wtorek, 13 października 2015

Rozdział 18

   Obudziła się, wyczuwając przyjemne ciepło na biodrach oraz przez suchość w ustach. Od razu pożałowała, że wróciła do rzeczywistości przez otwarcie zaspanych oczu. Ból głowy poczuła jeszcze wyraźniej niż przez kruchy sen. Słaby, ale jednak dokuczliwy. Włosy opadły jej na twarz, dlatego lekko się uniosła, by powróciły na plecy. I dopiero teraz zorientowała się w jakiej tkwiła pozycji.
   Jedna noga Darrena przełożona była przez jej wypięty tyłek, podczas gdy sama leżała mu na udzie. Mężczyzna spał słodko oparty o skalną ścianę z głową przychyloną na lewą stronę, oddychając spokojnie. Jego nieruchome powieki zasłaniały mu te piękne, niemal czarne tęczówki, które nagle zapragnęła zobaczyć.
   Pić.
   Jej spojrzenie zetknęło się z przewróconą niedaleko - ostatnią już - butelką wody. Poczuła rządzę i niepohamowaną chęć dorwania się to niej i opróżnienia do ostatniej kropli. Nie chciała budzić Fletchera, ale pragnienie było silniejsze, więc delikatnie wyciągnęła ręce przed siebie, by poczłapać na czworaka do celu. Jednak gdy tylko się poruszyła, naprawdę ledwo wyczuwalnie, Darren mocniej przygniótł jej biodro do ziemi.
    - Znowu? Przed chwilą sikałaś, śpij - wychrypiał, nie otwierając oczu.
   O co mu chodziło? Nie przypominała sobie, żeby przed chwilą coś robiła. Czyżby mówił przez sen? Popatrzyła mu w twarz i wydawać by się mogło, że nadal jest zatracony w twardym śnie. A ona musiała dostać się do wody!
   Podpierając się na rękach, ponownie wysunęła się odrobinę spod niego.
    - Laing, błagam...
    - Dar...
    - Nie.
    - Obudź się, do cholery. Jest już ranek.
    - Zamknij się. Dość nocy przez ciebie nie spałem.
   Uderzyło w nią poczucie winy. Właściwie nie pamiętała dokładnie co działo się w nocy, ale chyba musiała być kłopotliwa. Niech to. Zaraz. Jak przez mgłę przeleciał jej obraz zataczania się pomiędzy skałami, a później ściąganych spodni.
   Nie widziała innego wyjścia, jak uderzyć go po policzku, żeby się ocknął.
   Niemal natychmiast złapał ją za nadgarstek i wygiął go, jeszcze zanim zdążył otworzyć oczy, które wyrażały niepokój. Jednak, gdy ujrzał jej twarz momentalnie się rozluźnił.
    - Nie rób tak - rozkazał srogo. - Mogłem ci... coś zrobić.
    - Przecież mówiłam przed sekundą do ciebie. Wiedziałeś, że to ja. - Uniosła zdziwiona brwi.
    - Tak, ale trwałem... jakby w pół śnie. - Przetarł dłońmi twarz. - Nie ważne. - Spoglądając na ich pozycję, po przelotnym uśmiechu, uniósł w końcu nogę, by mogła się wyswobodzić.
   Obydwaj wstali i Hov jak w skowronkach skierowała się po butelkę wody, niemal do niej dobiegając w lansadach. Jakie więc było jej oburzenie, gdy Fletcher wyminął ją w trzech, długich i szybkich krokach, dopadłszy pierwszy do wody.
    - Lepiej nie pij, bo znów będę musiał chodzić z tobą się załatwiać. - Potrząsnął butelką.
    - C-co? - Podeszła bliżej, patrząc niezrozumiale na niego z dołu. Ze zmarszczonymi brwiami, próbowała przypomnieć sobie coś dokładniej z minionej nocy.
    - No tak. Nie pamiętasz. Oczywiście.
    - Co robiłam? - spytała niepewnie.
   Brunet prychnął, spuszczając rozbawiony głowę. Gdy spojrzał na dziewczynę, wesołe iskierki tańczyły mu w oczach, a wzrok miał tajemniczy. Uśmiech przygasł, ale nadal powściągliwie się szczerzył.
    - Naprawdę nie wiesz? - Podszedł. - Zaczęłaś wygadywać różne sprośne rzeczy i chciałaś ze mną...
    - Co?! - histerycznie wrzasnęła.
    - ...uprawiać ordynarny seks. Później zdjęłaś spodnie i... Ile bym dał, żeby to powtórzyć.
    - Ty chamie! Jak mogłeś, postąpić ze mną tak, jak Terry zamierzał! - Dwa razy przyłożyła mu z pięści w klatę. Spojrzenie galopowało jej na wszystkie strony, nie zdolne przyjąć tego do wiadomości. - Byłam pijana, a ty... Nienawidzę cię! - Ponowne uderzenia.
    - Hov! - próbował ją uspokoić.
    - Świnia! - Okładała go po ramionach i brzuchu, przez co jakoś starał się unikać jej ruchów. Nie mogła w to wszystko uwierzyć.
    - Hovery! - Z uśmiechem na twarzy złapał ją w końcu za rękę, broniąc przy tym swoją pierś.
    - Dla ciebie to zabawne? Wykorzystałeś mnie!
    - Hov! - Spróbował znów jakoś ją uciszyć, ale to nie działało, dlatego jednym płynnym ruchem pociągnął  za jej nadgarstek, tak że poleciała w jego stronę bezwolnie. Obrócił ją tyłem do siebie, nasłuchując przy tym mnóstwa obraźliwych obelg, po czym szczelnie zacisnął ramiona w okół jej rąk oraz tułowia. - Hov - powiedział ciszej, kontrastując z rozbrzmiewającymi krzykami.
    - Jesteś zwykłym, nic nie wartym gnojem! - mówiła, wyrywając mu się. Rozwścieczona jego chichotami czuła, że zaraz - gdyby tylko mogła - rozerwie go na strzępy.
    - Hov... - Ścisnął ją mocniej, gdyż na prawdę nie było mu z nią lekko. - Hov.
    - Co, do cholery?!
   Zbliżył maksymalnie usta do jej ucha i szepnął.
    - Żartowałem.
   Wyczuł jak wstrzymała oddech, a ciało napięło się jeszcze bardziej, by za chwilę rozluźniło mięśnie wraz z wypuszczanym powietrzem. Stała nieruchomo, uspokajając rozpędzone bicie serca.
    - Nie znoszę cię - powiedziała z wyraźną ulgą, wyrwała mu się, a następnie wzięła butelkę z wodą. Nabierała łapczywych łyków.
    Darren obserwował z konsternacją jak piła. Nieco zdziwiło go jej bezwarunkowe uwierzenie mu w ten głupi żart. Nie sądził, iż tak łatwo jest w stanie przypisać mu takie rzeczy. To oznaczało, że mu nie ufa.
    - Słuchaj, chyba wiesz, że nigdy nie zrobiłbym czegoś wbrew twojej woli?
   Zerknęła na niego znad butelki.
    - No chyba, że chodziłoby o wepchnięcie cię do klaustrofobicznej szczeliny, podczas gdy gonią nas jacyś Irakijscy żołnierze z karabinami w dupach - dodał beztrosko, znów nakładając łobuzerski uśmiech.
    - Jasne - rzuciła, kiwając głową. - Ale to nie zmienia faktu, że cię nie znoszę. - Pokazała mu dziecinnie język i uśmiechnęła się szeroko. Po chwili znów przyłożyła butelkę do warg, by wlać w siebie ostatniego łyka.
      Brunet mówił coś właśnie jaka to ona nie jest, gdy niespodziewanie, tak nagle pewne wspomnienie z wczoraj uderzyło do głowy dziewczyny niczym bomba powietrzna.
   Ukłucie bólu było nad wyraz odczuwalne, gdy tylko przetrawiła pewne słowa. Miała ochotę wypluć wodę, która właśnie wypełniała jej usta, ponieważ prawie by się nią zakrztusiła.
   "Powiedziałeś, że mogę sobie ją wziąć".
    - Naprawdę tak było, budziłaś się chyba co godzinę, żeby, jak to ty mówiłaś - wysiusiać się. - Po chwili zaczął mówić piskliwym głosem, naśladując jej wczorajsze słowa. - Och, Darren, proszę pozwól mi się wysiusiać. O nie, Darren tam jest ciemno, a nie zrobię przy tobie. 
   Ale jej ani trochę nie było do śmiechu. Chłopak jeszcze chwilę kontynuował zabawnie powtarzane kwestie, gdy ona obrastała coraz większym lodem. Nie mogła się mylić. Pomimo wszystko, doskonale odtwarzała tamtą sytuację i okoliczności w jakich Terry to powiedział. Tylko dlaczego? Tego nie rozumiała.
   Myślała, że nie jest mu obojętna. W końcu ich pocałunki oraz jego wcześniejsze zachowanie, wskazywało na to, że był zazdrosny o Terrego. Pragnął jej. Nie raz widziała jak na nią patrzył, dostrzegała jak się nią opiekował i przejmował na swój... mało dosłowny sposób, ale jednak to robił. Owszem, swoją taktyką.
   Nie pozwoliłby, żeby coś ją skrzywdziło, a pozwolił przyjacielowi na coś takiego? Na wzięcie jej sobie, od tak? Może jeszcze jako dobry kumpel postanowił się nią podzielić, ale poczucie winy zmusiło go do bojowej interwencji?
   Poczuła ogromny żal.
   Nie zareagowała na żarty Fletchera, który patrzył na nią wyczekująco. Omiotła go zimnym, niemal wściekłym spojrzeniem i bez słowa zaczęła ogarniać ich miejsce postoju. Nawet cieszyła się na te nocne pobudki, które mu zaserwowała. Niech ma te zapuchnięte oczy, obolały kark i poczucie niewyspania.
   Gdy Hovery energicznie zbierała śmieci z ziemi, brunet rozłożył ręce w geście znaku zapytania. Nie pojmował jej ignorowania. 
    - Co jest?
    - Nic. Chce już dojść do Kwatery Głównej i wracać do domu. To chyba oczywiste? - odburknęła ironicznie.
   Fletcher postanowił nie odpowiadać na tę kąśliwą wypowiedź. Nie rozumiał co się jej stało, ale już został zarażony złym nastrojem, który właściwie jeszcze parę minut temu utrzymywał się w dobrej formie. Przewrócił oczami na te, jakże zmienne, kobiece poczucie humoru.


   Szli w niewygodnej ciszy po nieco bardziej wyrównanych terenach. Pokonali najgorsze odcinki gór, mając w nagrodzie przyjemną pogodę. Nie za ciepłą, dzięki letniemu wietrzykowi ani nie za zimną, dzięki braku chmur, zza którymi słońce nie musiało się ukrywać, tylko swobodnie promieniowało na czystym niebie. 
   Obydwaj rozglądali się na boki, byle tylko na siebie nie spojrzeć, a dwumetrowa przerwa między nimi świadczyła o dzielącym ich niewidzialnym ogrodzeniu pod napięciem, którego przekroczenie mogło spowodować burzliwe wstrząsy. Gęsta atmosfera stawała się z każdym krokiem coraz cięższa. Zdawać by się mogło, że ich myśli krzyczą do siebie. 
   Hov zła na Darrena, Darren zirytowany jej obrażalskim zachowaniem. Duma nie pozwalała mu się płaszczyć przed nią ani przepraszać za coś, czego nie rozumiał. Przecież nie wydawała się urażona po jego drobnym żarciku, gdzie to obsadził ją w roli napalonej pijaczki. O co więc chodziło? 
   Nie mógł znieść tej ciszy. Chciał wyjaśnić sprawę. Spróbował jeszcze raz zacząć niewinny temat.
    - Będziesz miała co opowiadać rodzinie, huh? - Ale nie zamierzał na nią patrzeć.
    Kątem oka zobaczył jednak, jak jeszcze bardziej wykręca głowę w przeciwną stronę i mruczy coś typu "yhym". Wiedząc więc, że nie zobaczy jak się na nią gapi, wlepił ostre spojrzenie w jej ciało. Zacisnął mocno szczękę, żeby nie powiedzieć tego co miał na końcu języka. Nie znosił takiego postępowania, a przecież ona nigdy się tak nie zachowywała. Zawsze wykłócała się o problemy i teraz milczy?
   Jedyne co wiedział to to, że w blasku słońca ma nadzwyczajnie piękne włosy.
    - Typowa baba - wymruczał bardziej do siebie.
    - Co? Chyba typowy facet. - Musiała to usłyszeć, jednocześnie dając upust ciskającym się słowom.
   Zatrzymali się obaj gwałtownie, tworząc przy tym nawet mały kusz pod stopami. Przełamali barierę i poczuli chęć na kłótnię.
    - To nie ja zadzieram nosa od początku drogi. Ja będę wielką, obrażoną damulką, a ty domyślaj się o co chodzi! - interpretował jej zachowanie.
    - Wiesz co?! Myślałam, że jesteś inny! - Ruszyła przed siebie z zaciśniętymi pięściami. Chciała mu powiedzieć co uważa, ale z drugiej strony może za bardzo przeliczyła ich relację? Może jemu wcale aż tak na niej nie zależało, skoro kazał Brooksowi sobie ją wziąć. A ona głupia spodziewała się serduszek z nieba.
    - Uwierz, że ja też myślałem co innego!
   Nie chciał dorównać jej kroku. Szedł za nią kilka metrów dalej, mierząc nieustannie sylwetkę tej nieposkromionej buntowniczki, której nagle zechciał przygryźć wargę. Ta chęć napadła na niego szaleńczo, ni stąd ni zowąd, wskrzeszając przygaszony ogień w jego ciele. Zapragnął, by poczuła ten mały ból, żeby przypomnieć jej kto tutaj rządzi. Rządy w końcu to była jego potrzeba, natura, w tym się specjalizował i to on ustawiał ludzi do pionu. A dodatkową satysfakcję sprawiało mu rządzenie Hovery, która umiała i lubiła się przeciwstawiać. Jego żołnierze z zasady byli posłuszni, a ona była dla niego wyzwaniem.
   Nagle sama niespodziewanie odwróciła się, żeby zapewne coś jeszcze dodać, nakrzyczeć, powyzywać. Darren w mgnieniu oka zanalizował jej stan, wszystkie za i przeciw, po czym znalazł się przy niej i dosadnie wbił się w jej usta. Tak arogancko kneblując głos. 
   Chciał wtargnąć siłą do jej warg, jakoś rozchylić je, by pogłębić pocałunek, jednak w odzewie spotkał się tylko z mocnym ciosem w policzek.
   Przechylił głowę w bok pod wpływem uderzenia. Nie złapał się za obolałe miejsce, tylko zacisnął szczękę. Oblizał się łajdacko i spojrzał na nią z ukosa. Gdzieś głęboko, głęboko w podświadomości się tego spodziewał. 
    - Nie całuj mnie, gdy jestem na ciebie wściekła! - wrzasnęła i ukradkiem rozmasowała czerwoną dłoń o udo, którą zadała cios.
   Nie uszło to jego uwadze.
    - Dobrze - powiedział spokojnie z bezczelnym rozbawieniem w oczach. Podszedł bliżej. - Powiesz mi w końcu, dlaczego mnie lejesz i jesteś zła, kotku?
    - Proszę bardzo. Myślisz, że nie pamiętam co powiedział wczoraj Terry?
    - Dużo wczoraj mówił.
    - A "powiedziałeś, że mogę sobie ją wziąć"? - Obserwowała jak na jego twarzy zachodzi metamorfoza. Spoważniał, zdejmując zuchwały uśmiech. Postanowiła wykorzystać to zmieszanie i szybko kontynuowała. - Możesz mi powiedzieć, co to znaczyło? Dlaczego mu na to pozwoliłeś...?
    - Nie pozwoliłem mu cię zgwałcić...
    - ...Mówisz mi jedno, a drugie jemu. Kłamałeś wczoraj, gdy się całowaliśmy w szczelinie? Zapewniałeś mnie jaki jesteś zazdrosny, wcześniej orzekałeś, że nie pozwolisz mnie skrzywdzić. A może już tego w ogóle nie pamiętasz?!
    - Wszystko co ci mówię, jest prawdą.
    - Ja tu widzę, że nasza relacja nic dla ciebie nie znaczy, skoro rozdajesz mnie kumplom.
    - Hovery, to nie tak... - Zacisnął palcami nasadę nosa.
    - Może i nie pozwoliłeś mu mnie zgwałcić, bo myślałeś, że dam mu się dobrowolnie? - Już chciała wycofywać się, kiedy przytrzymał ją za rękę, ale natychmiast puścił.
   Wiedział, że potrzebuje teraz przestrzeni.
    - Czekaj, ty nie rozumiesz. On mówił mi jak mu się, kurwa, podobasz, więc kazałem mu się przymknąć. Nie chciałem tego słuchać. A później on wyjebał z zazdrością i... - Zaczął przeczesywać ręką włosy. Wzrok uciekał mu na wszystkie strony, kiedy ciche przekleństwo niczym przecinek w zdaniu uleciało z jego ust. - Od lat nie bywałem zazdrosny, bo zwyczajnie nie miałem o kogo. A kiedy już to poczułem... Uwierz, że miałem ochotę go rozpieprzyć. Własnego przyjaciela. A tymczasem powiedziałem to, co powiedziałem. Nie sądziłem, że byłby w stanie dobierać się do ciebie siłą. - Kopnął gdzieś daleko niewielki kamyk.
   Hov zastanawiała się nad tym wszystkim Nie spodziewała się, że jej złość tak szybko potrafi znaleźć ujście i pozostawić po sobie tylko opary. Ale słuchając Darrena, chwiejnie opisującego swoje uczucia, serce się jej ściska.
   Dziewczyno! On cię uratował! Jak możesz mieć jeszcze do niego pretensje? 
    - Przykro mi Hov, staram się jak mogę ciebie chronić, ale...
    Skruszony Darren Fletcher...
    - Nic już nie mów. Wiem, że się o mnie troszczysz. Naprawdę wiele ci zawdzięczam. Przepraszam za moje dąsy. 
   - Ja też przepraszam.
   - Co? Przepraszasz? Coś niepodobnego, możesz powtórzyć? Chcę nagrać sobie brzmienie tego słowa w pamięci. - Podeszła do niego, a on objął ją szczelnie w ramionach. Obydwoje poczuli jak wszystkie żale odpływają w niepamięć. - Możesz mnie już pocałować, admirale.
   Obdarował ją łobuzerskim uśmiechem, na co zareagowała niemal rozpłynięciem się. Palcem skierował jej podbródek tak, by na niego spojrzała.
    - Możesz powtórzyć "admirale"? Z twoich ust, to również rzadko się słyszy. A na dodatek brzmi zajebiście seksownie.
    - Całuj już - zachichotała.


   Po około pięciu godzinach męczącej podróży pod nagim słońcem, wzmacniając się kilkoma kawałkami chleba i resztą wody, Hovery i Darren doszli cali i zdrowi do Kwatery Głównej. Wyczerpani z wszystkich pokładów energii, z pęcherzami na stopach, z pojedynczymi oparzeniami skóry, brudni, spragnieni, po przejściach, które nie raz mogły odebrać im życie. Ale jednak są u celu. Są w tajnej bazie wojska Amerykańskiego, ukrytej we wnętrzu olbrzymiej góry. Tylko nieliczni, zaufani ludzie wiedzą jak się do niej dostać, gdyż kombinacja ułożonych skał jest mocno poplątana.
   Stoją u progu dyskretnego, niezauważalnego wejścia do Kwatery i tylko dzięki porozstawianym kamerom w różnych miejscach, tamci po drugiej stronie wiedzą, kogo mają wpuścić.
   Wszystko dzieje się jak w zwolnionym tempie. Dwójka ludzi, kobieta i mężczyzna podparci ramionami, - skomplikowani przyjaciele, trudni partnerzy, rożne ogniwa, żołnierze - wchodzą, słaniając się na nogach.
   Natychmiast zostają okrążeni przez kilkunastu mężczyzn w mundurach, krzyczących na cały głos o powrocie wiceadmirała. Prawie każdy był uzbrojony, jakby gotowy do niezwłocznej walki. Nawet ci co stali dalej niż obok nowo przybyłych nerwowo biegali, szykowali się na noś. Na twarzach wszystkich widniał niepokój. Ale dlaczego? 
    - Darren! - krzyknął znajomy głos. - Pieprzony Achilles... - Zbliżający się Henry, jako jedyny uśmiechał się od ucha do ucha promiennie, zarażając tym samym Fletchera. Dzięki długim krokom, szybko znalazł się przy synu przyjaciela, łącząc ich obydwu w uścisku. - Jak dobrze cię widzieć! Nie masz pojęcia, jak długo was szukaliśmy - wychrypiał mu w rękaw.
    - Ciebie też dobrze widzieć, Henry.
   Obydwaj mężczyźni zmierzyli się badawczymi spojrzeniami, które po chwili przemieniły się w porozumiewawcze sygnały. W oczach siwego kryła się konsternacja.
    - Pani Laing - zwrócił się uprzejmie do Hovery, pocierając ją po ramieniu. Chyba nikt już teraz i tutaj nie będzie rozdrapywał nastawienia McDoneta do brunetki, nim doszło do napadu na ich obóz. - Cieszymy się, że jest pani cała.
    - To dzięki temu, o tutaj - Uśmiechnęła się delikatnie do Darrena.
    - Tak, Terry nam wszystko opowiedział.
    - Terry tu jest? - spytali prawie jednocześnie.
   Dziewczyna rozglądnęła się na boki, gdyż nagle poczuła na sobie obserwatora. Ale wśród ruchliwego tłumu i burzy poleceń, rozmów a nawet krzyków niewiele mogła wyczytać. Panował mały chaos, w którym tylko ich nieruchoma trójka pozostawała niczym wyspa wśród sztormu. Coś tu było nie tak. Coś niedobrego wisiało w powietrzu. 
   Jednak, gdy już chciała o to spytać admirała, on odezwał się pierwszy.
    - Muszę na chwilę porwać Darrena. - Pośpiesznie pociągnął za sobą chłopaka, nie zwracając większej uwagi na piwnooką.
   Ta stała przez moment sama jak kołek, co nóż trącana łokciami. Wyczuwała ich presję, gwar stawał się coraz głośniejszy, a echo unoszące się w wielkiej hali o ścianach i suficie ze skał, było porównywalne do ryków zwierząt... Rejestrowała na sobie mnóstwo spojrzeń żołnierzy, którzy obok niej przechodzili. Zdawało jej się, że większość to na pewno nie ludzie z obozowiska. Same nowe twarze. Co się stało więc z tamtymi?
   Co dzieje się tutaj?!
    - Chodź.
   W końcu ktoś wyrwał ją z tej bezczynności, w której trwała i jedynie obserwowała. Była wdzięczna swojemu wybawcy, ciągnięta przez niego pośród tłumu. Gdy przystanęli na uboczu i on się odwrócił, dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to Terry.
   Jej mina wyrażała oburzenie i natychmiast wyrwała rękę. Zrobiła nawet krok w tył, chcąc odejść, ale widząc jego uniesione dłonie i już zaczynające mówić usta została.
    - Chcę cię bardzo przeprosić. 
    - Terry...
    - Daj mi powiedzieć. Wyobrażam sobie co o mnie myślisz, ale ja nie jestem taki. - Popukał się w klatkę piersiową. - Postąpiłem jak ostatni bydlak, ale to przez alkohol. Nie powinienem pić, wtedy lubię kobiety jeszcze bardziej niż zwykle. Jest mi strasznie przykro. Naprawdę. Mogę dziś zginąć, dlatego powiedz tylko czy mi wybaczasz? Nie każe ci tego robić, nie zasługuję, ale...
    - Poczekaj, poczekaj. Wolniej! Co się tu dzieję? Co masz na myśli, mówiąc "mogę dziś zginąć"?
   Terry zmieszał się i popatrzył w bok, jakby próbując coś odgadnąć.
    - Nooo...
    - O co chodzi?!
   

   - Niemożliwe! Kurwa, to niemożliwe! Przecież podałem im błędne współrzędne! - wrzasnął Darren, wciąż nie mogący uwierzyć w fakty.
    - W takim razie nie musisz się obwiniać. - Jak zawsze zachowujący zimną krew Henry, posługiwał się spokojnym tonem podczas rozmowy z impulsywnym, młodszym zastępcą. - Mogą być tu w każdej chwili, ale posiłki już jadą. Uspokój się.
   Darren splótł dłonie na głowie i wygiął plecy w tył, głośno wypuszczając powietrze. Wlepił gdzieś skamieniałe spojrzenie w górze, a w jego oczach była nerwowo odtwarzana pewna sytuacja sprzed kilku dni. Podał im błędne współrzędne, podał im błędne współrzędne, podał im błędne współrzędne, do cholery!
   A co jeśli nie? A co jeśli nieświadomie lub podświadomie podał te prawdziwe przez lęk o Hovery z toksyczną chustą przy ustach? Co jeśli instynktownie podał prawidłowe informacje, zważywszy na to, że przez złe mogli ją i Terrego zabić? Kurwa, co jeśli to zrobił?! Kurwa!!!
    - Darren, musisz ją stąd natychmiast zabrać. Wsadź do helikoptera i odeślij z buziakiem na pożegnanie. Nie może tu zostać.
   Słysząc te słowa, tylko przeciągnął wzrokiem po tłumie mężczyzn, by znaleźć jedyne tutaj piękno. Jego oczy, jakby same na nią opadły, gdy ona już się w niego wpatrywała.
   Oboje wiedzieli.

~***~
Witam serdecznie!
Dziękuję za komentarze i jak zwykle proszę o więcej! :)
Dziękuję za wypominanie błędów! :)
Dziękuję, że mimo wszystko (ach, te moje rzadkie dodawanie) jesteście! :)
Dziękuję za uwagę! :)


4 komentarze:

  1. Awww, nie mogłam się doczekać :D Rozdział jak zwykle genialny ;)
    Darren i Hov <3 Uwielbiam ich :3
    Pozdrawiam! i czekam na kolejne rozdziały :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja już chcę następny rozdział! <3 Hov i Darren jak zwykle cudowni :3 Rozdział jest meega !
    Pozdrawiam i dużo weny ! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też się rozpływam... ;o
    To jest... to jest... PRZEŚWIETNE!
    O rany! Co za końcówka! ;o I co teraz?! Rozdzielisz ich? :( No weź, nie rób im tego. :( Nie rób MI tego. :( Jak to będzie... któż to wie... :(
    Czekam!! ^_^
    Aha i zauważyłam, że źle użyłaś rzeczownik "ignorancja" - oznacza to brak wiedzy na jakiś temat, a nie ignorowanie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest świetny! <3 Z każdym rozdziałem uwielbiam Darrena coraz bardziej:D.

    OdpowiedzUsuń