Ten sięgał jej jedynie do kolan. - Co ty sobie myślisz? Zuchwały kretyn, pieprzący wszystko co się rusza!
   Trafiła strzałą w centrum jego wytrzymałości. Naruszyła dumę człowieka, który nie jest przyzwyczajony do braku szacunku i obelg ze strony swoich żołnierzy, a co dopiero dziewczyny!
   Zmarszczył się groźnie, kiwając głową z dezaprobatą.
    - Przegięłaś. - Sięgnął gwałtownie do jej nóg, nie pozwalając by uciekła. Złapał ją pod zgięcia kolan i szarpnął w swoją stronę.
    - Nie! - wydarła się, próbując uniknąć uchwytu.
   Lecz jego sprawne dłonie już poradziły sobie z jej oporem. Pociągnął ją za rękę tak, że wpadła wprost w jego ramiona. Trzymając ją mocno, dał nura do rzeki.
   Na początku ona znajdowała się pod nim. Chciał nastraszyć tę niepokorną dziewczynę, symulując próbę utopienia. Oczywiście nie traktował tego wszystkiego na poważnie. Świadomość, że Laing będzie starała się go za to zabić, napawała go ekscytacją i rozbawieniem. Tak. Zabawiał się z nią, co rzadko mu się zdarzało, dlatego czuł  się... dziwnie. Nienaturalnie.
   Po krótkim podwodnym mocowaniu, Darren wiedział, że musi spauzować. Podtrzymując brunetkę za uda, wynurzył się, pozwalając zaczerpnąć jej powietrza.
   Ledwo wiatr zdążył pomuskać jego skórę, a już poczuł bolesne uderzenie w głowę. Potem w szyję, pierś, policzek. Hov wiła mu się na rękach, równocześnie okładając go pięściami. Co jest? Chyba nie zaczaiła w tym wszystkim charakteru żartu.
    - Kurwa - zaklął, gdy trafiła go w oko. - Przestań! - Pochwycił jedną ręką jej nadgarstki a drugą ciaśniej owinął pod pupą.
   Ta jednak nie powstrzymywała się od walki z nim.
    - Przecież tylko się wygłupiałem! Hovery! - krzyknął niemal błagalnie.
   Dziewczyna słysząc to, wymierzyła mu ostatnie dwa pacnięcia i znieruchomiała. Popatrzyła mu w prawie czarne tęczówki, przekazując całą swoją niepewność goszczącą na jej twarzy. Obydwoje wpatrywali się w siebie z mrożącą krew z żyłach powagą, która zagęściła dodatkowo atmosferę. Oczy kontra oczy. Oddech kontra oddech. I przekazywane gdzieś w okół nich bezgłośne myśli.
   Nagle dołeczki Hov zaczęły drgać. A potem unosić się nieznacznie.
   Fletchera również.
   Chwilę później wybuchli nieopanowanym śmiechem. Podźwięk ich wycia, zaczął odbijać się echem o ściany gór.
    - Naprawdę myślałam, że chcesz mnie zabić - wyrechotała. Zasłoniła twarz dłońmi, jeszcze chwilę chichocząc.
    - Oszalałaś? Na kim bym się wtedy znęcał?
   Spojrzała na niego pobłażliwie. A następnie w bok, jakby coś sobie uświadamiając. Potem znów na niego i na ich pozycję. Nogi miała oplecione pod wodą w okół jego bioder, a on sam podtrzymywał ją za uda. Jej piersi prawie stykały się z jego klatką piersiową przy każdym oddechu. Niech to.
   Natychmiast stanęła samodzielnie na dnie. Wyczuła siłę prądu rzeki, który pchał ją z powrotem na niego. Mimo to, zrobiła kilka kroków w tył i zanurzyła się po samą szyję, zapierając piętami o jakiś kamień, by nie ulec nurtowi. 
    - Ja już lepiej wyjdę. - Wskazała na brzeg. Mina jej zrzedła a w oczach znów błysła nieufność.
    Po twarzy Darrena przebiegł cień drwiącego rozbawienia.
    - Wstydzisz się, Hov? - Podszedł kawałek, świdrując ją wzrokiem. - W sumie to chciałbym pogadać. Ty już zdążyłaś mnie wypytać o parę spraw z przeszłości. Bądź sprawiedliwa i też odpowiedz na moje pytania.


~***~
Rozdział po tygodniu? Jest progres! 
Piszcie koniecznie co sądzicie. :)
Ask 

sobota, 7 marca 2015

Rozdział 8

    Stawiała ostrożnie kroki uważając, by się nie poślizgnąć na nieufnie lichych kamieniach. Iście przez skalisty tunel, mając po lewej i prawej stronie górzyste wąskie ściany, ani trochę nie odpowiadało Hovery, zważywszy na jej klaustrofobiczny lęk. Za jedyne źródło oświetlenia służył jej księżyc, który od czasu do czasu częstował dziewczynę swoim blaskiem, wpadającym przez szczeliny. Jednak mimo temu pomocnemu zjawisku, brunetka dostrzegała tylko ciemne kontury kamieni w okół niej, które obmacywała rękoma, aby nieco zorientować się jak położyć nogę.
   Próbowała równo oddychać, wciągając stęchłe powietrze przez nos a wydychając je ustami. Starała się. Starała się ze wszystkich sił  nie ulec klaustrofobii, przeklinając w myślach swoją upartość, przez którą kilka lat temu nie poszła z tym problemem do psychologa. No tak, Hov. Przecież samo ci to przejdzie! Wyzywała sama siebie.
   Nagle pod jej stopami rozlało się sztucznie żółtawe światło. Oszołomiona odwróciła się za siebie i momentalnie oślepił ją reflektor latarki, w wyniku czego poślizgnęła się bezwładnie. W ostatniej chwili przed upadkiem powstrzymała ją silna ręka - Darrena - która wręcz boleśnie zacisnęła się na jej łokciu.
    - Uważaj - rugnął.
   Dziewczyna zauważyła, że on również próbuje uspokoić oddech, tyle że, z pewnością po wykończeniu paru wyszkolonych żołnierzy. W końcu specjalnie stanął przed wejściem do szczeliny, aby załatwić im czyste przejście a ją puścił przodem. Szybko jednak dogonił brunetkę, co musiało wnioskować łatwe pozbycie się wroga.
     - Wszystko w porządku? Jesteś ranny? - zapytała mierząc jego uzbrojoną sylwetkę. Dostrzegła kilka krwawych zadrapań i rozdartą katanę moro w okolicach prawego rękawa. Dlatego też, odruchowo chwyciła tam za materiał, aby zerknąć, czy pod spodem kryje się groźniejsza rana.
   Ten jednak odsunął się.
    - Nic mi nie jest. Musimy ruszać, zaraz mogą się tu zbiec kolejni. Dasz radę, prawda? - Spojrzał na nią wątpiąco zapewne oceniając jej stan. Psychiczny i fizyczny. Jego oczy skrywały nadzieję oraz pewnego rodzaju zniecierpliwienie mówiące, aby nie przedłużać tej chwili.
    - Tak.
    - Będę szedł z tyłu i oświetlał ci drogę. 
   Zaczęli przemieszczać się na przód. Znacznie szybciej dzięki latarce, o której na szczęście pomyślała Hov i włożyła ją do plecaka. Nie mogła ona jednak wyrównać zróżnicowanego podłoża, wykręcającego kostki w adidasach dziewczyny. Gorzej by było, gdyby miała na sobie  te czerwone trampki. I pewnie gdyby nie zostawiła ich w tamtej kabinie prysznicowej, gdzie napadł ją Scott, z pewnością miałaby je teraz na sobie. Możliwe, że przez te buty razem z Darrenem muszą teraz chodzić po jakichś górskich szczelinach, gdzie powinni być razem z resztą wojska. W końcu to przez nie piwnooka trafiła do izolatki, oblana podejrzeniem o zdradę. Przez nie Fletcher był zmuszony po nią wrócić i ratować jej skórę. Przez nie wszystkie samochody odjechały, pozostawiając tę odrębną dwójkę samym sobie.
   A brat mówił, żeby kupić tańsze, na innym bazarku...
   Hovery zaczęła rozmyślać o podstępie Scotta, którego obwiniała za zrobienie z niej zdrajczyni. Sprytne, podłożyć buty tak, żeby strażnik widział, a następnie trzasnąć go w głowę, aby jedyne co zapamiętał to - UWAGA - neonowy kolor tych trampek. Później nie trudno byłoby przypisać do kogoś resztę podejrzeń, w tym przypadku do niej... Tylko jaki miał w tym cel?
   Zauważyła, że myśląc o tym tylko się denerwuje, co nie gra w parze z miejscem w jakim się znajduje. Przerywany oddech sprawiał, że nie mogła nabrać tchu. Czuła się przytłoczona. Stanęła i oparła dłonie o kolana próbując zaczerpnąć głębiej powietrza. Nie mogła teraz się temu poddać.
    - Co jest? - zapytał Darren pochylając się nad nią. - Usiądź na chwilę - zaproponował i pociągną ją ku niewielkiej skale.
    - Nie - zaprzeczyła stanowczo. Wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy. - Darren, musisz wiedzieć, że nie miałam z tym nic wspólnego. Nie jestem szpiegiem, ani żadną wtyką. To wszystko...
    - Później o tym porozmawiamy.
    - Nie. To mi nie daje spokoju. Idziesz za mną zapewne rozmyślając o tym, czy nie uratowałeś życia zdrajcy. Zastanawiasz się, czy warto było narażać się dla mnie i pewnie teraz tego żałujesz, ponieważ tak na prawdę uważasz, że...
    - Tak - przerwał jej, posyłając spojrzenie z błyskiem w oku, odbijającym blask księżyca padający teraz wprost na niego. - Miałem wątpliwości co do ciebie. Nadal nie jestem pewny swoich myśli. Nie wiem co sądzić, ale większość mnie uważa, że nie byłabyś zdolna mnie przechytrzyć. - Uniósł jeden zuchwały kącik ust.
   Dlaczego tym drobnym ruchem sprawił, że poczuła ulgę? To gest typowego, aroganckiego Fletchera, który cechował się pewnością siebie oraz szczerością do bólu. Musiało to oznaczać, iż mówi w tym momencie prawdę i chyba chciał przez to powiedzieć, że jej wierzy.
     - Cóż, w takim razie... zadowala mnie twoje myślenie. - Sama się zdziwiła, ponieważ ona nigdy nie zgadza się z jego tokiem rozumowania. Ale to sytuacja, gdzie jest na odwrót.
   Brunet patrzył przez chwilę z politowaniem na jej zgarbioną postawę, na jej cienką białą bluzeczkę z długim rękawem i sprane jeansy, po czym westchnął ciężko. Wolną ręką sięgnął do rozpięcia kurtki i odblokował wentyl, którego już coraz rzadziej musiał używać. Następnie zaczął coś grzebać w magazynku karabinu.
     - Dobra. Słuchaj. Wydostańmy się z tej cuchnącej dziury i poszukajmy miejsca, gdzie możemy się przespać. Rano postanowimy co dalej.
   Odpowiadał jej ten plan. Oczywiście próbowała nie pokazywać tego po sobie, ale podała z nóg. On z pewnością też.
   Znów ruszyła przed siebie, czując na plecach jego palący wzrok.
   Po jakiejś godzinie wyszli na otwartą przestrzeń. Dla obydwu było to wytchnienie i porcja rześkiego powietrza. Ciemnogranatowe niebo zafundowało im piękny widok rozsianych gwiazd, których niestety widok nie znieczuli uczucia powyginania przez skaliste półki, które musieli pokonać na ostatnich metrach szczeliny, ale są. Udało im się uciec. Po części też dzięki Terremu, który nie zjawił się w umówione miejsce. Mogli jedynie przypuszczać najgorsze, ale nie zaczynali jego tematu chociaż obydwojgu chodził on po głowie.
   Nie znajdywali się na równinach. Od ziemi dzieliła ich stroma ściana, na której szczycie stali. Darren postanowił jednak, że nie będą schodzić w dół, gdyż tam jest większa szansa na ujawnienie się. Na pewno będą przejeżdżać tamtędy wozy Irakijczyków, dlatego prześpią się gdzieś wyżej, wśród maskujących gór.
   Zaczęli więc przechadzać w okół szczytów w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na nocleg.
   Nie znajdują się już w szczelinie, dlatego tutaj, na otwartych wysokościach wiatr rozbija się o ciebie niczym szkło, pozostawiając po sobie malutkie odłamki w postaci gęsiej skórki. Hov w tym momencie doskonale wie jak to jest. Lichy materiał bluzki nie zapewnia jej ciepła wśród chłodnej pogody. Czuje, jak dłonie jej kostnieją a policzki szczypią od zimna. Cieknie jej z nosa, łzawią oczy, nogi łupią. Marzy tylko, aby schronić się przed wichrem.
    - Aaa - jęknęła, gdy kolejny raz wpadła w jakąś dziurę i obtarła sobie kostkę. - Mógłbyś chociaż na chwilę zapalić tą latarkę - mruknęła z wyrzutem.
   Chłopak spojrzał na nią niezrozumiale.
    - Żebyśmy zdradzili swoją lokalizację? Nocą widać tutaj światło na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów.
    - Zaraz nie będzie czego zdradzać, bo obydwoje spadniemy. Musimy widzieć, jak stawiać kroki. - Ughh... tak, zdawała sobie sprawę z tego, że tylko ona nie dawała rady z nierówną powierzchnią. On omijał przeszkody, jakby miał w głowie czujnik, co strasznie ją denerwowało. Nie chciała być gorsza od niego.
    - To ja idę od strony przepaści. Może mam cię jeszcze ponieść, mała? - rzucił sarkastycznie.
   Pacnęła go w ramię.
    - Nie przeginaj - ostrzegła.
   Chwilę szli w ciszy, gdy znów się odezwał.
    - Patrz. - Wyciągnął przed siebie palec. - Tam jest jakaś wnęka.
   Hovery nakierowana jego ręką, próbowała się czegoś dopatrzeć wśród pochłaniających ciemności, ale niczego nie dostrzegła. Dziwiła się, że on sam mógł coś ujrzeć.
    - Chodź. - Przyśpieszył nagle, zostawiając ją przed wielkim głazem, którego właśnie zamierzała jakoś obejść.
   Ale to było niewykonalne, dlatego była zmuszona na niego się wspiąć. Wywróciła oczami na jego chłopięce zachowanie, które można było porównać do podekscytowanego dziecka widzącego sklep z zabawkami. Mężczyźni. Zarzuciła jedną nogę na kamień i ręką próbowała podciągnąć się w górę. Nagle zobaczyła jak Darren się cofa i zmierza do niej z poirytowaniem wymalowanym na twarzy. Odłożył karabin i latarkę.
    - Ja...
   Wyciągnął ręce i złapał ją w tali, podnosząc zwinnie w górę ponad głazem, po czym postawił obok siebie. Zaskoczył ją swoją siłą, ale oczywiście nie przyzna mu tego. Zresztą, nie musiał tego robić.
    - Dałabym radę.
   Uniósł brwi i pochylił się nad nią.
    - Spowalniasz nas - szepnął prowokująco i nie czekając, aż odpowie, ruszył.
   Ona tuż za nim.
    - Och, w takim razie trzeba było mnie zostawić w kontenerze. Albo zepchnąć ze skały przy najbliższej okazji. Nie mam takich długich nóg jak ty, admirale. - powiedziała kąśliwie.
    - Rozważam tą opcję!
   Czuła jak szczerzy te swoje kły w szyderczym uśmiechu. Jak to jest, że potrafią się kłócić nawet w takich warunkach?
   Jego sokoli wzrok ich nie zawiódł. Po chwili siedzieli już w niewielkiej, ale głębokiej wnęce w skale. Z trzech stron mieli osłonę przed wiatrem. Nie jest źle. Był nawet plan rozpalenia ogniska, ale stwierdzili, że wolą już iść spać.
    - Do której kieszeni schowałaś te cholerne koce? - spytał Darren szperając w wielkim plecaku.
    - Daj. - Przycupnęła obok niego i jednym płynnym ruchem wyjęła ciepłe materiały z jednej z przegród. - Odsuń się. - Jeden koc rozłożyła na ziemi, aby w jakimś stopniu ochronił ich plecy przed twardą powierzchnią. Gdy już się na nim położyli, narzuciła na siebie i bruneta drugi koc, jej niebieski ukochany koc.
   Trzęsąc się z zimna, odwróciła się tyłem do chłopaka, podciągnęła kolana do piersi i chuchając na dłonie próbowała jakoś się ogrzać. Pragnęła zasnąć, żeby tylko już nie czuć tego przyprawiającego o ból chłodu. Miała wrażenie, że mimo szczelnego opatulenia się okryciem, powiew wiatru nadal muskał ją pod ubraniami. Może ognisko to był dobry pomysł...
   Darren leżał jak kłoda i wpatrywał się w górę, nie wiedząc za bardzo co ma zrobić. Nasłuchiwał zgrzytania zębów dziewczyny i czuł jej trzęsące ciało we własnych kościach. Leżeli obok siebie, ale nie dotykali się. Może to źle? Może powinni nawzajem się ogrzewać? Może powinien oddać jej trochę ciepła? Nie był specjalnie czuły ani delikatny, czy nawet miły. Ale jeśli jest w stanie pomóc jej fizycznie to... czemu nie?
   Uniósł lekko biodra i przybliżył się o kilka centymetrów. Chyba nie chciał specjalnie przejawiać swojego przejęcia jej stanem, przecież nawet jej nie lubił. W takim razie, dlaczego pragnął jej pomóc?
   Ponownie przysunął się, tym razem tak, że zetknęli się ciałem. Dziewczyna znieruchomiała nagle, na co ten zastanowił się przez moment, czy jej nie wystraszył. Jednak ona nie wyraziła żadnego sprzeciwu i po sekundzie nieco się rozluźniła. Darren pewniej do niej przyległ pozwalając, by ciepło jego ciała przeniosło się na nią. Piwnooka nie odwróciła się do niego przodem, on tego nie oczekiwał. Ale wiedział, że jest mu wdzięczna, co napawało go dziwną satysfakcją, której rodzaju jeszcze nigdy nie czuł.
   
   Coś niemiłosiernie łupało Hovery w plecy. Nie mogła jednak odróżnić, czy to rzeczywisty ból, czy też odczuwany we śnie spowodowany wbiciem noża między żebra, o którym właśnie śniła. Nie potrafiła jednak obudzić się z tego koszmaru, chociaż po części wiedziała, że to nie dzieje się na prawdę. Dręczona niezidentyfikowanym bólem, czuła jak wierzga nogami i próbuje poradzić sobie z krwawymi widokami w głowie. 
   Dopiero twarz Scotta zerwała ją do pozycji siedzącej i pozwoliła otworzyć oczy. Najpierw ujrzała błękitne niebo, po którym leniwie przemieszczały się białe obłoki, gdzieniegdzie zahaczając o najwyższe szczyty gór. Później, zwabiona zapachem smażonego mięsa spuściła wzrok nieco niżej i ujrzała przed sobą Darrena kucającego przed niewielkim ogniskiem. Mężczyzna wpatrywał się w nią intensywnie, jednocześnie obracając nad ogniem wbitego w patyk - coś na kształt - królika. Wygląda rześko i wypoczęto, zupełnie jakby wczoraj wcale nie toczył walk z Irakijczykami i jakby w ogóle nie chodził nocą po urwiskach. Nie wspominając już o niewygodnym podłożu na którym spał.
    - Co ci się śniło? - spytał nie spuszczając z niej bacznego spojrzenia czarnych oczu. Humoru nie ma adekwatnego do wyglądu. 
    - Chyba coś złego, skoro o to pytasz.
    - I to jak. Rzucałaś się na boki i coś tam stękałaś. - Uniósł patyk z mięsem przed twarz i przypatrzył mu się oceniając przypieczenie.
    - Dlaczego więc mnie nie obudziłeś? - Zmrużyła na niego oczy, przypominając sobie, jak okropnie się przed chwilą czuła podczas snu. - Masz jakieś sadystyczne upodobania?
    Uśmiechnął się lekko, powracając do opiekania.
    - Czasem.
   Dziewczyna westchnęła bezsilnie. I nagle dopiero teraz zauważyła jego kurtkę, która spoczywała na jej części kocu i dodatkowo ją ogrzewała. Przypomniała sobie także, jak w nocy przysunął się na tyle blisko, by zapewnić jej dodatkowe ciepło, bez którego z pewnością nie byłaby w stanie zasnąć. Nie mogła sobie też wtedy wmawiać, że nie potrzebuje jego pomocy, więc była mu bardzo wdzięczna.
   W końcu wstała i podeszła do ognia, przysiadając na jednym z płaskich kamieni. Na szczęście dziś zapowiadał się cieplejszy dzień niż wczoraj.
    - Uhmm... Potrafisz być też miłym sadystą. Dzięki za kurtkę i za... - Wskazała palcem za siebie, jakby próbując przypomnieć mu o wcześniejszych wydarzeniach.
    - Głodna? - rzucił szybko nie odwołując się do jej słów. 
   Ona musiała wyczuć jego niechęć do przyjmowania podzięk, dlatego natychmiast włączyła się do zmiany tematu. 
     - Pewnie! Co to takiego? - Spojrzała na brązowawe mięso, które mogłoby wydać się idealnie upieczone. Właściwie, nawet ją nie obchodziło co to może być za stwór. Ssanie w żołądku sprawiało, że mogłaby zjeść nawet jadowitego węża, trawiącego wciąż posiłek sprzed tygodnia.
    - Królik. Idealnie mi wyszedł - stwierdził dumnie i podał jej kij z niezbędnym białkiem. 
   Nie powinno ją dziwić, jak upolował to zwierzę, ale jednak było to dla niej coś nadzwyczajnego. Idiotko, przecież dowodzi wojskiem w Afganistanie. Musi mieć umiejętności skauta. 
    - Szkoła Harcerska, co? - spytała i ugryzła pierwszy kawałek mięsa. Wydała z siebie entuzjastyczny stłumiony dźwięk pełen aprobaty na kęs pieczeni. Mimo braku przypraw, naprawdę jej zasmakowało.
   Darren patrzył chwilę jak je. W jego oczach było coś nieobecnego, jakby myślami był daleko od tego miejsca.
    - W sumie to szkoła przetrwania. Później korpus kadetów - oznajmił. - Bywało ciekawie - szepnął bardziej do siebie niż do niej. Zmarszczył brwi przywołując na twarz kapryśną minę. Zacisnął mocniej szczękę, na której widniał kilkudniowy zarost, dodający mu surowszego ale męskiego wyrazu.
   Hov zatkało. Fletcher nigdy nie mówił o swoim życiu prywatnym. Zawsze odbiegał od tego tematu, zastawiając w okół niego żelazny mur z przestrogami o trzymaniu się z daleka. Nie raz była świadkiem, gdy to grupka żołnierzy próbowała jakoś wypytać ciemnookiego o sprawy rodzinne, aby wdrążyć go do rozmowy. Wtedy on po prostu odchodził, albo mówił, że to nie ich sprawa. 
   Dlatego też, nie wiedziała na ile skorzystać z okazji dowiedzenia się o nim czegoś więcej. Oczywiście chodziły jej po głowie różne pytania na temat jego przeszłość, ale bała się, że jak zwykle nie odpowie na żadne z nich a jeszcze na nią nakrzyczy.
   Niestety wahanie, które kwestionowała nie potrwało zbyt długo. 
    - Ciekawie? 
   Spojrzenie jego czarnych tęczówek uderzyło w nią jak z procy. Zdając sobie z tego sprawę odruchowo zacisnęła usta szykując się na falę oschłych uwag. Jednak nie słysząc ich po kilku sekundach milczenia, spojrzała mu prosto w twarz.
    - Taa... Głównie przez mojego ojca.
    - Josepha Fletchera? Widziałam to nazwisko, gdy... odbierałam twoje listy. - Wspomnienie oskarżenia jej o otwarcie korespondencji bruneta, przyniosło ze sobą ukłucie bólu.
   Nagle uświadomiła sobie, że bardzo często była oskarżana o rzeczy, których nigdy w życiu nie zrobiła.
    - Tak. Jedz póki ciepłe - upomniał ją. 
   Posłuchała. Ale po chwili znów zaczęła drążyć temat. 
    - Kazał ci chodzić do tej szkoły? 
    - Nie, sam chciałem. Tyle, że on wczepił we mnie tą chęć. 
    - No tak, Generał Wojsk Specjalnych USA musiał inspirować. - Posłała mu ciepły uśmiech. 
    - Nie w tym rzecz. Ojciec był bardzo... wpływowy, dlatego różnie mnie tam traktowano. - Wyciągnął przed siebie nogi, by nieco się rozciągnąć.
   Zaciekawiona Hov nawet nie zauważyła, kiedy zjadła swoją połowę królika. Podała Fletcherowi resztę mięsa i sięgnęła po butelkę wody stojącą obok ogniska. Upiła spory łyk. Zastanawiała się nad tym, co przed chwilą powiedział mężczyzna, ale nie mogła zbyt dużo wywnioskować wśród tylu niedopowiedzeń.
    - Jak to "wczepił we mnie tą chęć"? I co masz na myśli mówiąc, że różnie cię traktowano?
    - Nie za dużo chciałabyś wiedzieć? Zresztą, nie ważne. Musimy ruszać. Próbowałem znaleźć krótkofalówkę w tym plecaku, ale najwyraźniej tylko ty się w nim orientujesz. Mogłabyś? - Wskazał ręką na wielką torbę.
   Dziewczynę nagle oblała fala zimna. Jaka krótkofalówka? Nie pamięta nawet czy ją spakowała. Brała wszystko co było pod ręką, ale tego urządzenia sobie nie przypomina. Jeśli trzymał ją schowaną gdzieś po szafkach, na pewno nie wzięła jej nawet pod uwagę.
   Mimo swoich podejrzeń, kucnęła jednak przy plecaku. Zaczęła dokładnie przeglądać każdą kieszeń, każdą przegródkę. Z upragnieniem chciała natrafić na twardy plastik pod palcami, ale nic takiego nie dotykała. Czuła narastający niepokój. 
   Zrezygnowana wstała. Darren właśnie gasił ognisko i składał koce. Zezłości się. Cholera. 
     - Nie ma - powiedziała cicho.
   Wbił w nią mordercze spojrzenie, pod którym chyba każdy zacząłby czuć się nieswojo. Przez chwilę wymieniali zacięte spojrzenia testując swoją powagę, gdy w końcu ruszył do niej. Bez słowa wyszarpał jej torbę z rąk i sam zaczął szukać.  
    - Co ty pieprzysz? Nie spakowałaś? 
    - Najwidoczniej nie była na wierzchu. Skąd miałam wiedzieć, gdzie chowasz krótkofalówkę? - zapytała wyniośle. 
    - Powinnaś znaleźć! 
    - Dałeś mi tylko minutę! 
   Otworzył usta, by odpowiedzieć, ale zamiast tego zaśmiał się gorzko. Pokiwał kpiąco głową i westchnął ciężko.
    - W takim razie jesteśmy w dupie. Nie skontaktuje się z centralą. Musimy do niej dojść. - Spakował koce i zarzucił torbę na ramiona. - Jeśli chcesz przeżyć, to masz się słuchać i wykonywać moje polecenia. - Jego formalny ton oblepił śmiertelną powagą każde słowo. - Zero kwestionowania moich decyzji.
   Zadziwiona Hovery otworzyła usta ze zdumienia. Jak może zachowywać się tak konwencjonalnie, gdy to obydwoje są po jednej stronie planszy? Chce przejąć dowodzenie? Ma zamiar odgrywać samca alfa? Nie zamierzała się z tym zgodzić. Może i jest obeznany w terenie oraz umie sobie strzelać, czy łapać króliki na śniadanie, ale za to brak mu wyobraźni i zdolności przewidywania, która jest bardzo istotna przy podejmowaniu wyborów. I po za tym, nie umie zawierać przyjaznych kontaktów z ludźmi. A nie wiadomo kogo będą musieli prosić o pomoc.
    - Nigdy na to nie przystanę. Od tej pory jesteśmy drużyną i jako drużyna razem myślimy co robić. Powinniśmy się dopełniać, a nie dzielić na niższe i wyższe szczeble. - Skrzyżowała ręce na piersiach i uniosła wysoko głowę - jak to zawsze, gdy kurczowo trzymała się swojego zdania.
   Darren uniósł brwi. Przecież wiedział, że nie będzie mu z nią łatwo. Sięgnął po karabin leżący na ziemi i wepchnął go w jej ręce. Następnie popatrzył na nią z miną pod tytułem "nie załamuj mnie".
    - Umiesz z tego strzelać? - zapytał aluzyjnie. 
   Zachwiała się na własnych nogach, nie wiedząc o co mu chodzi. Trzymając tak ciężką broń w dłoniach, przeklinała go w myślach za to pytanie. Przecież wiedział jak było. 
    - Nie.
    - Umiesz się bić? Znasz tutejsze ziemie? Wiesz w którą stronę mamy iść? Jery, przecież ty nawet nie wiesz jak to chwycić.
    - Przestań! Przecież wiesz, że nie o to mi chodzi. Mówię o wspólnym podejmowaniu decyzji. - Oddała mu gwałtownie karabin.
    Darren przetarł twarz rękawem kurtki. Z jego wypoczętej postawy nagle zrobiła się papka poirytowania i zmęczenia. 
    - Cholera, Ho-ve-ry. Czy nie wiesz, że odwieczna zasada brzmi "facet dowodzi, kobieta się podporządkowuje"? Nawet zwierzęta to praktykują.
   Na te słowa brunetka wykrzywiła nagle usta w zalotnym uśmiechu. Naciągnęła bluzkę w dół tak, że jej dekolt znacznie się powiększył, po czym palcem przesunęła po swoim srebrnym wisiorku. Podeszła nieznacznie do mężczyzny i posłała mu zagadkowe spojrzenie, pełne kokieteryjnych odbić. Wysunęła rękę, by złapać za kieszeń jego katany i usadowiła tam dłoń. 
   Darren nie panował nad rozbieganym wzrokiem, który padał to na jej twarz, to na dekolt. Wiedział co robi, ale nie miał siły się odsunąć od tych hipnotyzujących oczu. Po prostu się gapił.
   Hov stanęła na palcach, by móc szepnąć mu do ucha.
    - A wiesz, że to kobiety mają władzę nad mężczyznami? - Po tych słowach wyszarpała mu z kieszeni mały czarny pistolecik i momentalnie się odsunęła, tracąc cały swój urok. Schowała broń za pasek jeansów i ruszyła w stronę, gdzie zmierzali wczoraj.

   Dzisiejsza pogoda obdarowywała ich intensywnymi promieniami słońca. Nie było im jednak gorąco z powodu chłodnego wiatru, który co jakiś czas owiewał ich spocone twarze. 
   Afganistan szczyci się obszernym terenem górzystym, obfitym w najróżniejsze zasadzki czy miny. Samym problemem jest także, natknięcie się na nieprzyjaciół, których jest tutaj bardzo wielu, zważywszy na liczne konflikty zbrojne. Poglądy niektórych krajów mogą cię zabić z miejsca, nie dochodząc do tego kim jesteś i dlaczego się tu włóczysz. Czasem wystarczy pokazanie jakiegoś papierka, czy pieniądze, ale nie zawsze możesz tym się uratować.
   Darren i Hovery idą już blisko trzy godziny od czasu ich sprzeczki "o władzę". Wymieniają zdania o napadzie na obóz, dzieląc się ze sobą podejrzeniami i opiniami. 
    - Powiedziałem. Niemożliwe, żeby to Scott zdradził. Rozumiem czemu go podejrzewasz, ale on nie mógł się tego dopuścić. - powiedział Fletcher.
    - Ty chyba nie rozumiesz. On wyraźnie przyznał się, że jest w coś zamieszany. Szantażował mnie, bylebym tylko nie zdradziła jego tajemnicy, którą - jak on sądził - znałam. Tyle że tylko udawałam poinformowaną, bo tak naprawdę, nie dosłyszałam całej jego rozmowy z tym drugim mężczyzną. Wspominał też coś o zagrożeniu dla każdego, kto jest wtajemniczony w daną sprawę.
     - To nie tak. - zaczął Darren. Podrapał się z tyłu głowy, jakby zastanawiając się, czy kontynuować. - Scott miał przydzieloną pewną odrębną misję. Dostaliśmy cynk o zagrożeniu życia McDoneta. Jego zadaniem było znalezienie zamachowca, który miał pozbyć się Henrego. Odpowiadał za jego bezpieczeństwo, jednocześnie szukając grupki podejrzanych terrorystów. - Spojrzał na nią, by upewnić się, czy rozumie o czym mówi. - Był naszym zaufanym człowiek przysłanym prosto z Państwowej Agencji Militarnej. 
   Hov również rzuciła na niego okiem. To co właśnie powiedział, wiele zmieniało. Wszystko nagle nabrało nowego znaczenia.
    - Ale to nadal nie usprawiedliwia grożenia pielęgniarkom - stwierdziła po chwili namysłu. Nie rozumiała jak osoba z agencji, przydzielona do chronienia admirała, może grozić niewinnym dziewczynom. 
    - Może był bardzo zdesperowany. Dla niego wszyscy byli podejrzani, a ty nie raz mu się naraziłaś. Po ostatniej akcji, gdy oberwałem kulkę, pomyśleliśmy, że to musiał być zamach na Henrego, tyle że pomylili admirałów. Ale z drugiej strony, ich błąd przy takim planie nie wchodził w rachubę.
    - A jeśli jego agresywne zachowanie wynika z... na przykład przyjęcia łapówki? Co jeśli przeszedł na złą stronę mocy?
   Brunet pokiwał bezradnie głową.
    - Nic już nie jest pewne.


~***~
Jak zwykle przepraszam za tak długą nieobecność. Rozdział nie najlepszy, ale następny będzie ciekawszy! 
Dziękuję, że czytasz.