Uderzył w nią wiatr, który zerwał się w szaleńczym tańcu. Przez chwilę wydało się jej, że to właśnie on odepchnął ją od Darrena, ale uczyniły to czyjeś ręce.
Szarpnięta w tył, nadal przyglądała się zamkniętym oczom Fletchera. Dlaczego ich nie otworzył, skoro ją usłyszał? A nawet odpowiedział. Wyglądał wciąż nieprzytomnie, pomimo odrobinę większej dynamiki w jego płytkim oddechu.
Czyżby się przesłyszała i brunet tak naprawdę w ogóle się nie odezwał? Może dosłyszała jego głos tylko w chorobliwych wyobrażeniach? Albo po prostu rzeczywiście za mocno dostała w głowę.
Cholera, jednak te słowa wydawały się tak przyjemnie realistyczne i czyste. Pragnęła tylko, by rozwiał jej niepewność chociażby jeszcze jednym dźwiękiem, wydobywającym się z jego ust, które poczuła niewyraźnie przez moment na swoich.
- Nie radzę robić tego ponownie! - wykrzyczał żołnierz, który wykręcał jej łokcie.
Jednak znał angielski...
Potem powiedział coś po arabsku do oficera, który przyglądał się całej scence.
- Co z nim zrobicie? - mruknęła.
- Nie zadawać pytań! Iść!
- Nie macie prawa.
- Mamy własne prawo. Iść!
Została popchnięta w przód tak, że żołnierz za nią trzymał jej ręce niczym kajdanki. Napierał na nią swoim ciężarem, zmuszając do stawiania szybkich kroków.
Zdążyła dostrzec jeszcze z boku Terrego, który również był gdzieś ciągnięty.
Mieli przechlapane.
Znów zamknięta. Opuszczona. I tym razem sama. Siedziała na betonowej powierzchni wdychając zapach stęchlizny. Patrzyła w niewielkie okno po jej lewej stronie, które pomimo poplamionych szyb, było zabezpieczone dodatkowo przez kraty. Gdy przez nie wyjrzała dostrzegła jedynie koła samochodu, gdyż musiała znajdować się w jakiejś cholernej piwnicy, specjalnie, by więźniowie mieli dodatkowe utrudnienia w potencjalnej ucieczce.
Ruszające się cienie i mrok opanowały pomieszczenie i stojące na środku drewniane krzesło. Hovery nie chciała na nim siąść. Wyglądało jak krzesło elektryczne dla przyszłego skazańca. Miało w sobie jakąś okrutną obietnicę, która jedynie odstraszała gapiów.
To całe ponure otoczenie wywołało u niej znużenie i bezsilność. Zapadała się w sobie, niszcząc nadzieję. Zrezygnowanie wymiatało jej chęć walki z wnętrza ciała, ustępując miejsca zmęczeniu i przykrym myślom.
Pojmali Darrena i Terrego. Nasi ludzie nie wiedzą gdzie jesteśmy. Nikt nam nie pomoże.
I zasnęła, śniąc o równie okropnych rzeczach.
Ile już to robili? Nie wiedział. Nie obchodziło go to. Nie miał ochoty o tym myśleć.
- Dlaczego taki jesteś, Darren? - męczył oficer z pretensją. Jego kroki odbijały się echem po pustym pomieszczeniu. - Moglibyśmy puścić ciebie i twoich znajomych po jednej, udzielonej nam odpowiedzi, a ty tego nie wykorzystujesz.
- Skończ z tą gadką. Nie przepuściłbyś okazji wykończenia syna twojego wroga sprzed lat.
Przystanął. Nozdrza oficera powiększyły się we złości a wyraz oczu stał się bardziej dziki. Usta zacisnął w cienką linię, by za chwilę znów się odezwać i zacząć krążyć w okół krzesła Fletchera.
- To nic osobistego.
- Widzę.
Na te słowa chłopak oberwał metalowym prętem w brzuch od jednego z podporządkowanych oficerowi, który już od jakiegoś czasu okładał go za każde złe słowo. Lub też, gdy oficer sobie tego zwyczajnie zażyczył.
Brunet przeklną cicho, ale na skutek obwiązania klatki piersiowej do krzesła, nie mógł uśmierzyć bólu zgięciem się w pół. Napiął jedynie równie przywiązane ręce i nogi, które wbijały mu się w grube liny.
- Zapytam ostatni raz. Później inaczej porozmawiamy. - Dowodzący nachylił się nad jego twarzą nieprzyzwoicie blisko. Wydawać by się mogło, że obydwaj stawiają sobie niezidentyfikowane wyzwanie. - Gdzie znajduje się wasza Kwatera Główna? Podaj dokładne współrzędne.
Darren uśmiechnął się lekko z charakterem kpiny, tworząc kontrast między poważną miną wroga. Stać go było nawet w obliczu takiej sytuacji na drwiny ze swojego nieprzyjaciela, a nawet, prawdopodobnie przyszłego kata. Wiedział, że może zginąć z jego ręki, ale nie bał się tego.
- Naprawdę myślisz, że zdradzę swoich żołnierzy? - Ton Fletchera ociekał głupim niedowierzaniem.
- Jak chcesz - odpowiedział oficer i gwałtownie odwrócił się w stronę drzwi, po czym wyszedł.
Darren zmusił się do obmyślania jakiegokolwiek planu działania. Wiedział, że on nie odpuści. Pomimo jego szczeniackiego zachowania, utrzymywał jasność umysłu, a wszystko co robił nie było bez powodu.
Po chwili drzwi do jego celi ponownie się otworzyły i ujrzał... Hovery w towarzystwie dwóch napakowanych mundurowych. Dziewczyna natychmiast zaczęła intensywnie wpatrywać się w mężczyznę siedzącego na krześle. Zdezorientowanie, zdziwienie ulga. Z jej starannie uplecionego francuza, zostały tylko jakby strzępy rozczochranych włosów, opadających na czoło. Zaczerwienione oczy oraz nadgarstki w kajdankach wzbudziły w Fletcherze wściekłość.
- To będzie dobre... - mruknął sam do siebie oficer, który nagle wyłonił się zza pleców brunetki.
- Co to kurwa ma być? Co ona tu robi?
Tyle, że on to doskonale wiedział. Momentalnie wyprostował kręgosłup i napiął mięśnie w geście protestu. Poczuł pieczenie na skórze przez opinające go węzły, jednak miał to zwyczajnie gdzieś. Teraz obchodziła go tylko Hov.
- Nic ci nie jest? Któryś cię dotknął? - zapytał pośpiesznie dziewczynę. Chciał skontrolować dokładniej jej twarz, ale uniemożliwiały mu to długie włosy, które upodobniał do uciążliwej kurtyny.
- Nic mi nie jest. Co z tobą?
- Dosyć tych czułości! - krzyknął oficer, rozjuszony ich wymianą zdań. Szarpnął Laing za ramię, by ta stanęła obok niego. Szybko napotkał się z oporem. Dziewczyna w mgnieniu oka wyrwała rękę z jego uścisku i uniosła dumnie głowę, wyrażając tym swoją hardość i rozdrażnienie. Mężczyzna parsknął. - Niepokorna ta twoja dziewczynka. Bardzo nieusłuchana. Myślałem, że uczyłeś ją dyscypliny, ale najwidoczniej ta robota przypadnie nam.
- Nie będzie wam łatwo - odezwała się Hovery, wbijając wzrok w dowódcę. Gniewny wyraz twarzy nie nadawał jej raczej grozy a jedynie zadziorności.
Darren znów przez chwilę zadumał się nad jej umiejętnością udawania braku lęku. Imponowało mu to, ale wiedział, że to nie zagwarantuje wygranej. Wystarczyło spojrzeć na jej drobną sylwetkę na tle umięśnionych ciał żołnierzy za nią. Ciekawiło go, czy dopuszczała do siebie myśl, jaka jest bezbronna, jakim jest łatwym przeciwnikiem dla wszystkich tu zebranych.
Powtarzał sobie jednak, iż mając jego, razem są niepokonani, bo kto lepiej by siebie dopełniał?
- Masz ostatnią szansę na odpowiedź. Inaczej popatrzysz jak twoja dziewczyna cierpi.
- Nic mu nie mów!
Na te słowa Laing natychmiastowo została przyparta do ściany przez jednego z mundurowych. Jęknęła. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni biały kawałek materiału i przyłożył go do ust oraz nosa brunetki. Drugą ręką zaś obmacywał jej biust w sposób bolesny i wyrafinowany. Szarpała się jak tylko mogła, ale napastnik okazał się Hajderem - tym samym wysokim żołnierzem, który wcześniej ją spoliczkował. Był jak gwóźdź, mocujący ją do muru.
- Co wy, kurwa, robicie?! Każ mu przestać! - wrzeszczał Darren, cały czerwony ze złości.
- Materiał jest nasączony trującym gazem, który najpierw będzie blokował transport tlenu przez krew z płuc do tkanek, a następnie spowoduje szybkie obumieranie mózgu.
I nagle konsekwentnie stłumione krzyki dziewczyny zaczęły przeobrażać się w krztuszenie i kaszlenie. Jej wyrywanie nie było już tak energiczne a nogi, jakby nie znosiły ciężaru ciała.
- Ona umrze do cholery! Weźcie tą szmatę sprzed jej twarzy, skurwiele! Ma zabrać łapy! - Teraz Fletcher wkładał całą siłę w chęć wyswobodzenia się. Gdyby nie krzesło przymocowane do podłogi, pewnie by mu się udało. Dodatkowo widok dłoni ściskającej jej piersi, jeszcze bardziej go drażnił i podsycał do chęci ukręcenia temu żołnierzowi karku.
- Gdzie Kwatera Główna?! - spytał ponownie.
W tym samym czasie Hajder zwrócił się do swojego dowódcy w arabskim języku. Praktycznie w ogóle nie musiał już siłować się z dziewczyną, bo ta ledwo stała na nogach. Ale pomimo to, on nie zaprzestawał obmacywania jej i nie wziął toksycznego materiału sprzed nosa.
Darren widząc to, przeraził się. Pierwszy raz odczuł tak silny strach przed utratą kogoś. Paraliżowało go to uczucie, zmuszając do zrobienia wszystkiego, by dana osoba uszła z życiem.
Dlatego, wpatrując się nieruchomymi tęczówkami w Hovery, wyrecytował chłodno:
- Na zachód od rzeki Helmand, blisko granicy Iranu, dziesięć kilometrów na północ od miasta Zaranj.
Stojący przed nim oficer z zadowoleniem uniósł brwi i jedną rękę. Tym gestem sprawił, że Hajder puścił dziewczynę a ta posunęła po ścianie i usiadła na podłodze z podkurczonymi kolanami, ciężko oddychając i nadal kasłając.
- Jeśli kłamiesz, zabijemy twoją przyjaciółkę i tego drugiego - stwierdził, wciąż z bezczelnym uśmiechem na ustach. - Przykuć ją tutaj. Jeszcze może się przydać.
Drugi żołnierz, nieco niższy, przymocował jej kajdanki do wmurowanej obręczy w ścianie. Sprawiało to, że nawet siedząc musiała mieć uniesione ręce.
Po dwóch minutach wszyscy wyszli, zostawiając tę dwójkę samym sobie. Zgasili światło i tylko przez to samo okienko co w celi Hov, przedzierały się pojedyncze odblaski. Cienie znów zatańczyły na podłodze.
- Hovery...
Ale odpowiedziało mu tylko pojedyncze kaszlenie, które na szczęście powoli ustępowało.
- Mała... powiedz coś.
- Głupcze - z trudem przełknęła ślinę - dlaczego im powiedziałeś? Nie byłam warta życia całej jednostki. - Jej głos miał w sobie nieprzyjemne charczenie.
- Jesteśmy drużyną...
- Darren...
- Czujesz, jakby coś cię gryzło od środka? Co z twoim wzrokiem? - Nie chciał rozmawiać o tym co zrobił. Musiał mieć pewność co do jej zdrowia.
- Ja... Już mi lepiej. A wzrok nie ma znaczenia wśród tych ciemności.
- To dobrze. Co z Terrym? Widziałaś go?
- Gdzieś był prowadzony. Nie wiem co z nim.
Przez chwilę panowała cisza, przecinana ich ciężkimi oddechami.
- Gdy nas przewozili... w przyczepie był Scott - mruknęła nieobecnie, jakby opowiadając to samej sobie. Wzrokiem śledziła bujające cienie koron drzew tuż pod nogami Darrena, które tworzyły własną historię, lub nawet obraz na betonowej podłodze. Nie były one wolne. Wiatr kierował nimi jak tylko zechciał.
- Co ty mówisz? - ożywił się brunet.
- Przekazywał informację za pieniądze Rakinowi al-Churi, ale to nie on mnie wrobił. Nie był też odpowiedzialny za postrzelenie ciebie, czy opróżnienie zbrojowni. Twierdził, że w obozie był jeszcze jeden szpieg. Jego samego złapali, żeby wyciągnąć więcej informacji, tyle że on o niczym więcej nie wiedział. Torturowali go.
- Przekazywał informacje? A to gnojek. Rakinowi al-Churi? Wyobraź sobie, że to oficer. - Darren zamyślił się chwilę nad tym, jaki był mało spostrzegawczy i naiwnie ufny. - To znaczy, że otwarty list... to też była jego sprawka? Niech to.
Poczuł się winien tego wszystkiego. Nie odkrył szpiegów, przez co cały obóz został przegoniony z tych ziem, inni zapłacili za to życiem. Oskarżał nawet o zdradę ją, dziewczynę odważniejszą niż niejeden żołnierz. Dziewczynę, która leczyła jego ludzi, lojalniejszą niż jakiś typek przysłany z Agencji Militarnej.
- Hej...
Usłyszał ten głos, który nieraz przerywał jego wewnętrzne monologi.
- Nie obwiniaj się o nic. Jesteś dobrym admirałem, robiłeś wszystko, co uważałeś za słuszne dla swoich ludzi. Spójrz ile już zrobiłeś dla mnie...
Chciał w to wierzyć. Ale jego lekki uśmiech skrywał duże wątpliwości.
- Prześpij się, okej? W razie gdyby przysłali po nas całą flotę, obudzę cię.
Uśmiechnęła się szczerze i szeroko.
- Otwórz oczy! Hov! - zawołał , gdy usłyszał jak dziewczyna płacze przez sen.
Spała blisko godzinę i dopiero teraz zaczęła okazywać, jak bardzo musiało jej się śnić coś koszmarnego.
Od razu się ocknęła. Najpierw jej wzrok zagalopował po całym pomieszczeniu, nie wiedząc przez kilka pierwszych sekund co się dzieję. Ale później trafiła na widok związanego Darrena, który wpatrywał się w nią intensywnie.
- Płakałaś.
- Co...? - Chciała przeczesać dłonią włosy, ale miała przecież unieruchomione ręce. Wyczuła na policzkach mokre plamy, wciąż jeszcze ciepłe. - To... no tak.
- Było jeszcze gorzej niż jest teraz? - spytał, nawiązując do koszmaru.
Brunetka westchnęła cicho, próbując wyrzucić z głowy okropne obrazy. Odczuwała ból całego ciała, a mięśnie rąk paliły dziwnym dyskomfortem.
- Śnili mi się moi rodzice. - Oparła głowę o ścinę, wpatrując się w sufit. - Byli na moim miejscu i to ja musiałam patrzeć, jak umierają z ręki oficera.
- Hovery...
- Mówiłam ci, że przed przyjazdem tutaj pokłóciłam się z moją matką. Z nią już nie jestem w stanie się pogodzić, ale z tobą wciąż mogę, więc...
- Przestań...
- ...więc przepraszam cię za wszystkie moje upierdliwości. Cała nasza relacja, nienawiść, kłótnie, pocałunek... To kocioł każdych cech jakie mamy. Dziwnie się pod koniec zmieszały, co nie?
- Nie mów, jakbyś się kurwa żegnała. Nie umrzesz. Przetrwamy jak zawsze, rozumiesz? Jeszcze pogodzisz się z matką. - Ton jego głosu był mocny i zdecydowany. Beształ ją. - Nie możesz jeszcze trochę poudawać nieustraszonej? Nie poradzę sobie z beksą.
- A więc sądzisz, że tylko udaję? - Owszem, zadawała sobie sprawę z samej siebie, że to tylko siłą woli zgrywa twardzielkę, ale nie sądziła, iż ktoś jeszcze to widział. Nie chciała, by ktoś to dostrzegł.
- Nie ukryjesz przede mną niczego.
Wrócił przemądrzały Darren.
- A jeśli się mylisz? Och, ciesz się, że jestem przykuta do tego cholerstwa.
- Tak, tak. Już widzę te twoje zgrabne ruchy, uniki i nadeptywanie na stopy - zaszydził, ukazując szereg białych zębów.
- Specjalnie mnie wkurzasz, żebym przywołała walecznego ducha, gnojku. Ciekawe czy wiesz co odpowiedzieć na moje pytanie - wysyczała, nie pojmując całej tej sytuacji.
Przed chwilą było intymnie, osobiście i uroczyście, a nagle on zatęsknił za ich kłótniami, przypominającymi te pierwsze, w obozie.
- Dawaj.
Przygryzła wargę, zastanawiając się, czy powinna o tym wspomnieć. Czy to było odpowiednie miejsce na taki temat? Nie ważne, mogło też być ostatnie.
- Dlaczego mnie pocałowałeś? - A niech to, starała się brzmieć pewnie, ale głos jej drgnął przy "pocałowałeś".
Darren popatrzył na nią tajemniczo, świdrując ją nieustępliwym wzrokiem na wylot. Oceniał gesty, mimikę, oczy, oddech. Szkoda, że nie mógł dostrzec jej - z pewnością - zarumienionych policzków. Musiał stwierdzić, że z tymi związanymi rękami nad głową i złośliwie zmarszczonymi brwiami, wyglądała dla niego... kusząco nieprzystępnie.
Myślał nad odpowiedzią. I po chwili zdecydował się na całkowitą szczerość z nią z racji niepewnej, niedalekiej przyszłości, w której faktycznie mogli już nie żyć.
Co mu więc szkodziło?
- Szczerze? Chciałem cię wtedy porządnie zerżnąć. - Specjalnie nie odrywał ciemnych oczu od jej twarzy. - Ciesz się, że dałem radę się powstrzymać.
Usatysfakcjonowany, usłyszał, jak dziewczyna jąkając się, wymawia tylko pojedyncze sylaby, nie zdolna złożyć zdania w całość. Zakłopotała się, czy też zszokowała, rezultat był tak samo oczekiwany.
- T-to nie jest odpowiedź na moje pytanie. P-pocałunek to nie seks, więc dlaczego?
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Nie rzuciła w jego stronę żadnej pogardliwej obelgi, ale chce wiedzieć czemu ją pocałował? Dziewczyna - zagadka.
- Bo chciałem, no. Miałem ochotę. Dawno tego nie robiłem z racji misji i mam swoje potrzeby. - Kłamał. Wiedział, że nie dlatego. Co innego nim wtedy kierowało.
- A więc byłam wtedy tylko twoją potrzebą? Wyładowaniem seksualnym? - mówiła z pretensją i żalem.
- Sama przed chwilą powiedziałaś, że seks to nie to samo, co pocałunek.
- Pocałunek jest jednym z ważnych aspektów seksu!
Mierzyli się chwilę zgorzkniałymi spojrzeniami. Coś tam w nich sobie przekazywali, ale nie do końca wiedzieli co. Ona pierwsza odwróciła głowę.
Miałeś być z nią szczery, skoro jest duże prawdopodobieństwo bliskiego uśmiercenia was obojga.
Chrzanić to, niech jej będzie.
- Dobra, nie chciałem tego, pragnąłem tego. I nie chodziło mi tylko o wyładowanie seksualne. To był impuls. Te twoje usta... Zadziałała chwila. Coś w tobie samo mnie do ciebie przyciągnęło - oznajmił poważnie i powoli, jakby ważąc każde słowo. Był w końcu mężczyzną i nie mógł się wstydzić tego co powiedział.
Ta zerknęła na niego, nadal utrzymując rezerwę w zareagowaniu na te słowa. Przecież nie mogła paść z radości, ani ponownie się naburmuszyć, dlatego tylko cichutko zachichotała.
- Hej, no co?
- Zabrzmiało to... nawet romantycznie.
- Kobiety wszystko odbierają inaczej.
- A co ty wiesz o kobietach? Nie miałeś czasem do czynienia tylko z tymi studentkami, którym dawałeś korepetycję. Nie wspominałeś nic o dziewczynie.
Mimowolnie napiął się przez ten temat. Zawsze drażniły go takie zdania.
- Wiem więcej o kobietach niż ci się wydaję. Wychowywało mnie paręnaście, więc zdążyłem wyuczyć się jakie jesteście - rzucił obojętnie, odchylając do tyłu głowę, powodując strzelanie kości.
Hovery zwyczajnie zatkało. Pamiętała jak opowiadał o ojcu, który nigdy nie miał dla niego czasu, ponieważ nieustannie wyjeżdżał na misję. Wtedy nie zdradził, kto się nim opiekował. Jakie kobiety więc musiały się nim zajmować, skoro wyrobił sobie takie zdanie o całej płci?
- Czy mógłbyś...
- Nie drąż tematu, mała - wtrącił szybko, nie znosząc protestu. Rzucany cień na jego oczy spowodował, że wyglądał niczym psychopata, rozmawiający ze swoja ofiarą, nie chcąc ujawnić przy tym twarzy, by dodatkowo ją przestraszyć.
Przynajmniej tak skojarzył się Hov.
- Przestań się tak do mnie zwracać.
- Nie. - Zmrużył wyzywająco oczy.
Niespodziewanie drzwi do celi otworzyły się a pomieszczenie rozjaśniało. Brunet porzucił rozluźnioną postawę i w mgnieniu oka przywrócił czujność oraz waleczny instynkt. Posłał jeszcze Hov baczne spojrzenie, po czym ujrzał w przejściu nikogo innego jak Terrego z kluczami i dziwnym ostrym narzędziem w dłoniach.
- Jak ty...? - wydusił Darren, nie dowierzając w fakt, iż przyjaciel znów zjawia jak się w drzwiach, jakby nigdy nic.
Terry szybo podbiegł do Hovery, brzdękając kluczami od kajdanek.
- Powiedzmy, że pewien koleś był mi winien przysługę.
- Jak to? Tak po prostu cię wypuścił? - spytała Laing, rozmasowując już wolne nadgarstki.
- Nie do końca. - Podszedł teraz do Darrena i ostrym narzędziem rozciął sznury. - Gdzie plecak, w którym mieliście zapasy?
- Nie wiem - odpowiedział ciemnooki, gwałtownie wstając z krzesła. - Na zewnątrz czysto? Masz broń?
- Było. Jedynie glocka. Pośpieszmy się. Hovery, masz iść między nami, nie wychylaj się i uciekaj kiedy rozkażemy. - Wskazywał śmiesznie palcem, jak do małego dziecka. Oczy błyszczały mu w sztucznym świetle jarzeniówek, niczym dwie, niepewne gwiazdy, które miałyby zaraz spaść, gdy tylko wejdą w mrok.
Hov pokiwała energicznie głową na znak, że rozumie.
Darren pociągnął ją za rękę, ustawiając tuż przed sobą. Terremu dał do zrozumienia, że ma iść przodem.
I ruszyli.
Szybkim krokiem przemierzyli krótki korytarz piwnicy, po którym natknęli się na kręte schody w górę.
Pokonywali po dwa stopnie naraz, lekko zdyszani, czując adrenalinę kolejnej niebezpiecznej ucieczki. Można było pomyśleć, iż nie zdołają uciec z samego środka obozowiska Iraku, gdzie wróg znajduje się na każdym centymetrze kwadratowym. Ale oni jednak nie zamierzali się poddać.
Nagle zza zakrętu schodów wyłonił się facet ubrany w białą koszulkę na naramkach, szerokie spodnie moro i buty militarne. Przez ramie miał przewieszony karabin maszynowy.
Hov zauważyła go jako ostatnia, gdyż uważnie patrzyła pod nogi, podczas wspinaczki po schodach, dlatego pisnęła wystraszona jego ciemnymi rysami twarzy. Do jej ust momentalnie dopadła ręka Terrego, tłumiąc dźwięk przerażenia. Schody były niesamowicie wąskie, dlatego przycisnął dziewczynę do ściany, aby zrobić więcej miejsca Darrenowi, który miał pokonać strażnika walką wręcz. Nie chcieli korzystać z pistoletu.
Fletcher paroma zwinnymi ruchami ogłuszył mężczyznę, który pokoziołkował po stopniach w dół.
- Trzeba było go zabić i gdzieś schować. Nie możemy zostawiać śladów - rzucił szeptem Brooks, który wciąż przygwożdżał piwnooką. Już chciał zejść dokończyć dzieło kolegi, kiedy Hov zatrzymała go rękami.
- Odpuść.
Po minucie znajdowali się już na dworze starannie ukryci wśród kropel deszczu, które spadając przypominały cieniutkie ostrza. Galib miał rację... tej nocy pogoda uległa załamaniu.
Cała trójka przykucnęła przed stertą zużytych opon po jakichś samochodach terenowych, mając za sobą ścianę budynku. Mieli stąd doskonałą widoczność na główny plac obozowiska.
Po lewej stronie grupka osób zabezpieczała jakiś towar w beczkach, próbując nakryć go folią, jednak wiatr okazywał się silniejszy. Na wprost zauważyli pięciu strażników przy bramie, przed którą stało kilka różnych pojazdów, poczynając od czołgu, a kończąc na starym jeepie. Po prawej zaś rozpościerały się namioty różnej wielkości.
- Proponuję przemieszczać się pośród namiotów, kierując się w stronę bramy. Tam doskoczymy do jakiegoś auta - zaproponowała Hovery, skanując wzrokiem znad opon ścieżkę swojego planu.
Jej dwaj kompani spojrzeli na nią jak na idiotkę. A potem wychylili się, by spojrzeć na potencjalną drogę ucieczki.
- Zauważą nas - odezwał się Darren.
- Więc odwróćmy ich uwagę. - Wzruszyła ramionami przemoczona do suchej nitki.
- To może zrobisz striptiz?
Tym razem to dziewczyna zmrużyła na niego gniewnie oczy i pacnęła go w ramię.
- A może po prostu przejdziemy, jakby nigdy nic? Jakbyśmy byli jednymi z nich? Zorientują się?
Teraz Terry zderzył się z dwiema parami oczu, które przyglądały mu się wątpiąco. Bardzo wątpiąco.
- Na... filmach to często działa - dodał zmieszany.
- Chłopaki - szepnęła Hov. - Czy to Daria? - Poszturchała ich dwóch, po czym wskazała ukradkiem na dziewczynę w długiej, czarnej kurtce i krótko obciętej fryzurze, wygolonej prawie do łysa po bokach.
Rozmawiała z oficerem jakieś pięć metrów od nich.
~***~
Witajcie po dłuuugiej nieobecności, za którą tradycyjnie przepraszam. Wytłumaczyć się mogę wieloma przyczynami; brakiem czasu, zakończeniem roku szkolnego i różnymi przygotowaniami do balu, czy też zwyczajnie brakiem chęci.
Uwierzcie, że wolelibyście poczekać te parę tygodni więcej, niż czytać jakieś totalne dno pisane przeze mnie na siłę. Nie wyszłoby to dobrze.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, chociaż przyznam, mogłam lepiej, a sam rozdział w sobie nie wyszedł jakbym chciała...
Za tydzień wyjeżdżam i nie wiem czy będę miała Internet... :c
Piszcie koniecznie opinie!!
Odjechanych wakacji ;)