Niesiona na rękach przez Darrena nie odrywała od niego wzroku. Z wyraźną powagą oraz dociekliwością w oczach patrzyła mu w twarz, znajdującą się kilka centymetrów od jej własnego nosa.
- Bo nie lubię dzieci - odmruknął mężczyzna, przyjmując cierpliwie kolejne prymitywne pytanie ze strony Inas.
Po tym jak Hovery opatrzyła jej - jak się okazało - zranioną piętę, którą poharatało coś ostrego, na co musiała nadepnąć dziewczynka, dowiedziała się, że ta dwójka rodzeństwa wracała właśnie z pobliskiego pastwiska dla owiec. Jednak po tym jak Inas się skaleczyła, postanowili wrócić do swojej wioski. Dowiadując się o tym nieszczęściu Laing przekonała Fletchera, aby pomóc im dojść do domu z racji ogromnego trudu chodzenia dla czarnowłosej.
Początkowo Darren nie chciał się na to zgodzić. Próbował wytłumaczyć Hov, jakie to niebezpieczne. Nie powinni się ujawniać, biorąc pod uwagę fakt, iż nie są tubylcami. Gołym okiem można było zauważyć, że pochodzą z Ameryki, której mieszkańcy nie są mile widziani na terenach tego państwa. W dodatku nie wiedzieli komu mogą zaufać. Skąd mieli mieć pewność, czy ludzie z wioski, do której się kierowali nie są sprzymierzeńcami Irakijczyków, którzy napadli na ich obóz?
To właśnie Fletchera niepokoiło.
- Ani trochę? - dopytywała dalej Inas.
Dzięki temu, że brunet znał dość dobrze język perski, mógł swobodnie porozumiewać się z dziewczynką.
- On mało co lubi... - wtrąciła Hovery, która także umiejętnie posługiwała się perskim. W końcu specjalnie uczyła się tej mowy przed przyjazdem do Afganistanu, chcąc być przygotowaną na wszelkie sytuację. I jak widać... nie poszło to na marne.
- Nie stawiaj mnie w takim złym świetle przed dziećmi - odpowiedział już po angielsku Darren.
Zerknął na nią, a potem posuną wzrokiem po jej ręce, zatrzymując się dopiero na dłoni, która ściskała lekko palce chłopca - Aliego.
Ten mało co się odzywał. Był starszy od swojej siostry o kilka lat, co można było zauważyć nie tylko po wyglądzie, ale także po bijącej z jego oczu bystrości i świadomości. Nie mógł liczyć więcej niż dwanaście wiosen. Jednak mimo tak młodego wieku Fletcher dostrzegał w nim dojrzałą opiekuńczość oraz odpowiedzialność, chociażby za siostrę, której oddał swoje sandały, gdy ta zraniła się w piętę, a także za owce, które gorliwie pilnował.
Coś przypominało mu w Alim siebie samego, kiedy był dzieckiem.
- Co wystaje ci z piersi? - dopytywała nieustępliwie Inas, która zdawała się być zaintrygowana osobą Darrena.
Poparzył jej w ciemne jak czarna otchłań oczy. Nie znosił tej dziecięcej drobnostkowości, równającej się z ciekawskimi pytaniami.
Jeszcze kilka dni temu nie przypuszczałby, że będzie pomagać jakimś Afgańskim maluchom. Przed dwiema dobami obmyślał plan zarządzania swojej dywizji, szacował prawdopodobieństwo powodzenia akcji i szykował się do kolejnej misji. Większość szło tak jak chciał, ale nagle napad na obóz spowodowany czyjąś zdradą zniweczył cały ten i tak już naruszony ład. A to wszystko przez wtykę w jego armii. Donosiciela. Kto nim był? Hov wypiera się tego oskarżenia, którym obarczył ją McDonet w biurze tuż przed atakiem Irakijczyków. Opowiedziała mu o Scottcie i jego szantażach, o zamiarach odbycia rozmowy telefonicznej poza obrębem granicy obozu, a także o konfrontacji w kabinie prysznicowej, gdzie to dusząc ją próbował dowiedzieć się jak dużo o nim wie.
Cholera, znał Scotta. Może nie za dobrze, ale w końcu był przysłany z Agencji Militarnej w celu wytropienia potencjalnych zamachowców, którzy planowali zabić Henrego. Powinien wiernie wykonywać powierzoną mu robotę, a nie drzeć koty z jedną z pielęgniarek.
Chyba że... rzeczywiście zamieszał się w coś czarnego. I jeśli Hovery była jedyną osobą, która to odkryła... Wtedy jego niedopuszczalne zachowanie byłoby wytłumaczalne. Po prostu bał się, że go zdemaskuje. Jednak czy to rzeczywiście on był donosicielem Iraku?
Darren nie mógł tego stuprocentowo stwierdzić.
- To wentyl. W sumie chyba już nie jest mi potrzebny - odpowiedział w końcu, posyłając Laing pytające spojrzenie. Jego perski akcent śmiesznie uwypuklał mu usta.
- Musiałabym sprawdzić twoją ranę. Później się tym zajmę.
Zatrzymał na niej swoje spojrzenie o kilka chwil dłużej niż powinien. Chyba po raz setny uderzyła w niego nurtująca myśl, czy taka osoba jak ona mogłaby przyczynić się do ostatnich wydarzeń. Ktoś chciał ją wrobić? Twierdziła, że to Scott. Te całe nieszczęśliwe trampki, które widział jeden z żołnierzy zanim został napadnięty... To była chyba jedyna przyczyna oskarżenia jej o zdradę.
Mieszka z rodzicami i bratem w Bostonie. Kłóci się z matką chyba jak każda córka. Uczęszczała na dodatkowe lekcje medycyny i kurs języka perskiego, aby tutaj przyjechać. Wydaje się nikogo nie udawać. Ma w sobie wrażliwość i taką niewinność w oczach, że gdy tylko na nią spojrzy nie widzi przed sobą zdrajczyni, a jedynie dziewczynę, która niefortunnie została w coś zamieszana.
Chyba pogubił się wśród plątaniny jej rzęs i emanującego, zadziornego uroku. Nie podobało mu się to. Podświadomie go to drażniło, ponieważ przez to tracił dystans i burzył swoją barierę osobistą, jednocześnie otwierając się przed nią.
- Jasne. - Zerknął przed siebie, aby sprawdzić jak daleko są od ulatniającego się dymu, który sygnalizował gdzie znajduje się wioska.
- Zaraz dojdziemy. Coś planujesz? - zapytała Hovery.
- Odkładamy dzieciaki i odchodzimy.
- Za ile dotrzemy do Kwatery Głównej? - Jej ton stał się nagle pełen podejrzliwości.
Darren spojrzał na odległy krajobraz gór, który zdawał się nie mieć końca. Szczyty wyglądały jak złociste garby wielbłądów, tworząc coś w rodzaju zmiętej kołdry spowijającej te tereny.
- Trudno powiedzieć. Może za dwa, trzy dni - odrzekł, mrużąc oczy przed słońcem.
Hov westchnęła.
- Nie sądzisz, że powinniśmy poprosić o zapasy wody i jedzenia? Raczej dwa ostatnie batoniki musli nie starczą nam na resztę podróży.
Brunet nie zdążył odpowiedzieć, bo Inas na jego rękach zaczęła mówić o owcach, którym nadała imiona i traktowała jak pupile.
Po jakimś czasie znaleźli się w końcu przy wejściu do niewielkiej wioski, otoczonej niskim piaskowym murem.
Darren sceptycznie obserwował pojedynczych tubylców, przemieszczających się tuż obok nich. Czuł na sobie zaciekawione spojrzenia starców, którzy przesiadywali przed swoimi małymi domkami z turbanami na głowie i fajkami w dłoni, oraz kobiet robiących pranie przy studni. Grupka dzieci goniła się gdzieś pomiędzy psami o wyraźnie zniszczonej sierści. Gdzieniegdzie stali mężczyźni zbici w ciasnych grupkach, patrząc w jego kierunku przenikliwie. Długie czarne brody nadawały im groźnych wyrazów, a pobrudzone ubrania dowodziły o ciężkiej pracy jaką musieli wykonywać.
Nie trudno można było zauważyć, że panowała tutaj bieda, biorąc pod uwagę wystrój piętrowych budynków, z których sypał się tynk. W każdym centymetrze tutejszej suchej ziemi odbijał się niedostatek.
- Spójrz - jęknęła nagle Hov.
Fletcher natychmiast powiódł wzrokiem za jej palcem i ujrzał pośpiesznie zbliżającego się do nich mężczyznę z karabinem maszynowym w ręku. Był ubrany zwyczajnie. Spodnie wykonane z szarego materiału oraz koszula w czerwono-czarne paski z podwiniętymi do łokci rękawami. Na nieogolonej twarzy widniał mu wrogi grymas.
Kurwa, pomyślał Darren i spojrzał na dziewczynkę w jego ramionach. Trzymając ją nie mógł sięgnąć do swojej broni.
Nagle zauważył jak Ali puszcza dłoń Hovery, po czym biegnie w stronę uzbrojonego delikwenta. Laing nie zdążyła go złapać z powrotem.
Chłopiec zaczął wymachiwać rękoma i krzyczeć.
- Papa! Papa! Ci ludzie pomogli Inas! Pomogli nam! Nie denerwuj się!
Na te słowa ojciec Aliego przystanął i popatrzył na syna nieufnie. Zmarszczył grube brwi, jeszcze raz mierząc sylwetkę nowo przybyłych.
- Co ty mówisz? - zapytał, przyciągając go do siebie.
- To prawda. Spotkaliśmy pańskie dzieci...
Darren przerwał Hov gestem ręki, a następnie wystąpił krok w przód.
- Nie chcemy kłopotów - odezwał się w perskim języku. - Twoja córka skaleczyła się w stopę. Moja towarzyszka jej pomogła. Odprowadziliśmy ich tutaj, bo nie mogła samodzielnie chodzić.
Niespodziewanie tuż obok niego stanęła jakaś kobieta ubrana w burkę, której materiał nie pokrywał jedynie oczu, łudząco podobnych do Inas. Przez tak maskujący strój trudno było ocenić jej wiek.
Kobieta chyba lekko się uśmiechnęła do Darrena i odebrała dziewczynkę z jego rąk.
- W każdym bądź razie - kontynuował - tak jak mówiłem nie chcemy problemów. Dlatego odchodzimy - stwierdził. Jedną ręką chwycił Hovery za plecy i nieznacznie przysunął ją do siebie, a drugą ulokował w pogotowiu na rękojeści swojego AK47. Czuł, że muszą jak najszybciej opuścić to miejsce.
Zrobili kilka kroków, gdy nagle usłyszeli wołanie już po angielsku.
- Jesteście Amerykanami, tak?
Obydwoje zamarli. Hov posłała brunetowi pytające spojrzenie, które kryło w sobie też niepewność. Jej policzki od jakiegoś czasu były zróżowiałe przez ciepłą pogodę, a włosy przybrały kształt gęstych fal po kąpieli w rzece. Widokiem swojego delikatnego oblicza nieświadomie wzbudziła w Darrenie olbrzymią chęć obrony jej przed wszelkim złem świata.
Dlatego mocniej ścisnął metal broni.
- Nie odwracaj się - uciął stanowczo i pociągnął ją w przód.
Dziewczyna jednak wyrwała się z jego uścisku, a potem skierowała się w stronę ojca Aliego oraz Inas. Mężczyzna przyglądał im się nieco łagodniej, już nie mierząc do nich z karabinu. Obok niego stała ta sama kobieta z czarnowłosą na rękach wraz z synem. Musieli być rodziną.
- Tak - odpowiedziała, zaskoczona nieco faktem, iż mogą porozumiewać się po angielsku.
- Zwariowałaś? Nie rozmawiaj z nim. - Darren dopadł do jej ucha.
Ona jednak nie zwróciła na niego uwagi.
- Mój syn twierdzi, że nie doszliby przed zachodem słońca do domu, gdybyście im nie pomogli. Jestem wam za to wdzięczny.
- Nie ma sprawy... - odpowiedział niezbyt uprzejmie ciemnooki i ponownie szarpnął Hovery ku wyjściu.
- Widać, że jesteście zmęczeni. - Nie ustępował mężczyzna. - W ramach podzięki mógłbym dać wam nocleg. Podobno dziś w nocy ma się rozpętać ulewa.
Fletcher musiał przyznać, że już od kilkunastu godzin wyczuwał w powietrzu zwiastun załamania pogody po zachodzie słońca. Wiedział, że opady w Afganistanie występują rzadko, ale za to gdy się już pojawią są bardzo obfite. Niebezpieczne byłoby więc dla nich wspinanie się po śliskich półkach gór w takich warunkach atmosferycznych.
- Darren, nie bądź bezmyślny - zaczęła cicho brunetka. - Sam słyszysz. Myślę, że powinniśmy skorzystać z tej propozycji. Obydwoje jesteśmy zmęczeni, a noc ma nam do zagwarantowania kolejne utrudnienia. - Przez to, że stanęła bokiem do wiejącego w ich kierunku wiatru, kilka kosmyków włosów przykleiło się do jej rozchylonych ust.
Chłopak popatrzył na nią, przechylając głowę. Wiedział, że miała rację.
- Nie ufam tym ludziom. - Zacisnął wściekle szczękę. - Nie wiemy po czyjej są stronie. - W jego oczach paliła się zaciętość.
- W górach też czeka nas niebezpieczeństwo. Po za tym bez wody i jedzenia daleko nie zajdziemy.
- Jeśli współdziałają z Irakiem... lub z Pakistanem...
- To tylko jedna noc. Jutro już nas tu nie będzie.
- Rozejrzyj się. - Zatoczył łuk ręką, wskazując na zniszczone budynki. - Naprawdę chcesz tu zostać?
- Żeby uniknąć ulewy? Tak. Zresztą, może mają telefon?
Darren wypuścił z rezygnacją powietrze i przetarł twarz dłońmi.
- Nie podoba mi się to...
Ona uśmiechnęła się do niego smutno, jakby pragnąc upewnić go w przekonaniu, że będzie dobrze. Patrzyli jeszcze przez moment na siebie nawzajem, rozmyślając nad ostateczną decyzją.
W końcu obydwoje podeszli do mężczyzny, który zaoferował im nocleg.
- Angielski znam dzięki jednemu kupcu, którego poznałem jako dziecko - mówił Galib, otwierając drzwi do piętrowego budynku o najmniej zniszczonych murach w tej wiosce. - Był podróżnikiem i posługiwał się ponad czterema językami. - Zaśmiał się. - Świeć panie nad jego duszą. - Otworzył szeroko drzwi i stanął obok, aby wpuścić jako pierwszych Hovery i Darrena.
Fletcher bardzo nieufnie spoglądał ma mężczyznę. Pamiętał jeszcze jego groźny wyraz twarzy, podczas gdy celował do nich z karabinu. I mimo, że już pozbył się broni a na twarz przybrał uśmiech, opowiadając o stosunkowo zwyczajnych rzeczach, to nadal wyczuwał w nim coś... złego.
Ale może tak po prostu mu się zdawało przez wpojoną powściągliwość do tego, czego nie jest pewien.
- To pański dom? - zapytała Hovery, powstrzymując się przed wejściem do środka.
- Nie. Mieszkam kawałek dalej. To traktuje jako... kwatera dla przyjezdnych. Trzeba sobie jakoś dorabiać, ale nie mamy wielu gości, dlatego będziecie sami. Oczywiście nic nie musicie płacić. - Gestem ręki zaprosił ich do środka.
Darren jednak stanął przed Hov i zmierzył Galiba uważnym spojrzeniem. Miał czyste ubrania, nie to co większość mężczyzn tutaj. Pewnie nie pracował fizycznie. Wyglądał na trzydzieści pięć lat. Gęste owłosienie na rękach i twarzy dobrze pieczętowało skąd pochodzi, zarówno jak jego ciemna karnacja. Oczy mu błyszczały, a uśmiech powoli przygasał pod wpływem poważnej postawy Fletchera.
- Tak po prostu pozwolisz nam się tu zatrzymać? - zapytał chełpliwie.
Mężczyzna nieco się zmieszał, ale nadal utrzymywał spokój.
- Rozumiem, że możecie być niepewni co do mojej osoby przez ten wybryk z karabinem. Ale trzymałeś na rękach moją córkę ubrany w mundur wojskowy. - Spuścił głowę, wbijając wzrok w ziemię. - Dobrze wiemy jakie mamy czasy. Jestem człowiekiem bardzo wdzięcznym i po prostu chcę wam wynagrodzić pomoc moim dzieciom - dodał z dużym naciskiem na słowo "pomoc". - Ufam, że nie będę tego żałować.
- Bardzo dziękujemy za tą uprzejmość - wtrąciła Hovery, stając obok Darrena. Ukradkiem zgromiła go wzrokiem, jak gdyby chcąc mu tym zabronić dalszych protekcjonalnych zachować.
Ten tylko wzruszył ramionami.
Po chwili Galib już oprowadzał ich po niewielkim pokoju połączonym z jeszcze mniejszą łazienką. Wszystko było urządzone bardzo skromnie. Jedno łóżko dla dwóch osób postawiono przy oknie, obok stała tylko jedna szafka nocna z lampką bez klosza. Po lewej stronie, nieopodal wejścia do łazienki znajdował się wysoki drewniany kredens i stolik. Nie było krzeseł. Tylko te cztery meble na tle żółto-surowych ścian. Darren pomyślał, że to i tak dużo jak na takie miejsce.
- Żona poda pod wieczór kolację. Gdybyście czegoś potrzebowali, to będę dwa budynki dalej - oznajmił Galib.
- Jeszcze raz dziękujemy - odrzekła Hov, a on po jej słowach wyszedł.
Brunet jako pierwsze podszedł do okna bez zasłon. Wyjrzał przez nie, skanując okolice.
- Widzisz? Nie jest źle. - Dziewczyna usiadła na łóżku z szarą kapą. Jeszcze raz zaczęła rozglądać się po całym pomieszczeniu, przybierając na twarz uśmiech ulgi.
- Nie spytał nas o nic.
- Co? - Nie zrozumiała o co mu chodzi. Zerknęła na niego przez ramię i zmarszczyła brwi.
Ten z kamienną twarzą nadal wyglądał przez szybę. Wzrok miał smętny, ale czujny, odbijający oznaki niepokoju.
- Nie zadał nam żadnego pytania dotyczącego nas samych. No, prócz tego, czy jesteśmy Amerykanami. - Posłał jej lodowate spojrzenie. - Nie zapytał nawet skąd przybywamy, ani dlaczego pałętamy się samotnie po górach. Zupełnie jakby wiedział wszystko, albo nic go to nie obchodziło. A nie zgodzę się z tym drugim, bo inaczej na pewno by nie był taki milusiński.
- Nie przesadzasz? Pomogliśmy przecież jego dzieciom. Pewnie od razu założył, że nie stanowimy żadnego zagrożenia - odpowiedziała, po czym podniosła się z miejsca. Zaczęła do niego wolniutko podchodzić, testując jego reakcję.
On pokiwał głową z rezygnacją. Niespodziewanie w trzech dynamicznych krokach znalazł się tuż przed nią i pochwycił dłońmi jej policzki. Spojrzał na nią z góry tymi mrocznymi tęczówkami, których nagle zaczęła się obawiać. Miał zimne dłonie.
Przez moment po prostu patrzył na jej zdezorientowaną minę, ale w końcu odezwał się.
- Nie rób tego. Nie zaćmiewaj mojej czujności, mała. Gdy czuję, że jest coś nie tak, to tak jest. Nie podważaj tego. Nie szukaj racjonalnego wytłumaczenia. - Ton ociekał mu władzą, niezidentyfikowaną mocą.
Było widać, że Hovery przez moment nie wie co odpowiedzieć. Rozchyliła usta, ale po prostu oniemiała zaskoczona jego zachowaniem.
Po chwili w końcu przełknęła ślinę i zdobyła się na wydukanie czegoś.
- Ktoś musi podsuwać ci inne rozwiązania. Nie masz we wszystkim racji.
- Kobiety... - westchnął i uniósł wyżej brodę. - Zawsze wszystko próbujecie załagadzać... Przestań ograniczać moje decyzje.
- Które powinniśmy podejmować razem - stwierdziła wyniośle z ostateczną dla niej puentą. Odsunęła się od niego na tyle, by zrozumiał, że ma zabrać ręce.
Zrobił to niechętnie, gdyż chciał kontynuować tą rozmowę. Ale uznał, iż to i tak nie ma sensu, biorąc pod uwagę jej nieznośny upór. Dlatego zrzucił jedynie plecak z barków i powiedział:
- Muszę wyjść z kimś porozmawiać. Ale ty się stąd nie ruszaj.
Opuścił pokój, pozostawiając ją samą z naburmuszeniem. Nie znosiła, gdy jej rozkazywał.
- Bo już cię posłucham - mruknęła pod nosem.
Hovery chciała zwrócić dziewczynkom uwagę, aby obchodziły się z jej włosami nieco delikatniej, gdyż czuła ból skóry głowy już od jakiegoś czasu. Ale nie mogła zabierać im tej słodkiej przyjemności z czesania jej.
- Przyniosłaś kwiatki? - zapytała Inas swoją koleżankę Tharę.
- Tak. Mogą być białe?
- Będą ładnie wyglądać na jej ciemnych włosach.
Laing wprost nie mogła się nie wyszczerzyć na tę przeuroczą wymianę zdań. Bardzo polubiła swoje dwie małe fryzjerki, które z wielką precyzyjnością splątywały warkocza z jej pasemek.
- A gdzie twój kolega, żołnierz? - odezwała się znów Inas.
Hov natychmiast spochmurniała. Po tym jak wyszedł z ich pokoju zajęła się doprowadzaniem do porządku swojego ciała. Wraz z kosmetyczką (którą na szczęście zdążyła złapać w ciągu powierzonej jej minuty na spakowanie niezbędnych rzeczy) spędziła w łazience dobre czterdzieści minut. Po odbyciu całej niezbędnej toalety poczuła się niewiarygodnie dobrze, ponieważ bardzo ceniła sobie higienę.
Później nie miała nic więcej do roboty. A że oczywiście nie chciała podporządkowywać się rozkazowi Darrena, to wyszła przed budynek, gdzie spotkała właśnie Tharę i Inas, które entuzjastycznie zaproponowały zabawę w fryzjera.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała.
Obydwie dziewczynki zaczęły nagle śpiewać jakąś piosenkę, której tekstu Hov nie rozumiała. Zdawała się być ona bardzo smutna i piękna w wykonaniu cieniutkich głosów.
Nieoczekiwanie taki nastrój wprawił piwnooką w refleksyjność. Zaczęła zastanawiać się nad ostatnimi niewiarygodnymi wydarzeniami. Najpierw przerażający Scott, kontener, potem napad na obóz, Terry, ucieczka z mężczyzną, którego chyba nienawidzi, podróż po górach, wodospad, a teraz ta wioska. Od początku jej się nie układało na tym wyjeździe. Narobiła sobie wrogów i wplątała w jakąś dziwną sprawę ze Scottem. Na dodatek martwiła się o osoby, na których w krótkim czasie zaczęło jej zależeć. Soffia, Daria, Rebecca - ratowała z tymi dziewczynami innych co bardzo je złączyło. Przemiły Bob Clinton - jej przełożony o zaraźliwym uśmiechu. I w końcu Terry. Przyłapała się na uświadomieniu, że przez ten cały czas starała się o nim nie rozmyślać, nie chcąc dołować się przypuszczeniami o jego śmierci. Nie rozmawiała też o nim z Darrenem, który również nie zaczynał tego tematu. Nie wiedziała czy dlatego, że on także nie chciał zastanawiać się nad najgorszym, czy po prostu jest przekonany, iż jego przyjaciel dał sobie radę.
Przecież kolegowała się z Brooksem od kiedy wyciągnął ją z izolatki. I nagle przestała o nim myśleć?
Nie. Na okrągło siedział jej w głowie, tyle że uciszała go bieżącymi sytuacjami.
Miała jedynie nadzieje, że wszyscy, o których tak się bała zdołali uciec z oblężonego przez Irakijczyków obozu.
- Cześć panie żołnierzu!
Usłyszała piskliwy głosik Inas w perskim języku. Dziewczynka zaprzestała wczepianie kwiatków w jej włosy i zaczęła biec w stronę... zbliżającego się Darrena. Bezceremonialnie rzuciła mu się w ramiona tak, że mężczyzna chcąc nie chcąc musiał ją złapać.
- Zobacz Tharo, to właśnie o nim ci opowiadałam! - Wraz z koleżanką zaczęła chichotać.
Hovery obserwowała zmieszaną minę Fletchera, gdy nie wiedział jak ma się zachować. Wiedziała, że nie znosi dzieci, dlatego podziwiała jego wytrzymałość do tej bezpośredniej dziewczynki.
Nagle ich spojrzenia się przecięły. Zadziwił się jej widokiem co uwydatniały jego zmarszczone brwi. Jednak po chwili swoją uwagę znów skupił na Inas. Szepnął jej coś do ucha, a ta ponownie zaczęła się śmiać. Podszedł razem z nią do krawężnika, na którym siedziała Hov i postawił małą na ziemi.
- Zobacz jak uczesałyśmy twoją koleżankę. Podoba ci się? - zapytała Thara.
Darren przesunął wzrokiem po starannie uplecionym francuzu, którego okalały białe kwiatki wpięte w brązowe włosy Hovery. Dziewczyna mimowolnie zarumieniła się pod jego badawczą oceną i spuściła głowę. Nie liczyła na komplementy. Nawet ich nie chciała.
Nagle wypowiedział jedno słowo w perskim języku, którego ona nie zrozumiała. Dziwnie je zaakcentował, może nawet celowo.
- Miałaś nie wychodzić - zwrócił się do niej już po angielsku.
- Czego się spodziewałeś? - Wzruszyła ramionami.
- Sam nie wiem... - wymamrotał pod nosem. - Ale chodź już. - Pociągnął w górę rękaw jej białej bluzki.
Wywróciła oczami i wstała, otrzepując spodnie. Pożegnała się z dziewczynkami, po czym zniknęła we wnętrzu ich kwatery.
Gdy znaleźli się w pokoju, Darren momentalnie zdjął swoją katanę moro i odłożył karabin w kąt, niedaleko łóżka. Kurtkę rzucił niedbałym ruchem na ziemię. Umięśnione plecy błyszczały mu od potu niczym żelazna połyskująca zbroja, przyciągająca wzrok. Po chwili pół nagi podszedł nonszalanckim krokiem do Hov. Oczy miał zmrużone a minę całkowicie obojętną, wręcz bezczelną.
Dziewczyna patrzyła na niego z konsternacją. Skrzyżowała ręce, aby również wyglądać na znużoną.
- No co?
- Wyjmiesz mi to draństwo z piersi?
Spojrzała na wentyl.
- Najpierw zerknę na ranę... - odburknęła, łapiąc za opatrunek na jego klatce.
Zgrabnie i powoli odkleiła materiał. Próbowała skupić się tylko na miejscu po postrzale, ale nie mogła, gdyż jej wzrok błądził bo usianych pojedynczych bliznach, oznaczających mu skórę. Część z nich na pewno była spowodowana ostrzem. Przez moment naprawdę zapragnęła poznać historię powstania każdej, a nawet zechciała ich dotknąć, by poczuć pod palcami te wieczne zdeformowania.
- Ładnie się goi. Jak się wykąpiesz nałożę nowy opatrunek. - Powstrzymała swoje wyobrażenia.
- Dobra, a co z... AAA! Do diabła! - zaklął, gdy poczuł nagle jak bezapelacyjnie wyciąga mu wentyl z płuca.
Ta widząc jego reakcję tylko uśmiechnęła się niewinnie.
- I po krzyku.
Podczas gdy Darren brał kąpiel, do pokoju przyszła żona pana Galiba i zostawiła dla nich kolację. Kobieta nie mówiła za wiele, ale wydawała się uprzejma.
Hovery była bardzo głodna, dlatego od razu zabrała się za jedzenie.
- Hej, zostaw coś dla mnie - powiedział prześmiewczo chłopak, jak zauważył zachłannie wcinającą dziewczynę.
Ona odpowiedziała coś z pełnymi ustami, ale nie mógł tego zrozumieć. Jej policzki pękały w szwach. Dlatego sam chwycił ze stołu okrągłe pieczywo, a następnie uwalił się obok niej na łóżku. Brunetka otrzepała ręce i jednocześnie mieląc posiłek, szybko oraz sprawnie założyła Fletcherowi nowy opatrunek.
Po wykonaniu tej czynności podeszła do wielkiej torby w celu znalezienia jakichś ubrań na przebranie. Pomysł spania w brudnych jeansach nie przypadł jej do gustu.
Darren miał na sobie jedynie spodnie od munduru. Gdy się już wykąpał, wolał nie zakładać żadnych z tych zabrudzonych ciuchów, ale postanowił nie robić tego piwnookiej. Tłumaczył sobie, że mogłaby omdleć z wrażenia, albo co lepsze - zacząć się do niego dobierać. No, w najgorszym wypadku dałaby mu w twarz i uciekłaby z piskiem.
Uśmiechnął się na tę myśl.
Przyjemnie poczuł jak krople wody ociekają mu na nagi tors. Ten krótki pobyt pod prysznicem sprawił, że wcześniejsze rozdrażnienie uleciało daleko w niepamięć, co chyba lepiej zwiastowało dla Hovery.
- A niech to... - westchnęła dziewczyna, nadal grzebiąc w plecaku. - Nie spakowałam dla siebie ubrań.
Mężczyzna przyglądał się jak sfrustrowana prawie cała zatapia się w kieszeni torby. Uznał, że to dobre widowisko w wyniku czego wygodniej ułożył się na posłaniu, a ręce ulokował pod głową. Bawiła go.
- Za to znalazłam jakąś twoją koszulkę. - Wstała i rzuciła mu ją.
Darren zerknął na materiał bez najmniejszego zainteresowania. Później na Hov, która zdawała się być przybita faktem, iż nie ma się w co przebrać do spania. Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna nawet nie podejmie się zostania w samej bieliźnie. Widząc to bez namysłu odezwał się:
- Załóż ją. - Posłała mu niepewne spojrzenie, dlatego szybko dodał. - Będzie ci za duża, więc... wszystko zakryje jeśli o to ci chodzi. - Odrzucił bluzkę w jej stronę, by złapała.
- Ale... Na pewno jej nie chcesz?
Pokiwał przecząco głową. Brunetka posłała mu półuśmiech, po czym stanęła za kredensem, żeby w jakimś stopniu ją od niego odgrodził. Wiedziała, że nie ma potrzeby udawania się specjalnie do łazienki z przebieraniem. Przecież kilka godzin temu razem kąpali się w rzece...
Potem tak samo wyszło, że Darren NIE ODRYWAŁ wzroku od jej ciała. Rejestrował każdą wykonywaną przez nią czynność, zaczynając od rozpięcia rozporka, a kończąc na unoszeniu bluzki w górę, aby za chwilę nałożyła jego koszulkę.
Bez krępacji skanował linię jej bioder, tali, nóg, wyobrażając sobie... bardzo różne rzeczy. Nawet ten cały warkocz francuski mu się podobał. Oczywiście szafa nieudolnie ją zasłaniała, przez co nie miał ograniczonej widoczności. A to tylko powodowało, że coraz mocniej zaciskał pięści na kołdrze.
Dlaczego musisz być teraz taka... chciana przeze mnie?
Sekundę później dziewczyna zakończyła to całe przedstawienie i nieświadoma jego dogłębnych oględzin siadła obok niego na łóżku.
Siedzisz tu w moim T-shircie i majtkach. Jesteś zdana tylko na mnie. Mogę cię wziąć w każdej chwili.
Zamrugał kilkakrotnie, aby odpędzić od siebie te myśli. Wiedział, że musi natychmiast zmienić tor swoich wyobrażeń, inaczej skończy się na połamanych paznokciach, płaczu i pozdzieranym gardle.
- Tak sobie pomyślałem, że powinienem nauczyć cię paru chwytów samoobrony. Kompletnie nie umiesz przywalić.
Hovery zmarszczyła brwi, przypominając sobie "bójkę" ze Scottem, której on był świadkiem. Rozdzielał ich. A przecież wtedy zafundowała łysemu siniaka na parę dni.
- Nie boisz się, że wykorzystam je przeciwko tobie? - spytała zadziornie.
- Może kiedyś będziesz musiała.
~***~
Cześć. W końcu jestem po testach, w trakcie których - jak i zarówno przed nimi - nie byłam w stanie nic dodać. Mam nadzieję, że zrozumiecie.
Chciałabym odwołać się do paru uwag w komentarzach odnośnie niestałego czasu, jakiego używam w tym opowiadaniu. Zdaje sobie sprawę, że to jest niewłaściwie i może Wam to przeszkadzać. Mi samej się to nie podoba, ale chodzi o to, że przy pierwszych rozdziałach chyba sama do końca nie byłam zdecydowana w jakim czasie chciałabym pisać. Szukałam tego, w ktorym będzie mi najwygodniej.
I myślę, że już się w tym wszystkim rozeznałam i postaram się trzymać jednego czasu :))
Oczywiście bardzo dziękuję za te uwagi skierowane do stylu pisania, bo one naprawdę pomagają mi w uświadomieniu, co robię źle. Tym bardziej, że jestem typowym amatorem :D
Także mam nadzieję, że rozdział jako tako się podobał. I bardzo przepraszam za błędy. Starałam się wszystkie znaleźć.